utworzone przez Magdalena Welter | 26 gru 2016 | Aktualności, O mnie i mojej pracy
Na dzisiaj przygotowałam dla Was krótkie podsumowanie tego, co działo się na blogu w 2016 roku. Muszę powiedzieć, że mniej więcej w 75% zrealizowałam plany, więc myślę, że to całkiem niezły wynik. Chciałam zrobić więcej, ale z powodu ciężkich osobistych przeżyć nie byłam w stanie. Trudno skupić się na czymś innym, kiedy bardzo bliskie osoby umierają, w tym ta jedna najbliższa. Ja jednak muszę żyć dalej – nie mam wyjścia – i na świętach sformułowałam konkretne plany na 2017 rok.
Co mi się udało?
- Seria „Rok z językiem niemieckim” – co prawda nie było postów w każdym miesiącu, jak na początku planowałam, ale myślę, że wyszło całkiem dobrze.
Rok z językiem niemieckim
2. Napisanie dwóch e-booków, które możecie bezpłatnie pobrać:
Moje e-booki
3. Napisanie podręcznika z ćwiczeniami gramatycznymi. Nosi tytuł „Niemiecki. Ćwiczenia gramatyczne” i ukaże się w styczniu lub w lutym jako e-book. Na pewno dam Wam znać, gdzie będzie można go kupić. Obecnie skończyłam robić drobne, estetyczne poprawki.
4. Napisanie sporej ilości postów z kategorii „Gramatyka”:
Gramatyka
5. Rozpoczęcie serii postów „Magda w Niemczech”
O mnie i mojej pracy
6. Jestem bardzo zadowolona z tego, że udawało mi się regularnie pisać.
7. Również na profilu „Niemiecki po ludzku” na Facebooku byłam aktywna. Zamieszczałam nie tylko informacje o nowych postach, lecz także ciekawe linki, cytaty czy informacje.
Co mi się nie udało?
- Napisanie podręcznika o słowotwórstwie, jego zarys właśnie powstaje.
Teraz kolej na bardziej osobiste wyznania, w odniesieniu do mojej pracy oczywiście 🙂
Co mi się udało?
- Zdobycie nowych, ciekawych doświadczeń zawodowych: dalsza praca z uchodźcami w szkole w Wittlich była dla mnie bardzo ważna. Zaczęłam pracę z nimi w październiku 2015 i muszę powiedzieć, że dopiero po jakimś czasie ich zrozumiałam, zapewne nie całkowicie, ale zdecydowanie lepiej. Kiedy w listopadzie tego roku odchodziłam ze szkoły i musiałam się pożegnać z moimi uczniami, było to dla mnie niesamowicie trudne. Chciało mi się płakać, ale rozpłakałam się dopiero, kiedy ostatniego dnia wyszłam ze szkoły. Szczególnie polubiłam jedną grupę i do tej pory za nią tęsknię.
2. Kolejnym ciekawym doświadczeniem zawodowym było przeprowadzenie letniego kursu niemieckiego w drugiej połowie sierpnia. Brali w nim udział uchodźcy. Był to kurs niemieckiego połączony z orientacją zawodową. Do południa prowadziłam kurs niemieckiego, popołudniu odbywały się „wycieczki”, na których codziennie byłam opiekunem. Dla mnie było to bardzo ciekawe, ponieważ miałam okazję zobaczyć rzeczy, których inaczej bym nie zobaczyła (m.in. podczas zwiedzania szpitala czy różnych firm – zajmujących się np. przetwarzaniem metalu albo produkcją okien). Zobaczenie wszystkiego od środka, zza kulis, było dla mnie oczywiście czymś nowym.
3. Zapisanie się na kurs „Deutsch lehren lernen”. Zdecydowałam się na to, aby pogłębić swoją wiedzę. Kurs zaczął się w lipcu i skończy się dla mnie w grudniu 2017. Robię go oczywiście online.
4. Zawarcie nowych kontaktów zawodowych. Mam nadzieję, że niedługo mi się opłacą 🙂
5. Za mój sukces zawodowy mogę uznać również opracowanie podręcznika, o którym wspomniałam.
6. Otrzymanie pracy w VW w Meksyku. Jak pisałam, mieszkam teraz w Puebla. Zacznę pracę od stycznia. Wiem już, jakie kursy będę prowadzić (od A2 do C1). Wiem też, że na szczęście w jednym miejscu – w głównej siedzibie VW (poza tym VW ma jeszcze dwie szkoły na terenie miasta). Samo dostanie tej pracy uznaję za sukces, ale czas pokaże, czy to będzie właśnie TO. Na razie muszę przyznać, że niesamowicie tęsknię za TT. Byłam pewna tego, że Traben-Trarbach to moje miejsce na Ziemi. Zostawiam sobie jeszcze czas na decyzję.
7. Zapomniałabym o zapisaniu się na drugi kurs podnoszący kwalifikacje, ale zacznie się on w kwietniu 2017.
Co mi się nie udało?
- Chciałabym być dalej w zadaniach z kursu „Deutsch lehren lernen”. Jestem w tej chwili trochę za połową.
Życzę Wam na koniec dobrych ostatnich dni roku 2016. Dla mnie nowy rok nie musi być lepszy, oby tylko nie był gorszy. Na koniec ładna piosenka:
Sarah Connor – Anorak
utworzone przez Magdalena Welter | 18 lis 2016 | Ja w Meksyku, O mnie i mojej pracy
Dzisiaj na blogu witam Was z innego kontynentu. Od poniedziałku jestem w Meksyku, w mieście Puebla. Jak się tu znalazłam? Napiszę o tym kilka słów, bo może dla kogoś będzie to ciekawe.
W lipcu zastanawiałam się, co zrobić dalej z moim życiem. Może jakiś wpływ na to miały 30-ste urodziny, chociaż nigdy nie świętuję urodzin i nie przywiązuję do nich żadnej wagi. Byłam jednak pewna tego, że chcę odejść z pracy z firmy. Co do szkoły, to zakładałam, że będą pieniądze na następny rok szkolny, chociaż 100% pewności nie było. Jest jednak zapotrzebowanie, więc nie obawiałam się, że się nie uda, było to bardzo mało prawdopodobne. Mimo to szukałam pracy. (Pieniądze na następny rok szkolny rzeczywiście były, wypowiedziałam umowę po dwóch miesiącach pracy, 2 dni przed lotem do Meksyku, ale oczywiście szefowa wcześniej wiedziała, że musi kogoś szukać).
Nie zrozumcie mnie źle – ja należę do osób bardzo wdzięcznych losowi i wiem, że mam w życiu bardzo, bardzo dużo szczęścia. Gdyby zostało tak, jak było, też byłoby super. W końcu spójrzmy prawdzie w oczy: wiele osób po studiach sprząta w Niemczech albo w Anglii, a ja pracowałam w moim zawodzie nauczyciela. Był co prawda czas, kiedy miałam pecha, ale potem wszystko się odwróciło. Skoro jednak otworzyły się przede mną nowe drzwi, to wchodzę 🙂
Od początku lipca wysyłałam CV, byłam na rozmowach kwalifikacyjnych. Wszystko na luzie, bo nie mam już takiego parcia na szkło jak kiedyś. Może dlatego to wszystko samo się toczy. Przeszukując oferty pracy dla nauczycieli niemieckiego w Internecie, trafiłam na ogłoszenie z Meksyku. Do tej pory nie wiedziałam, że w Puebla jest największa na świecie filia Volkswagena i że jest tu takie zapotrzebowanie na niemiecki. Wysłałam CV, potem wypowiedziałam umowę w firmie, przepracowałam tam ostatnie 2 tygodnie. Była połowa sierpnia, przeprowadziłam 2-tygodniowy kurs niemieckiego, potem zaczął się rok szkolny.
CV na stanowisko nauczycielki niemieckiego w VW wysłałam właśnie na początku lipca i zapomniałam o tym. Jeszcze tego samego dnia dostałam odpowiedź: „Odezwiemy się do pani”. Oczywiście na to nie liczyłam, bo jak zawsze jestem sceptyczna i nie sądziłam, że taka firma jak VW chciałaby mnie zatrudnić. Następnie poproszono mnie o rozmowę telefoniczną, co było trudne, gdyż ja wtedy chodziłam do pracy w firmie na 15:00 albo na 16:00, a w Meksyku jest 7 godzin wcześniej. W końcu udało się ustalić termin pewnego dnia, kiedy cudem miałam wolne. Rozmowa się odbyła, ja byłam jak zwykle na luzie. Cały czas myślałam: „Przecież i tak nikt nie zwróci uwagi na moje CV” (tak mi zostało z dawnych czasów).
