Pamiętacie akcję „Zusammen można więcej”? Co jakiś czas – staramy się co miesiąc lub co dwa – organizujemy (ja i kilka innych germanistek) mini projekt skupiony wokół wybranego przez nas zagadnienia. Tym razem temat przewodni to oczywiście święta 🙂
Tutaj znajdziecie moje dotychczasowe posty z cyklu Zusammen można więcej: wejdź tu
Dzisiaj przygotowałam dla Was post o typowych szwajcarskich potrawach – raclette i fondue, które bardzo popularne są również więcej i bez których coraz więcej Niemców nie może sobie wyobrazić Bożego Narodzenia.
Co ciekawe, oba słowa mogą mieć dwa rodzajniki:
die / das Fondue
die / das Raclette
Pod hasłem fondue najczęściej rozumie się Käsefondue (istnieje też Schokoladenfondue albo Fleischfondue).
DUDEN tak definiuje fondue:
(schweizerisches) Gericht, bei dem kleine Stücke Brot bei Tisch in eine durch Erhitzen flüssig gehaltene Mischung von Hartkäse, Weißwein, Kirschwasser und Gewürzen getaucht und dann gegessen werden; Käsefondue
das Gericht – danie, potrawa
kleine Stücke Brot – małe kawałki chleba
das Erhitzen – podgrzewanie
der Hartkäse – ser twardy
das Kirschwasser – wiśniówka
die Gewürze – przyprawy
tauchen – zanurzać
die Fonduegabel – widelec do fondue
A co to jest raclette?
Raclette – schweizerisches Gericht, bei dem die Essenden Hartkäse schmelzen lassen und die weich gewordene Masse nach und nach auf einen Teller abstreifen
Hartkäse schmelzen lassen – topić ser twardy
nach und nach – stopniowo
die weich gewordene Masse auf einen Teller abstreifen – zdejmować / nabierać miękką masę na talerz
der Racletteofen – piecyk do raclette
der Raclette-Grill – grill do raclette
Co podaje się do raclette?
saure Gurken – kiszone ogórki
Essigzwiebel – cebula w occie
Senffrüchte
– owoce w syropie musztardowym
Tomaten – pomidory
Pfeffer aus der Mühle – pieprz z młynka
Warto zauważyć, że słowo Raclette oznacza nie tylko potrawę, ale i specjalny grill do jej przygotowania. Poza tym jest to również rodzaj sera.
Jak przygotować perfekcyjne fondue?
A co przygotowały dla Was inne germanistki?
Aleksandra z bloga Niemiecka sofa napisała o Christkind – tradycji z Norymbergi:
Po opublikowaniu postu o niemieckim obywatelstwie kilka osób zadało mi pytania, postanowiłam więc odpowiedzieć na nie również tutaj – może odpowiedzi będą przydatne dla większej ilości osób.
Czy składając przysięgę powtarzałam za urzędnikiem czy musiałam nauczyć się jej na pamięć?
Powtarzałam za urzędnikiem.
Jak długo czekałam na decyzję?
Od razu powiedziano mi, że będzie pozytywna, ponieważ spełniałam wszystkie warunki, ale na oficjalną decyzję czeka się zwykle kilka tygodni.
Czy do dokumentów musiałam dołączyć CV?
Nie.
Czy zrzekłabym się polskiego obywatelstwa, gdyby była taka konieczność?
Na pewno nie, nigdy bym się go nie zrzekła.
Jak często odbywa się uroczystość, podczas której obcokrajowcy otrzymują niemieckie obywatelstwo?
W mieście, w którym to załatwiałam (Wittlich), odbywa się ona dwa razy w roku. W dużych miastach być może częściej.
Napiszę jeszcze kilka słów o moim uzyskaniu niemieckiego obywatelstwa.
