Dlaczego tak niewielu zbrodniarzy nazistowskich zostało ukaranych? Cz. 1

Dlaczego tak niewielu zbrodniarzy nazistowskich zostało ukaranych? Cz. 1

W wydaniu tygodnika „Der Spiegel” z 25.08.2014 przeczytałam bardzo ciekawy artykuł pt. „Die Schande nach Auschwitz” („Hańba po Auschwitz”) autorstwa Klausa Wiegrefe. W tekście chodziło o to, dlaczego tylu zbrodniarzy nazistowskich uniknęło odpowiedzialności za swoje czyny. Każdy słyszał o procesach w Norymberdze, ale dlaczego zostali w nich osądzeni tylko nieliczni zbrodniarze? Artykuł w „Der Spiegel” dokładnie omawia tę sprawę. Jest moim zdaniem bardzo ciekawy i dlatego chciałabym się z Wami podzielić jego treścią. Przedstawiam tu najważniejsze informacje, nie jest to dosłowne tłumaczenie.

Tekst dotyczy przede wszystkim obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Zginęło tam 1,1 miliona ludzi. Na początku tego roku została zaprzepaszczona ostatnia szansa ukarania kilku zbrodniarzy.

19 lutego 2014 roku śledczy krajów związkowych Nadrenii Północnej-Westfalii, Bawarii, Hesji i Badenii-Wirtembergii wtargnęli w dwunastu miejscowościach do mieszkań podejrzanych. Co prawda najpierw zostało sprawdzone, czy podejrzani posiadają pozwolenie na broń albo na używanie materiałów wybuchowych, ale trudno było oczekiwać od nich obrony, zważywszy na to, że najmłodszy z nich miał 88 lat. Następnego dnia prokuratora ogłosiła, że przeszukano mieszkania pracowników obozu koncentracyjnego Auschwitz. Światowe media, takie gazety jak Los Angeles Times, Le Figaro albo El País, również o tym pisały. Die Welt ogłosił przeszukania jako największą od dziesięcioleci akcję tego typu przeciwko rzekomym zbrodniarzom nazistowskim. Widać, że również 70 lat po wyzwoleniu obozu wzbudza on ogromne emocje. Nic dziwnego – wiadomo przecież, że kości jego ofiar były rozdrabniane i sprzedawane pobliskiej formie produkującej nawozy, popiół pozostały po spalonych ciałach był używany do budowy ulic, z kobiecych włosów powstawały nici i filc, a złote zęby były przetapiane i powierzane bankowi Rzeszy.

Na liście śledczych znajdowało się 30 osób: 24 mężczyźni i 6 kobiet. Byli to głównie urzędnicy, przede wszystkim dozorcy w obozie, poza tym księgowi, sanitariusze, telefoniści. Znaczenia postępowania śledczego nie umniejsza to, że wykonywali oni jedynie rozkazy. Niemiecka opinia publiczna odnotowała, że Niemcy jeszcze raz spróbowali trochę poprawić bilans najbardziej wstydliwego etapu swojej historii.

Autor artykułu dodaje, że bilans ten wypada kiepsko w stosunku do rozmiaru zbrodni. Historyk Andreas Eichmueller policzył, że spośród 6500 pracowników SS służących w Auschwitz, którzy przeżyli wojnę, skazanych zostało jedynie 29 osób. Jest to tzw. „druga wina” („die zweite Schuld”) Niemców. Po wojnie zbyt długo wypierano fakty i zmarnowano szansę na postawienie przed wymiarem sprawiedliwości i osądzenie większości zbrodniarzy. Pojęcie „drugiej winy” ukłuł w 1987 roku pisarz Ralph Giordano, który przeżył holocaust.

Następnym razem pojawi się kolejna część z najważniejszymi informacjami z artykułu. Dowiecie się, dlaczego osądzono tak mało osób odpowiedzialnych za zbrodnie i jak opieszale pracowały niemieckie sądy. Gdyby naprawdę się starały, mogłyby ukarać tysiące winnych.

Zdjęcie

Jak nauczyć się niemieckich przypadków? Cz. 1

Jak nauczyć się niemieckich przypadków? Cz. 1

Dziś zacznę przedstawiać moje wskazówki co do uczenia się niemieckich przypadków. Z doświadczenia wiem, że sprawiają one uczącym się problemy, także dlatego że niektóre czasowniki po niemiecku łączą się z innym przypadkiem niż po polsku. Do tego dochodzi kwestia przyimków łączących się z poszczególnymi przypadkami. Ważna jest jeszcze kwestia wyrażania polskich przypadków, których nie ma w niemieckim, przede wszystkim narzędnika.

Tutaj kilka moich uwag:

1. We wprowadzaniu przypadków powinna być zachowana właściwa kolejność. Od początku mamy mianownik (Nominativ), następnie powinien pojawić się biernik (Akkusativ), kolejno celownik (Dativ), na końcu dopełniacz (Genitiv). Jeśli chcemy poprawnie mówić po niemiecku, to musimy pamiętać także o kolejności przypadków w zdaniu. Zawsze byłam i będę przeciwko wprowadzaniu przypadków naraz. Chyba jeszcze nikomu nie wyszło to na dobre. Od uczących się niemieckiego w Niemczech na kursach w szkołach językowych często słyszę, że mieli wprowadzane przypadki naraz. Skutek jest taki, że nie potrafią poprawnie stosować żadnego z nich. Nie jestem pewna, ale wynika to chyba z tego, że niemieccy nauczyciele nie zdają sobie sprawy z trudności, jakie mają uczniowie. Uczą swojego języka ojczystego, to trudniej jest im wczuć się w sytuację ucznia. Coś o tym wiem, bo przecież uczę polskiego jako języka obcego.

2. Jak ja nauczyłam się przypadków? Pamiętam, chociaż było to w podstawówce. Przypadki miałam wprowadzane właśnie w kolejności wymienionej powyżej i myślę, że pomogło mi to, że robiliśmy masę ćwiczeń. Dużo, dużo, dużo ćwiczeń. Poza tym nauczycielka dawała nam dużo zdań do tłumaczenia z polskiego na niemiecki – wtedy wyraźniej można było zobaczyć różnice w zastosowaniu. Uświadomiła nam, że polskie przypadki wyraża się po niemiecku często inaczej. Szczególną uwagę zwróciła na narzędnik. Odpowiedź na pytanie „kim? czym?” musimy po niemiecku wyrazić w odpowiedni sposób:

Piszę długopisem. –> Ich schreibe mit dem Kuli.
Jadę samochodem. –> Ich fahre mit dem Auto.
Lecę samolotem. –> Ich fliege mit dem Flugzeug.
Podróżujesz często metrem? –> Reist du oft mit der U-Bahn?
Rzucam piłką. –> Ich werfe mit dem Ball.
Ubijam śmietanę trzepaczką. –> Ich schlage die Sahne mit dem Schneebesen.

To oczywiście podstawowe przykłady. Wyrażanie narzędnika jest bardziej rozbudowane. Tutaj pytanie: Czy chcecie, żebym bardzo dokładnie zajęła się tym tematem?