Po 1,5 tygodnia dostałam ofertę pracy: wróciłam po całym weekendzie w pracy do mieszkania. Otwieram pocztę i widzę maila z Meksyku z tytułem „Arbeitsangebot” (oferta pracy). Zastanawiałam się całą noc, co by tu zrobić, co odpowiedzieć. Czy przewrócić swoje życie o 180 stopni czy też nie? Jednak przeważył argument taki, że zawsze chciałam poznać świat. Nigdy nie chciałam spędzić całego życia w jednym miejscu. Czy mogła się trafić lepsza okazja? Rano wstałam i pomyślałam: „WTF, czemu by nie?”
Potem już wszystko potoczyło się (prawie) samo. Paszport, formalności związane z wizą, potem bilet i lot. Wyleciałam w poniedziałek rano, z Frankfurtu do miasta Meksyk. Oczywiście na lotnisku we Frankfurcie musiał się zdarzyć incydent (kto mnie zna, ten wie, że u mnie zawsze tak jest). Przy kontroli bagażu podręcznego zapomniałam o jednym płynie. Pracownik kontroli wywalił z walizki cały mój bagaż (nawet pudełko z różańcem otworzył), ha ha. A chodziło tylko o podkład w płynie, to o nim zapomniałam 🙂
Lot był o 13:30, w mieście Meksyk samolot wylądował o 19:00 lokalnego czasu. Mnie i innych pracowników VW odebrał firmowy kierowca. Byłam strasznie zmęczona, bo w Puebla byłam jakoś o 5:00 europejskiego czasu, tu było około 22:00. Było więc tak, jakbym w ogóle nie spała, ale dałam radę. Zaskoczyło mnie to, że są tu inne gniazdka. Kiedyś czytałam o tym, że gniazdka elektryczne nie są takie same na całym świecie, ale nie pomyślałam o tym. Na szczęście w recepcji hotelu mają „podłączniki” dla nieogarniętych Europejczyków 🙂
Teraz mieszkam w hotelu, który opłaca firma (VW opłacił też mój lot i koszty uzyskania wizy pozwalającej na wjazd do Meksyku). Skupiam się na szukaniu mieszkania, już kilka widziałam, ale znalezienie właściwego zajmie jeszcze trochę czasu. Puebla to ogromne miasto, prawie 2,5 mln ludzi tu mieszka. To szok wyprowadzić się ze wsi do takiej metropolii. Szukam mieszkania blisko głównej siedziby VW, bo tam będę pracować. Inaczej mogłabym ze 2 godziny jechać do pracy, a tego nie chcę. Zobaczymy, kiedy uda mi się coś znaleźć. Faktem jest jednak, że właściciele mieszkań często podnoszą ceny, gdy widzą Europejczyka.
Muszę jednak powiedzieć, że sama nie ogarnęłabym, co i jak. Na szczęście jest tu jeszcze inny nowy nauczyciel. Przyleciał 3 tygodnie przede mną i bardzo mi pomógł. Inaczej bardziej bym się kłopotała z pewnymi rzeczami. Sama już trochę ogarnęłam, ale to jeszcze o wiele za mało. Teraz bardzo cieszę się z tego, że kiedyś uczyłam się hiszpańskiego. Jak dobrze znać języki obce! Warto się ich uczyć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą.
Następnym razem opowiem o moich perypetiach przeżytych w pierwszym tygodniu w Meksyku.
Kilka zdjęć (pewnie nie są zbyt dobre, ale taki już ze mnie talent):
utworzone przez Magdalena Welter | 31 paź 2016 | O mnie i mojej pracy
Dzisiaj chciałabym Wam napisać, jak obecnie wyglądają moje zajęcia z uchodźcami. Podobnie jak w zeszłym roku szkolnym, mam dwie grupy:
- Grupa 1 – prowadzę tu kurs alfabetyzacji. Muszę powiedzieć, że alfabetyzacja dorosłych ludzi jest bardzo trudnym zadaniem. Są uczniowie, którzy znają alfabet, ale łączenie liter w wyrazy jest dla nich bardzo trudne. Niektórzy są w Niemczech już od ponad roku, a czytanie wygląda dalej tak jak na początku.
Jeden z moich uczniów, pochodzący z Syrii, ma ten problem. Wynika zapewne po części z tego, że nigdy nie nauczył się czytać czy pisać, w żadnym języku. Mówi po arabsku i to by było na tyle. Jakiś czas temu szefowa powiedziała do mnie: „X całkiem nieźle mówi po niemiecku, można z nim bez problemu porozmawiać. Pewnie ma już A2”. Odpowiedziałam: „Nie, proszę pani, on jest poniżej A1. W ogóle nie umie czytać ani pisać”. I taka jest prawda. Mówić – mówi, to nie jest przecież takie trudne. Tak, bez ładu i składu, ale w wielu sytuacjach wiadomo, o co mu chodzi.
Nie tylko na moim kursie alfabetyzacji był. Przez pewien czas sądziłam, że może to ja robię coś źle. Potem jednak zrozumiałam, że raczej nie, skoro nie tylko u mnie nie nauczył się czytać ani pisać. Zaznaczam, że próbowałam już wszystkich znanych mi sposobów. Ale co tu zrobić? Widzi wyraz na „E”, to to musi być „essen”. Widzi „ich komme”, to dalej musi być „ich komme aus Deutschland” itd. Zaznaczam, że on nie czyta, lecz zapamiętuje, jak niektóre wyrazy wyglądają.
Ostatnio do grupy dołączyła dziewczyna z Nigerii. Powiedziano mi: „Ona zna angielski, to może pani jej tłumaczyć po angielsku”. Byłam jak zawsze sceptyczna i słusznie. Angielski w Nigerii jest inny niż ten, którego uczymy się tutaj. Nie mogę się z nią dogadać, bo ma zupełnie inną wymowę i nie wiem, o co jej chodzi. Ta jej znajomość angielskiego też nie jest świetna, bo widzę, że pisze z błędami.
Inny uczeń w tamtym roku nie przykładał się zbytnio do nauki, powtarza klasę. Teraz zapaliło mu się nagle światełko (lepiej późno niż wcale), bo zawsze przychodzi na lekcje i chce się nauczyć porządnie czytać i pisać. Teraz bardzo miło się z nim pracuje.
- Grupa 2 – jest bardziej liczna. Poziom na szczęście w miarę wyrównany. Tylko jeden chłopak jest na samym początku nauki, to pracuję z nim indywidualnie, kiedy inni robią ćwiczenia.
Bardzo miło mi się pracuje z tą grupą. Uczniowie pochodzą z Syrii, Iraku, Afganistanu, Somalii i Sudanu. Większość chce się uczyć. Jak wszędzie są wyjątki, ale tak już jest. Łatwo nie jest, bo oczywiście wszystko muszę tłumaczyć po niemiecku, ale już mam w tym wprawę. Jest tak, że najczęściej jeden uczeń zna dane słowo, więc mówi innym, jak to jest np. w perskim.
Pracuję z nimi na poziomie A2. Każda lekcja jest zaskakująca, kiedy np. odkrywamy kolejne różnice kulturowe i kiedy oni próbują mi opowiedzieć, jak to jest w ich krajach. Mam na lekcjach dyscyplinę, bo skoro jeszcze nie znają dobrze języka, to nie umieją się pokłócić 🙂 Nikt nie jest wobec mnie chamski. Zresztą po kilku latach w zawodzie bardzo dbam o swój autorytet i nie popełniam błędów, jakie popełniałam na początku. Na lekcjach zawsze jest sympatycznie.
Przyzwyczaiłam się już do niełączenia liter. Nie piszę wyrazów, łącząc litery, bo wtedy nie umieją w 100% oddzielić liter. Łapię się na tym, że czasami na co dzień tak piszę 🙂
Bardzo miłe jest dla mnie to, że na koniec lekcji uczniowie zawsze mi dziękują i życzą miłego popołudnia 🙂
utworzone przez Magdalena Welter | 23 paź 2016 | O mnie i mojej pracy
W ostatnim poście z tej serii napisałam o tym, jak udało mi się wyjechać na Asystenturę Comeniusa:
Serial „Magda w Niemczech”. Część 2
Dzisiaj przeczytacie o tym, czym zajmowałam się podczas tego roku.
