Martinstag – dzień św. Marcina

Martinstag – dzień św. Marcina

Nowa wersja mojego wpisu z 2013 roku 🙂 Zdjęcia są mojego autorstwa. Lubicie dzień św. Marcina (Martinstag)? W Polsce kojarzy się z rogalami świętomarcińskimi, w Niemczech z różnymi wypiekami i z lampionami.

 

W mieście wyraźnie czuć przygotowania do St. Martin (11.11). Dwa razy byłam na procesji, w tym roku się nie wybieram, bo pewnie będzie zimno, a poza tym nie mam czasu.

Wstawiam notkę na temat tego dnia, którą przygotowałam po niemiecku. Pod każdym akapitem znajduje się streszczenie po polsku.

Martin von Tours wurde 316 oder 317 in Pannonien (Ungarn) als Martinus geboren und wuchs als Sohn eines römischen Offiziers in Oberitalien auf. Mit 15 Jahren wurde er Soldat, später ebenfalls Offizier der römischen Kaiser. 354 ließ sich Martin in Amiens in Frankreich taufen. Zwei Jahre später quittierte er den Militärdienst, lebte als Einsiedler und Mönch, gründete Kloster. 371 wurde er zum dritten Bischof von Tours geweiht. Als solcher besuchte er mehrmals die Kaiserstadt Trier. Der Überlieferung nach gründete er am Moselufer eine Kirche zu Ehren des Heiligen Kreuzes, die später zur Abtei St. Martin (heute: Studentenwohnheim Martinskloster) wurde. Am 8. November 397 starb Bischof Martin; er wurde am 11. November in Tours begraben. Ab dem 5. Jahrhundert wurde er als Heiliger verehrt. 

(mehi, Trierischer Volksfreund. Di., 8. November 2011, Nr. 259)

Święty Marcin z Tours urodził się w 316 lub 317 roku w Pannonii (dzisiejsze Węgry). Był synem rzymskiego oficera. W wieku 15 lat został żołnierzem, potem oficerem. W roku 354 został ochrzczony. Dwa lata później zrezygnował ze służby wojskowej, żył jako pustelnik i mnich, założył klasztor. W 371 roku został wyświęcony na biskupa Tours. Odwiedził wtedy miasto Trier. Według przekazów założył nad brzegiem Mozeli kościół na cześć Świętego Krzyża, które przekształciło się później w opactwo. Biskup Marcin zmarł 8 listopada 397 roku, 11 listopada został pochowany w Tours. Od V wieku czczono go jako świętego.

St. Martin wird als ein Mann auf dem Pferd dargestellt, der süßes Gebäck an die Kinder verteilt. 

Święty Marcin jest przedstawiany jako żołnierz na koniu, który daje dzieciom słodkie wypieki. Należy dodać, że jeszcze częściej jest przedstawiany jako żołnierz, który dzieli się swoim płaszczem z ubogim człowiekiem.

Das Teilen ist sein Zeichen. Diese Symbolik wird folgendermaßen erklärt:

Der Soldat Martinus traf im Winter einen armen Mann. Er hatte nur Waffen und einen Soldatenmantel dabei. Er nahm also sein Schwert und teilte den Mantel mitten entzwei, um den einen Teil dem Armen zu geben. Im Traum erschien ihm Jesus, der ihm für diese wohltätige Tat dankte. Es war für Martinus ein Ansporn, sich taufen zu lassen. Darüber erzählen die Martinslieder, die die Kinder bei den Umzügen singen. 


In Deutschland sind die Umzüge populär. Vor allem Kinder nehmen an ihnen teil, sie halten Laternen in der Hand und singen Lieder vom heiligen Martin. Oft werden knusprige Zuckerbrezeln verteilt. 

Dzielenie się jest znakiem:

Żołnierz Marcin spotkał zimą biednego człowieka. Miał przy sobie tylko broń i żołnierski płaszcz. Swoim mieczem przeciął więc płaszcz na pół i dał jedną część biednemu człowiekowi. W jego śnie pojawił się Jezus, który podziękował mu za ten dobroczynny czyn. Był to dla niego impuls do chrztu. O tym opowiadają piosenki, które dzieci śpiewają na procesjach. W Niemczech procesje są bardzo popularne.

Video na YouTube: 

St. Martin Umzug in Koblenz (video z procesji w Koblencji)

Ich geh’ mit meiner Laterne  (jedna z najbardziej znanych piosenek na dzień św. Marcina)

Die Geschichte von St. Martin:

Früher fing die Fastenzeit am 11. November an und die Mönche verteilten an diesem Tag in Klöstern das Essen an arme Menschen (das sog. Armenbrot). Am 11. November begann auch das neue Wirtschaftsjahr der Bauern. 

Wcześniej post zaczynał się 11 listopada i mnisi rozdzielali wtedy w klasztorach jedzenie dla biednych ludzi.

Gebäcke, die zu religiösen Anlässen in Form von Menschen, Heiligen, Tieren oder Symbolen gebacken wurden, werden Gebildebrote genannt. 


Z okazji dnia św. Marcina sprzedawane są tradycyjne wypieki w kształcie ludzi, świętych, zwierząt czy symboli (tzw. Gebildebrote). Najczęściej są to jednak wypieki w kształcie ludzi (tzw. Weckmann).  U mnie w piekarniach pojawiał się głównie Weckmann 🙂

Sie werden zu Tagen geschenkt und gegessen, die zu den Motiven in Beziehung stehen wie etwa die Martinsbrezel. Aber es gibt noch mehr Gebäcke zum Martinstag. In Süddeutschland wurden am 11. November Martinsgeigen, große Weißbrote, in der Kirche geweiht und an die Armen verschenkt. Martinsküchlein (Schmalzgebäck) und Martinslaible (Hefezopf) gab der Bauer den Arbeitern, gaben Erwachsene den Kindern. Außerdem gibt es Martinshörnchen aus Hefe- oder Mürbeteig in Hufeisenform.

(mehi, Trierischer Volksfreund. Di., 8. November 2011, Nr. 259)

W Polsce popularne są rogale marcińskie (osobiście nigdy ich nie próbowałam). W dniu św. Marcina można spotkać w Niemczech różne wypieki, zależnie od regionu. Są wypieki w formie chleba, chałki, rożków, kruchego ciasta czy ciasta drożdżowego.