3. Po dokładnym nauczeniu się rodzajników określonych i nieokreślonych przychodzi kolej na przyimki. Najpierw te łączące się z biernikiem, potem z celownikiem, potem przyimki łączące się z oboma tymi przypadkami. Kiedyś pojawiają się przyimki łączące się z dopełniaczem. Do tego dochodzi rekcja czasownika.

Nauczyłam się tego również etapami. Kiedy już miałam świetnie opanowane rodzajniki, to nauczenie się przyimków przyszło mi z łatwością. Uczyłam się w zdaniach, np.:

Wir sind gegen das neue Verbot. –> Po nauczeniu się takiego zdania widzę od razu, że przyimek „gegen” łączy się z Akkusativem.

Na tej samej zasadzie uczyłam się rekcji czasownika.

Po nauczeniu się zdania: „Wir halten uns an das Thema„, widzę już, że czasownik „sich halten” łączy się z „an”, które w tym wypadku rządzi biernikiem.

Oczywiście uczenie się na tej zasadzie wymaga doskonałej znajomości rodzajników. Wiem, że dla niektórych może to być nieco skomplikowane, ale prawda jest taka, że bez rodzajników w jednym palcu nie zajdziemy w niemieckiej gramatyce daleko, bo ich nieznajomość zawsze w którymś momencie będzie przeszkadzać.

4. Ja musiałam wybrać dla siebie powyższą metodę, właśnie uczenie się z kontekstu, ponieważ nie jestem wzrokowcem ani słuchowcem. Każdego języka uczyłam się i uczę się w ten sposób. Nie ma przecież zdania bez sytuacji. Pomyślcie, jak często słyszycie zdanie: „Ale to jest wyrwane z kontekstu„. W kontekście jest łatwiej, prawda? Odnosi się to nie tylko do nauki języków obcych, ale ogólnie do nauki czegokolwiek. Pamiętam, jak w szkole okropnie nie lubiłam przedmiotów przyrodniczych. Miałam z nich jednak bardzo dobre oceny. Nigdy nie uczyłam się na pamięć. Zawsze starałam się wyobrazić sobie daną sytuację, w której mogłabym zastosować regułę czy jakąś abstrakcyjną definicję. Sytuacja zawsze się znajdzie. Tę metodę przekazałam mojej siostrze. Efekt jest taki, że wiele definicji z matematyki potrafi powtórzyć do dzisiaj, a przecież dawno skończyła szkołę 🙂

Kolejnym razem polecę kilka innych metod, potem pojawią się materiały, z jakich możecie skorzystać, ucząc się przypadków. Polecę sprawdzone podręczniki.

Czego nie lubię w moim mieście?

Czego nie lubię w moim mieście?

Dzisiaj kolejna część z serii o mojej mieścince. Ogólnie bardzo ją lubię, inaczej bym tutaj tak długo nie mieszkała. Pewnie kiedyś się stąd wyprowadzę, ale będzie ciężko. Nie tak łatwo będzie opuścić te bajkowe krajobrazy.
karte-Traben-Trarbach
Są jednak oczywiście także rzeczy, których nie lubię.

1. Turyści. Idą przez ulicę jak święte krowy, kompletnie na nic nie patrzą i uważają, że mają wszędzie pierwszeństwo. Większość, nie wszyscy oczywiście. Już niedługo nadejdzie jednak jesień i zima, czyli moje ulubione pory roku, to będzie spokój.

2. Wąskie uliczki, kiedy jest ruch uliczny. Zasadniczo uwielbiam te wąskie, jednokierunkowe uliczki, ale nie wtedy, kiedy przejeżdża ciężarówka. Możecie sobie wyobrazić, co wtedy się dzieje. Taki tir jedzie bardzo, bardzo powoli, bo musi się przeciskać przez te uliczki, a za nim ciągnie się sznur samochodów. Wtedy zawsze chce mi się śmiać, bo te samochody tak się snują, a ja wesoło pomykam sobie rowerkiem i omijam cały ten sznur 🙂 Na rowerku żadne ciężarówki mi niestraszne. Obecnie jest budowany nowy most, ma być gotowy w 2016 roku. Zobaczymy, na ile rozładuje „ruch” w mieście.

3. Czasami nie lubię faktu, że miasto jest położone na lekkich wzniesieniach. Do niektórych obiektów w mieście trzeba się praktycznie wspinać, co jest denerwujące. Od ponad roku wspinam się tak do jednej z moich prac. Rowerem nie mogę tam dojechać, bo jest za stromo.

4. Przerwy obiadowej, bo nic nie można wtedy załatwić. W żadnym urzędzie.

5. Zmiennej pogody. Jest ona tak zmienna, że naprawdę nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Kiedy idę gdzieś na piechotę, to nigdy, ale to nigdy nie wychodzę bez parasola. Jest on integralną częścią mojego codziennego ekwipunku. Kiedy jadę rowerem, to w plecaku zawsze mam płaszcz przeciwdeszczowy. Pogoda jest tutaj niesamowicie zdradziecka. W jednej chwili niebo jest jasne, za moment całkiem ciemne. Tak jest prawie codziennie, przez cały rok. Nie ma opcji, żebym zapomniała niezbędnego ekwipunku.

6. Plotek. Miasteczko jest małe, wszyscy znają wszystkich. Już nieraz zdarzało mi się, że ktoś mnie zagadywał i wiedział dokładnie, kim jestem i gdzie pracuję, a ja nie miałam pojęcia, kim jest ta osoba. Poza tym krążą różne plotki. O sobie też słyszałam już wiele rzeczy, np. kto jest moim chłopakiem, chociaż nie mam chłopaka. Wystarczyło, że rozmawiałam na ulicy z sąsiadem i plotka już się rozniosła. Bardziej mnie to bawi niż denerwuje.

7. Czasami denerwuje mnie to, że zna się wszystkich. Teraz to już chyba znam z widzenia całe miasto. Wiąże się to z faktem, że na ulicy czy w sklepie zawsze spotka się kogoś znajomego, kto mnie zagadnie, a ja czasami nie mam na to ochoty. Z dwojga złego wolę jednak 1000 razy właśnie to niż anonimowość wielkiego miasta. W takim małym środowisku jest większa kontrola społeczna, co mi odpowiada.

Jak nauczyć się niemieckich przypadków? Cz. 1

Ja nauczyć się mówić w języku obcym? Cz. 2

Dzisiaj skupię się na Deutsch als Fremdsprache – czyli niemieckim jako języku obcym w kraju innym niż niemieckojęzyczny.

Oczywistym jest, że najczęściej mamy okazję do mówienia w języku obcym na lekcji lub na kursie. Bywa tak, że tych okazji jest mało, bo na lekcji w klasie jest 30 osób, a robi się też inne rzeczy oprócz mówienia. Jak więc ćwiczyć mówienie?

1. Najwięcej osób wybiera w tym celu prywatne lekcje. Ja z żadnego języka obcego nigdy nie brałam korepetycji, kiedy byłam w szkole, ale wynika to z tego, że nie bałam się mówić i chciałam mówić na lekcjach jak najwięcej. Nie unikałam tego. Myślę, że wielu uczących się unika mówienia na lekcjach w szkole czy na prywatnych kursach, a przecież to doskonała możliwość, bo mamy kogoś, kto nas poprawi. Oczywiście wiele zależy też od podejścia nauczyciela.