Jak wspomniałam, uzyskałam je w 2016 roku. Zaczęłam wszystko załatwiać latem, a obywatelstwo miałam uzyskać pod koniec listopada. Właśnie wtedy trafiła mi się jednak szansa wyjazdu do pracy do Meksyku. Pisałam o tym tutaj. Do Meksyku miałam polecieć 14 listopada 2016. Pomyślałam więc, że moje obywatelstwo przepadło, skoro nie będę mogła pojawić się na uroczystości. Zadzwoniłam więc do urzędnika, żeby mu o tym powiedzieć. Powiedział jednak, że jest to już tak właściwie kwestia dni, więc załatwi to dla mnie w trybie specjalnym. Był na tyle miły, że udał się z moimi papierami do radnego, który zajmował się podpisywaniem wniosków o obywatelstwo. Zawdzięczam mu więc to, że się udało. Przysięgę złożyłam w obecności tego właśnie urzędnika. Było to już na początku października, więc przed wyjazdem do Meksyku zdążyłam jeszcze wyrobić sobie niemiecki dowód osobisty i paszport.
Te kwestie reguluje Staatsangehörigkeitsgesetz (StAG) – ustawa o obywatelstwie.
Istnieją następujące sposoby uzyskania obywatelstwa:
Abstammungsprinzip (zasada pochodzenia) – Dziecko rodziców posiadających obywatelstwo niemieckie automatycznie je otrzymuje. Wystarczy również, jeśli tylko jeden z rodziców ma obywatelstwo. Ta reguła dotyczy również adoptowanych dzieci
Geburtsortprinzip (zasada miejsca urodzenia) – urodzone w Niemczech dziecko jest Niemcem, jeśli jeden z rodziców od minimum 8 lat nieprzerwanie przebywa w Niemczech, posiada nieograniczone prawo do pobytu
Einbürgerungsprinzip (zasada nadania obywatelstwa/naturalizacji) – warunki to m.in. znajomość niemieckiego, konieczność zapewnienia sobie utrzymania, rezygnacja z pierwszego obywatelstwa.
Uwaga: nie zawsze trzeba rezygnować z pierwszego obywatelstwa. Zasadniczo ta reguła obowiązuje, ale są wyjątki, np. obywatele UE mogą zachować pierwsze obywatelstwo.
Ja uzyskałam niemieckie obywatelstwo w 2016 roku. Wiem, co i jak, więc krótko opiszę, co musiałam zrobić.
Oczywiście musiałam głównie zebrać konieczne dokumenty, czyli:
Potwierdzić czas pobytu w Niemczech. Razem było to około 7 lat (normalnie konieczne jest 8 lat). Od reguły 8 lat czynione są wyjątki, jak w moim przypadku. Nie był to również nieprzerwany pobyt, ponieważ najpierw mieszkałam rok w Niemczech, następnie rok w Polsce, aby wrócić do Niemiec i znowu mieszkać tam ponad 6 lat.
Potwierdzić fakt, że potrafię sama się utrzymać. Skserowałam więc moją umowę o pracę (na czas nieokreślony). Od tej reguły również jest wyjątek: jeśli ktoś pobiera zasiłek, ale udowodni, że został zwolniony nie ze swojej winy.
Potwierdzić znajomość niemieckiego – skserowałam dyplom ukończenia studiów germanistycznych. Tak jak zapewne wiecie, normalnie konieczny jest certyfikat B1.
Musiałam zdać tzw. Einbürgerungstest, czyli test z wiedzy o Niemczech, o prawie i o społeczeństwie. Testy te zwykle odbywają się w urzędzie powiatowym czy gminnym. Dla mnie nie był on trudny, można wcześniej przygotować się, korzystając z tej strony:
Potwierdzić swoją niekaralność. Miałam tzw. „polizeiliches Führungszeugnis”, czyli „policyjne poświadczenie niekaralności”. Z tego, co pamiętam, musiałam pójść do gminy i po kilku dniach takie zaświadczenie dostałam pocztą
Zadeklarować, że będę przestrzegać niemieckiej konstytucji, czyli podpisać stosowną deklarację
Musiałam przedłożyć międzynarodowy akt urodzenia
Po przyznaniu niemieckiego obywatelstwa odbywa się uroczystość, na której odbiera się Einbürgerungsurkunde, czyli dokument nadania obywatelstwa. Na uroczystości trzeba złożyć przysięgę mówiącą o tym, że będziemy przestrzegać niemieckiej konstytucji i że zaniechamy wszelkich działań mogących zaszkodzić RFN.
Potem można już składać wniosek o dowód osobisty i paszport.
W ramach akcji „W 80 blogów dookoła świata” w tym miesiącu piszemy o obiektach wpisanych na listę UNESCO w poszczególnych krajach. Ja postanowiłam napisać o Porta Nigra.