Prowadziłam obowiązkowe dla wszystkich uczniów lekcje wspomagające z j. niemieckiego. W praktyce te lekcje wyglądały tak jak normalne lekcje j. niemieckiego. Czyli zajmowałam się z uczniami ortografią, gramatyką, starając się wyjaśnić im zasady ich własnego języka. Było również pisanie wypracowań czy oglądanie filmów. Przygotowując się na te lekcje, powtórzyłam wszystko, czego nauczyłam się na studiach germanistycznych. Nauczyłam się również nowych rzeczy. Korzystałam ze specjalistycznych książek do j. niemieckiego – przy okazji dowiedziałam się kilku nowych rzeczy na temat gramatyki niemieckiej, a także ciekawych reguł ortograficznych.
Dużo nowych rzeczy nauczyłam się także podczas przygotowań do polskiego kółka. Chodzi tu przede wszystkim o niektóre tradycje, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia, gdyż nie są obchodzone w regionie Polski, w którym mieszkam.
Lekcje wspomagające z j. niemieckiego były dodatkiem do zwykłych lekcji j. niemieckiego. Zwykle ustalałam z nauczycielami, czym będę się zajmować. Na moich lekcjach uczniowie mieli okazję poćwiczyć to, na co często brakowało czasu na lekcjach niemieckiego. Chodzi np. o ortografię, o aspekty gramatyki czy o pisanie wypracowań. Najczęściej jednak omawiałam z uczniami reguły ortograficzne, gdyż to z nimi mieli największe problemy. Najpierw omawialiśmy zasady (uczniowie do tych zasad dochodzili sami, analizując z moją pomocą przykłady) i robiliśmy przygotowane przeze mnie ćwiczenia, a jakiś czas później uczniowie pisali wypracowanie, ponieważ chciałam dowiedzieć się, czego się nauczyli. I rzeczywiście, wielu uczniów nie robiło już tych samych błędów. Inni uczniowie będą musieli się jeszcze douczyć.
Poza tym prowadziłam również czas uczenia się, czyli lekcje, podczas których uczniowie szkoły całodziennej mieli robić zadania domowe. Musiałam im pomagać, a więc wyjaśniać nie tylko zadania z niemieckiego, ale także z matematyki czy z angielskiego. Na tych lekcjach uczniowie z moją pomocą powtarzali treści omówione na innych przedmiotach.
Pierwszy semestr:
– prowadzenie lekcji wspomagających z j. niemieckiego w klasach 5, 6 i 8
– opieka nad czasem do uczenia się
– prowadzenie polskiego kółka 2 razy w tygodniu – dla klas 5 i 6
– wspólne z inną nauczycielką nadzorowanie prac uczniów klas 5 nad szkolną gazetką
– hospitacja lekcji niemieckiego w klasie 11
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 12
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 5
Drugi semestr:
– prowadzenie wspomagających lekcji z j. niemieckiego w klasach 5, 6 i 8
– opieka nad czasem do uczenia się
– prowadzenie polskiego kółka 3 razy w tygodniu dla uczniów klas 5 i 6
– hospitacja lekcji matematyki w klasie 10
– hospitacja lekcji fizyki w klasie 7
– hospitacja lekcji geografii w klasie 5
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 5
Poza tym:
– przeprowadzenie projektu „Es macht Spaß, Briefe zu schreiben” („Pisanie listów sprawia radość”) we współpracy z Zespołem Szkół w Widełce (woj. podkarpackie).
– przeprowadzenie projektu „Wir und unsere Schulen” („My i nasze szkoły”) we współpracy z I Gimnazjum we Wrocławiu
– przeprowadzenie projektu „Meine tolle Stadt” („Moje wspaniałe miasto”) we współpracy z I Gimnazjum we Wrocławiu
– tłumaczenie korespondencji dla dyrekcji szkoły (z niemieckiego na polski i z polskiego na niemiecki)
– pomaganie we współpracy Gymnasium Traben-Trarbach ze szkołami partnerskimi z Polski
– zainicjowanie współpracy Gymnasium Traben-Trarbach z III Liceum Ogólnokształcącym w Rzeszowie, która przerodzi się w partnerstwo szkół
– organizowanie spotkań dla uczniów, np. „Noc polskiej kultury” oraz „Polskiego dnia”. Na organizację tego drugiego spotkania udało mi się pozyskać pieniądze z fundacji Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży (Deutsch-Polnisches Jugendwerk)
– udział w projekcie Klippert dla klasy 11 (uczniowie w ciągu kilku dni uczyli się, jak przygotowywać i wygłaszać prezentacje i referaty)
– opieka nad uczniami w czasie szkolnych dyskotek.
Pomagałam we współpracy Gymnasium Traben-Trarbach z polskimi szkołami partnerskimi w Olkuszu i Zakopanem – tłumaczyłam korespondencję, pomagałam w projektach. Poza tym zainicjowałam współpracę Gymnasium Traben-Trarbach z III Liceum Ogólnokształcącym w Rzeszowie. Odbyły się wzajemne wizyty, a w kolejnym roku szkolnym zostanie zawarte partnerstwo szkół.
Realizując ideę współpracy na płaszczyźnie europejskiej, która od wielu lat jest szczególnie bliska mojej szkole, samodzielnie przygotowałam i prowadziłam 2 projekty we współpracy z polskimi szkołami. Były to:
- a) „Es macht Spaß, Briefe zu schreiben” („Pisanie listów sprawia radość”) we współpracy z Zespołem Szkół w Widełce (woj. podkarpackie)
- b) „Wir und unsere Schulen” („My i nasze szkoły”) we współpracy z I Gimnazjum we Wrocławiu
- c) „Meine tolle Stadt” („Moje wspaniałe miasto”) również we współpracy z I Gimnazjum we Wrocławiu
utworzone przez Magdalena Welter | 19 wrz 2016 | O mnie i mojej pracy
Teraz nastał dla mnie czas powrotu do pewnych projektów, tak jak ta seria. Czasami nie byłam w stanie kontynuować czegoś tak, jak planowałam, ale żadnego pomysłu nie zarzuciłam i mam nadzieję, że teraz nic mi nie przeszkodzi w realizacji.
W pierwszej części pisałam o moich studiach w Niemczech w ramach programu Erasmus. Dzisiaj kolej na to, jak wyjechałam do Niemiec i już tutaj zostałam.
Był chyba październik 2009 roku. Byłam na ostatnim roku studiów germanistycznych. Oczywiście zaczęłam się zastanawiać, co dalej. Byłam pewna tego, że chcę uczyć niemieckiego, pracować w zawodzie. W Polsce nie było na to realnej szansy, ale zdarzyło się, że ja dostałam inną szansę. Pewnego dnia zobaczyłam na uczelni ogłoszenie o Asystenturze Comeniusa. Jest to program polegający na uczeniu w zagranicznej szkole. Co musiałam zrobić, aby dostać to stypendium?
- Musiałam oczywiście złożyć odpowiedni wniosek do Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji.
- Musiałam mieć list polecający od dziekana.
- Coś jeszcze musiałam zrobić, ale niestety nie pamiętam w tym momencie 🙁
Dzisiaj program funkcjonuje pod nazwą „Erasmus plus”, tu możecie znaleźć informacje:
Erasmus plus
Jesienią 2009 roku musiałam złożyć wniosek. Jakoś specjalnie się do tego nie przygotowywałam. Zaznaczam, że bardzo trudno jest dostać to stypendium (mniej więcej 80 osób z całej Polski je otrzymuje), więc założyłam, że mi się nie uda. Cały czas miałam na uwadze to, że chcę złożyć ten wniosek. Miałam wymagane dokumenty, ale nie wypełniłam samego wniosku, co trzeba było zrobić elektronicznie. Został jeden dzień. Zdarzyło się akurat, że w domu mieliśmy awarię Internetu. Strasznie się zdenerwowałam, ale no cóż, bywa. Pojechałam więc do biblioteki uniwersyteckiej, aby wypełnić wniosek. Był on bardzo długi, wypełniałam bardzo szybko, ale może to właśnie zauroczyło komisję, że nie wymyślałam nie wiadomo czego i napisałam tak, jak myślałam? Spontanicznie i prawdziwie.
Kilka miesięcy później otrzymałam informację, że dostałam stypendium. We wniosku trzeba było zaznaczyć, jakie kraje się preferuje. Na pierwszym miejscu wpisałam oczywiście Niemcy. Mniej więcej w czerwcu 2010 roku dowiedziałam się, dokąd pojadę i że będę uczyć w gimnazjum w Traben-Trarbach. Zobaczyłam tylko, gdzie to jest i jak tam dojechać. Potem, po obronie pracy magisterskiej, delektowałam się już wakacjami.
Aha, stypendium dostałam na dwa semestry – od 01.08.2010 do 24.07.2011.
Jeśli chodzi o metody i techniki nauczania oraz o przygotowanie językowe, to wiedzę z tego zakresu zdobyłam na studiach germanistycznych ze specjalizacją nauczycielską.