2. Jeśli mamy w swoim otoczeniu kogoś, kto jest zmotywowany tak samo jak my, to możemy z taką osobą stworzyć tandem i spotykać się np. raz w tygodniu, żeby razem rozmawiać w języku obcym. Kiedy studiowałam niemiecki, to czasami rozmawiałam po niemiecku z przyjaciółką.

3. Można szukać możliwości w Internecie. Może na blogach, forach czy na stronach miłośników danego języka znajdziemy osoby, które chętnie porozmawiają z nami przez Skype?

4. Dla mnie dobrym sposobem na ćwiczenie mówienia zawsze było mówienie do siebie. Kiedy jeszcze mieszkałam w Polsce, to często mówiłam do siebie po niemiecku. Teraz mówię do siebie najczęściej po hiszpańsku. Nie robię tego celowo, ale samo z siebie tak to wychodzi. Oczywiste, że to coś zupełnie innego od rozmowy z drugą osobą, ale mimo wszystko trochę można poćwiczyć mówienie.

Jak nauczyć się niemieckich przypadków? Cz. 1

Jak nauczyć się mówić w języku obcym? Cz. 1

Zanim wczytacie się w post o mówieniu, zaglądnijcie do wczorajszego 🙂

Ludzie uczący się języków obcych często pytają mnie: jak nauczyć się mówić? Myślę, że jest to największa trudność w procesie uczenia się. Często słyszę: „Ja wszystko rozumiem, ale umiem mało powiedzieć”. Cóż, to nic dziwnego, bo przecież to normalne, że więcej się rozumie, niż się umie powiedzieć.

Dziś przedstawię kilka swoich uwag na temat mówienia. Odnoszę się tutaj do Deutsch als Zweitsprache – czyli języka niemieckiego jako obcego w kraju niemieckojęzycznym. Pojawi się jeszcze post dot. Deutsch als Fremdsprache – czyli języka niemieckiego jako obcego w kraju ojczystym czy innym nie niemieckojęzycznym.

1. Zasadniczo sądzę, że wszystko związane jest z osobowością i charakterem. Znam tutaj ludzi, którzy mówią fatalnie po niemiecku (nazywam to: „ja jechać, być i iść na sklep”), ale gadają jak najęci. Nie boją się i mówią bez oporów. Z drugiej strony są osoby, które pilnie uczą się niemieckiego i mogłyby z Niemcami pięknie rozmawiać, ale nie mają odwagi. Ja należę do osób, które niczego się nie boją i jestem pewna, że w jakimkolwiek kraju bym nie była, to natychmiast odważyłabym się mówić w języku obcym. Zwlekanie zresztą nic tu nie daje. Wręcz przeciwnie – wraz z upływem czasu człowiek coraz bardziej boi się odezwać i zamyka się w sobie.

2. Warto mieć kogoś, z kim można rozmawiać w języku obcym. Tutaj w Niemczech znam wiele osób, które paradoksalnie w ogóle nie mają okazji do mówienia po niemiecku. Znajoma pracuje jako sprzątaczka. Ma klucze do domów swoich klientów. Idzie, sprząta, wychodzi. Potem zakupy w supermarkecie i do domu. Mieszka w bloku, a wiadomo, jak to jest – sąsiadów się nie zna. Może to i Niemcy, ale ona tego nie wie. Nie będzie przecież pukać do ich drzwi i prosić o rozmowę. Myślę, że w takiej sytuacji trzeba znaleźć kogoś, z kim można porozmawiać i zmotywować się do wspólnej pracy nad językiem. Nawet jeśli to będzie obcokrajowiec, to już jakaś bariera będzie pokonana. Oczywiście pojawia się tu zastrzeżenie, że wtedy nie ma nikogo, kto poprawiłby błędy, ale przecież Niemcy, z którymi rozmawiamy, też tego nie robią. Od osób uczących się niemieckiego często słyszę: „Nie wiem, dlaczego Niemcy nie poprawiają moich błędów. Przecież je słyszą. Chciałbym, żeby mnie poprawiali”. Ja wtedy odpowiadam: „A po co mają poprawiać, jeżeli rozumieją? Zwyczajnie im się nie chce”. Taka jest prawda. Znam Niemca, który nieźle mówi po polsku. Też go przecież nie poprawiam. Rozumiem, co do mnie mówi, to po co mam mu przerywać i wybijać go z rytmu???

3. Innym sposobem jest zmuszenie się do wyjścia do ludzi. Można pójść chociażby na dyskotekę. Mówię tu o małej dyskotece, jaka jest np. w moim mieście. Tam jest okazja do porozmawiania z innymi, zawsze ktoś zagadnie. Rodzice, którzy mają dzieci w niemieckich szkołach, też znajdą odpowiednią okazję, bo przecież dla dzieci są organizowane imprezy, na których rodzice mogą się udzielać. Z doświadczenia wiem, że wielu obcokrajowców niestety unika takich wydarzeń.

4. Kolejną sprawą jest wyjście do urzędu czy do lekarza. Można odważyć się załatwić coś samemu. Niemieccy urzędnicy są przecież świetnie przyzwyczajeni do obcokrajowców i wiedzą, że często mówią oni bardzo kiepsko. Wiadomo, że czasami się nie da, jeśli sprawa jest trudna, ale w wielu sytuacjach da się.

5. Już kiedyś pisałam o tym, że obcokrajowcy często nie zwracają uwagi na język obcy, który ich otacza. Szkoda, bo wystarczy trochę chęci. Wszyscy Polacy, których znam, mają polską telewizję. Nikt nie ogląda niemieckiej, a dlaczego? Przy oglądaniu telewizji można się bardzo dużo nauczyć. Można doskonale osłuchać się z językiem. Można oglądać na DVD czy w Internecie niemieckie filmy z polskimi napisami, a nie tylko amerykańską strzelaninę na Polsacie albo na TVN. Wystarczy trochę chęci. Czasami mam wrażenie, że polska telewizja to najważniejsza rzecz w mieszkaniu. Język obcy jest wszędzie – w pracy, na ulicy. Trzeba się tylko w niego wsłuchać, popatrzeć na niego. Już z szyldów na ulicach można się trochę nauczyć.

Wycieczka do Trier. Cz. 2

Wycieczka do Trier. Cz. 2

Dzisiaj kontynuuję opowieść o mojej małej wycieczce do Trewiru. Opowiem trochę o rynku, który bardzo lubię. Jest moim zdaniem śliczny, a byłby jeszcze ładniejszy, gdyby nie było na nim tylu handlarzy. Chyba jednak w każdym większym mieście tak jest.

Teraz dosyć rzadko piszę na blogu. Chciałabym częściej, w kolejce czeka mnóstwo ciekawych tematów, ale niestety czas mi na to nie pozwala. Ostatnio musiałam zastąpić kogoś w pracy i szykuje się jeszcze jedno zastępstwo. Na szczęście w drugiej połowie września będę w końcu mieć trochę czasu, bo mój szef wyjeżdża na urlop. Ponieważ pracuję bezpośrednio z nim, nie będę musiała chodzić do jednej z moich prac 🙂

Rynek główny (der Hauptmarkt) jest centralnym punktem miasta. Jak widzicie, można tam podziwiać piękne domy. Reprezentują one różne style: renesans, barok, klasycyzm, późny historyzm, także styl gotycki.