W Trier jest wiele budowli, a tak właściwie ich pozostałości, z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Poza tym bardzo lubię piękną katedrę. Rynek też jest śliczny, ale aż tak bardzo go nie lubię, bo za dużo na nim handlarzy wszystkim, co tylko możliwe.
Na początku nie byłam pewna, czy pamiętam, jak dojść do Porta Nigra i do rynku, ale po chwili odświeżyłam pamięć i trafiłam. Tutaj już wyłania się Porta Nigra:
Porta Nigra („czarna brama”) uchodzi za symbol miasta. Zawsze robiła i robi na mnie ogromne wrażenie. Jest do dawna rzymska brama miejska oraz najlepiej zachowana rzymska brama miejska na terenie Niemiec. Od 1986 roku Porta Nigra jest wpisana na listę dziedzictwa światowego UNESCO.
Brama została wybudowana około 180 roku n.e. jako północne wejście do miasta Augusta Treverorum, czyli do dzisiejszego Trewiru. Nigdy nie została ukończona. Nazwa Porta Nigra używana jest od średniowiecza, kiedy to ciemny kolor powstał na skutek wietrzenia piaskowca. Inna dawna nazwa to „Porta Martis” (brama Marsa).
Pochodzący z Sycylii bizantyjski mnich Symeon w 1028 osiedlił się w Porta Nigra jako pustelnik. Rzekomo kazał się tam zamurować. Po śmierci w 1035 roku został tam też pochowany, a biskup Trewiru doprowadził w tym samym roku do jego kanonizacji. Ustanowił kapitułę Symeona (Simeonstift) i wybudował bramę do bocznego kościoła, w którego dolnej kaplicy pochowany był Symeon.
W 1802 roku Napoleon nakazał zamknąć kościół i kapitułę, a podczas swojej wizyty w Trewirze w 1804 roku zarządził rozbiórkę budowli kościelnych. W latach 1804-1809 budynek został całkowicie przebudowany. Prusacy zarządzili w 1815 roku wyburzenie budowli powstałych za Napoleona, więc brama Porta Nigra znowu była doskonale widoczna.
W latach 70-tych XIX wieku rozebrano miejski mur i prawie wszystkie średniowieczne bramy miejskie, między innymi także bramę Symeona.
Porta Nigra można dokładnie obejrzeć również od środka.
Ulica, która prowadzi od Porta Nigra do rynku, czyli Simeonstrasse, jest klasycznym deptakiem. Znajduje się na niej oczywiście mnóstwo sklepów. Do centrów handlowych w stylu Karstadt czy Galeria Kaufhof nawet nie wchodziłam, bo nie lubię takich miejsc. Wolę małe sklepiki. Ktoś kiedyś powiedział mi, że czynsze na Simeonstrasse są najwyższe w całych Niemczech, wyższe niż nawet w Berlinie.
Jak przystało na bloga o języku niemieckim, przygotowałam dla Was również informację w tym języku:
Die Porta Nigra ist das Wahrzeichen von Trier. Es ist ein ehemaliges römisches Stadttor (Porta Nigra bedeutet auf Lateinisch „Schwarzes Tor“) und das besterhaltene römische Stadttor Deutschlands. Seit 1986 ist die Porta Nigra Teil des UNESCO-Welterbes Römische Baudenkmäler, Dom und Liebfrauenkirche in Trier.
Das Stadttor wurde um 180 n. Chr. als nördlicher Zugang zur Stadt Augusta Treverorum, dem heutigen Trier, erbaut. Das Tor wurde nie fertiggestellt. Der seit dem Mittelalter bezeugte Name Porta Nigra ist von der dunklen Färbung abgeleitet, die durch die Verwitterung des Kordeler Sandsteins entstand. Ein anderer Name lautete Porta Martis („Tor des Mars“).
Der aus Sizilien stammende byzantinische Mönch Simeon ließ sich in dem Gebäude nach 1028 als Einsiedler nieder. Angeblich hatte er sich dort einmauern lassen. Nach seinem Tod 1035 wurde er im Erdgeschoss bestattet und der Trierer Erzbischof Poppo erwirkte noch im selben Jahr seine Heiligsprechung. Er errichtete das Simeonstift und baute das Tor zur Doppelkirche um, in deren Unterkapelle Simeon bestattet war. Es wurden zwei Kirchenräume angelegt, von denen heute noch eine Apsis zu sehen ist.