Na temat programu Comenius dużo czytałam na polskiej stronie programu, a także na stronie internetowej PAD (niemiecka organizacja zajmująca się m.in. Asystenturą Comeniusa).
Jeśli chodzi o planowanie polskiego kółka (które zamierzałam prowadzić), to zabrałam ze sobą foldery w j. niemieckim, które otrzymałam na spotkaniu wprowadzającym w Warszawie. Zabrałam ze sobą również trochę autentycznych materiałów, np. bilety, ulotki, mapy miast, nieaktualne banknoty. Większość z tych materiałów wykorzystałam potem na lekcjach. Przygotowałam własnoręcznie również kilka gier, np. domino czy zagadki.
Kontakt ze szkołą goszczącą nawiązałam od razu, gdy otrzymałam dane. Szybko dostałam odpowiedź i wymiana e-maili dobrze się udawała. Moje pytania nie pozostawały bez odpowiedzi. Jednak dopiero po przybyciu do Niemiec dowiedziałam się, jak będą wyglądały moje obowiązki. Później przekonałam się, że w niemieckich szkołach wcześniejsze planowanie jest niemożliwe, gdyż dyrekcja krótko przed rozpoczęciem roku szkolnego dowiaduje się, którzy nauczyciele odejdą i czy nowi nauczyciele dołączą do grona pedagogicznego.
Uczestniczyłam w spotkaniu wprowadzającym zorganizowanym w Warszawie przez Narodową Agencję. Spotkanie to wyjaśniło wiele moich wątpliwości. Moim zdaniem przedstawione informacje były wystarczające. Dowiedziałam się wszystkiego na temat Asystentury Comeniusa, a prezentacje byłych asystentów były dla mnie pomocne w moich własnych przygotowaniach.
Mój czas trwania asystentury był maksymalny. Zdecydowałam się na to, gdyż krótko przed jej rozpoczęciem skończyłam studia magisterskie i chciałam zdobyć jak najwięcej doświadczenia w wyuczonym zawodzie nauczyciela. W Gymnasium Traben-Trarbach uczyłam od samego początku do samego końca roku szkolnego. Było to moim celem, gdyż stwierdziłam, że tylko w ten sposób dobrze poznam szkołę. Chciałam uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach w ciągu roku szkolnego. Uczestniczyłam w spotkaniach i konferencjach dla nauczycieli, nadzorowałam uczniów w trakcie dyskotek szkolnych, sama organizowałam dla nich spotkania, a także widziałam, jak wygląda przejście z pierwszego do drugiego semestru.
utworzone przez Magdalena Welter | 25 lip 2016 | Aktualności, Ciekawostki, O Niemczech, Traben-Trarbach, W 80 blogów dookoła świata
Dzisiaj w ramach akcji „W 80 blogów dookoła świata” przygotowałam dla Was wpis z dziesięcioma radami / wskazówkami dla turysty.
No cóż, mieszkam w regionie tak turystycznym, że w sezonie mam dość 🙂 Nie tylko ja zresztą. W sezonie, który trwa pełną parą, trudno jest poruszać się po mieście, bo turyści często zachowują się tak, jakby nie obowiązywały ich zasady. Poza tym często muszę zatrzymywać się w drodze, żeby nie wejść w kadr zdjęcia (no w sumie nie muszę, ale zatrzymuję się, żeby nie zepsuć komuś zdjęcia).
- Nie zdziw się, jeśli ktoś powita Cię mówiąc: „Mahlzeit!” Tutaj to zwyczajowe powitanie, mające tyle wspólnego z posiłkiem, że początkowo witano się tak w porze obiadowej. Obecnie znacznie wcześniej.
- Nad Mozelą jest bardzo dużo zamków i ruin zamków. Są specjalne trasy dla turystów z naciskiem na zwiedzanie zamków. Wiele miejscowości ma w nazwie „Burg.” W moim mieście, czyli Traben-Trarbach, są ruiny zamku Grevenburg. Tak jak większość zamków, znajduje się on na wzgórzu, skąd można podziwiać panoramę doliny.
- Jeśli chcesz spróbować lokalnych specjałów, to nie idź do zwykłych restauracji, lecz raczej do knajp prowadzonych przez właścicieli winnic. Mają one niepowtarzalną atmosferę, można tam oczywiście spróbować lokalnego wina, a poza tym dobrze pojeść. Będąc nad Mozelą, nie można nie spróbować tutejszego wina. Ja najbardziej lubię „lieblich”.
- Wybierz się na rejs statkiem. Ja co prawda nigdy nie płynęłam statkiem, ale każdy poleca 🙂
- Nad Mozelą jest wiele ścieżek rowerowych i tras wędrówkowych. Dużo turystów przyjeżdża tu tylko po to, żeby wędrować albo jeździć na rowerze.
- Będąc nad Mozelą, nie można nie pochodzić po winnicach.
- W wielu miejscowościach nad Mozelą, w tym także w Traben-Trarbach, jest prawdziwy podziemny świat z długimi trasami podziemnymi. Można pozwiedzać piwnice na wino.
- Przygotuj się na ekstremalną zmienność pogody. Nawet jeśli jest pięknie i niebo jest jaśniutkie, bez jednej chmurki, zabierz ze sobą parasol. Za minutę niebo może być całkowicie ciemne i może rozpocząć się nawałnica. Wtedy co prawda parasol na niewiele się zda, ale dobrze wziąć ubranie przeciwdeszczowe. Ja jestem ciągle mobilna na rowerze i nie ma ani JEDNEGO dnia, w którym nie mam ze sobą ubrania na zmianę.
- Nie denerwuj się na turystów z Holandii i Belgii – oni po prostu tacy są 🙂 Zawsze kiedy mówię: „sorry za spóźnienie, jechałam za turystą z Holandii”, to każdy kiwa głową ze zrozumieniem 🙂 Ja oczywiście śmigam rowerkiem, to się nie zmienia. Czasami nie ma niestety jak pojechać po chodniku. Najwięcej turystów jest tu właśnie z Belgii i Holandii, potem z Francji, Luksemburga i Wielkiej Brytanii, ze Szwecji i Norwegii także.
- Przyjedź w sezonie, który trwa od kwietnia do października. W porze zimowej wiele restauracji i atrakcji turystycznych jest zamkniętych.
Ruine Grevenburg
Die Traben-Trarbacher Unterwelt
Kilka zdjęć mojego autorstwa:
Dzisiejszy wpis jest częścią akcji „W 80 blogów dookoła świata”
Co miesiąc blogerzy językowo-kulturowi przygotowują dla Was posty na wybrany temat. To wspaniała inicjatywa umożliwiająca wymianę doświadczeń i opinii, a także oczywiście naukę języka. Zachęcam do odwiedzin na innych blogach:
Chiny:
Biały Mały Tajfun – 10 porad – http://baixiaotai.blogspot.com/2016/07/10-porad.html
Finlandia:
Suomika – 10 porad dla turysty w Finlandii
http://suomika.pl/10-porad-dla-turysty-finlandii/
Francja:
Madou en France – Francuski poradnik turysty w pigułce http://www.madou.pl/2016/07/Francja-poradnik-turysty.html
Francuskie i inne notatki Niki – Pierwszy raz w Paryżu czy we Francji? Dekalog porad
http://notatkiniki.blogspot.com/2016/07/pierwszy-raz-w-paryzu-czy-we-francji.html
Gruzja:
Gruzja okiem nieobiektywnym: Pierwszy raz w Gruzji- 10 grzechów głównych
http://innagruzja.blogspot.com/2016/07/pierwszy-raz-w-gruzji-10-grzechow.html
Hiszpania:
Hiszpański na luzie – Jak połączyć urlop w Hiszpanii z turystyką językową. 10 porad
http://www.hiszpanskinaluzie.pl/2016/07/urlop-w-hiszpanii-rady.html
Japonia:
Japonia-info.pl – Porady dla wyjeżdżających do Japonii – http://japonia-info.pl/porady-dla-wyjezdzajacych-japonii/
Kirgistan:
Enesaj.pl – Pierwsza podróż do Kirgistanu
http://enesaj.pl/2016/07/pierwsza-podroz-do-kirgistanu/
Litwa:
Na Litwie – 10 porad dla turysty jadącego pierwszy raz na Litwę
http://nalitwie.wordpress.com/2016/07/25/10-porad-dla-turysty-jadacego-pierwszy-raz-na-litwe
Niemcy:
Nauka Niemieckiego w Domu : 10 porad dla turysty w Niemczech: http://niemieckiwdomu.pl/10-porad-dla-turysty-niemczech/
Niemiecki po ludzku: 10 porad dla turysty
http://niemieckipoludzku.pl/?p=2021
Norwegia:
Norwegolożka: Pierwszy raz w Norwegii – co warto wiedzieć? https://norwegolozka.wordpress.com/2016/07/25/pierwszy-raz-w-norwegii-co-warto-wiedziec
Pat i Norway – 10 porad dla turysty w Bergen
http://patinorway.blogspot.com/2016/07/235-10-porad-dla-turysty-w-bergen.html
Szwajcaria:
Między Francją a Szwajcarią – Szwajcaria: Praktyczne informacje dla turystów
http://www.miedzy-francja-a-szwajcaria.pl/2016/07/szwajcaria-praktyczne-informacje.html
Wielka Brytania:
Angielski dla każdego – 10 porad dla turysty jadącego pierwszy raz do Anglii http://angdlakazdego.blogspot.com/2016/07/10-porad-dla-turysty-jadacego-pierwszy.html
English Tea time – 10 wskazówek jak zaplanować wyjazd do Londynu http://www.english-tea-time.com/603-10-wskaz%C3%B3wek-jak-zaplanowa%C4%87-wyjazd-do-londynu.html
Language Bay- 10 porad dla turysty jadącego pierwszy raz do Londynu- „W 80 blogów dookoła świata #28”
http://language-bay.blogspot.com/2016/07/10-porad-dla-turysty-jadacego-pierwszy.html
Włochy:
Italia nel cuore – Nasz “pierwszy raz” we Włoszech…10 praktycznych porad
https://italianelcuoreblog.wordpress.com/2016/07/25/nasz-pierwszy-raz-we-wloszech-10-praktycznych-porad/
utworzone przez Magdalena Welter | 21 maj 2016 | Kulturoznawstwo, O mnie i mojej pracy, O Niemczech
Tak jak zapowiedziałam, rusza mały serial. Miało to być w kwietniu, lecz dopiero teraz czasowo było dla mnie możliwe rozpoczęcie realizacji pomysłu.
