
W 80 blogów dookoła świata: Przesądy i zabobony
(Deutsch aktuell numer 13)
„W 80 blogów dookoła świata”…
Studia, parla, ama
: To tylko przesąd – http://studiaparlaama.pl/w-80-blogow-dookola-swiata-to-tylko-przesad/(Deutsch aktuell numer 13)
„W 80 blogów dookoła świata”…
Studia, parla, ama
: To tylko przesąd – http://studiaparlaama.pl/w-80-blogow-dookola-swiata-to-tylko-przesad/Loreley to nazwa skały łupkowej przy Sankt Goarshausen w kraju związkowym Nadrenia-Palatynat (w którym mieszkam). Ma wysokość 132 metrów. Pochodzenie nazwy Loreley nie jest jasne. Być może wywodzi się z caltyckiego słowa Ley oznaczającego, którym określane były w regionie skały.
Widok z lewego brzegu Renu na skałę Loreley
Lokalną legendę stworzył poeta Clemens Brentano. W ten sposób echo nad skałą Loreley znalazło wyjaśnienie. Powiązał skalne echo ze starożytnym mitem nimfy Echo, która ze smutku po stracie swojego ukochanego zastygła w skałę. Od tamtej pory ze skały rozbrzmiewał jej głos. W swojej powieści Godwi oder Das steinerne Bild der Mutter (1801-1802) zawarł balladę Lore Lay, opowiadała ona o kobiecie, która ze względu na swoją siłę działania na mężczyzn jest uważana za czarodziejkę i z powodu zawodu miłosnego zrzuca się ze skały o tej nazwie.
Carl Joseph Begas: Lurelei (1835)
Legenda o Loreley odpowiada obrazowi świata epoki romantyzmu. Poezja romantyzmu związana jest często z miejscami takimi jak zamglone leśne doliny, rzeki, ruiny, stare zamki, jaskinie i wnętrza gór.
Philipp Foltz: Die Loreley (1850)
Najsłynniejszym dziełem o Loreley jest wiersz Heinego pt. „Die Lore-Ley” (lub „Lied von der Loreley„) z roku 1824. Heinrich Heine (1797-1856) był jednym z najsłynniejszych poetów, pisarzy i dziennikarzy XIX wieku. Ukształtował on postać Loreley jako nimfy wodnej, rusałki, która na podobieństwo syreny uwodzi poprzez swój śpiew i piękno szyperów na Renie, na skutek czego giną oni w niebezpiecznych prądach rzeki lub też gdy ich statki rozbijają się o rafy skalne.
Przygotowałam dla Was ten piękny wiersz Heinego wraz z polskim tłumaczeniem Aleksandra Kraushara:
Ich weiß nicht was soll es bedeuten,
Dass ich so traurig bin;
Ein Märchen aus alten Zeiten,
Das kommt mir nicht aus dem Sinn.
Nie wiem, dlaczego tak smutno mi,
Czemu tak serce mi porze?
Czarowna pieśń zamierzchłych dni
W mej duszy zniknąć nie może.
Die Luft ist kühl und es dunkelt,
Und ruhig fließt der Rhein;
Der Gipfel des Berges funkelt
Im Abendsonnenschein.
I szumi wiatr, zapada mrok
I cicho Renu mkną fale,
I widać gór urwistych szczyt
Odbity w rzeki krysztale.
Die schönste Jungfrau sitzet
Dort oben wunderbar;
Ihr goldnes Geschmeide blitzet,
Sie kämmt ihr goldenes Haar.
Królowa róż z gwiaździstych niw
Siedzi na górze uroczej,
Złoty jej strój z oddali lśni,
Lśni złoty zwój jej warkoczy.
Sie kämmt es mit goldenem Kamme
Und singt ein Lied dabei;
Das hat eine wundersame,
Gewaltige Melodei.
Grzebieniem z gwiazd czesze swój włos
I tęskną piosnkę zawodzi.
I dziwną moc ma pieśni dźwięk,
Jak dźwięk, co z niebios pochodzi.
Den Schiffer im kleinen Schiffe
Ergreift es mit wildem Weh;
Er schaut nicht die Felsenriffe,
Er schaut nur hinauf in die Höh.
Rybaka pierś tej pieśni ton
Dziwną tęsknotą przejmuje,
Nie baczy już na szczerby skał,
Tylko się w górę wpatruje.
Ich glaube, die Wellen verschlingen
Am Ende Schiffer und Kahn;
Und das hat mit ihrem Singen
Die Lore-Ley getan.
Ach! lękam się, by rzeki toń
Rybaka nie pochwyciła.
Nieraz to już wśród Renu fal
Pieśń Lorelei uczyniła.