Quellen (Źródła):

– eigenes Wissen
– Trierischer Volksfreund. Di., 8. November 2011, Nr. 259

Jak wygląda procesja w dniu świętego Marcina? Wcześniej w przedszkolach i szkołach dzieci przygotowują lampiony, które potem niosą ze sobą na procesji. Ludzie gromadzą się w określonym punkcie miasta (u mnie pod wieżą). Procesja zaczyna się od przedstawienia mężczyzny na koniu przebranego za św. Marcina. Za nim kroczą dzieci niosące lampiony, śpiewające piosenki o św. Marcinie. Procesja idzie przez określoną część miasta. Na końcu wszyscy docierają do dużego placu, na którym pali się ogień. Tam odgrywane są scenki.

Ponieważ w dzień procesji zwykle jest zimno, to dorośli mają okazję zakupu grzanego wina (Glühwein). Dla dzieci najczęściej jest ciepła lemoniada.

I jeszcze trochę słownictwa:

Martin von Tours (316-398) war ein Offizier des römischen Kaisers. – Marcin z Tours był oficerem cesarza rzymskiego.

Es war eine kalte Winternacht. Ein vor Kälte zitternder Bettler begegnete Martin. – Była to zimna zimowa noc. Drżący z zimna żebrak spotkał Marcina.

Er hatte nur Lumpen an. – Miał on na sobie tylko szmaty.

Mit seinem Schwert schnitt Martin seinen Mantel entzwei. – Swoim mieczem Marcin rozciął swój płaszcz.

Eine Hälfte gab er dem armen Mann. – Połowę dał biednemu mężczyźnie.

372 wurde Martin Bischof von Tours. – W 372 roku Marcin został biskupem Tours.

Er ist ein Symbol für Selbstlosigkeit. – Jest on symbolem bezinteresowności.

Mit ihm assoziiert man auch Hilfsbereitschaft. – Z nim kojarzymy także gotowość niesienia pomocy.

Zwyczajem związanym z tym dniem są procesje, podczas których dzieci niosą latarnie, często własnoręcznie wykonane. Podczas takiego pochodu na koniu jedzie człowiek przebrany za świętego Marcina.

Wortschatz – słownictwo:

der Kaiser – cesarz

vor Kälte zittern – drżeć z zimna

der Bettler – żebrak

begegnen – spotykać

die Lumpen – szmaty

das Schwert – miecz

die Hälfte – połowa

die Selbstlosigkeit – bezinteresowność

die Hilfsbereitschaft – gotowość niesienia pomocy

der Umzug – pochód

der Reiter – jeździec

Również w Polsce obchodzi się dzień św. Marcina, jednak nie w całym kraju, w moim regionie jest to zwyczaj prawie nieznany. Jednak każdy zna rogale marcińskie.

W Niemczech z tym dniem kojarzył mi się wypiek taki jak Weckmann – co roku bardzo chętnie go kupowałam w piekarni i oczywiście jadłam 🙂

Już w podstawówce na lekcjach niemieckiego nauczyłam się jednej z najbardziej znanych niemieckich piosenek związanych z Martinstag:

Ich gehe mit meiner Laterne

und meine Laterne mit mir.

Da oben leuchten die Sterne

und unten leuchten wir.

Ein Lichtermeer zu Martinsehr!

Rabimmel-rabammel-rabumm.

Pogrzeby w Niemczech + słownik pogrzebowy

Pogrzeby w Niemczech + słownik pogrzebowy

Ten post jest nową wersją postu, który opublikowałam w 2013 roku. Napisałam wtedy o tym, jak w Niemczech wyglądają pogrzeby. Jest również trochę słownictwa związanego z umieraniem.

Napiszę o tym, co usłyszałam od Niemców i co sama przeżyłam, bo jeśli chodzi o pogrzeby w Niemczech, to na kilku byłam. Jest pod tym względem kilka różnic w stosunku do Polski, dlatego uważam że ten temat jest godny poruszenia go na blogu.

Niemców, którzy byli w Polsce na Wszystkich Świętych, zawsze fascynuje oprawa tego święta. Słyszałam wielokrotnie zachwyty nad tym, że cmentarze są wtedy u nas pełne, że groby są ładnie przybrane. Słyszałam też wyrazy zdziwienia tym, że tak trudno jest znaleźć wtedy miejsce parkingowe w pobliżu cmentarza. Niesamowite wrażenie pozostawiają oczywiście cmentarze wieczorem, kiedy są rozświetlone przez palące się znicze. Ogólnie w Niemczech ludzie nie chodzą na cmentarz tak często jak w Polsce.

Mam wrażenie, że Niemcy, którzy wiedzą coś o Polsce, zazdroszczą Polakom tego, że u nas więzy rodzinne nadal są dosyć silne. Przejawia się to również na pogrzebach, kiedy jedzie się nawet na drugi koniec Polski, kiedy umiera ktoś blisko spokrewniony. W Niemczech też tak bywa, ale mam wrażenie, że pogrzeby są bardziej kameralne niż w Polsce. Nie ma gromady wieńców i coraz częściej zwłoki są palone. Kremacja jest tutaj czymś normalnym – nie tylko wśród protestantów, ale i wśród katolików. Niedawno (lato 2013) po raz pierwszy byłam na pogrzebie z urną. Było to dla mnie trochę dziwne doświadczenie, ale równocześnie ciekawe. Na pogrzebach praktycznie zawsze stoi w kościele zdjęcie zmarłego.

Oczywiście nie każdy chce, żeby jego zwłoki zostały spalone. W takiej sytuacji idzie się do notariusza i sporządza odpowiednie dokumenty. Tak zrobiła np. moja dawna sąsiadka, która chce mieć gwarancję, że zostanie pochowana w trumnie, a nie w urnie.

Jeszcze jedna uwaga co do nagrobków. Po pierwsze to w Niemczech nie są one tak strojne jak często bywa w Polsce. Coraz częściej słyszy się o sytuacjach, kiedy ludzie życzą sobie, żeby po śmierci na ich nagrobkach nie wyryto ani imienia, ani nazwiska, gdyż wiedzą, że nikt nie będzie potem dbał o te nagrobki. Znam również osoby, które wcześniej określają, w czym chcą zostać pochowane, np. moja znajoma zażyczyła sobie, żeby pochowano ją w dżinsach i swetrze. Stypa odbywa się prawie zawsze. Niedawno byłam na stypie, która odbyła się w hotelu. Było coś do jedzenia (przystawki) i picia (kawa, woda, wino). Wspominaliśmy zmarłą, oglądaliśmy jej zdjęcia. Wspominane były przede wszystkim wesołe wydarzenia z jej udziałem. Myślę, że teraz pogrzeby w Polsce wyglądają podobnie jak pogrzeby w Niemczech.