Po raz pierwszy ujrzałam Niemcy w 2008 roku. Była to wycieczka studencka zorganizowana przez jednego z moich wykładowców, dofinansowana przez DAAD. Pojechaliśmy wtedy do Berlina i do Lipska. Nie pamiętam już wszystkiego dokładnie, dlatego nie będę się teraz na tym skupiać.
Przejdę do mojego (prawie nieprzerwanego) pobytu w Niemczech. Czwarty rok studiów spędziłam w Niemczech, studiując na uniwersytecie Bielefeld w ramach programu Erasmus.
Dlaczego się na to zdecydowałam? Wiedziałam, że nie będę dobrą germanistką, jeśli nie spędzę dłuższego okresu czasu w jednym z krajów niemieckojęzycznych. Nie zamierzałam wtedy emigrować, bardzo chciałam zostać i pracować w Polsce. Program Erasmus jest świetną okazją do nauki (ok, dla niektórych do zabawy). Nienawidzę imprez i nigdy na nie nie chodziłam i nadal nie chodzę. Wolę spotkania w małym gronie, dlatego też mój pobyt miał cele wyłącznie naukowe.
Na uniwersytecie Bielefeld studiowałam dwa semestry – od października 2008 do lipca 2009. Może przedstawię najważniejsze aspekty:
- Na początku studenci Erasmusa mieli tydzień wprowadzający do życia uniwersyteckiego. W skrócie – „know how”. Było to bardzo dobre, ponieważ mieliśmy pomoc w odnalezieniu się na uczelni i w załatwieniu spraw formalnych. Wzięliśmy również udział w tygodniowym kursie niemieckiego (podział na 3 grupy, ja trafiłam do zaawansowanej).
- Po miesiącu musiałam zmienić mieszkanie, gdyż w pierwszym było dla mnie zdecydowanie za głośno, a ja należę do osób, które muszą mieć idealną ciszę, żeby zasnąć. Drugie mieszkanie było świetne – ogromne – 8 pokoi, 8 osób, 2 łazienki, duża kuchnia. Mieszkałam więc w klasycznej WG (Wohngemeinschaft). Można by sądzić, że były imprezy itd. Nic z tych rzeczy – trafiłam na bardzo spokojnych ludzi (poza mną dwie dziewczyny z Polski, dwoje Niemców, dziewczyna z Finlandii, chłopak z Pakistanu i już nie pamiętam). Mieszkało się tam super. Wtedy też dowiedziałam się co nieco o wynajmowaniu mieszkania w Niemczech.
- Starałam się chodzić na jak największą liczbę zajęć. Wybierałam je z kierunków „Deutsch als Fremdsprache” i „Germanistik”. Na „DaF” było dużo obcokrajowców, na germanistyce większość Niemców. Wykładowcy byli bardzo uprzejmi, większość to bardzo otwarte osoby i pod tym względem nie mogę powiedzieć nic złego. Nauka nie sprawiała mi trudności, gdyż byłam w swoim żywiole. Dowiedziałam się, jak wygląda system studiów w Niemczech: wybieranie zajęć, zbieranie punktów ECTS, przerwa pomiędzy semestrami itd.
- Pobyt w Bielefeld wykorzystałam na zbieranie materiałów do pracy magisterskiej. Dużo czasu spędzałam w uniwersyteckiej bibliotece i dużo pieniędzy wydawałam na kserowanie.
- Jak wiadomo, studenci z Polski nie dostają z Erasmusa dużo pieniędzy. W pierwszym semestrze było dobrze, ale potem zobaczyłam, że nie dam rady, jeśli nie będę pracować. Zazdrościłam studentom np. z Finlandii, którzy dostawali prawie 1.000 euro miesięcznie. Podróżowali po Niemczech, chodzili do kina, a ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Zaraz po zakończeniu pierwszego semestru zaczęłam sprzątać w klinice dentystycznej. Łatwo nie było, ponieważ musiałam tam chodzić prawie codziennie wieczorem. Byłam padnięta po całym dniu, a tu jeszcze trzeba było pracować fizycznie. Byłam jednak dumna z siebie, że poradziłam sobie ze wszystkim. Potem jeszcze przywiozłam trochę pieniędzy do Polski.
- Uniwersytet Bielefeld ma bardzo szeroką ofertę zajęć z języków obcych. Oczywiście nie mogłam z tego nie skorzystać i właśnie wtedy zaczęłam uczyć się fińskiego. Kurs prowadziła rodowita Finka i robiła to wspaniale. Nie tylko uczyła języka, ale i bardzo dużo opowiadała o Finlandii.
- Dla studentów Erasmusa organizowane były wycieczki. Pamiętam, że dzięki temu odwiedziłam Münster.
- Każdy student Erasmusa miał swojego mentora. Ja z moją mentorką spotykałam się od czasu do czasu.
ZALETY POBYTU:
- Nauczyłam się samodzielności (podstawy gotowania, prasowanie, praca, ogólnie – ogarnęłam się). Zobaczyłam, że poradzę sobie bez względu na trudności.
- Zebrałam materiały do pracy magisterskiej.
- Poznałam, jak wygląda system studiów w Niemczech. Dowiedziałam się wiele o kraju (np. co Niemcy chętnie jedzą, jak wygląda jarmark świąteczny, jak rozmawiać z Niemcami). Na pewno poszerzyłam swoje horyzonty.
- Nie mogę nie wspomnieć oczywiście o podciągnięciu znajomości niemieckiego. To wtedy utwierdziłam się w tym, że tylko w kraju docelowym mogę opanować język perfekcyjnie.
- Nauczyłam się załatwiać sprawy urzędowe w Niemczech.
WADY:
Dla mnie ich nie było. Rzeknę to, co jest jedną z moich dewiz – „Jeder ist seines Glückes Schmied” (Każdy jest kowalem własnego losu). Aha, i może druga dewiza: „Man muss alles nehmen, wie es ist und das Beste daraus machen” 🙂 Aha, i słowa Tolkiena: „My decydujemy tylko o tym, jak wykorzystać dany nam czas”. Ja wiem, że czas spędzony w Bielefeldzie wykorzystałam bardzo dobrze i nie żałuję niczego 🙂
utworzone przez Magdalena Welter | 29 lis 2015 | O mnie i mojej pracy
Postanowiłam dzisiaj zamieścić na blogu drugą część relacji o zajęciach z uchodźcami. Teraz, po tych dwóch miesiącach, mogę powiedzieć nieco więcej na ten temat. Tutaj znajdziecie pierwszą część:
Pierwsze zajęcia z uchodźcami
Kiedy na początku października zaczynałam pracę z nimi, to zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób zbuduję swój autorytet jako nauczycielki. Powiem wprost, że zastanawiałam się nad tym, czy moi uczniowie będą mnie szanować jako nauczyciela, ponieważ jestem kobietą, a wiadomo, jaki autorytet ma kobieta w niektórych krajach arabskich. Okazało się, że nie było się czego obawiać, bo nie jestem sama – w końcu obie moje grupy mają sporo nauczycielek, nie tylko nauczycieli. Od początku byłam konsekwentna w budowaniu autorytetu. Nie popełniłam tych samych błędów jak w 2010 roku, kiedy dwa miesiące po skończeniu studiów zaczęłam uczyć w szkole. Potem, z perspektywy czasu, zrozumiałam, jakie błędy popełniłam i na przyszłość wiedziałam, co robić, a czego nie robić.