Wiersz ten jest bardzo znany, także dzięki opracowaniu muzycznemu autorstwa Friedricha Silchera z roku 1837. Znalazłam dla Was dwa wykonania piosenki Loreley:
Yelena Dudochkin – Die Lorelei
Placido Domingo – Das Lorelei Lied
Źródła:
… In einem unbekannten Land, vor gar nicht allzulanger Zeit, war eine Biene sehr bekannt, von der sprach alles weit und breit.
Und diese Biene, die ich meine nennt sich Maja, kleine, freche, schlaue Biene Maja, Maja fliegt durch ihre Welt, zeigt uns das was ihr gefällt.
Wir treffen heute uns’re Freundin Biene Maja, diese kleine freche Biene Maja, Maja, alle lieben Maja, Maja, Maja, Maja, erzähle uns von dir.
Wenn ich an einem schönen Tag, durch eine Blumenwiese geh’, und kleine Bienen fliegen seh’,
denk ich an eine, die ich mag.
Und diese Biene, die ich meine nennt sich Maja, kleine, freche, schlaue Biene Maja, Maja fliegt durch ihre Welt, zeigt und das was ihr gefällt.
Wir treffen heute uns’re Freundin Biene Maja, diese kleine freche Biene Maja, Maja, alle lieben Maja, Maja, Maja, Maja, erzähle uns von dir.
Miałam zawiesić bloga, ale wczoraj robiąc w pracy różne inne rzeczy, rozmyślałam o tym i stwierdziłam, że blog jest przecież moim dzieckiem. Gdybym miała prawdziwe dziecko, to też nie mogłabym go tak po prostu odstawić, także kontynuuję.
Dzisiaj post historyczno-kulturowy, a już za kilka dni wyprzedaż, na której będzie czekał na Was m.in. James Bond, tzn. nie prawdziwy, tylko filmy z nim. Poza tym wiele innych ciekawych filmów oraz książek.
Postu z okazji wczorajszego dnia kobiet nie było, bo jestem za równouprawnieniem i nie świętuję czegoś takiego 🙂
W sobotę miałam w pracy przyjemność oglądać w niemieckiej telewizji film „Die Brücke von Remagen” (polski tytuł: „Most na Renie”). Jest to film wojenny z 1969 roku produkcji amerykańskiej. Pokazuje legendarne zdobycie mostu na Renie. Pod sam koniec wojny Niemcy wysadzali wiele mostów na rzekach, żeby Amerykanie nie mogli się przez nie przeprawić. Było tak też w moim mieście, o czym pisałam tutaj:
Wspomnę jeszcze, że żyjąc w Niemczech, mam okazję dowiedzieć się sporo o aspektach II wojny światowej, o których w Polsce nie uczyłam się w szkole. Wynika to oczywiście z tego, że niemiecka perspektywa jest nieco inna. Prawie każdy Niemiec wie, co to „Remagen”.
Remagen to miasto w Rheinland-Pfalz (Nadrenia-Palatynat), czyli w moim bundeslandzie (pd.-zach. Niemcy).
Film ten był pokazywany w sobotę, gdyż właśnie 7 marca minęło 70 lat od wysadzenia tytułowego mostu. W marcu 1945 roku Niemcy stały przed porażką. Na wschodzie Armia Czerwona zbliżała się do Berlina, na zachodzie kraju Amerykanie stali przed Renem. Poprzez wysadzenie mostu Oberkasseler koło Bonn Niemcy zapobiegli w ostatnim momencie zajęciu mostu przez Amerykanów. W ten sposób most Ludendorff koło Remagen pozostał ostatnim możliwym punktem do przekroczenia Renu. Zaraz stał się on celem dla Amerykanów, Pozostałości amerykańskiej armii, około 75,000 żołnierzy, było uwięzionych po zachodniej stronie Renu i most był jedyną drogą odwrotu dla nich, jak i ucieczki dla ludności cywilnej.
Generał broni von Brock otrzymał od Hitlera rozkaz jak najszybszego wysadzenia mostu w powietrze. Komandant Remagen, kapitan Wilhelm Bratge, chciał niezwłocznie wykonać rozkaz. Rano 7 marca 1945 roku miał na moście tylko 36 żołnierzy. Oddziały armii amerykańskiej liczyły się z tym, że Niemcy mogą wysadzić most. Ludność cywilna szukała schronienia m.in. w tunelach kolei. W nocy z 6 na 7 marca dowództwo przejął major Hans Scheller, o czym komendant Bratge dowiedział się dopiero 7 marca o 11:00. Major chciał utrzymać most otwartym tak długo jak to było możliwe, aby mogli się przez niego przeprawić niemieccy żołnierze i ich sprzęt. Do wysadzenia mostu kapitan Friesenhahn żądał 600 kg materiału wybuchowego, otrzymał tylko 300 kg i to materiału słabszego niż oczekiwał.