Wspomnę jeszcze o nekrologach, które nieco różnią się od polskich. U nas składa się w lokalnych gazetach przede wszystkim kondolencje dla rodziny, czasami nekrologi. W mojej lokalnej niemieckiej gazecie można zauważyć, że zawsze jest informacja o śmierci danej osoby, a następnie informacja, kiedy i gdzie odbywa się pogrzeb. Wynika z tego, że pogrzeb nie jest już kilka dni po śmierci tak jak w Polsce, lecz czeka się ok. 2 tygodnie. Czasami nawet miesiąc. Pod tą informacją najczęściej znajduje się adres, na który można przesłać kondolencje dla rodziny. U góry często można znaleźć cytat np. z Biblii lub ogólnie z literatury. Ostatnio (2013) znalazłam np. takie:

Nun ruhe sanft in Gottes Frieden.

Gott lohne dich für deine Müh‘,

ob du auch von uns geschieden,

in unseren Herzen stirbst du nie.

 

Ich habe den Berg erstiegen, der euch

noch Mühe macht, drum weinet nicht

 

ihr Lieben, ich habe mein Werk vollbracht. 

 

Erinnerungen sind kleine Sterne, die tröstend in das Dunkel unserer Trauer leuchten.

Das Ende der Suche wird erst dann erreicht sein, wenn wir die Augen für immer schließen

Menschenleben sind wie Blätter, die lautlos fallen. Man kann sie nicht aufhalten auf ihrem Weg.

 

Mniej więcej 2 tygodnie po pogrzebie w gazecie znajduje się podziękowanie (die Danksagung) dla uczestników pogrzebu i dla wszystkich, którzy złożyli wyrazy współczucia, np.:

Herzlich bedanken wir uns für die große Anteilnahme und die lieben Worte von Pfarrer… zum Tod von…

 

Herzlichen Dank sagen wir allen, die gemeinsam mit uns von … Abschied nahmen, ihre Anteilnahme in vielfältiger Weise zum Ausdruck brachten und ihn auf seinem letzten Weg begleiteten.

 

Herzlichen Dank sagen wir allen, die mit uns Abschied nahmen von unserem geliebten Verstorbenen … Für die tröstenden Wort, gesprochen oder geschrieben, für einen Händedruck, wenn Worte fehlten, für die Blumen, Kränze und Geldspenden und die Begleitung auf seinem letzten Weg.

 

Na koniec trochę słownictwa pogrzebowego:

 

Allerheiligen – Wszystkich Świętych

Allerseelen – Zaduszki

jemandes (Gen.) gedenken  – składać komuś hołd pamięci

die Anteilnahme – kondolencje

seine Anteilnahme zum Ausdruck bringen – wyrazić kondolencje

mein aufrichtiges Beileid – moje szczere współczucie

der Nachruf – nekrolog

die Trauer – smutek

die stille Trauer – cichy smutek

die Todesanzeige – nekrolog

die Beerdigung – pogrzeb

das Begräbnis – pogrzeb

die Einäscherung – kremacja

der Friedhof – cmentarz

das Grabmal – grobowiec

das Grablicht – znicz

der Trauergottesdienst – nabożeństwo żałobne

die Beisetzung – pochówek (eines Toten – zmarłego), złożenie (einer Urne – urny)

die Urnenbeisetzung – złożenie urny

die Urne – urna

der Sarg, die Särge – trumna, trumny
die Leiche – zwłoki

die Trauerfeier – ceremonia/uroczystość pogrzebowa

von jemandem (Dat.) Abschied nehmen – pożegnać się z kimś

in Liebe und Dankbarkeit Abschied nehmen – pożegnać się w miłości i wdzięczności

jemanden (Akk.) im Herzen behalten – zachować kogoś w sercu

in liebevollem Gedenken – w czułej / troskliwej pamięci

in ewiger Erinnerung – we wiecznym wspomnieniu

jemanden (Akk.) in liebevoller Erinnerung behalten – zachować kogoś w czułym wspomnieniu

freundlich zugedachte Blumen und Kränze – mile przeznaczone, pomyślane kwiaty i wieńce

der Kranz, die Kränze – wieniec, wieńce

im Namen aller Angehörigen – w imieniu wszystkich krewnych

tröstende Worte – słowa pocieszenia

sich in Trauer mit jemandem (Dat.) verbunden fühlen – czuć się złączonym z kimś w smutku

das Leben findet seine Vollendung – życie znajduje ukończenie

ein erfülltes Leben – spełnione życie

jemanden (Akk.) auf seinem letzten Weg begleiten – towarzyszyć komuś na ostatniej drodze

O pracy nauczyciela (2)

O pracy nauczyciela (2)

Tak jak obiecałam, w kolejnym poście z serii piszę Wam kilka słów o moich początkach w pracy nauczyciela.

Kto czyta mojego bloga, ten wie, że nigdy nie uczyłam w Polsce. Zaraz po skończeniu studiów wyjechałam do Niemiec w ramach programu UE Comenius. Jak to się stało, możecie przeczytać tu:

Serial „Magda w Niemczech”. Część 3

Po rocznej asystenturze dostałam umowę o pracę na następny rok szkolny i w gimnazjum w Traben-Trarbach uczyłam przez dwa lata.

Jak wyglądały moje początki w zawodzie nauczyciela?

Muszę powiedzieć, że początek był dla mnie szokiem i że pomyślałam sobie: „Boże kochany, więc tak to wygląda?” Teraz widzę, że na początku popełniłam błędy, których już dzisiaj nie popełniam. Pamiętam też, że szybko zrozumiałam moje błędy. Nie było o to trudno.

Lekcje prowadziłam samodzielnie, chociaż teoretycznie asystent Comeniusa powinien prowadzić je pod okiem doświadczonego nauczyciela. Samodzielna praca była jednak możliwa, ponieważ prowadziłam nie „normalne” lekcje, lecz dodatkowe lekcje niemieckiego (które dla uczniów szkoły całodziennej były obowiązkowe). W praktyce moje nauczanie nie różniło się od zwykłych lekcji.