Teraz było trochę inaczej, gdyż moi uczniowie to w większości uchodźcy z krajów arabskich. Trochę się obawiałam tego, jak będą mnie postrzegać, ale okazało się, że jest dobrze. Ja od początku byłam konsekwentna, „nie” znaczy „nie”. Poza tym oni zobaczyli, że dotrzymuję słowa i że znam się na swoim fachu i to zapewne im w jakiś sposób zaimponowało.
Oczywiście nigdy nie jest tak, żeby nie było trudności. Nie mogę powiedzieć, żeby w którejś grupie było łatwiej. Może napiszę kilka słów na temat obu:
1) Grupa pierwsza: uczniowie tylko z krajów arabskich, w większości młodzi mężczyźni, ale również kobiety. Złożyło się tak, że od kilku tygodni przerabiam z nimi tylko matematykę. Większość z nich dopiero tutaj w Niemczech zaczęła chodzić do szkoły albo chodzili w swoich krajach, ale pisali np. po persku i nie znali wcześniej alfabetu łacińskiego. Kilka tygodni temu zapytali mnie, czy pomogę im w matematyce. Odpowiedziałam, że oczywiście tak, jeśli tylko będę potrafiła. Okazało się, że oni uczą się tego, czego ja uczyłam się w szkole podstawowej. Mi samej powtórka nie zaszkodziła, bo dodawanie pisemne jest łatwe, ale dzielenie i odejmowanie już nie tak bardzo. Wiadomo, że do dużych liczb używa się kalkulatora. Ułamków nie musiałam powtarzać, bo pamiętałam, jak się je dodaje albo odejmuje. Ciekawe jest tłumaczenie matematyki po niemiecku. Kiedyś już to robiłam w gimnazjum tutaj.
Trudności moich uczniów wynikały z tego, że myli im się tabliczka mnożenia. Zastanawiałam się, dlaczego nie wiedzą, ile jest „7 razy 6” i dlaczego długo nad tym myślą. Okazało się, że nie wiedzą, że jest coś takiego jak tabliczka mnożenia. Zrozumiałam więc, skąd wszelkie trudności i obiecałam, że na środę im ją przyniosę. Muszę przyznać, że byłam zaskoczona, że nikt im nie kazał się nauczyć na matematyce tabliczki mnożenia do 100. A może obecny nauczyciel sądził, że już się jej uczyli. Nie wiem, w każdym razie ułatwi im to życie nie tylko na matematyce. Widziałam, że trochę zazdrościli mi – może to za dużo powiedziane – że ja uczyłam się tego wszystkiego w podstawówce. Wszystko, co dla mnie jest oczywiste, dla nich jest nowe.
2) Grupa druga: analfabeci z Somalii, Erytrei, Iraku i Afganistanu. W tej grupie jest trudno porozumieć się, ponieważ nigdy nie jestem pewna, czy uczniowie zrozumieli, co powiedziałam. Wiadomo, że staram się wszystko mówić prosto. Podobny problem ma inna nauczycielka i ostatnio właśnie komentowałyśmy, że nie wiemy, czy oni w ogóle cokolwiek rozumieją. Ostatnio kurs niemieckiego został przełożony z wtorku na piątek (oprócz tego jest jeszcze w środy i w czwartki). Nie było łatwo to wytłumaczyć, ale udało się. Poza tym obserwuję, że moi uczniowie mają nieco inne poczucie czasu niż ja. Czasami ktoś przychodzi w połowie lekcji, ale no cóż, tego na razie nie zmienię. Zawsze mówią do mnie na „ty”, bo jeszcze nie umieją na „pani” 🙂
utworzone przez Magdalena Welter | 16 paź 2015 | Ciekawostki, O mnie i mojej pracy
Dzisiaj chciałabym wspomnieć o mojej nowej pracy. Nie zmieniłam pracy, lecz doszło mi nowe zajęcie. Bardzo się cieszę, gdyż moja nowa praca jest pracą w moim zawodzie, czyli nauczycielki niemieckiego jako języka obcego, a to jest to, co lubię robić najbardziej.
Kiedy kilka tygodni temu byłam przedstawić się w urzędzie ds. migrantów w Trier, dowiedziałam się, że jest ogromne zapotrzebowanie na osoby w moim zawodzie. Oglądam codziennie wiadomości w niemieckiej telewizji, słyszę o setkach tysięcy uchodźców, ale nigdy nie pomyślałam, że mogłaby to być szansa dla mnie. Nawet jeśli taka myśl się pojawiła, to przy mojej wypełnionej dobie nie miałam nawet czasu się tym zająć. Zapytano mnie, czy mogę uczyć niemieckiego w trzech szkołach (jedna w moim mieście, dwie w innym). Oczywiście odpowiedziałam twierdząco. Dostałam więc łącznie 12 godzin w tygodniu.
W jednej szkole mam grupę polskich dzieci, w dwóch pozostałych dwie grupy uchodźców. Na razie mogę opisać moje pierwsze wrażenia. Są to ludzie z Syrii, Erytrei, Somalii, Iraku, Afganistanu. Dodatkowo są także osoby z Turcji. Uczą się oni zawodu.
Kiedy poszłam na pierwsze zajęcia, to nie miałam pojęcia, jaki poziom mają moje grupy. Jako doświadczona nauczycielka niczego się nie bałam. Miałam ze sobą materiały na każdy poziom, a poza tym mogę poprowadzić każdą lekcję spontanicznie. Wystarczy, że ustalę jej temat. Wszystkie pomysły są w mojej głowie.
W jednej grupie są osoby będące już dłużej w Niemczech. Znają już trochę niemiecki. Polubiłam tę grupę, jak na razie dobrze się razem uczymy i bawimy. Ostatnio pracowaliśmy nad rozumieniem tekstu czytanego, poziom A2. Robię z nimi również ćwiczenia ortograficzne i gramatyczne.
Druga grupa jest zupełnie inna. Są to osoby, które nie umieją czytać i pisać. Tylko jeden chłopak umiał pisać, lecz w swoim języku ojczystym – perskim – w nim są bardzo dziwne dla mnie znaki. Prowadzę więc kurs niemieckiego z alfabetyzacją, co jest dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. Już zaopatrzyłam się w moje podręczniki, ale większość treści lekcji to i tak moja inwencja twórcza.
Na zajęciach z nimi cały czas coś mnie zaskakuje i widzę, jak bardzo muszę się pilnować. Na początku trudno było mi się od nich dowiedzieć, które to imię, a które nazwisko. W końcu się udało 🙂 Wcześniej mieli już kilka lekcji z alfabetu łacińskiego, ale dalej litery im się mylą, opuszczają je przy przepisywaniu. Trudno im połączyć głoskę z literą lub literami. Musimy dojść małymi krokami do celu.
A dlaczego muszę się pilnować? Zdałam sobie sprawę, że europejski sposób nauczania jest dla nich całkiem obcy. Jednym razem chciałam z nimi ułożyć domino do tematu „Tiere”, a okazało się, że oni w ogóle nie znają czegoś takiego jak domino. Cały czas mi je rozwalali 🙂 W końcu jakoś im pokazałam, żeby nie dotykali tych karteczek i sama ułożyłam to domino, to wiedzieli, o co chodzi 🙂
Na tej samej lekcji pokazywałam im obrazki z meblami i sprzętami domowymi. Nazywaliśmy rzeczy na obrazkach. Na jednym z nich był dywan, więc powiedziałam: „Das ist vielleicht ein Teppich” (To może dywan). Nie wiem dlaczego powiedziałam „vielleicht” (może), bo jasne, że na obrazku był dywan. Spontanicznie. Oni więc pomyśleli, że „dywan” to po niemiecku” Vielleichtteppich” (możedywan) i cały czas tak potem mówili 🙂 Musiałam im wytłumaczyć, że „dywan” to tylko „Teppich”.