7 marca o 11:00 udało się straży przedniej 9 dywizji pancernej armii amerykańskiej pod dowództwem porucznika niemieckiego pochodzenia Karla H. Timmermanna dotrzeć do mostu. Poinformował generała Williama M. Hoge o tym, że można przeprawić się przez most, czym był całkowicie zaskoczony. Generał rozkazał natychmiastowy atak i zajęcie mostu. Atak rozpoczął się o 13:40.
Niemcy próbowali wysadzić most, ale nie było to takie proste ze względu na jego stabilną konstrukcję. Np. po pierwszej próbie została zniszczona rampa po lewej stronie Renu, na długości 10 metrów. O 15:40 most miał być wysadzony na rozkaz majora Schellera, jednak się nie zawalił. Jedynie nieznacznie się podniósł i potem wrócił do swojego położenia. Nieudana próba spowodowana była zniszczeniem jednego kabla. Dlatego jeden z ostatnich mostów na Renie mógł zostać zdobyty przez aliantów. W ciągu 24 godzin 8000 żołnierzy przeprawiło się przez most. Armia amerykańska próbowała naprawić uszkodzoną konstrukcję mostu, jednak zawalił się on ostatecznie 17 marca. Przyczyną było przeciążenie. Zginęło wtedy 28 amerykańskich saperów.
Most pomiędzy 8 a 10 marca 1945 roku
Zdjęcie
Uszkodzony most
Zdjęcie
Most po zawaleniu się 17 marca 1945 roku
Pozostałości mostu (2008)
Zdjęcie
Od 7 marca 1980 otwarte jest muzeum, które znajduje się w wieżach będących częścią dawnego mostu. Długoletni burmistrz Remagen, Hans Peter Kürten, 7 marca 1978 roku sprzedał po raz pierwszy kamienie z odłamków filarów mostu jako pamiątkę. Dochody przeznaczył na utworzenie muzeum.
A jak podobał mi się film?
Mimo pewnych odchyleń od historii bardzo, polecam do obejrzenia. Lubię filmy historyczne lub też fikcyjne historie na tle wydarzeń historycznych. Z filmu „Most na Renie” można dowiedzieć się sporo o historii.
Może niektórzy z Was słyszeli o protestach przeciwko islamizacji w Dreźnie, które odbywają się od jakiegoś czasu. W wiadomościach głównych stacji telewizyjnych, ARD i ZDF, nazwa „Pegida” pada prawie codziennie.
Drezno stało się centrum antyislamskiego ruchu Pegida. Można by się zastanawiać, dlaczego akurat to miasto. Dlaczego akurat tam zaczęto tak otwarcie wyrażać niechęć nie tylko do muzułmanów, ale ogólnie do obcokrajowców?
Pegida to skrót od nazwy „Patriotische Europäer gegen die Islamisierung des Abendlandes” – „Patriotyczni Europejczycy przeciwko islamizacji Zachodu”. Pierwsza demonstracja Pegidy w Dreźnie odbyła się 20 października 2014, od tego czasu odbywają się one regularnie.
Za założyciela Pegidy uchodzi Lutz Bachmann, który 11 października 2014 założył na Facebooku grupę o takiej nazwie.
W ostatniej demonstracji, 25 stycznia, wzięło udział 17.000 osób. Tydzień wcześniej demonstracja została zabroniona przez władze miasta ze względu na zagrożenie zamachem terrorystycznym.
Szef niemieckiego MSZ, Frank-Walter Steinmeier, już wielokrotnie wypowiadał się na temat Pegidy. Został poproszony o opinię m.in. przez dziennikarzy podczas swojej wizyty w Algierii i wyraźnie zaznaczył, że nie można utożsamiać organizacji z Niemcami, bo jest to kraj otwarty na świat.
„Nic nie odnosi takiego sukcesu i nie jest tak kuszące jak sam sukces. Kiedy zaczyna się taki ruch niepozornie i staje się on coraz silniejszy, to ma to pewną atrakcyjność i przyciąga myślących podobnie. Można to dobrze zobaczyć w rozwoju Pegidy”.
słowa profesora Hansa Vorländera, politologa na TU Dresden
Drezno jest miastem znanym z protestów i demonstracji. Jest również miastem nierówności społecznej – co piąte dziecko żyje tu w biedzie. Żyje tu wielu ludzi, którzy czują się odepchnięci i niesprawiedliwie traktowani, nie mają poczucia bezpieczeństwa. Drezno jest miastem bardziej konserwatywnym niż inne miasta na wschodzie Niemiec. W Dreźnie i jego otoczeniu społeczne zmiany ostatnich 25 lat są szczególnie intensywnie odczuwalne – nie tylko pod względem ekonomicznym, ale i społecznym. Zbiór tych wszystkich czynników przedstawia dla Pegidy doskonały obszar oddźwięku.