Na rynku znajduje się także fontanna – der Petrusbrunnen. Została ona stworzona w 1594-1595 roku przez rzeźbiarza Hansa Ruprechta Hoffmanna. Na szczycie znajduje się figura św. Piotra, patrona miasta. Na fontannie widzimy rzeźby czterech cnót: Justitia – sprawiedliwość (z mieczem i wagą), Fortitudo – siła, moc (z przełamaną kolumną), Temperanta – umiarkowanie (z winem i wodą) oraz Sapientię – mądrość (z lustrem i wężem). Fontanna została udekorowana wieloma innymi elementami, między innymi figurami zwierząt (np. gęsi, lwy, delfiny, orzeł, małpy).

Na rynku znajduje się Marktkreuz, czyli krzyż. Jest on symbolem godności, dostojeństwa. Został on postawiony w 958 roku przez arcybiskupa Heinricha I, stoi na starej rzymskiej kolumnie. Na krzyżu przeczytamy łaciński napis: „Henricus archiepiscopus Treverensis me erexit” („Trewirski arcybiskup Henryk mnie postawił”). Na rynku głównym znajduje się obecnie tylko kopia średniowiecznego krzyża – oryginał można podziwiać od 1964 roku w miejskim muzeum Simeonstift.

Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa. 

Wycieczka do Trier. Cz. 1

Wycieczka do Trier. Cz. 1

Dzisiaj nadszedł czas na opis mojej wyprawy do Trier (po polsku Trewir). Wybrałam się tam w zeszłą sobotę. Trier i Koblenz to najbliższe duże miasta w moim regionie. Do Trier trzeba jechać godzinę pociągiem. Nie byłam tam już ponad 2 lata i dlatego postanowiłam, że jak tylko będę mieć wolne popołudnie, to się wybiorę. Zasadniczo zbierałam się do tego już od wielu miesięcy, ale jakoś nie tęsknię za dużymi miastami. Trudno było mi się zebrać. Poza tym dzisiaj po raz kolejny utwierdziłam się w tym, że lepiej iść do pracy niż mieć wolne. Dzisiaj np. mam wolne popołudnie, to już skręciłam kostkę. Ponieważ u nas w szpitalu dzisiaj prawie nikt nie pracuje, to muszę udać się tam jutro z samego rana. A niech to! Jak chodzę do pracy, to nigdy nic mi się nie dzieje. Jak mam wolne popołudnie, to od razu coś takiego… Praca rządzi!!!

To jednak post na temat Trier, więc może wrócę do tematu. Jest to moim zdaniem przepiękne miasto. Jeszcze nie takie ogromne, bo ma niewiele ponad 100.000 mieszkańców. Tutaj w regionie wydaje się jednak być ogromne. Kiedyś częściej jeździłam do Trier, teraz (widocznie na szczęście) nie mam na to czasu.

Bardzo lubię klimat tego miasta. Dla mnie co prawda i tak jest za duże, ale obiektywnie nie można nazwać go wielkim miastem. Przerażają mnie mimo to wszechobecne samochody i autobusy.

W Trier jest wiele budowli, a tak właściwie ich pozostałości, z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Poza tym bardzo lubię piękną katedrę. Rynek też jest śliczny, ale aż tak bardzo go nie lubię, bo za dużo na nim handlarzy wszystkim, co tylko możliwe.

Na początek selfie w parku. Bardzo nie lubię takich zdjęć, nigdy ich sobie nie robię, ale tutaj zrobiłam na pamiątkę:

Na początku nie byłam pewna, czy pamiętam, jak dojść do Porta Nigra i do rynku, ale po chwili odświeżyłam pamięć i trafiłam. Tutaj już wyłania się Porta Nigra:

Porta Nigra („czarna brama”) uchodzi za symbol miasta. Zawsze robiła i robi na mnie ogromne wrażenie. Jest do dawna rzymska brama miejska oraz najlepiej zachowana rzymska brama miejska na terenie Niemiec. Od 1986 roku Porta Nigra jest wpisana na listę dziedzictwa światowego UNESCO.

Brama została wybudowana około 180 roku n.e. jako północne wejście do miasta Augusta Treverorum, czyli do dzisiejszego Trewiru. Nigdy nie została ukończona. Nazwa Porta Nigra używana jest od średniowiecza, kiedy to ciemny kolor powstał na skutek wietrzenia piaskowca. Inna dawna nazwa to „Porta Martis” (brama Marsa).

Pochodzący z Sycylii bizantyjski mnich Symeon w 1028 osiedlił się w Porta Nigra jako pustelnik. Rzekomo kazał się tam zamurować. Po śmierci w 1035 roku został tam też pochowany, a biskup Trewiru doprowadził w tym samym roku do jego kanonizacji. Ustanowił kapitułę Symeona (Simeonstift) i wybudował bramę do bocznego kościoła, w którego dolnej kaplicy pochowany był Symeon.

W 1802 roku Napoleon nakazał zamknąć kościół i kapitułę, a podczas swojej wizyty w Trewirze w 1804 roku zarządził rozbiórkę budowli kościelnych. W latach 1804-1809 budynek został całkowicie przebudowany. Prusacy zarządzili w 1815 roku wyburzenie budowli powstałych za Napoleona, więc brama Porta Nigra znowu była doskonale widoczna.

W latach 70-tych XIX wieku rozebrano miejski mur i prawie wszystkie średniowieczne bramy miejskie, między innymi także bramę Symeona.

Porta Nigra można dokładnie obejrzeć również od środka. Kiedyś tam byłam i mam gdzieś zdjęcia, lecz muszę je odszukać. Ulica, która prowadzi od Porta Nigra do rynku, czyli Simeonstrasse, jest klasycznym deptakiem. Znajduje się na niej oczywiście mnóstwo sklepów. Do centrów handlowych w stylu Karstadt czy Galeria Kaufhof nawet nie wchodziłam, bo nie lubię takich miejsc. Wolę małe sklepiki. Ktoś kiedyś powiedział mi, że czynsze na Simeonstrasse są najwyższe w całych Niemczech, wyższe niż nawet w Berlinie.

Kolejnym razem napiszę o rynku i o przepięknej katedrze. Mam nadzieję, że odnajdę moje stare zdjęcia z Trier. Podobnie jak zdjęcia z Luksemburga, gdyż chciałabym Wam opisać i pokazać, co swojego czasu zwiedziłam. Kiedy będę mieć pewnego dnia znowu wolne popołudnie, to wybiorę się do Saarbruecken.

Zdjęcia są mojego autorstwa. 

Jakie gazety i czasopisma czytam po niemiecku?

Jakie gazety i czasopisma czytam po niemiecku?