Na razie bazuję na wizualizacji. Ostatnio pokazywałam rzeczy znajdujące się w klasie i różne, które miałam ze sobą. Jak zawsze nazywaliśmy je po niemiecku. Uczniowie pozytywnie mnie zaskoczyli, pokazując mi na długopisy i zeszyty i dając w ten sposób znak, że chcą te wyrazy też napisać. Miło 🙂 Chłopak z drugiej grupy sam pytał mnie, czy może długi tekst przepisać 2 razy, bo musi ćwiczyć pisanie po niemiecku. Bardzo miło 🙂
Na co dzień słyszy się o analfabetach, ale nie można zdawać sobie sprawy, co to właściwie znaczy. Oczywiście nie mogę wczuć się w sytuację uczniów z drugiej grupy, ale mogę próbować sobie wyobrazić, jak trudno musi być, jeśli można zdawać się tylko na rozpoznawanie symboli…
Jestem szczęśliwa, że mogę zdobyć takie doświadczenia zawodowe. Od czasu do czasu będę zdawać relację.
Na kursie alfabetyzacji korzystam np. z następujących podręczników:
Poza tym z wielu innych materiałów, które zgromadziłam przez lata nauczania.
W tym miejscu pragnę podziękować wszystkim, którzy dali mi na Facebooku rady dotyczące alfabetyzacji 🙂
Miałam również napisać o obiedzie, na który zostałam zaproszona przez znajomego Niemca. Obiecał, że będzie coś polskiego do jedzenia i słowa dotrzymał. Wszystko mi smakowało, ale najbardziej mięso z sosem. Było tak, ponieważ smak był identyczny jak u mojej mamy. Wielokrotnie próbowałam go sama odtworzyć, ale nigdy nawet nie zbliżyłam się do tego smaku. Byłam bardzo zaskoczona, że gdzieś może smakować tak samo. Poza tym były ziemniaki z jakąś polewą. Nie pytałam, jaką, bo było tyle tematów do rozmowy, że nie zapytałam o jedzenie. Poza tym rosół, który bardzo, bardzo mi smakował. Prawie jak u mamy 🙂
Zdjęcia
utworzone przez Magdalena Welter | 13 lip 2015 | Ciekawostki, Metody nauki, O mnie i mojej pracy
Na Facebooku znalazłam link do artykułu o uczeniu się języków obcych i postanowiłam się do niego odnieść. Polecam, bardzo ciekawy tekst:
Bardzo chciałabym kiedyś zostać hiperpoliglotką, to zapewne kwestia czasu. Na razie znam 5 języków obcych (3 płynnie, 2 na poziomie średnim i nadal się ich uczę). Artykuł ten zainteresował mnie i odnalazłam w nim wiele rzeczy, które mogłabym o sobie napisać.
Często jestem pytana o to, jak się nauczyłam języków obcych i czy się mi nie mieszają, ale kiedy o tym pomyślę, to widzę, że pytają mnie o to ludzie, którzy znają tylko jeden język obcy lub żadnego. Mam wrażenie, że chcieliby usłyszeć ode mnie o jakiejś cudownej metodzie, której oczywiście nie ma. Uczenie się języków obcych sprawia mi wiele radości i jestem pewna, że w tej chwili znałabym przynajmniej 15, gdybym tylko miała więcej czasu na naukę, gdybym mogła się tylko na tym skupić.
Pisząc o swoich doświadczeniach, będę odnosić się do fragmentów tekstu. Zacznijmy od tego:
Arguelles, podobnie jak inni hiperpoligloci, podkreśla znaczenie systematycznej pracy w samotności: czytania, studiowania i ćwiczenia gramatycznych struktur. Stosuje własną technikę, którą nazywa „shadowing”: ucząc się podczas spaceru, głośno wykrzykuje nowe wyrazy, które słyszy z walkmana. „Przez sześć lat, zanim się ożeniłem i miałem dzieci, uczyłem się po 16 godzin dziennie, przedzierałem się przez teksty po irlandzku, persku, napisane w hindi, po turecku czy w suahili. Stopniowo we wszystkich tych językach zaczęły formować się znaczenia. I coraz więcej dzieł literackich stawało przede mną otworem” – pisze Arguelles.
Tak, mogę to potwierdzić. Systematyczna praca jest oczywiście niezbędna. Trzeba siedzieć nad książką, analizować, porównywać. Metoda ze słuchaniem jest bardzo dobra. Mam wiele kursów na mp3 i kiedy jadę dokądś pociągiem, to zawsze słucham wybranych nagrań. Z biegiem czasu rzeczywiście dzieła literackie stają otworem. Można je czytać w oryginale. Dodatkowo ja zagłębiam się też w sztukę czy w muzykę. Znajomość języka obcego ułatwia ich zrozumienie, ponieważ kiedy uczymy się języka obcego, poznajemy również kulturę. Lepiej zrozumiem danego artystę, jeśli znam język, w jakim mówił / mówi.
Im więcej języków znał, tym łatwiej przychodziła mu nauka kolejnych: w miarę nauki uczący uświadamia sobie istnienie struktur wspólnych dla wszystkich języków. Doświadczenie to zdaje się potwierdzać hipotezę wysuniętą w latach 60. XX wieku przez Noama Chomsky’ego o istnieniu gramatyki uniwersalnej, leżącej u podłoża wszystkich języków na Ziemi.
Tak, również z tym się zgodzę. Im więcej języków obcych się zna, tym łatwiej jest dalej. Mimo że obecnie uczę się języka fińskiego, który jest całkiem inny od języków, których uczyłam się wcześniej, to jest mi łatwiej. Słówka szybciej wchodzą do głowy, mimo że nie przypominają słówek z innych języków (np. kielioppi – gramatyka, puhelin – telefon, tietokone – komputer). Z biegiem czasu wszystko się układa, trzeba tylko mieć cierpliwość. Każdy język jest logiczny, każdy jest układanką i wcale nie trzeba być dobrym z matematyki, aby elementy układanki ułożyć w całość.
Czy rzeczywiście wystarczy upór i mnisia praca, by opanowywać kolejne języki obce? Wielu badaczy sądzi, że u podłoża takiej pasji leży talent, a może nawet wyjątkowa architektura struktur mózgowych. Że rzeczywiście coś takiego może istnieć, pokazuje przypadek Emila Krebsa, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku niemieckiego dyplomaty, znającego 68 języków. Krebs ofiarował nauce w spadku własny mózg. Badania przeprowadzone tuż po jego śmierci przez Oskara Vogta wykryły ponadprzeciętną gęstość neuronów w ośrodku Broki, parzystej, występującej w obu półkulach mózgu strukturze odpowiadającej za funkcje językowe. Z kolei badania przeprowadzone przed kilku laty przez naukowców z uniwersytetu w Düsseldorfie wykazały, że u Krebsa pewien fragment obszaru Broki był niezwykle rozrośnięty nie tylko w lewej półkuli (czego można się było spodziewać, skoro ta półkula odpowiada za zdolności lingwistyczne), ale także w prawej. W innym fragmencie obszaru Broki zanotowano niespotykaną asymetrię. Na razie naukowcy nie są w stanie zinterpretować tych wyników, ale sądzą, że wyjątkowość zbadanych obszarów mózgu Krebsa może być źródłem jego językowego talentu.
Tego oczywiście nie wiem, ale już dawno zdecydowałam, że po mojej śmierci moje ciało trafi do pewnej akademii medycznej, już dawno załatwiłam odpowiednie rozporządzenie – studenci medycyny muszą się w końcu z czegoś uczyć, także może odkryją coś ciekawego w moim mózgu 🙂
Czy można przyjąć tezę, że ludzie o szczególnych uzdolnieniach językowych to rodzaj sawantów – osób, które niczym filmowy Rain Man są genialne tylko w jednej dziedzinie, a w innych obszarach życia nieporadne jak dzieci? Zdarzają się przypadki takich właśnie geniuszy językowych. Najbardziej spektakularnym przykładem jest Daniel Tammet, 33-letni Brytyjczyk, który ma nie tylko talent do języków, ale również do matematyki. Jest też mistrzem w zapamiętywaniu i rekordzistą Europy w recytowaniu cyfr po przecinku w liczbie Pi (zna ich 22514). Jednocześnie jest epileptykiem i cierpi na autyzm. Jego talenty językowe najlepiej ilustruje sposób, w jaki nauczył się islandzkiego, uważanego za jeden z trudniejszych języków. Nie znając go kompletnie, Tammet wybrał się na Islandię i po tygodniu intensywnego kursu wystąpił w islandzkim programie telewizyjnym, swobodnie konwersując z prowadzącymi.