Do tego doszło przyjmowanie przez Niemcy setek tysięcy azylantów oraz polityka imigracyjna kraju.
Drezno zapewne jeszcze długo będzie walczyło ze skutkami działań Pegidy, opinia miasta na wiele lat będzie zrujnowana. Wrogość wobec obcokrajowców jest coraz większa i coraz częściej wyrażana otwarcie, jak wielu z nich potwierdza. Działania Pegidy spowodowały, że wielu ludzi zaczęło mówić głośno o tym, o czym do tej pory tylko myślało.
Z opublikowanego w ub. piątek (19.12.) reprezentacyjnego sondażu YouGov wynika, że 45 proc. mieszkańców Niemiec zachodnich i 41 proc. Niemiec wschodnich uważa ruch „Pegida” za prawicowy lub radykalnie prawicowy. Jednocześnie 36 proc. respondentów ze wschodnich Niemiec i 33 proc. z zachodnich krajów związkowych uważa za słuszne, aby protestami wytykać błędy w polityce azylowej państwa i zaprotestować przeciwko islamizacji kraju.
Źródło:
Antyislamski ruch Pegida dzieli Niemcy
Warum ausgerechnet Dresden?
Kilka tygodni temu widziałam w wiadomościach – jak zwykle na ARD lub ZDF – reportaż o pozornej islamizacji. Czy należy jej się obawiać? Specjaliści wypowiadali się jednoznacznie: nie należy obawiać się islamizacji Zachodu, ponieważ młode pokolenie żyje inaczej niż jego rodzice. Młodzi ludzie studiują, także kobiety. Sama pamiętam, że kiedy studiowałam na uniwersytecie w Bielefeld, to było tam też bardzo dużo muzułmanek. Młodzi ludzie nie będą mieć tylu dzieci co ich rodzice. Widać, że są zasymilowani, wszystko w pozytywnym sensie. Wiadomo, że są wyjątki, ale nie na tyle znaczące, aby obawiać się islamizacji. Młodzi muzułmanie nie są przywiązani do tradycji tak bardzo jak ich rodzice.
Myślę, że Pegida zacznie powoli tracić zwolenników. Myślę też, że zdecydowana większość Niemców nie jest wroga wobec obcokrajowców, ale wiadomo, że takie protesty są głośne, więc o nich się cały czas mówi. Z drugiej strony rozumiem też złość niektórych Niemców na politykę kraju, a raczej UE, wobec azylantów. W zeszłym roku Niemcy przyjęły do siebie setki tysięcy uciekinierów np. z Syrii czy Iraku. Są organizowane dla nich miejsca pobytu. I w sumie nie dziwi mnie zadawane przez wielu Niemców pytanie: dlaczego akurat Niemcy? A gdzie są inne kraje UE? Nie jest tak, że one nic nie robią, ale najwięcej robią właśnie Niemcy jako słynne państwo socjalne. Wystarczy powiedzieć, że w pierwszej połowie 2014 roku w Niemczech 94.200 osób złożyło wniosek o azyl. Niemcy zajęły miejsce pierwsze, a drugie Szwecja z 41.250 wnioskami, czyli ponad połową mniej. Miejsce trzecie zajęła Francja z 36.680 wnioskami.
Dopiero teraz zaczynam spełniać życzenia Czytelników zamieszczone w dziale „Życzenia i opinie”. No cóż, Magdaleno, lepiej późno niż wcale… Bardzo boli mnie to, że nie mam wystarczająco czasu na bloga, ale co zrobić, jeśli pracuję od 7 jakoś do 21, i tak od poniedziałku do niedzieli. Międzyczasie 1000 spraw do załatwienia, spotkań itd. Zaczęłam jednak przewartościowywać swoje życie. Zrobiłam pierwszy duży krok, a dajcie mi jeszcze pół roku, to wybuchnie tu bomba 🙂
Poruszę dzisiaj kwestię stosunku Niemców do obcokrajowców. Zaznaczam, że opiszę tu na razie moje doświadczenia, także przeżycia znajomych. Może ktoś inny ma zupełnie inne doświadczenia, ale ja tutaj ograniczam się do tego, co ja znam i nie wartościuję.