Na mojej pierwszej lekcji w karierze nauczyciela trafiłam na bardzo trudną klasę, w której było sporo łobuzów. Było bardzo, bardzo ciężko, ale musiałam dać radę.

Czego nauczyłam się na podstawie moich pierwszych doświadczeń?

  1. Że muszę być konsekwentna. Nie mogę zmieniać zdania i mówić najpierw „tak”, a potem „nie”.
  2. Że powinnam chwalić moich uczniów, ale też z tym nie przesadzać, żeby nikt nie spoczął na laurach.
  3. Że uczniowie doceniają dobrą wolę nauczyciela. Zwykle nawet największy łobuz potrafi ją docenić.
  4. Że wielu uczniów próbuje w szkole zwrócić na siebie uwagę, gdyż w domu jej nie otrzymuje. Trzeba nauczyć się sobie z tym radzić.
  5. Że muszę być przygotowana na nieoczekiwane zastępstwa, zawsze mieć ze sobą dodatkowe materiały, które mogłabym wykorzystać.
  6. Że uczniowie bardzo lubią wychodzenie poza konwencje, czyli np. zabawy dydaktyczne albo filmy. Zawsze się na to cieszą.
  7. Że muszę dotrzymywać danego słowa.
  8. Że muszę być otwartą osobą. Dla mnie było to bardzo trudne, ponieważ należę do osób bardzo zamkniętych w sobie i niechętnie nawiązujących kontakty.
  9. Że muszę współpracować z innymi nauczycielami.
  10. Że muszę współpracować oczywiście także z dyrekcją szkoły.

Na koniec dodam, że pierwsze negatywne doświadczenia mnie nie zniechęciły. Tak jak ostatnio wspominałam, zawsze wiedziałam, że chcę pracować jako nauczycielka. Potrzebowałam czasu na zrozumienie pewnych rzeczy. Dzisiaj jestem pewna siebie, znam swoją wartość i kiedy niecałe dwa tygodnie temu zaczęłam uczyć w VW w Meksyku, w ogóle nie czułam stresu. Cieszyłam się na lekcje, a poza tym po tych wszystkich latach potrafię obsłużyć każdą kserokopiarkę 🙂

O pracy nauczyciela (2)

W 80 blogów dookoła świata: 10 porad dla turysty

Dzisiaj w ramach akcji „W 80 blogów dookoła świata” przygotowałam dla Was wpis z dziesięcioma radami / wskazówkami dla turysty.

No cóż, mieszkam w regionie tak turystycznym, że w sezonie mam dość 🙂 Nie tylko ja zresztą. W sezonie, który trwa pełną parą, trudno jest poruszać się po mieście, bo turyści często zachowują się tak, jakby nie obowiązywały ich zasady. Poza tym często muszę zatrzymywać się w drodze, żeby nie wejść w kadr zdjęcia (no w sumie nie muszę, ale zatrzymuję się, żeby nie zepsuć komuś zdjęcia).

  1. Nie zdziw się, jeśli ktoś powita Cię mówiąc: „Mahlzeit!” Tutaj to zwyczajowe powitanie, mające tyle wspólnego z posiłkiem, że początkowo witano się tak w porze obiadowej. Obecnie znacznie wcześniej.
  2. Nad Mozelą jest bardzo dużo zamków i ruin zamków. Są specjalne trasy dla turystów z naciskiem na zwiedzanie zamków. Wiele miejscowości ma w nazwie „Burg.” W moim mieście, czyli Traben-Trarbach, są ruiny zamku Grevenburg. Tak jak większość zamków, znajduje się on na wzgórzu, skąd można podziwiać panoramę doliny.
  3. Jeśli chcesz spróbować lokalnych specjałów, to nie idź do zwykłych restauracji, lecz raczej do knajp prowadzonych przez właścicieli winnic. Mają one niepowtarzalną atmosferę, można tam oczywiście spróbować lokalnego wina, a poza tym dobrze pojeść. Będąc nad Mozelą, nie można nie spróbować tutejszego wina. Ja najbardziej lubię „lieblich”.
  4. Wybierz się na rejs statkiem. Ja co prawda nigdy nie płynęłam statkiem, ale każdy poleca 🙂
  5. Nad Mozelą jest wiele ścieżek rowerowych i tras wędrówkowych. Dużo turystów przyjeżdża tu tylko po to, żeby wędrować albo jeździć na rowerze.
  6. Będąc nad Mozelą, nie można nie pochodzić po winnicach.
  7. W wielu miejscowościach nad Mozelą, w tym także w Traben-Trarbach, jest prawdziwy podziemny świat z długimi trasami podziemnymi. Można pozwiedzać piwnice na wino.
  8. Przygotuj się na ekstremalną zmienność pogody. Nawet jeśli jest pięknie i niebo jest jaśniutkie, bez jednej chmurki, zabierz ze sobą parasol. Za minutę niebo może być całkowicie ciemne i może rozpocząć się nawałnica. Wtedy co prawda parasol na niewiele się zda, ale dobrze wziąć ubranie przeciwdeszczowe. Ja jestem ciągle mobilna na rowerze i nie ma ani JEDNEGO dnia, w którym nie mam ze sobą ubrania na zmianę.
  9. Nie denerwuj się na turystów z Holandii i Belgii – oni po prostu tacy są 🙂 Zawsze kiedy mówię: „sorry za spóźnienie, jechałam za turystą z Holandii”, to każdy kiwa głową ze zrozumieniem 🙂 Ja oczywiście śmigam rowerkiem, to się nie zmienia. Czasami nie ma niestety jak pojechać po chodniku. Najwięcej turystów jest tu właśnie z Belgii i Holandii, potem z Francji, Luksemburga i Wielkiej Brytanii, ze Szwecji i Norwegii także.
  10. Przyjedź w sezonie, który trwa od kwietnia do października. W porze zimowej wiele restauracji i atrakcji turystycznych jest zamkniętych.