Dzisiaj miałam napisać tak właściwie o tym, że w końcu zmobilizowałam się i wyrwałam się na pół dnia z mojej mieściny. Muszę jednak najpierw wybrać zdjęcia i wtedy opiszę Wam moją małą wyprawę.

Napiszę więc kilka słów o tym, jakie gazety i czasopisma czytam.

Na zdjęciu widzicie:

Welt am Sonntag” – kupuję zwykle w niedzielę, kiedy jadę do pracy. Podobają mi się dodatki tematyczne, np. w ostatnią niedzielę było o tym, dlaczego kobiety są niezadowolone ze swojego wyglądu. Lubię też dodatek o gospodarce i felietony.

Die Zeit” – kupuję od czasu do czasu. Gazeta na pewno godna polecenia.

Sueddeutsche Zeitung” – jedna z moich ulubionych gazet. Bardzo obiektywna, teksty na poziomie. Tłumaczenia tekstów z „SZ” często pojawiają się na polskich portalach.

eat smarter” – czasopismo o jedzeniu i zdrowym stylu życia. Bardzo godne polecenia. Zawsze znajduję tam dużo rzeczy, których wcześniej nie wiedziałam.

Fuer sie” – magazyn dla kobiet. Mam prenumeratę, więc dostaję do domu. Bardzo lubię to czasopismo ze względu na masę ciekawych artykułów na codzienne tematy. Jeszcze nie było numeru, w którym jakiś artykuł uznałabym za nudny. Bardzo chętnie czytam felietony Dory Heldt. Tutaj możecie przeczytać kilka z nich:

Dora Heldt

Bardzo polecam te felietony. Dora Heldt analizuje codzienne sytuacje i pisze o swoich doświadczeniach. Jej teksty już nieraz pomogły mi w radzeniu sobie z dniem codziennym i ze stresem.

myself” – kolejny magazyn dla kobiet. Zawsze znajdę tam jakiś tekst, który szczególnie do mnie przemówi.

Frau im Spiegel” – jeszcze jedno czasopismo dla kobiet. Czasami kupuję, jeśli jest coś ciekawego.

emotion” – czasopismo psychologiczne. Lubię je, bo znajdują się tam teksty o rzeczach, które niby wiemy, ale musimy je sobie uświadomić. To chyba właśnie psychologia. W aktualnym numerze bardzo podobał mi się np. wywiad ze Steffi Graf oraz rady, jak poradzić sobie ze stresem.

geo Epoche” – kupuję od czasu do czasu, gdy tematem numeru jest coś, co mnie szczególnie interesuje. Ostatnio zainteresował mnie numer o historii Afryki.

National geographic” – podobnie. Kiedy zobaczę na okładce zapowiedź ciekawych tekstów, to wkładam do koszyka.

Der Spiegel” – czytam regularnie co tydzień. Jedno z moich ulubionych czasopism. Lubię komentarze do aktualnych wydarzeń w Niemczech i na świecie. Poza tym chętnie czytam dodatek o kulturze, który dołączony jest raz w miesiącu.

Na zdjęciu nie ma jeszcze kilku czasopism, które regularnie czytam. Są to czasopisma o arystokracji i rodzinach królewskich: „7 Tage„, „Adel exklusiv„, „Adel aktuell„, „Frau royal„, „Adel heute„. Z gazet codziennych od czasu do czasu sięgam po „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ).

Poza tym czytam lokalną gazetkę:

Co tydzień, w środę lub w czwartek, dostajemy ją za darmo. Jest roznoszona do domów. Można tu przeczytać o wszystkim, co się dzieje w regionie. Są lokalne ogłoszenia o pracę, inne ogłoszenia, relacje z posiedzeń rad gminy, plan mszy w kościołach, ogłoszenia lokalnych lekarzy czy firm itd.

Jeśli ktoś z Was mieszka w kraju niemieckojęzycznym, to czy czytacie prasę? Czy macie ulubione tytuły? 

A kto byłby dzisiaj cesarzem Niemiec?

A kto byłby dzisiaj cesarzem Niemiec?

Jak zapewne wiecie z lekcji historii, ostatnim cesarzem Niemiec był Wilhelm II. Panował on w latach 1888-1918. Pochodził z dynastii Hohenzollernów i był także królem Prus.

Wilhelm II Hohenzollern
z łaski Bożej cesarz niemiecki, król Prus, margrabia Brandenburgii, burgrabia Norymbergi, hrabia Hohenzollern, etc. suweren i wielki książę Śląska oraz hrabstwa kłodzkiego, wielki książę Poznania etc.

Cesarz musiał abdykować w wyniku rewolucji listopadowej, także jego następca, książę korony Wilhelm musiał zrezygnować z praw do tronu. 10 listopada 1918 roku cesarz Wilhelm II udał się do Holandii, która była krajem neutralnym i udzieliła mu azylu. Podczas II wojny światowej miał nadzieję na to, że Hitler zdecyduje się na przywrócenie monarchii. Jak wiemy, tak się nie stało. Hitler też nigdy nie miał takiego zamiaru, tak twierdził tylko w celach propagandowych.

Gdyby Niemcy były monarchią, cesarzem byłby obecnie Georg Friedrich Ferdinand, książę Prus, urodzony 10 czerwca 1976 roku w Bremie. Jest on osobistością bardzo popularną w Niemczech, często widzę jego zdjęcia w gazetach. Sam stroni jednak od mediów i nie szuka taniej sensacji. Od 1994 roku jest głową dynastii Hohenzollern. Jego oficjalny tytuł to: Jego Cesarska i Królewska Wysokość Książę Prus. Gdyby był władcą panującym, nosiłby tytuł Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości cesarza Niemiec i króla Prus.

Jest praprawnukiem cesarza Wilhelma II. Jego ojciec, Louis Ferdinand, książę Prus, zmarł w 1977 roku, na skutek ran odniesionych podczas ćwiczeń wojskowych. Matka, Donata, hrabina zu Castell-Rüdenhausen, żyje nadal. Georg Friedrich ma młodszą o rok siostrę, Cornelie-Cécile.

Z matką i siostrą:

Georg Friedrich stracił więc ojca krótko po pierwszych urodzinach. Wspólnie z siostrą wychował się w posiadłości rodzinnej w Fischerhude koło Bremy. Uczęszczał do szkół najpierw w Bremie, po przeprowadzce w Oldenburgu. Maturę zdał w Szkocji. Złożył 2-letnią służbę wojskową, następnie studiował ekonomikę i organizację przedsiębiorstwa w Saksonii. Po śmierci dziadka (25.09.1994) został głową dynastii Hohenzollern. Niemieccy monarchiści domagają się ustanowienia monarchii i popierają go jako cesarza, on sam jednak nie jest tym zainteresowany.

Mieszka wraz z żoną i dziećmi w Berlinie, pracuje jako doradca dla przedsiębiorstw. 25 sierpnia 2011 roku poślubił w urzędzie stanu cywilnego Sophie Johannę Marię, księżniczkę von Isenburg. Dwa dni później odbył się ślub kościelny. Pamiętam, że wtedy wszystkie gazety o tym pisały. Ślub kościelny odbył się w Poczdamie. Para przejechała ulicami miasta powozem. 20 stycznia 2013 roku para została rodzicami bliźniąt, Carla Friedricha Franza Alexandra oraz Louisa Ferdinanda Christiana Albrechta.