1) Stosunek Niemców do Polaków jest, jaki jest. Tania siła robocza, ot co. Tak jak już kiedyś wspominałam, jeśli ktoś nie wykonuje pracy fizycznej, to Niemcy się dziwią. W sumie ich rozumiem, bo do tego są przyzwyczajeni. Niezmiennie każdy się dziwi, że np. ukończyłam studia albo że znam angielski itp. Kiedyś spotkała mnie taka śmieszna sytuacja… W jednej z moich prac, jakie tu miałam, było na początku tak, że zachowywałam duży dystans do wszystkiego i do wszystkich. Tego nauczyło mnie życie. Niewiele się odzywałam, tylko robiłam swoje. Z tego wszyscy wywnioskowali, że nie znam niemieckiego. Rozmawiali przy mnie swobodnie o wielu sprawach, a ja spokojnie słuchałam i nie dawałam po sobie poznać, że rozumiem każde słowo. Miałam niezłą zabawę 🙂 Nieraz strasznie się w duchu uśmiałam. Kiedy ktoś coś do mnie mówił, to prawie zawsze pytał: „Verstehst du?” Nawet jeśli to były tylko pojedyncze słowa.
2) Wiecie już z innych moich postów, że obcokrajowcy niechętnie uczą się niemieckiego. Sytuacja z ostatnich miesięcy, to było jeszcze na jesieni: zadzwonili do mnie z przedszkola po mojej stronie miasta. Nie wiem, skąd mieli moje dane, ale to miasto jest małe. Problem mają taki, że duża część dzieci to dzieci obcokrajowców, którzy nie znają niemieckiego. Nie można się z nimi dogadać, bo chęci do nauki też nie wykazują. Władze przedszkola chcą więc zorganizować kurs, który miałabym poprowadzić. No widzicie? To już Niemcy muszą się zastanawiać, co robić, żeby się we własnym kraju dogadać 🙂 Ciekawa jestem, czy ten kurs wystartuje, bo nie wiadomo, czy znajdą się chętni do udziału, nawet za symboliczną opłatą. Powiedziałam, że moje wynagrodzenie może być symboliczne, bo liczy się dla mnie doświadczenie zawodowe. Teraz czekam na wynik starań 🙂
3) Jeśli miałabym odpowiedzieć na pytanie, czy w Niemczech jest rasizm, to odpowiedziałabym, że taki jak w każdym innym kraju. Powiedziałabym, że oczywiście są rasiści, ale jest to mała część społeczeństwa. Są Niemcy, którzy gardzą obcokrajowcami i niejeden z moich znajomych to odczuł, ja także. Nie będę tu opisywać niektórych sytuacji, bo są zbyt drażliwe, ale mogę powiedzieć, że czasami nie wiem, skąd bierze się taka niechęć. Na szczęście większość Niemców zdaje sobie sprawę z tego, że bez obcokrajowców ich gospodarka na pewno by tak dobrze nie prosperowała. Niemcy to ludzie zdystansowani, ale równocześnie otwarci, na pewno większość z nich.
4) Jeśli chodzi o islam, to nie powiedziałabym, że niechęć do muzułmanów jest taka jak we Francji. Ok, może we Francji nie jest taka duża, ale większa niż w Niemczech. To jednak w Niemczech są demonstracje Pegidy, o których jeszcze napiszę. To w Niemczech jest NPD. Mimo wszystko nie należy obawiać się islamizacji Niemiec. Do tego nie dojdzie, a dlaczego – napiszę kolejnym razem.
Następne części „Rasizmu w Niemczech”:
*Pegida i obawy przed islamizacją
*NPD
*obcokrajowcy w NRD
*Gastarbeiter
*stosunek Niemców do kwestii obozów koncentracyjnych
*opinie niemieckich polityków, stanowiska partii politycznych
Czy są jeszcze inne kwestie, które Was interesują?
Pierwszy raz biorę udział w akcji „W 80 blogów dookoła świata” i myślę, że przyłączę się do niej na stałe.
Dzisiejszy temat to „5 pytań do blogera”. Odpowiadam więc na pytania, które wybrałam:
5. Ulubiona reklama z kraju X.
Miałam już o tym nie pisać, ale miałam ostatnio jeszcze kilka przygód…
Ostatnio Deutsche Bahn miło mnie zaskoczyła, gdyż w dwie ostatnie środy Intercity do Luksemburga nie zaliczyła spóźnienia!!! Nawet o minutę, co jest doprawdy godne odnotowania.