 

Ruine Grevenburg

Die Traben-Trarbacher Unterwelt

 

Kilka zdjęć mojego autorstwa:

DSCN3724

DSCN3732

DSCN3749

DSCN3757

DSCN3772

DSCN3784

DSCN3811

DSCN3835

DSCN3849

Obraz 028

Obraz 029

Obraz 030

Obraz 046

Obraz 399

Obraz 896

Obraz 907

Dzisiejszy wpis jest częścią akcji „W 80 blogów dookoła świata”

80blogow

Co miesiąc blogerzy językowo-kulturowi przygotowują dla Was posty na wybrany temat. To wspaniała inicjatywa umożliwiająca wymianę doświadczeń i opinii, a także oczywiście naukę języka. Zachęcam do odwiedzin na innych blogach:

Chiny:

Biały Mały Tajfun – 10 porad – http://baixiaotai.blogspot.com/2016/07/10-porad.html

 

Finlandia:

Suomika – 10 porad dla turysty w Finlandii

http://suomika.pl/10-porad-dla-turysty-finlandii/

 

Francja:

Madou en France – Francuski poradnik turysty w pigułce http://www.madou.pl/2016/07/Francja-poradnik-turysty.html

 

Francuskie i inne notatki Niki – Pierwszy raz w Paryżu czy we Francji? Dekalog porad

http://notatkiniki.blogspot.com/2016/07/pierwszy-raz-w-paryzu-czy-we-francji.html

 

Gruzja:

Gruzja okiem nieobiektywnym:  Pierwszy raz w Gruzji- 10 grzechów głównych

http://innagruzja.blogspot.com/2016/07/pierwszy-raz-w-gruzji-10-grzechow.html

 

Hiszpania:

Hiszpański na luzie – Jak połączyć urlop w Hiszpanii z turystyką językową. 10 porad

http://www.hiszpanskinaluzie.pl/2016/07/urlop-w-hiszpanii-rady.html

 

 

Japonia:

Japonia-info.pl – Porady dla wyjeżdżających do Japonii – http://japonia-info.pl/porady-dla-wyjezdzajacych-japonii/

 

Kirgistan:

 

Enesaj.pl – Pierwsza podróż do Kirgistanu

http://enesaj.pl/2016/07/pierwsza-podroz-do-kirgistanu/

 

Litwa:
Na Litwie – 10 porad dla turysty jadącego pierwszy raz na Litwę
http://nalitwie.wordpress.com/2016/07/25/10-porad-dla-turysty-jadacego-pierwszy-raz-na-litwe

 

Niemcy:

Nauka Niemieckiego w Domu : 10 porad dla turysty w Niemczech: http://niemieckiwdomu.pl/10-porad-dla-turysty-niemczech/

 

Niemiecki po ludzku: 10 porad dla turysty

http://niemieckipoludzku.pl/?p=2021

 

Norwegia:

Norwegolożka: Pierwszy raz w Norwegii – co warto wiedzieć? https://norwegolozka.wordpress.com/2016/07/25/pierwszy-raz-w-norwegii-co-warto-wiedziec

 

Pat i Norway – 10 porad dla turysty w Bergen

http://patinorway.blogspot.com/2016/07/235-10-porad-dla-turysty-w-bergen.html

Szwajcaria:

Między Francją a Szwajcarią – Szwajcaria: Praktyczne informacje dla turystów

http://www.miedzy-francja-a-szwajcaria.pl/2016/07/szwajcaria-praktyczne-informacje.html

 

Wielka Brytania:

Angielski dla każdego – 10 porad dla turysty jadącego pierwszy raz do Anglii http://angdlakazdego.blogspot.com/2016/07/10-porad-dla-turysty-jadacego-pierwszy.html

 

English Tea time – 10 wskazówek jak zaplanować wyjazd do Londynu http://www.english-tea-time.com/603-10-wskaz%C3%B3wek-jak-zaplanowa%C4%87-wyjazd-do-londynu.html

 

Language Bay-  10 porad dla turysty jadącego pierwszy raz do Londynu- „W 80 blogów dookoła świata #28”

http://language-bay.blogspot.com/2016/07/10-porad-dla-turysty-jadacego-pierwszy.html

 

Włochy:

Italia nel cuore – Nasz “pierwszy raz” we Włoszech…10 praktycznych porad
https://italianelcuoreblog.wordpress.com/2016/07/25/nasz-pierwszy-raz-we-wloszech-10-praktycznych-porad/

 

Czego nie lubię w moim mieście?

Czego nie lubię w moim mieście?

Dzisiaj kolejna część z serii o mojej mieścince. Ogólnie bardzo ją lubię, inaczej bym tutaj tak długo nie mieszkała. Pewnie kiedyś się stąd wyprowadzę, ale będzie ciężko. Nie tak łatwo będzie opuścić te bajkowe krajobrazy.
karte-Traben-Trarbach
Są jednak oczywiście także rzeczy, których nie lubię.

1. Turyści. Idą przez ulicę jak święte krowy, kompletnie na nic nie patrzą i uważają, że mają wszędzie pierwszeństwo. Większość, nie wszyscy oczywiście. Już niedługo nadejdzie jednak jesień i zima, czyli moje ulubione pory roku, to będzie spokój.

2. Wąskie uliczki, kiedy jest ruch uliczny. Zasadniczo uwielbiam te wąskie, jednokierunkowe uliczki, ale nie wtedy, kiedy przejeżdża ciężarówka. Możecie sobie wyobrazić, co wtedy się dzieje. Taki tir jedzie bardzo, bardzo powoli, bo musi się przeciskać przez te uliczki, a za nim ciągnie się sznur samochodów. Wtedy zawsze chce mi się śmiać, bo te samochody tak się snują, a ja wesoło pomykam sobie rowerkiem i omijam cały ten sznur 🙂 Na rowerku żadne ciężarówki mi niestraszne. Obecnie jest budowany nowy most, ma być gotowy w 2016 roku. Zobaczymy, na ile rozładuje „ruch” w mieście.

3. Czasami nie lubię faktu, że miasto jest położone na lekkich wzniesieniach. Do niektórych obiektów w mieście trzeba się praktycznie wspinać, co jest denerwujące. Od ponad roku wspinam się tak do jednej z moich prac. Rowerem nie mogę tam dojechać, bo jest za stromo.

4. Przerwy obiadowej, bo nic nie można wtedy załatwić. W żadnym urzędzie.

5. Zmiennej pogody. Jest ona tak zmienna, że naprawdę nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Kiedy idę gdzieś na piechotę, to nigdy, ale to nigdy nie wychodzę bez parasola. Jest on integralną częścią mojego codziennego ekwipunku. Kiedy jadę rowerem, to w plecaku zawsze mam płaszcz przeciwdeszczowy. Pogoda jest tutaj niesamowicie zdradziecka. W jednej chwili niebo jest jasne, za moment całkiem ciemne. Tak jest prawie codziennie, przez cały rok. Nie ma opcji, żebym zapomniała niezbędnego ekwipunku.