Die Kirche und das Stift ließ Napoleon 1802 aufheben und bei seinem Besuch in Trier im Oktober 1804 verfügte er den Rückbau der kirchlichen Anbauten. Von 1804 bis 1809 wurde das Gebäude völlig umgebaut. Die Preußen vollendeten ab 1815 die Abbrucharbeiten, so dass nun wieder das römische Tor zu sehen ist. Lediglich den unteren Teil der mittelalterlichen Apsis ließ man stehen.
In den 1870er Jahren riss man die Stadtmauer und fast alle mittelalterlichen Stadttore ab, darunter auch das Simeonstor.
Quellen:
Heinz Cüppers: Porta Nigra. In: H. Cüppers (Hrsg.): Die Römer in Rheinland-Pfalz. Lizenzausgabe, Nikol, Hamburg 2002.
Sabine Faust: Porta Nigra. In: Rheinisches Landesmuseum Trier (Hrsg.): Führer zu archäologischen Denkmälern des Trierer Landes. Trier 2008.
Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa – pochodzą z 2012 i 2014 roku.
Tak jak wspomniałam na początku, mój wpis jest częścią akcji „W 80 blogów dookoła świata”
Co miesiąc blogerzy językowi i kulturowi przygotowują dla Was wpisy na wybrany temat. Tu znajdziecie notki na poszczególnych blogach uczestników naszej akcji:
Temat październikowej edycji „W 80 blogów dookoła świata” brzmi: 100 lat temu. Po niemiecku będzie to: vor 100 Jahren. Z tej okazji przygotowałam dla Was kilka zdjęć z opisami:
Sonntagsspaziergang (Niedzielny spacer): rodzeństwo w berlińskim Tiergarten (1913)
Ostseebad (Kąpiel w Morzu Bałtyckim): wyspa Usedom już wtedy była lubianym celem podróży.
Motor statt Pferd: Silnik zamiast konia
Fort T był produkowany od 1908 roku i długo był najczęściej kupowanym autem na całym świecie.
Stadtgetümmel: Miejski zgiełk
Już 100 lat temu dużo się działo w Berlinie – zdjęcie przedstawia skrzyżowanie Friedrichstraße i alei „Unter den Linden”.
Lehrlingswerkstatt: uczniowski warsztat
Uczniowie uczą się produkcji maszyn. Zdjęcie przedstawia warsztat firmy AEG w 1915 roku.
Tierische Helfer: Zwierzęcy pomocnicy
Wół zamiast traktora – wielu rolników było 100 lat temu zdanych na pomoc zwierząt.
Schulausflug: Szkolna wycieczka
Klasa Realschule z Bremy na szkolnej wycieczce. Zdjęcie pochodzi z 1910 roku. Jak widzimy, na zdjęciu nie ma dziewcząt.
Heiligabend: Wigilia
Inaczej niż dzisiaj, 100 lat temu święta Bożego Narodzenia były wielką uroczystością rodzinną, gdyż w rodzinach było dużo dzieci. Tak samo jak dzisiaj cieszyły się na choinkę i na ozdoby świąteczne.
Dzisiejszy wpis jest częścią akcji „W 80 blogów dookoła świata”.
Co miesiąc blogerzy językowo-kulturowi przygotowują dla Was posty na wybrany temat. To wspaniała inicjatywa umożliwiająca wymianę doświadczeń i opinii, a także oczywiście naukę języka. Zachęcam do odwiedzin na innych blogach:
Dzisiaj w ramach akcji „W 80 blogów dookoła świata” przygotowałam dla Was wpis z dziesięcioma radami / wskazówkami dla turysty.
No cóż, mieszkam w regionie tak turystycznym, że w sezonie mam dość 🙂 Nie tylko ja zresztą. W sezonie, który trwa pełną parą, trudno jest poruszać się po mieście, bo turyści często zachowują się tak, jakby nie obowiązywały ich zasady. Poza tym często muszę zatrzymywać się w drodze, żeby nie wejść w kadr zdjęcia (no w sumie nie muszę, ale zatrzymuję się, żeby nie zepsuć komuś zdjęcia).