Tak jak może pisałam, kurs polskiego, który prowadzę dla Niemców, odbywa się w budynku gimnazjum w Wittlich. Centrum miasta jest oddalone o kilka kilometrów od dworca, więc z dworca dostaję się tam autobusem. Kiedy tam jadę, to jest ok. Powrót na dworzec i potem do mojego miasta jest dosyć problematyczny.
Tak to wygląda:
Kurs kończy się o 19:30. Autobus na dworzec jest o 19:50, a pociąg do Koblenz, w który muszę wsiąść, jest o 19:57. Kiedyś był o 19:58, a ta minuta robi wielką różnicę!!! Zwykle modliłam się, żeby autobus jechał sprawnie i żebym zdążyła wpaść do pociągu. Do tej pory się to udawało, gdyż pociąg jak zwykle był spóźniony o 5 minut, ale… ostatnio mam doprawdy pecha. Tydzień temu byłam wściekła, gdyż pociąg był punktualny i mi odjechał. To okropne uczucie widzieć, jak pociąg odjeżdża i mieć świadomość, że trzeba czekać godzinę na następny. Czekać w zimnie, ponieważ hala dworca o 20:00 jest zamykana. No tak, po co ma być otwarta? Oprócz sieroty mnie prawie nigdy nikogo tam nie ma. Czasem trafi się jakaś grupa Turków, ale nie boję się ich.
Tak więc tydzień temu siedziałam godzinę na dworcu i zmarzłam niemiłosiernie. To trochę moja wina, bo siedziałam zamiast chodzić po peronie. Potem byłam tak zmarznięta, że kiedy w końcu dojechałam do mojego miasta, to wzięłam taxi z dworca, bo ledwo dałam radę iść.
Sytuacja ze środy wczoraj. Byłam tak zła, że nie mogę tego nawet ująć w słowa, ale po kolei… Pomyślałam sobie, że jeśli autobusem raczej nie dojadę na dworzec na czas, to zamówię taxi. Zainwestuję, ale przynajmniej zdążę na pociąg. Ale gdzie tam! Dzięki taksówce byłam na dworcu już o 19:45. Pomyślałam sobie: „Super, pociąg jest o 19:57. Będę u siebie o 21:00, a nie o 22:00”. Marzenie ściętej głowy… Pociąg do Koblenz był spóźniony o 20 minut. Pytam się: Dlaczego??? Co wieczorem może się dziać na tych torach??? Dla mnie oznaczało to, że pociąg do mojego miasta, w który muszę się przesiąść, mi odjedzie. Tak rzeczywiście było. Znowu czekałam godzinę w zimnie, ale na innym dworcu… Tym razem chodziłam. Gdybym znowu siedziała, to chyba bym zamarzła. Nauczka na przyszłość: zabierać ze sobą termos z gorącą herbatą. W tamtym roku zimą zawsze tak robiłam, oprócz tego zabierałam ze sobą też koc, który okazywał się niezbędny.
Postanowienie na przyszły rok: wiosną jeździć do Wittlich rowerem. To tylko 22 km. Jak skończy się zima, to muszę obczaić trasę, bo do tej pory jeździłam tylko pociągiem. Rowerek jest niezawodny.
Zalety podróżowania Deutsche Bahn:
1. Doskonale znam słownictwo dotyczące spóźnień i ich powodów.
2. Pogadam sobie z konduktorami i dowiem się wielu ciekawych rzeczy. Z jednym rozmawiałam kiedyś o życiu w NRD, bo tam się wychował.
3. Ciągle przeżywa się jakieś zaskoczenia, nigdy nie jest nudno. A to usuną ci z dworca automat do kupowania biletów, a to w jednym pociągu można kupić bilet, w innym nie, a to nie wyświetlą komunikatu o spóźnieniu pociągu itd.
4. Czekając godzinami na dworcu, można przeczytać sporo książek i się dokształcić. Można nauczyć się przez ten czas dużo fińskich słówek.
5. Można pogadać z ludźmi, którzy są tak samo wściekli. W ten sposób można poznać wiele ciekawych osób. Niedawno poznałam kogoś bardzo ciekawego, gdyż zaciekawiła go czytana przeze mnie książka. Rozmowa z tą osobą bardzo dużo mi dała, chociaż to była jedyna rozmowa, jaką odbyliśmy. Dzięki temu bardzo urosła moja pewność siebie. Gdyby pociąg się nie spóźnił, to nigdy nie spotkałabym tej osoby.