Zgodziłabym się z tym po części. Ze mną rzeczywiście jest tak, że uczenie się języków obcych jest chyba moim jedynym talentem. Może mam inne, ale w tej chwili o tym nie wiem. Radzę sobie z codziennością, ale czasami nie mam pojęcia jak daję radę i jak to wszystko ogarniam. Gdybym mogła, to tylko bym się uczyła.
Nowe języki zawsze będą jakby w oddzielnej przegródce (choć nie w oddzielnym obszarze mózgu). O ile więc hiperpoliglota jest w stanie opanować wiele języków, żadnego z nich nie będzie znał w takim stopniu jak ojczysty. Inna trudność w byciu hiperpoliglotą polega na tym, że języki to nie tylko słowa i struktury gramatyczne, ale także kontekst kulturowy, w którym występują. Opanowanie języka wymaga więc też ogromnej wiedzy, a nabycie jej wymaga czasu. Im więcej zna się języków, tym trudniej znaleźć emocjonalny kontakt ze wszystkimi kulturami, które te języki reprezentują.
Oczywiście tak, język ojczysty rządzi w naszym mózgu. Ja często myślę po niemiecku, ale wynika to z tego, że w tym języku mówię najwięcej. Często chcę coś przetłumaczyć z niemieckiego na polski. Wiem, co dane słowo oznacza, ale polski odpowiednik za nic nie przychodzi mi do głowy. Częściej używam słownika niemiecko-polskiego niż polsko-niemieckiego. Kontekst kulturowy oczywiście nie powinien być zaniedbywany w procesie nauki, bez niego nie nauczymy się języka obcego skutecznie.
Na końcu artykułu znajdziecie garść praktycznych porad, ja o moich pisałam już wielokrotnie:
Przyszła mi do głowy metoda, o której jeszcze nie pisałam, a która jest bardzo ciekawa. Dla mnie zawsze była oczywista i myślałam, że wszyscy robią tak samo, ale okazało się, że wcale tak nie jest. Napiszę o niej niedługo.
utworzone przez Magdalena Welter | 23 maj 2015 | Metody nauki, O mnie i mojej pracy
Kiedy zaczynałam moje studia germanistyczne, byłam pewna, że chcę spędzić przynajmniej pół roku w kraju niemieckojęzycznym. Sądziłam, że bez tego nigdy nie będę dobrą germanistką. Dzisiaj podpisuję się pod tym i przedstawię kilka argumentów za.
Myślę, że w Polsce każdy, kto studiuje język obcy, powinien mieć obowiązek półrocznego wyjazdu do kraju, w którym mówi się w tym języku. Powinno się to odbywać w ramach studiów. W wielu krajach zachodniej Europy tak jest. Jakoś się to udaje, jakoś nikt nie ma nic przeciwko. Studentom stwarza się odpowiednie możliwości – jest wiele innych oprócz Erasmusa.
Już kiedy studiowałam w Niemczech w ramach programu Erasmus, zobaczyłam, jaki jest język mówiony. Inaczej nie wiedziałabym, jak mówi się na co dzień. Pewnych rzeczy po prostu nie ma w podręcznikach. Jeszcze inną kwestią jest mentalność. Nie da się poznać Niemców, czytając o nich. Nie da się poznać kraju, czytając o nim. Już na studiach mogłam się przekonać, jakie naprawdę są Niemcy i jak się tu żyje obcokrajowcowi. Oczywiście był to roczny pobyt i nie dowiedziałam się wszystkiego, ale bardzo dużo. Kiedy wróciłam do Polski obronić pracę magisterską, to wiedziałam, że zrobiłam, co mogłam, aby ukończyć studia jako dobra germanistka.
Tak jak już wspominałam, zaraz po obronie pracy mgr wyjechałam do Niemiec. Było to w sierpniu 2010 roku. Miał to być wyjazd na rok, przedłużył się do dzisiaj. Tak naprawdę ciągle się czegoś uczę. Wiem dokładnie, jak funkcjonuje ten kraj. Wiem oczywiście, że nie każdy może/chce wyjechać na kilka lat, ale pół roku wystarczy, aby dowiedzieć się sporo o obcym kraju. Oczywiście pod warunkiem, że robimy wszystko, aby podszkolić język i poznać obcy kraj.
Wiem teraz, że bez dłuższego pobytu w Niemczech nie byłabym w stanie przekazać moim uczniom wielu informacji. Nie mówię tu o języku, lecz o mentalności, dniu codziennym, kulturze. Poznanie niemieckiej perspektywy widzenia świata jest dla mnie bezcenne. Odkąd mieszkam w Niemczech, stwierdziłam, że wcześniej wiedziałam bardzo mało na ten temat. Wiadomo, że na studiach można się było wiele dowiedzieć, ale prawdą jest też, że wykładowcy zawsze „wypychali” nas do jakiegoś kraju niemieckojęzycznego, podając argumenty podobne do moich.
A Wy co myślicie na ten temat? Zgadzacie się ze mną?
utworzone przez Magdalena Welter | 21 sty 2015 | Nauczanie polskiego, O mnie i mojej pracy
Na blogu pisałam już kilka razy o kursach polskiego, jakich udzielam w Volkshochschule w Wittlich. Prowadziłam je od początku 2013 roku i teraz do jesieni czeka mnie przerwa, aż zbierze się nowa grupa. Mam więc czas na analizę i ewaluację.
Pisałam już, że uczenie polskiego jest bardzo trudne. O wiele trudniej jest uczyć swojego języka ojczystego niż obcego. Było wiele detali z gramatyki, z których ja sama sobie nie zdawałam sprawy, ale tak to właśnie jest w języku ojczystym – nie poddajemy analizie tego, co mówimy i nie zastanawiamy się nad tym.
Może przejdę do tego, co dało mi prowadzenie kursów polskiego:
1. Poznałam wspaniałych ludzi. Kursanci byli osobami, które jeszcze podczas wojny lub krótko po wojnie urodziły się w Polsce i których rodziny zostały wypędzone. Opowiadali mi bardzo ciekawe historie, których nie mogłabym nigdzie przeczytać.
2. Dowiedziałam się wiele o moim ojczystym języku. Dopiero ucząc go, zdałam sobie sprawę z tego, jaki jest skomplikowany. Jest tu więcej wyjątków niż reguł. Mimo to starałam się to wszystko przedstawiać logicznie.
3. Opracowałam samodzielnie cały kurs polskiego. 99% ćwiczeń było moimi autorskimi pomysłami.
4. Zdobyłam niesamowite doświadczenie zawodowe i zobaczyłam, jak to jest uczyć innego języka oprócz niemieckiego.
5. Wyraźnie dostrzegłam różnice pomiędzy polskim a niemieckim.
6. Kursantami były głównie osoby starsze – zobaczyłam, jak to jest je uczyć i że jest to zupełnie inne od uczenia młodych osób. Musiałam dostosować metody pracy, także tempo.
Muszę na koniec powiedzieć, że naprawdę podziwiam moich kursantów za wytrwałość. Myślę, że naprawdę wiele się nauczyli. Patrząc wstecz na te 2 lata, sądzę, że dobrze wywiązałam się z zadania, a także kierownictwo VHS zawsze było zadowolone z mojej pracy. Najbardziej liczy się jednak dobry kontakt z uczącymi się – był on idealny mimo różnicy pokoleń (najstarszy kursant miał 88 lat – wielki szacunek dla niego, niesamowicie inteligentny człowiek, był najlepszy ze wszystkich).
Dzisiaj, na początek ostatniego spotkania, zapytałam uczestników o opinię na temat kursu. Na szczęście była ona pozytywna, ale ja sama zawsze to czułam. Jedyne, co bym chciała zmienić, to żeby następnym razem było więcej mówienia. Nie jest to jednak proste w realizacji, także ze względu na specyfikę kursów w VHS. Robiłam dużo powtórek, było to konieczne. Ogólnie uczestnicy byli za tym, żeby zajęcia odbywały się w plenum. Nie chcieli za bardzo robić ćwiczeń w parach, a to byłyby dobre okazje do mówienia. Wiadomo, jak to jest w całej grupie – nie każdy ma okazję coś powiedzieć. Następnym razem opracuję nowe metody.
Spotkam się z uczestnikami raz jeszcze. Po zakończeniu każdego kursu organizujemy spotkanie w kawiarni. Także do 11 lutego 🙂
Teraz robię sobie małą przerwę od uczenia polskiego, potrzebuję jej. Na jesieni do tego wrócę z wielką chęcią i energią 🙂