Nie zdziw się, jeśli ktoś powita Cię mówiąc: „Mahlzeit!” Tutaj to zwyczajowe powitanie, mające tyle wspólnego z posiłkiem, że początkowo witano się tak w porze obiadowej. Obecnie znacznie wcześniej.
Nad Mozelą jest bardzo dużo zamków i ruin zamków. Są specjalne trasy dla turystów z naciskiem na zwiedzanie zamków. Wiele miejscowości ma w nazwie „Burg.” W moim mieście, czyli Traben-Trarbach, są ruiny zamku Grevenburg. Tak jak większość zamków, znajduje się on na wzgórzu, skąd można podziwiać panoramę doliny.
Jeśli chcesz spróbować lokalnych specjałów, to nie idź do zwykłych restauracji, lecz raczej do knajp prowadzonych przez właścicieli winnic. Mają one niepowtarzalną atmosferę, można tam oczywiście spróbować lokalnego wina, a poza tym dobrze pojeść. Będąc nad Mozelą, nie można nie spróbować tutejszego wina. Ja najbardziej lubię „lieblich”.
Wybierz się na rejs statkiem. Ja co prawda nigdy nie płynęłam statkiem, ale każdy poleca 🙂
Nad Mozelą jest wiele ścieżek rowerowych i tras wędrówkowych. Dużo turystów przyjeżdża tu tylko po to, żeby wędrować albo jeździć na rowerze.
Będąc nad Mozelą, nie można nie pochodzić po winnicach.
W wielu miejscowościach nad Mozelą, w tym także w Traben-Trarbach, jest prawdziwy podziemny świat z długimi trasami podziemnymi. Można pozwiedzać piwnice na wino.
Przygotuj się na ekstremalną zmienność pogody. Nawet jeśli jest pięknie i niebo jest jaśniutkie, bez jednej chmurki, zabierz ze sobą parasol. Za minutę niebo może być całkowicie ciemne i może rozpocząć się nawałnica. Wtedy co prawda parasol na niewiele się zda, ale dobrze wziąć ubranie przeciwdeszczowe. Ja jestem ciągle mobilna na rowerze i nie ma ani JEDNEGO dnia, w którym nie mam ze sobą ubrania na zmianę.
Nie denerwuj się na turystów z Holandii i Belgii – oni po prostu tacy są 🙂 Zawsze kiedy mówię: „sorry za spóźnienie, jechałam za turystą z Holandii”, to każdy kiwa głową ze zrozumieniem 🙂 Ja oczywiście śmigam rowerkiem, to się nie zmienia. Czasami nie ma niestety jak pojechać po chodniku. Najwięcej turystów jest tu właśnie z Belgii i Holandii, potem z Francji, Luksemburga i Wielkiej Brytanii, ze Szwecji i Norwegii także.
Przyjedź w sezonie, który trwa od kwietnia do października. W porze zimowej wiele restauracji i atrakcji turystycznych jest zamkniętych.
Dzisiejszy wpis jest częścią akcji „W 80 blogów dookoła świata”
Co miesiąc blogerzy językowo-kulturowi przygotowują dla Was posty na wybrany temat. To wspaniała inicjatywa umożliwiająca wymianę doświadczeń i opinii, a także oczywiście naukę języka. Zachęcam do odwiedzin na innych blogach:
Tak jak zapowiedziałam, rusza mały serial. Miało to być w kwietniu, lecz dopiero teraz czasowo było dla mnie możliwe rozpoczęcie realizacji pomysłu.
Po raz pierwszy ujrzałam Niemcy w 2008 roku. Była to wycieczka studencka zorganizowana przez jednego z moich wykładowców, dofinansowana przez DAAD. Pojechaliśmy wtedy do Berlina i do Lipska. Nie pamiętam już wszystkiego dokładnie, dlatego nie będę się teraz na tym skupiać.
Przejdę do mojego (prawie nieprzerwanego) pobytu w Niemczech. Czwarty rok studiów spędziłam w Niemczech, studiując na uniwersytecie Bielefeld w ramach programu Erasmus.