Zdjęcia:

Zdjęcie 1

Zdjęcie 2

Zdjęcie 3

Zdjęcie 4

Zdjęcie 5

Pisząc ten artykuł, posługiwałam się angielską Wikipedią oraz korzystałam z własnej wiedzy.

Moje miasteczko plus

Moje miasteczko plus

Posty o moim miasteczku, Traben-Trarbach, już się pojawiły, ale w koncercie życzeń znalazła się prośba, abym napisała o tym, co jest typowe. Dzisiaj przyszedł na to czas. Tutaj wcześniejsze posty o moim mieście:

Traben-Trarbach. Pierwsza porcja

Traben-Trarbach. Cz. 2

Traben-Trarbach. Cz. 3

Traben-Trarbach. Cz. 4

Traben-Trarbach. Cz. 5

Most w Traben-Trarbach

Bez samochodu, ale z powodzią

Tak jak pisałam, miasteczko leży w dolinie rzeki. Z jednej strony jest to dla mnie dobre, bo nienawidzę zimy i śniegu. Tutaj zima jest taka jak w Polsce jesień i bardzo mi to odpowiada. Z drugiej strony w lecie jest strasznie duszno i parno. W upalne dni ledwo da się wytrzymać. Tak to jest w dolinie. Mówi się często, że mamy „dicke Luft” (ciężkie powietrze). Nic dziwnego, że wiele osób tutaj mówi o sobie, że są „wetterfühlig” (wrażliwy na zmianę pogody). Na dodatek pogoda jest bardzo zmienna. Nieraz jest tak, że idąc, co chwilę zamykam i otwieram parasol, bo co deszcz zacznie padać, to zaraz przestaje. Kiedy idę gdzieś na piechotę i świeci słońce, to i tak nigdy nie zapominam parasola, bo wiem, że za minutę mogą wyjść ciemne chmury i może lunąć deszcz. W lecie często są burze, częściej niż w Polsce. Nienawidzę tutaj lata i każdego roku nie mogę się doczekać, kiedy się skończy. Ogólnie nie znoszę słońca, dlatego cieszę się, że moja strona miasta jest mniej nasłoneczniona. Mieszkam w starym domu. W lecie jest to świetne, bo w środku jest chłodno.

Pisałam już o tym, że mój region jest regionem turystycznym. Co przyciąga tutaj turystów? Przede wszystkim wspaniałe widoki, rejsy statkiem po rzece, zamki nad Mozelą, szlaki wędrowne, liczne zabytki, piwnice na wino, które można zwiedzać. Poza tym wielu też pewnie fakt, że są tutaj same małe miasteczka i wsie. Nie ma wielkich miast i dla mnie jest to super, bo nie lubię dużych miast.

W zimie miasto zamiera. Mniej więcej pod koniec października zamykanych jest wiele lokali, restauracji, sklepów, lodziarnie. W marcu są ponownie otwierane na sezon. W sezonie, który trwa pół roku, jest w mieście bardzo dużo turystów. Z obcych języków słychać przede wszystkim niderlandzki, francuski i angielski. Muszę przyznać, że turyści okropnie działają mi na nerwy, bo chodzą po mieście jak święte krowy i większość uważa chyba, że zawsze mają pierwszeństwo przed samochodami i rowerami. Kiedy jadę rowerem, to nieraz muszę drastycznie zwalniać, żeby ktoś nie wszedł mi pod koła. Nigdy nie krzyczę „Vorsicht!”, bo nie wiem, czy ta osoba zna niemiecki, zawsze brzęczę dzwonkiem. Co roku oddycham z ulgą, kiedy sezon się kończy. Wiem oczywiście, że turyści to wielkie źródło dochodów dla regionu, ale i tak co roku jesienią się cieszę.

 

Turyści sprawiają również, że ceny w sklepach są wysokie. Jest w mieście kilka sklepów z ubraniami czy z różnymi pamiątkami, rzeczami do domu, ale nic tam nie kupuję, bo nie wydam przecież 150 euro na sukienkę. Dlatego ubrania kupuję tylko w Internecie. Tutaj robię zakupy tylko w supermarkecie.

Charakterystyczne w moim mieście i regionie jest to, że prawie wszędzie jest „Mittagspause”, czyli przerwa obiadowa. W godzinach południowych nie warto wybierać się do urzędu, na pocztę czy do wielu sklepów. Nieraz mnie to denerwuje, ale co poradzić. Ciekawe jest to, że 95% restauracji ma tzw. „Ruhetag”, czyli dzień odpoczynku, nawet w sezonie. W ten jeden dzień w tygodniu są one zamknięte. Podoba mi się to. W Polsce coś takiego byłoby chyba nie do pomyślenia – żeby zamykać lokal w szczycie sezonu na jeden dzień w tygodniu. Poza tym prawie każda restauracja czy sklep ma tzw. „Betriebsferien”, czyli przerwę urlopową. Wiąże się to z zamknięciem na 2 tygodnie. Z tego, co widzę, to jest to raz w roku, niektóre lokale robią takie przerwy 2 razy w roku. W Polsce chyba nie ma czegoś takiego. Wiele lokali robi takie przerwy w sezonie.

Ciekawe jest również to, że wielu Holendrów czy Anglików kupuje sobie w moim regionie „Ferienhaus” albo „Ferienwohnung”, żeby spędzać tu urlop. Na mojej ulicy jeden z takich domów mają Finowie. Dla mnie wszystko jest tu normalne, ale kiedy ktoś przyjeżdża nad Mozelę po raz pierwszy, to wszystko jest dla niego jak z bajki. Ciekawe jest również, że wielu Holendrów czy Anglików sprowadza się tutaj na starość. Moi przyjaciele Anglicy są emerytami i kupili dom w moim miasteczku, żeby spędzić tutaj starość. Wiem, że jest dużo takich osób.

Zdjęcia są mojego autorstwa. 

Jak nauczyć się niemieckich przypadków? Cz. 1

O opiece nad osobami starszymi. Cz. 2

Dzisiaj jeszcze kilka rzeczy o opiece. Napisałam o tym, co dała mi ta praca i dlaczego niczego nie żałuję. Zapraszam do komentowania i zadawania pytań.

1. Nauczyłam się wielu rzeczy, przede wszystkim trochę gotować. Jeszcze 2 lata temu nie umiałam ugotować jajka, makaronu, ziemniaków ani ryżu. Teraz już potrafię, a niedawno nauczyłam się nawet, jak robić jajecznicę i jajko sadzone, o co nigdy bym siebie nie podejrzewała. Kiedy udało mi się zrobić jajko sadzone, to byłam w takim szoku, że zrobiłam mu zdjęcie na pamiątkę. Czasami ludzie się dziwią, że nie potrafiłam ugotować takich rzeczy, ale skąd miałam umieć, jeśli ich nie jem. Jedyną rzeczą, której się pewnie nigdy nie nauczę gotować, są sosy, ale na szczęście można kupić gotowe.