6. Plotek. Miasteczko jest małe, wszyscy znają wszystkich. Już nieraz zdarzało mi się, że ktoś mnie zagadywał i wiedział dokładnie, kim jestem i gdzie pracuję, a ja nie miałam pojęcia, kim jest ta osoba. Poza tym krążą różne plotki. O sobie też słyszałam już wiele rzeczy, np. kto jest moim chłopakiem, chociaż nie mam chłopaka. Wystarczyło, że rozmawiałam na ulicy z sąsiadem i plotka już się rozniosła. Bardziej mnie to bawi niż denerwuje.

7. Czasami denerwuje mnie to, że zna się wszystkich. Teraz to już chyba znam z widzenia całe miasto. Wiąże się to z faktem, że na ulicy czy w sklepie zawsze spotka się kogoś znajomego, kto mnie zagadnie, a ja czasami nie mam na to ochoty. Z dwojga złego wolę jednak 1000 razy właśnie to niż anonimowość wielkiego miasta. W takim małym środowisku jest większa kontrola społeczna, co mi odpowiada.

Moje miasteczko plus

Moje miasteczko plus

Posty o moim miasteczku, Traben-Trarbach, już się pojawiły, ale w koncercie życzeń znalazła się prośba, abym napisała o tym, co jest typowe. Dzisiaj przyszedł na to czas. Tutaj wcześniejsze posty o moim mieście:

Traben-Trarbach. Pierwsza porcja

Traben-Trarbach. Cz. 2

Traben-Trarbach. Cz. 3

Traben-Trarbach. Cz. 4

Traben-Trarbach. Cz. 5

Most w Traben-Trarbach

Bez samochodu, ale z powodzią

Tak jak pisałam, miasteczko leży w dolinie rzeki. Z jednej strony jest to dla mnie dobre, bo nienawidzę zimy i śniegu. Tutaj zima jest taka jak w Polsce jesień i bardzo mi to odpowiada. Z drugiej strony w lecie jest strasznie duszno i parno. W upalne dni ledwo da się wytrzymać. Tak to jest w dolinie. Mówi się często, że mamy „dicke Luft” (ciężkie powietrze). Nic dziwnego, że wiele osób tutaj mówi o sobie, że są „wetterfühlig” (wrażliwy na zmianę pogody). Na dodatek pogoda jest bardzo zmienna. Nieraz jest tak, że idąc, co chwilę zamykam i otwieram parasol, bo co deszcz zacznie padać, to zaraz przestaje. Kiedy idę gdzieś na piechotę i świeci słońce, to i tak nigdy nie zapominam parasola, bo wiem, że za minutę mogą wyjść ciemne chmury i może lunąć deszcz. W lecie często są burze, częściej niż w Polsce. Nienawidzę tutaj lata i każdego roku nie mogę się doczekać, kiedy się skończy. Ogólnie nie znoszę słońca, dlatego cieszę się, że moja strona miasta jest mniej nasłoneczniona. Mieszkam w starym domu. W lecie jest to świetne, bo w środku jest chłodno.

Pisałam już o tym, że mój region jest regionem turystycznym. Co przyciąga tutaj turystów? Przede wszystkim wspaniałe widoki, rejsy statkiem po rzece, zamki nad Mozelą, szlaki wędrowne, liczne zabytki, piwnice na wino, które można zwiedzać. Poza tym wielu też pewnie fakt, że są tutaj same małe miasteczka i wsie. Nie ma wielkich miast i dla mnie jest to super, bo nie lubię dużych miast.

W zimie miasto zamiera. Mniej więcej pod koniec października zamykanych jest wiele lokali, restauracji, sklepów, lodziarnie. W marcu są ponownie otwierane na sezon. W sezonie, który trwa pół roku, jest w mieście bardzo dużo turystów. Z obcych języków słychać przede wszystkim niderlandzki, francuski i angielski. Muszę przyznać, że turyści okropnie działają mi na nerwy, bo chodzą po mieście jak święte krowy i większość uważa chyba, że zawsze mają pierwszeństwo przed samochodami i rowerami. Kiedy jadę rowerem, to nieraz muszę drastycznie zwalniać, żeby ktoś nie wszedł mi pod koła. Nigdy nie krzyczę „Vorsicht!”, bo nie wiem, czy ta osoba zna niemiecki, zawsze brzęczę dzwonkiem. Co roku oddycham z ulgą, kiedy sezon się kończy. Wiem oczywiście, że turyści to wielkie źródło dochodów dla regionu, ale i tak co roku jesienią się cieszę.

 

Turyści sprawiają również, że ceny w sklepach są wysokie. Jest w mieście kilka sklepów z ubraniami czy z różnymi pamiątkami, rzeczami do domu, ale nic tam nie kupuję, bo nie wydam przecież 150 euro na sukienkę. Dlatego ubrania kupuję tylko w Internecie. Tutaj robię zakupy tylko w supermarkecie.

Charakterystyczne w moim mieście i regionie jest to, że prawie wszędzie jest „Mittagspause”, czyli przerwa obiadowa. W godzinach południowych nie warto wybierać się do urzędu, na pocztę czy do wielu sklepów. Nieraz mnie to denerwuje, ale co poradzić. Ciekawe jest to, że 95% restauracji ma tzw. „Ruhetag”, czyli dzień odpoczynku, nawet w sezonie. W ten jeden dzień w tygodniu są one zamknięte. Podoba mi się to. W Polsce coś takiego byłoby chyba nie do pomyślenia – żeby zamykać lokal w szczycie sezonu na jeden dzień w tygodniu. Poza tym prawie każda restauracja czy sklep ma tzw. „Betriebsferien”, czyli przerwę urlopową. Wiąże się to z zamknięciem na 2 tygodnie. Z tego, co widzę, to jest to raz w roku, niektóre lokale robią takie przerwy 2 razy w roku. W Polsce chyba nie ma czegoś takiego. Wiele lokali robi takie przerwy w sezonie.

Ciekawe jest również to, że wielu Holendrów czy Anglików kupuje sobie w moim regionie „Ferienhaus” albo „Ferienwohnung”, żeby spędzać tu urlop. Na mojej ulicy jeden z takich domów mają Finowie. Dla mnie wszystko jest tu normalne, ale kiedy ktoś przyjeżdża nad Mozelę po raz pierwszy, to wszystko jest dla niego jak z bajki. Ciekawe jest również, że wielu Holendrów czy Anglików sprowadza się tutaj na starość. Moi przyjaciele Anglicy są emerytami i kupili dom w moim miasteczku, żeby spędzić tutaj starość. Wiem, że jest dużo takich osób.