Dlaczego się na to zdecydowałam? Wiedziałam, że nie będę dobrą germanistką, jeśli nie spędzę dłuższego okresu czasu w jednym z krajów niemieckojęzycznych. Nie zamierzałam wtedy emigrować, bardzo chciałam zostać i pracować w Polsce. Program Erasmus jest świetną okazją do nauki (ok, dla niektórych do zabawy). Nienawidzę imprez i nigdy na nie nie chodziłam i nadal nie chodzę. Wolę spotkania w małym gronie, dlatego też mój pobyt miał cele wyłącznie naukowe.
Na uniwersytecie Bielefeld studiowałam dwa semestry – od października 2008 do lipca 2009. Może przedstawię najważniejsze aspekty:
Na początku studenci Erasmusa mieli tydzień wprowadzający do życia uniwersyteckiego. W skrócie – „know how”. Było to bardzo dobre, ponieważ mieliśmy pomoc w odnalezieniu się na uczelni i w załatwieniu spraw formalnych. Wzięliśmy również udział w tygodniowym kursie niemieckiego (podział na 3 grupy, ja trafiłam do zaawansowanej).
Po miesiącu musiałam zmienić mieszkanie, gdyż w pierwszym było dla mnie zdecydowanie za głośno, a ja należę do osób, które muszą mieć idealną ciszę, żeby zasnąć. Drugie mieszkanie było świetne – ogromne – 8 pokoi, 8 osób, 2 łazienki, duża kuchnia. Mieszkałam więc w klasycznej WG (Wohngemeinschaft). Można by sądzić, że były imprezy itd. Nic z tych rzeczy – trafiłam na bardzo spokojnych ludzi (poza mną dwie dziewczyny z Polski, dwoje Niemców, dziewczyna z Finlandii, chłopak z Pakistanu i już nie pamiętam). Mieszkało się tam super. Wtedy też dowiedziałam się co nieco o wynajmowaniu mieszkania w Niemczech.
Starałam się chodzić na jak największą liczbę zajęć. Wybierałam je z kierunków „Deutsch als Fremdsprache” i „Germanistik”. Na „DaF” było dużo obcokrajowców, na germanistyce większość Niemców. Wykładowcy byli bardzo uprzejmi, większość to bardzo otwarte osoby i pod tym względem nie mogę powiedzieć nic złego. Nauka nie sprawiała mi trudności, gdyż byłam w swoim żywiole. Dowiedziałam się, jak wygląda system studiów w Niemczech: wybieranie zajęć, zbieranie punktów ECTS, przerwa pomiędzy semestrami itd.
Pobyt w Bielefeld wykorzystałam na zbieranie materiałów do pracy magisterskiej. Dużo czasu spędzałam w uniwersyteckiej bibliotece i dużo pieniędzy wydawałam na kserowanie.
Jak wiadomo, studenci z Polski nie dostają z Erasmusa dużo pieniędzy. W pierwszym semestrze było dobrze, ale potem zobaczyłam, że nie dam rady, jeśli nie będę pracować. Zazdrościłam studentom np. z Finlandii, którzy dostawali prawie 1.000 euro miesięcznie. Podróżowali po Niemczech, chodzili do kina, a ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Zaraz po zakończeniu pierwszego semestru zaczęłam sprzątać w klinice dentystycznej. Łatwo nie było, ponieważ musiałam tam chodzić prawie codziennie wieczorem. Byłam padnięta po całym dniu, a tu jeszcze trzeba było pracować fizycznie. Byłam jednak dumna z siebie, że poradziłam sobie ze wszystkim. Potem jeszcze przywiozłam trochę pieniędzy do Polski.
Uniwersytet Bielefeld ma bardzo szeroką ofertę zajęć z języków obcych. Oczywiście nie mogłam z tego nie skorzystać i właśnie wtedy zaczęłam uczyć się fińskiego. Kurs prowadziła rodowita Finka i robiła to wspaniale. Nie tylko uczyła języka, ale i bardzo dużo opowiadała o Finlandii.
Dla studentów Erasmusa organizowane były wycieczki. Pamiętam, że dzięki temu odwiedziłam Münster.
Każdy student Erasmusa miał swojego mentora. Ja z moją mentorką spotykałam się od czasu do czasu.