6. Można potrenować cierpliwość.
Jeszcze co do mojego ukochanego rowerka… Jazdę nim bardzo sobie chwalę. Pomykam codziennie do pracy i z powrotem. Tutaj można jeździć nim przez cały rok. Na uszach nauszniki, na dłoniach grube rękawiczki przeznaczone do jazdy na nartach i jest pięknie. Zawsze chce mi się śmiać, kiedy na naszych wąskich, jednokierunkowych uliczkach, widzę samochód ciężarowy. Wtedy za nim ciągnie się sznur samochodów, a ja to wszystko spokojnie omijam. Wygląda to mniej więcej tak (piękny rysuneczek mojego autorstwa w paincie):
I jak tu można narzekać? Z zasady nie jestem zwolenniczką samochodów i wolę Deutsche Bahn niż zrobić prawo jazdy. Wtedy to dopiero bym się rozleniwiła, a tak to pojeżdżę rowerkiem i jestem fit 🙂
Dzisiaj chciałabym napisać o moich perypetiach z Deutsche Bahn, czyli niemieckiej kolei.
Na pewno wielu z Was słyszało o niedawnych strajkach Deutsche Bahn, w Polsce też była o tym mowa. Mam tego już serdecznie dość.
Prawie każdy Niemiec, z którym rozmawiam, narzeka na DB. Niemcy, którzy byli w Polsce, wychwalają PKP. Mówią, że co prawda nie ma luksusu, ale przynajmniej pociągi są punktualne. W Niemczech za to pytanie nie brzmi teraz, KIEDY pociąg przyjedzie, tylko CZY on przyjedzie.
Pamiętam, że kiedy w 2008-2009 roku studiowałam w Bielefeld, to często jeździłam do znajomych mieszkających koło Frankfurtu nad Odrą. Wybierałam zawsze najtańsze połączenie, co oznaczało, że czasami musiałam przesiadać się 4 razy, ale wszystko funkcjonowało bez problemu. Teraz już nie zdecydowałabym się na coś takiego.
Napiszę o moich obecnych perypetiach z pociągami. Na szczęście mam z nimi do czynienia tylko raz w tygodniu – w każdą środę, kiedy prowadzę kurs polskiego w innym mieście. Miasto Wittlich jest oddalone od mojego tylko o 22 km, ale muszę jechać pociągiem z przesiadką, a potem jeszcze autobusem. Jest to więc dosyć skomplikowane. Kurs zaczyna się o 18:00, ale ja już o 15:00 wychodzę z domu. Lepiej pojechać pociągiem godzinę wcześniej, bo nigdy nie wiadomo, czy on się zjawi. Jeśli nie, to pojadę następnym.
Tak wygląda moje połączenie:
Traben-Trarbach – 15:43 – Bullay – 16:03– ten odcinek pokonuje się bez problemu. Zapewne dlatego, że jedzie do nas tylko jeden pociąg.
Bullay – IC134 o 16:10 – tutaj już robi się problematycznie. Intercity do Luksemburga zawsze ma spóźnienie. Nie pamiętam, żeby nie miała spóźnienia. Jeśli jest to tylko 5 czy 10 minut, to nie traktuję tego jako spóźnienie. Zdarzyło się 25 minut, raz 50 minut, a raz wcale nie przyjechała. Bo i po co?
Jak mam szczęście, to w Wittlich jestem o 16:22, czyli punktualnie. To zdarzyło mi się raz czy może dwa razy. Potem jadę autobusem do centrum miasta. W VHS jestem pół godziny albo godzinę przed czasem, zależy.
Raz musiałam odwołać kurs, bo Deutsche Bahn akurat strajkowała. Było to 15 października. Byłam wtedy wściekła, ale co tu zrobić, jak nie ma mnie kto zawieźć? Jestem zdana tylko na siebie. I na Deutsche Bahn, chociaż czasami myślę, że lepiej byłoby polegać na rowerze albo zrobić pielgrzymkę na własnych nogach.
Sprawa ze strajkami jest dosyć skomplikowana. W wiadomościach mowa jest o tym prawie codziennie, a DB grozi ponownymi strajkami przed świętami. Co jak co, ale terminy potrafią wybierać. Dwa związki zawodowe: Lokführergewerkschaft GDL (związek zawodowy maszynistów) oraz Eisenbahn- und Verkehrsgewerkschaft EVG (związek zawodowy innych pracowników kolei) mają różne powody do strajku. EVG chce dla swoich członków podwyżki pensji 6%, ale przynajmniej o 150 euro. GDL żąda 5% więcej, 37 godzin zamiast 39 godzin pracy w tygodniu oraz lepszych planów zmian.