Zdjęcia są mojego autorstwa. 

Most w Traben-Trarbach

Most w Traben-Trarbach

Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o moście w moim mieście:

 
 





Most łączy dwie części miasta: Traben z Trarbach. Jest jedyną drogą z jednej części miasta na drugą. Widok z niego jest taki:

 
 
 
Bardzo lubię iść przez most, chociaż w lecie znacznie utrudniają to tłumy turystów. Nie lubię iść przez niego w sumie tylko wtedy, kiedy wieje silny wiatr, bo trudno utrzymać wtedy równowagę. 
 
Przed II wojną światową most wyglądał tak:

 

 



 

 

Jak widzimy na zdjęciach, stary most był małym dziełem architektury i niewątpliwie nadawał miastu jeszcze więcej uroku. Niedawno dowiedziałam się, że pod koniec II wojny światowej został wysadzony. Postanowiłam zapytać o to moją 93-letnią sąsiadkę (Niemkę oczywiście), która mieszka tu mniej więcej od 1930 roku i doskonale wszystko pamięta. Opowiedziała mi taką historię: 
 

Stary most został zbudowany 1898/99 i wysadzony krótko przed końcem II wojny światowej. Dzień wcześniej, wieczorem, w domu mojej sąsiadki, która mieszkała wtedy z rodzicami i siostrą, zjawili się żołnierze niemieccy poszukujący kwatery. Trzeba było zwolnić mieszkanie na nocleg dla nich, ale to było normalne. Ludzie spali wtedy w piwnicach. Sąsiadka powiedziała mi, że tej nocy ułożyła się na skrzynkach na jabłka. Rano żołnierze jeździli po mieście i kazali wszystkim otworzyć okna, żeby wybuch ich nie zniszczył. Chwilę później wysadzono most. Zrobili to więc niemieccy żołnierze, żeby utrudnić Amerykanom przemieszczanie się. Lokalna ludność po tym wydarzeniu rozpoczęła zbieranie pieniędzy na nowy most. Koszt oszacowano na 900.000 Reichsmark. Rozpoczęto zbieranie pieniędzy, każdy datek się liczył. Nowy most został otworzony w lipcu 1947. Ludzie wtedy świętowali, burmistrz ufundował wino, które pito tego dnia nad rzeką. W czasie tych dwóch lat, kiedy nie było mostu, ludność przeprawiała się na drugą stronę miasta promem. Po otworzeniu mostu każdy darczyńca otrzymał oficjalne podziękowanie. W domu mojej sąsiadki wisi takie właśnie podziękowanie, które otrzymał jej ojciec.

Traben-Trarbach. Cz. 5

Traben-Trarbach. Cz. 5

Dzisiaj ostatnia porcja zdjęć mojego miasteczka. Tak jak już wspominałam, bardzo je lubię. Jest tu kameralnie, bezpiecznie i czysto. Kameralnie nie jest może tylko w sezonie, kiedy jest dużo turystów. Wtedy nie jest łatwo przejść przez centrum miasta. Teraz trwa sezon i od razu to widać.

Nie lubię też wąskich uliczek. Najgorzej jest, kiedy ciężarówki przejeżdżają przez miasto. Wtedy od razu robi się swoistego rodzaju korek. Nie ma żadnego objazdu czy obwodnicy. Na szczęście na Mozeli jest budowany drugi most, żeby trochę odciążyć miasto. Będzie gotowy w 2016.

To, czego nie lubię, to również brak publicznych środków transportu. Jakieś tam autobusy są, ale rzadko jeżdżą. Osoba, która nie ma samochodu, zdana jest na własne nogi. Ja zawsze chodzę wszędzie na piechotę. Przez to wiele możliwości jest dla mnie zamkniętych. Ludzie zawsze się dziwią, jak żyję tutaj bez samochodu. No cóż, ja też się dziwię. Problem jest jednak taki, że nie mam prawa jazdy i nie mam czasu go zrobić. Teraz już nawet nie chcę, bo się przyzwyczaiłam. Kiedy prowadziłam kurs polskiego w mieście oddalonym o 22 km, to musiałam wyjść z mieszkania o 15:00, a kurs zaczynał się o 18:00. Musiałam jednak dojechać tam pociągiem z jedną przesiadką, a potem jeszcze dotrzeć autobusem do celu. Nie mówiąc już o tym, że byłam w domu bardzo późno. Nieraz czekałam na dworcach, kiedy pociągi się spóźniały. Dlatego zawsze mam przy sobie książkę, którą wtedy czytam. Pod względem przemieszczania się nie jest łatwo, ale przyzwyczaiłam się i nic mnie nie zatrzyma.

Gdy kiedyś miałam jeszcze czas, to lubiłam siedzieć nad rzeką i obserwować ptaki. Teraz już nie mam takiej możliwości, bo mam za dużo pracy. Tak właściwie mam kilka prac, więc nie zostaje mi ani minuta wolnego czasu.

Przyjechałam do tego miasta tylko na rok i nie spodziewałam się, że zostanę tutaj tak długo i że właśnie tu siebie odnajdę. Że osiągnę to, co było jednym z moich celów życiowych, czyli niezależność i możliwość decydowania o sobie. Mam taką osobowość, że muszę o wszystkim decydować sama. Nie dam sobie niczego narzucić. Ja decyduję, kiedy pracuję. Cieszę się, że ten stan osiągnęłam w wieku 27 lat. Cudowna jest świadomość, że już nic nie muszę. Robię tylko to, czego chcę. Nie muszę pracować od 8:00 do 16:00.

Nie wiem, ile jeszcze tu zostanę. Może pół roku, a może 5 lat, ale na pewno zawsze będę wspominać to miasteczko z wielkim sentymentem.

 

Traben-Trarbach. Cz. 4

Traben-Trarbach. Cz. 4

Już kiedyś pisałam, co lubię, a czego nie lubię w moim mieście. Tu tak naprawdę wszystko jest napisane:

Bez samochodu, ale z powodzią

Moje życie tutaj jest bardzo zabawne (na różne sposoby), szybkie i szalone. I pomyśleć, że zawsze byłam domatorką, która chciała zostać z rodzicami i nigdy nie planowała wyprowadzki z rodzinnego domu. Wszystko było takie nieoczekiwane, było tyle szczęśliwych przypadków.