ZALETY POBYTU:
Nauczyłam się samodzielności (podstawy gotowania, prasowanie, praca, ogólnie – ogarnęłam się). Zobaczyłam, że poradzę sobie bez względu na trudności.
Zebrałam materiały do pracy magisterskiej.
Poznałam, jak wygląda system studiów w Niemczech. Dowiedziałam się wiele o kraju (np. co Niemcy chętnie jedzą, jak wygląda jarmark świąteczny, jak rozmawiać z Niemcami). Na pewno poszerzyłam swoje horyzonty.
Nie mogę nie wspomnieć oczywiście o podciągnięciu znajomości niemieckiego. To wtedy utwierdziłam się w tym, że tylko w kraju docelowym mogę opanować język perfekcyjnie.
Nauczyłam się załatwiać sprawy urzędowe w Niemczech.
WADY:
Dla mnie ich nie było. Rzeknę to, co jest jedną z moich dewiz – „Jeder ist seines Glückes Schmied” (Każdy jest kowalem własnego losu). Aha, i może druga dewiza: „Man muss alles nehmen, wie es ist und das Beste daraus machen” 🙂 Aha, i słowa Tolkiena: „My decydujemy tylko o tym, jak wykorzystać dany nam czas”. Ja wiem, że czas spędzony w Bielefeldzie wykorzystałam bardzo dobrze i nie żałuję niczego 🙂
Symbolika baranka w chrześcijaństwie doprowadziła do powstania wypieku w formie baranka. Wypieki w kształcie symbolicznych figur pieczone szczególnie na pewne uroczystości określa się jako „das Gebildbrot„. Pojawił się on oczywiście o wiele wcześniej niż zając wielkanocny. Jest związany z żydowską tradycją zabijania baranka na święto Paschy. Jest on symbolem czystości i zgodności, oczywiście także zmartwychwstania. Natomiast zając wielkanocny pochodzi dopiero ze średniowiecza i w 1682 roku został po raz pierwszy pisemnie wspomniany.
das Lamm, die Lämmer – baranek, jagnię
das Lamm Gottes – Baranek Boży
das Osterfrühstück – śniadanie wielkanocne
der Osterbrunch – brunch wielkanocny
Speisen verzehren – spożywać potrawy
die Siegesfahne – flaga zwycięstwa
mit einer Siegesfahne versehen – opatrzyć flagą zwycięstwa
Słowo „Ostern” pochodzi od średniowysokoniemieckiego „ōsteren”, starowysokoniemieckiego „ōstarūn” – nazwa wywodzi się być może od indogermańskiej bogini wiosny. Starowysokoniemieckie słowo „ōstar” oznaczało „östlich”, czyli „wschodni” lub też „im Osten”, czyli „na wschodzie”. Miało ono związek z kierunkiem wschodzącego słońca, porannego światła.
Istnieje ciekawe powiedzenie:
„wenn Ostern und Pfingsten zusammenfallen” lub „wenn Ostern und Weihnachten zusammenfallen„, co oznacza tyle co „niemals” – nigdy.
Słowo „Ostern” ma rodzajnik „das”, jednak w wielu regionach niemieckojęzycznych używa się go w liczbie mnogiej.
Moi uczniowie często pytają mnie, dlaczego Wielki Tydzień nazywa się po niemiecku „Karwoche„. Rzeczywiście, nazwa brzmi dosyć dziwnie. Wywodzi się ona od średniowysokoniemieckiego słowa „karvrítac”, pochodzącego z kolei od starowysokoniemieckiego „chara” oznaczającego „smutek, lament, biadanie”. Słowo „chara” pochodzi od dźwiękonaśladowczego tematu czasownika – „ĝar” o znaczeniu „wołać, krzyczeć, biadolić”. Dodam, że również w innych językach indogermańskich znajdują się podobne słowa, np. greckie „gḗrys” (wołanie, głos).
Wielki Piątek to po niemiecku „Karfreitag„. Słowu „chara” odpowiadało gotyckie „kara” (troska) oraz angielskie „care”. Od tego germańskiego rzeczownika pochodzi współczesny przymiotnik „karg”.
Wielki Czwartek nazywa się zaś „Gründonnerstag„. Nazwa też ciekawa – pochodzi od zwyczaju jedzenia w ten dzień tylko zielonych potraw, szczególnie zielonej kapusty.