2. Nasłuchałam się historii z przeszłości. Miałam i mam do czynienia z osobami w wieku około 90 lat i powyżej. Jeśli są to osoby, które nie mają demencji czy Alzheimera, to mogę posłuchać ciekawych historii z wojny. Ostatnio np. szef opowiadał mi, jak musiał na wojnie uciekać z płonącego czołgu i jak widział, że po jego koledze został tylko popiół. Pokazywał mi też miejsce na nodze, w które uderzył go granat. Do dzisiaj ma ślad. Takie historie mogłabym tylko poczytać w książkach. Dodatkowo bardzo ciekawa jest perspektywa Niemców.

3. Zmieniłam swoje nastawienie do życia. Rok temu pewna starsza osoba powiedziała mi: „Ja w moim życiu zawsze robiłam tylko to, co musiałam. Zawsze było tylko ich muss„. W tamtym momencie zrozumiałam, że ja pod koniec mojego życia nie chcę tego powiedzieć. Chcę wtedy powiedzieć: „Robiłam to, co chciałam robić„. Staram się to realizować na tyle, na ile mogę.

5. Nauczyłam się rzeczy związanych z opieką: stopnie opieki, instytucje pomagające, funkcjonowanie służby zdrowia, ogólnie opieki nad starszymi ludźmi. Wiem, jak to wszystko działa.

6. Poznałam dużo nowych osób, poszerzyłam horyzonty, dowartościowałam się.

7. Zmieniłam swoje nastawienie do starości. Starsi ludzie w Niemczech bardzo często mają dużo pieniędzy, które oszczędzali przez całe życie, często właśnie, żeby zapewnić sobie opiekę na starość. Wiadomo, że w Niemczech bardzo rzadko zdarza się, żeby dorosłe dzieci mieszkały z rodzicami. Znam tylko taki jeden przypadek, ale jest to akurat sytuacja wyjątkowa. Moja 83-letnia sąsiadka powiedziała mi kiedyś: „Nigdy bym nie chciała, żeby mój syn musiał się mną na starość zajmować”. Inna sąsiadka sama poszła do domu starców, kiedy widziała, że już nie może mieszkać sama. Tutaj ludzie nie oczekują od swoich dzieci opieki na starość i to jest moim zdaniem dobre, bo myślę, że to nie jest obowiązek dzieci. Tutaj dom starców nie jest widziany jako coś negatywnego, a oddanie tam rodziców jest normalne, podobnie jak opłata za prywatną opiekę w domu. Sądzę, że to jest zdrowe podejście, bo załóżmy, że starszy człowiek zapada np. na Alzheimera. Wtedy wymaga opieki całodobowej, co dla jego dziecka wiązałoby się z rezygnacją z pracy i z całego swojego życia. Tak nie powinno być.

Należy tu wyraźnie podkreślić, że w Niemczech najczęściej ludzie starsi mają pieniądze na opiekę. Poza tym dochodzi tu kwestia mentalności. Pamiętam do dziś, jak hospitowałam tu lekcję w klasie maturalnej. Nauczyciel powiedział do uczniów: „Uważajcie, bo jak dalej nie będziecie się uczyć, to w wieku 25 lat nadal będziecie mieszkać w hotelu mama”. Utkwiło mi to w pamięci, bo w Polsce to jest raczej niestety normalne. Oczywiście wiem, że wielu młodych ludzi nie ma innego wyjścia, bo zarabia 1300 zł netto.

8. Przestałam bać się śmierci i cierpienia. Wyrobiłam w sobie odporność psychiczną. Myślę, że zawsze musiałam być silna psychicznie, ale może dopiero niedawno to sobie uświadomiłam. Kiedy tak myślę o swoim dzieciństwie, to widzę teraz, że np. nie obchodziły mnie chamskie uwagi innych albo jak inne dzieci się ze mnie naśmiewały, więc zapewne zawsze byłam silna. Nigdy nie płakałam ani nie skarżyłam się mamie.

9. Wadą jest na pewno to, że zrobiłam się strasznie skąpa. Pracowałam i pracuję z osobami, które całe życie ciułały pieniądze i uzbierały duże kwoty. Oni żałują pieniędzy na wszystko. Widziałam dokładnie, jak to wyglądało u babci, u której pracowałam cały 2013 rok. Obracała każde euro 10 razy, a była już grubo po 90-tce i miała bardzo dużo pieniędzy. Wiadomo było, że i tak wszystko zostanie dla dalszej rodziny, bo dzieci nie miała. Mimo to skąpiła totalnie na wszystko i zapisywała każdy wydany cent. Nauczyłam się tego od niej i nie znoszę siebie za to. Na wszystko skąpię, kupuję tylko to, co konieczne. Oszczędzam, chociaż nie wiem na co. Jeśli już mam dzień wolny, to mogłabym gdzieś pojechać, coś zobaczyć, ale szkoda mi pieniędzy na bilet na pociąg i zostaję u siebie. To jeden z wielu przykładów.

10. Zrozumiałam, że muszę zabezpieczyć moją starość, a jedyną gwarancją są pieniądze. Najczęściej na dzieci nie można i nie powinno się liczyć (znam mnóstwo takich przykładów). Tak jak pisałam – jestem przeciwko liczeniu na dzieci, ale powinny one przynajmniej się interesować starymi rodzicami, a bardzo często mają ich gdzieś. Tylko pieniądze są dobrym zabezpieczeniem na starość. Wtedy o nic nie trzeba się martwić.

11. W tej pracy ważne jest to, że trzeba liczyć się z nieprzewidzianymi sytuacjami. Kilka razy zdarzyło się, że musiałam zostać dłużej, bo np. mój szef źle się czuł. Dlatego zawsze mam przy sobie komórkę i dbam o to, żeby mieć na niej numery telefonów osób, z którymi potem mam się spotkać. Nigdy nie nastawiam się na to, że zrealizuję swoje plany danego dnia.

12. Poza tym oczywiście nie wiadomo, jak długo będę pracować u danej osoby. W tej chwili pracuję na godziny, oczywiście. Ponieważ jestem dobra w tej pracy, to miałam już oferty opieki całodobowej, ale to mnie nie interesuje, bo wtedy musiałabym zrezygnować z wszystkiego innego, a przecież uczę i tłumaczę. Liczę się z tym, że w każdej chwili praca u danej osoby może się skończyć. Mój szef ma 90 lat, druga osoba, którą się zajmuję, ma 88 lat, więc koniec może nadejść w każdej chwili.

13. Zaletą jest to, że pracy nie brakuje. Kiedy w tamtym roku umarła pani, w opiece nad którą pomagałam znajomej, już na drugi dzień znalazł się dziadzio, u którego nadal pracuję. Kiedy w maju, po powrocie z urlopu w Polsce, powiedziałam znajomym, że chcę znaleźć następną pracę, to już na drugi dzień ją miałam. Starszych ludzi potrzebujących opieki jest bardzo dużo.