Jestem straszną pracoholiczką. Jeszcze nigdy nie zrobiłam urlopu i nie mam takiego zamiaru. Nawet kiedy odwiedzam moją rodzinę, to pracuję. Nie umiem inaczej. Wiem, że to źle, ale kiedy mam godzinę wolną, to znajduję sobie coś do roboty. Zawsze coś się znajdzie, o to nietrudno.

Mam naprawdę dużo pracy. Oprócz mojej działalności zawodowej wykonuję również drugi zawód, którego uczę się od pół roku. Poza tym cały czas chcę się rozwijać. Dlatego uczę się francuskiego. Chciałabym robić wiele innych rzeczy, ale doba jest na to wszystko za krótka. Poza tym cały czas pomagam Polakom, którzy mnie znają. Są to osoby w większości wcale albo bardzo kiepsko znające niemiecki. Praktycznie codziennie idę z kimś do urzędu, do lekarza, wykonuję w czyimś imieniu telefony, załatwiam coś za kogoś albo tłumaczę. W większości nie dostaję za to pieniędzy, ale jeśli ktoś potrzebuje mojej pomocy, to nigdy nie odmawiam. Przykładowo dzisiaj: rano byłam w szkole oddać podręczniki syna moich znajomych, potem miałam u siebie w domu 2 lekcje, następnie zadzwoniłam dla znajomej do Caritasu, kolejno pobiegłam do Jobcenter, żeby tłumaczyć znajomej na spotkaniu z urzędnikiem. Potem oczywiście dalej praca. Nudów nie ma.

Oto widok na moje miasto ze wsi zwanej Starkenburg:

I kolejne zdjęcia:

Traben-Trarbach. Cz. 2

Traben-Trarbach. Cz. 2

Moje miasteczko leży w dolinie rzeki między wzgórzami. Jak już pisałam, widoki są bajkowe. Miasteczko ma niewiele ponad 5.000 mieszkańców. Największą mniejszością narodową są tu Polacy (często pracujący na winnicach), poza tym są również Turcy, Rosjanie, Włosi, Anglicy i Holendrzy. Anglicy i Holendrzy oczywiście nie przyjeżdżają tutaj do pracy. Kupują tu sobie domy i sprowadzają się najczęściej na emeryturę, gdyż podoba im się okolica.

W mieście jest bardzo dużo restauracji i hotelów, wszystko dla turystów. Wiele restauracji jest zamkniętych na okres zimowy. Turyści są tu ważnym źródłem utrzymania. W sezonie jest ich bardzo dużo, trudno jest przecisnąć się wtedy przez główne ulice. Na ulicy najczęściej słychać wtedy, oprócz niemieckiego, francuski, niderlandzki i angielski.

Region utrzymuje się z uprawy winorośli i produkcji wina. W moim mieście jest bardzo dużo winnic, ciągle widać napisy „Weingut”, „Weinkeller”, „Weinkellerei”, „Weinstube”,
„Weingeschäft”

itp. W sezonie dużo Polaków przyjeżdża na zbiory, dużo pracuje tutaj również na stałe. Właśnie produkcja wina jest również czynnikiem przyciągającym turystów. Winnice sprawiają, że widoki są tu takie piękne.

Położenie nad Mozelą również jest atrakcją turystyczną, gdyż turyści udają się na rejsy licznymi statkami. Kolejną atrakcją są szlaki wędrowne, z których rozciągają się śliczne widoki.

To, co mi się w moim mieście za bardzo nie podoba, to wąskie uliczki. Dużo ulic jest jednokierunkowych. Trudno jest się z kimś minąć. Żeby jeździć tu na rowerze, trzeba mieć wprawę.

Podoba mi się, że jest tu spokojnie, cicho i czysto.

Moje miasto ma liczne zabytki, przede wszystkim śliczne budynki w stylu secesyjnym oraz ruiny zamku. Wiele restauracji mieści się w zabytkowych piwnicach. W miejscowościach nad Mozelą jest wiele zamków (tzw. „Burgromantik”).

 

Traben-Trarbach. Pierwsza porcja

Traben-Trarbach. Pierwsza porcja

Dzisiaj przedstawiam pierwszą część zdjęć mojego miasteczka, w którym mieszkam od 3 lat (aż trudno w to uwierzyć!). Żeby je polubić, trzeba je dobrze poznać, bo jest bardzo specyficzne. Bardzo je lubię, ale równocześnie wiele rzeczy mnie denerwuje. Oczywiście napiszę na ten temat coś więcej. Gdybym tylko miała czas, to zrobiłabym to dzisiaj, ale jak zwykle mam robotę.

Traben-Trarbach leży w landzie Nadrenia-Palatynat (Rheinland-Pfalz), w pd.-wsch. Niemczech. Niedaleko mamy do Luksemburga i do Francji. Miasteczko położone jest nad Mozelą. Od rzeki wiele tu zależy. To ona dzieli miasto na pół – stąd nazwy Traben i Trarbach. Ja mieszkam w Trarbach.

Zdjęcia te zostały zrobione przeze mnie 2 lata temu. Od tamtego dnia nie miałam czasu zrobić nowych, ale niewiele się tu zmieniło. W oczy na pewno rzuca się ta bajkowa okolica, w jakiej mieszkam. Tak, czasem czuję się jak bohaterka powieści. Szanse, że kiedyś ukaże się jakaś powieść o mnie, są jednak nikłe, gdyż nie mam czasu na jej napisanie. Może po mojej śmierci ktoś odkryje jednak mój pamiętnik, no ale do tego czasu to jeszcze z 70 lat upłynie, bo zamierzam długo żyć, żeby się ze wszystkim wyrobić. Dobrze, do dzieła więc. Moje miasteczko jest bardzo ciekawe, kiedyś był tu nawet Goethe, o czym na pewno napiszę. Lubię obecną tu wszędzie naturę. Położenie w dolinie rzeki między wzgórzami jest cudowne. Nawet w centrum miasta słychać śpiew ptaków, wszędzie są drzewa, a wieczorem można zobaczyć na wzgórzach dziki, które wcale nie boją się ludzi (ale ludzie ich tak).

Na pewno opublikuję zdjęcia z ciekawych miejsc w Niemczech i w Luksemburgu, które odwiedziłam.