Jak nauczyć się niemieckich przypadków? Cz. 1

Po mundialu + rozwiązanie konkursu + informacja

Na pewno wiecie, w jakiej euforii są Niemcy po wygraniu mundialu. Tak jak już pisałam, lekcje w poniedziałek rozpoczynały się później. Ja w poniedziałek i tak musiałam wstać do pracy o 5:30. Miałam ją z głowy szybko i kiedy o 8:30 jechałam rowerem do drugiej pracy, to miasto nadal było całkowicie puste. Szef zapytał mnie od razu: „Wer hat das goldene Tor geschossen?” Dobrze, że znałam odpowiedź 🙂 Cały czas jest to temat numer jeden. W pracy każdy pytał mnie, czy widziałam mecz. Kilka razy zapytano mnie również, czy kibicowałam Niemcom. Wielu ludzi myśli, że skoro nie jestem Niemką, to nie kibicuję Niemcom.

Cieszy mnie zwycięstwo Niemców, bo naprawdę na to zasługiwali. Grali bardzo równo, a styl gry był moim zdaniem imponujący. Lata szkolenia piłkarzy, wyłapywanie talentów już wśród dzieci dało efekty. W każdych mistrzostwach Niemcy odnoszą duży sukces, a teraz wreszcie przyszedł największy. Kupiłam oczywiście gazety z relacjami, ale przedstawię je dopiero za jakiś czas.

Tutaj przedstawiam reakcje zagranicznej prasy:

Austria
„Kurier”: Całe Niemcy są mistrzami świata. Godzina zwycięstwa dla niemieckiego piłkarstwa. Wola walki i wielki wyczyn w finałowym meczu uporały się z przeszkodami, na które napotkała jedenastka Joachima Loewa.
„Kronen Zeitung”: Niemcy! Złoci chłopcy na mecie marzeń! Jedna z najpiękniejszych bramek mundialowych wszech czasów.
„Der Standard”: Loew zrealizował plan, Niemcy mistrzami świata.
„Die Presse”: Popisowy wyczyn Goetze na Maracanie.
„Oesterreich”: Jedenastka DFB po brutalnym, trwającym 120 minut thrillerze po raz czwarty mistrzem świata. Tak emocjonującego finału nie było od dawna.
Wielka Brytania
BBC: Niemcy rządzą ponownie w światowym futbolu.
„Daily Telegraph”: Puchar Świata dla Niemiec dzięki świetnemu momentowi Mario Goetze – MaRio de Janeiro. Schweinsteiger był najlepszym zawodnikiem na boisku, przelał krew i pot, aby osiągnąć cel.
„The Times”: Niemcy są dobrze przygotowani, aby zastąpić Hiszpanów na długie lata na mistrzowskim tronie światowego futbolu.
„Independent”: Super-Mario zniszczył sen Messiego.
„Daily Mirror”: Super-rezerwowy Mario Goetze strzelił bramkę po dramatycznym meczu zapewniając Niemcom po raz czwarty Puchar Świata.
„The Sun”: Super-Mario bohaterem dogrywki meczu finałowego.
„Financial Times”: Goetze pomógł Niemcom w ukoronowaniu wysiłków.
Rosja
„Sport-Express” – Futbol żyje. Niemcy zasłużyli na sukces, bowiem byli lepsi od rywali w każdym elemencie gry.
Zdobywając czwarty tytuł ustanowili inny rekord – po raz trzeci z rzędu mistrzostwo zostało w Europie. Do zobaczenia w Rosji.
sport.ru: Dlatego kochamy futbol. Zaskakuje na zmianę. Jedno jest jednak pewne. W 2014 roku piłkarskim narodem są Niemcy.
Węgry
„Nemzeti Sport”: Przy okazji sukcesu Niemców warto zastanowić się nad przyszłością naszego futbolu. Ich sukces jest konsekwencją zmian w szkoleniu dokonanych w 2000 roku.
Rumunia
„Prosport”: Messi był cieniem zawodnika, który miał odmienić losy meczu. Niemcy zasłużyli na sukces.
„Trud”: Goetze – złoty talent drużyny Niemiec.
Czechy
„Blesk”: Mario jest bogiem. Kiedy Niemcy świętowali poprzedni sukces jego nie było jeszcze na świecie.
„Sport”: Niemcy są mistrzami świata, Messi w finale był zerem.
„Pravo”: Niemcy znaleźli się w piłkarskim niebie.
Słowacja
„Pravda”: Wspaniały finał. Argentyna nie wykorzystała szansy i została ukarana przez Niemcy.
Grecja
„Ta Nea”: Niemcy zasłużyli na to, aby znaleźć się na piłkarskim szczycie.
„Kreta”: „Czołgi”, dzięki bramce Goetzego, mistrzami świata.

Link do artykułu

Warto wiedzieć również trochę o myśli szkoleniowej w niemieckiej piłce, która jest stabilna, a nie ciągle zmieniana tak jak w Polsce. Tutaj link:

Recepta na sukces Niemców

Teraz przyszedł czas na rozwiązanie konkursu. Liczyłam na więcej zgłoszeń, ale może następnym razem.

Film „Skyfall” wędruje do Aśki za komentarz:

ja najchętniej spędziłabym dzień z Angelą Merkel, obecnie najbardziej wpływową kobietą w Europie. Jestem ciekawa jak opowiadałaby o swoim życiu, jak ze swojej perspektywy postrzega swój sukces; chciałabym, aby mi opisała jak ciężką pracą osiągnęla to co osiągnęła i chcialabym wiedzieć, czy jest w 100% szczęśliwa 🙂 wiadomo przecież, że nie zawsze wpływy, pieniądze równają się szczęściu, więc jestem ciekawa co by zmieniła w swoim życiu (jeśli cokolwiek by chciała zmienić) 😉

Film „Die weisse Massai” wędruje do Kingi Mikos za komentarz:

W. A. Mozart DEFINITYWNIE ! Kocham muzykę, gram na gitarze i skrzypcach, dzień z takim mistrzem to coś niesamowitego… Spojrzeć jak powstają utwory i oczywiście przepiękny Wiedeń… Nie wspominając już o wspólnej grze hhahaa mnóstwo wskazówek od mistrza ale i rozmowa jak wygląda dzień i jak radzi sobie z koncertami i zmęczeniem palców po grze.


Zaznaczam, że wszystkie komentarze były ciekawe. Z F. Nietsche albo z Joachimem Loewem też bym chciała spędzić dzień, ale mogłam nagrodzić niestety tylko dwa. Mniej więcej pod koniec sierpnia będzie konkurs z kolejnymi filmami do wygrania, może będzie też inna nagroda.

Zwycięzców proszę o napisanie mi swojego adresu: msurowiec2010@gmail.com

Na koniec chcę nadmienić, że w kolejnych trzech tygodniach moja aktywność na blogu będzie mniejsza. Jest sezon urlopowy. Jak przystało na pracoholiczkę, nie robię urlopu, ale inni go robią i muszę ich zastępować w pracy. Nie będzie mnie w domu od poniedziałku do niedzieli od 7:00 do 21:00-22:00. Międzyczasie wpadnę tylko do siebie odgrzać jakieś gotowe danie, w czym jestem specjalistką. Eh, niech lato się już skończy. Nie znoszę lata i słońca. Kiedyś wyniosę się w pobliże któregoś z biegunów 🙂

P. S. Temat o przyśpiewkach futbolowych się pojawi.