Najważniejszą osią konfliktu jest jednak to, że GDL nie chce reprezentować tylko maszynistów, lecz także swoich członków wśród konduktorów. Chce zawierać dla nich własne umowy, co dotychczas robiła tylko EVG. Natomiast EVG chce mieć wśród swoich członków także maszynistów. Kolej odrzuca możliwość zawierania rożnych umów dla tych samych grup zatrudnionych. Szef GDL, Claus Weselsky, spotkał się z wieloma zarzutami – przede wszystkim podróżnych. Moim zdaniem jeden człowiek nie ma prawa decydować o codziennych planach milionów ludzi zdanych na DB.
I tak w kółko, w kółko, w kółko…
Negocjacje cały czas się toczą. Ciekawe, czy uda im się coś ustalić czy jednak jeszcze będą strajki. Ja jestem przezorna i w grudniu ustaliłam tylko 2 terminy kursu polskiego, w styczniu będzie kontynuacja. 17 grudnia nie podejmę ryzyka, jestem już ostrożniejsza.
Dotychczasowe strajki spowodowały już około 500 milionów euro strat dla gospodarki.
Tak jak wspomniałam, związki zawodowe wiedzą, co robią. Ostatni strajk, który trwał od 5 listopada do 10 listopada, był najdłuższym w historii DB AG, która została założona w 1994 roku. Udało się go na szczęście zakończyć wcześniej. W niedzielę 9 listopada przypadało 25 lat od upadku Muru Berlińskiego. Strajk kolei skomplikował więc plany wielu ludziom, którzy zamierzali udać się do Berlina. Wygranymi na pewno byli właściciele firm autobusowych, gdyż w tych dniach zanotowały ogromny wzrost liczby klientów.
Mam nadzieję, że to był jednak ostatni strajk i że w końcu zostanie zawarty jakiś kompromis, bo to wszystko jest już absurdalne. Podczas strajku oglądałam w wiadomościach wypowiedzi podróżnych, każdy ma takie samo zdanie…
Dzisiaj chciałabym napisać o filmie „Heimkehr” – „Powrót do ojczyzny„. Jest to idealny przykład nazistowskiej propagandy, film antypolski. Został nakręcony w 1941 roku.
W filmie mamy przedstawionych oczywiście Polaków i Niemców. Polacy to brutalni, prymitywni ludzie, którzy gnębią szlachetnych, dobrych Niemców marzących o powrocie do ojczyzny, do III Rzeszy.
Ciekawe jest, że reżyser filmu, Gustav Ucicky, był synem słynnego malarza Gustava Klimta. Nazwisko przyjął jednak po matce.
Akcja filmu:
1. Marzec 1939 roku. Mała wieś na Wołyniu – niemiecka szkoła zostaje odebrana Niemcom przez Polaków. Jedna z nauczycielek, Marie, usiłuje protestować, rozmawia z polskim burmistrzem, ale nie uzyskuje od niego pomocy. Niemcy są coraz bardziej szykanowani przez Polaków. W szkole tej Polacy chcą urządzić posterunek polskiej żandarmerii. Szkoła jest likwidowana w brutalny sposób: meble są wyrzucane przez okna i palone, dziecięce tabliczki także. Brudne polskie dzieci wyśmiewają schludnie ubrane dzieci niemieckie.
2. Ponieważ mniejszość niemiecka ma prawo do uzyskania pomocy, Marie wybiera się do Łucka, stolicy Wołynia, aby porozmawiać z wojewodą. Nie zostaje jednak przez niego przyjęta.
3. Wieczorem Marie i jej narzeczony Fritz idą do kina. Ponieważ nie śpiewają polskiego hymnu na początku filmu i rozmawiają ze sobą po niemiecku, zostają pobici przez Polaków. Kierownik kina o wyglądzie Żyda rozkazuje wyrzucić ciężko rannego Fritza z kina, który umiera, ponieważ polski szpital go nie przyjmuje.
4. Marie wraca do swojego miasta, gdzie Niemcy są coraz bardziej nękani przez Polaków. Niemiecki ambasador próbuje pomóc Niemcom, rozmawiając z polskim ministrem spraw zagranicznych, który odpowiada: Bardzo żałuję, nic nie mogę zrobić, to tylko przypadek, że znowu Niemiec był ofiarą zamachu.
5. Następnie pokazywane są sceny mordów i gwałtów, których Polacy dokonują na Niemcach. Po każdej scenie słychać słowa polskiego ministra, który mówi, że mniejszość niemiecka jest chroniona przez ustawy.
6. Wszyscy Niemcy łącznie z dziećmi zostają aresztowani przez Polaków 1 września 1939 roku. Ukryli się w stodole i tam słuchają przemówienia Hitlera. Podczas transportu do więzienia pokazywane są niemieckie matki z dziećmi, staruszkowie. Niemcy zostają upchnięci w cele, w których muszą spać na stojąco. Wielu Niemców umiera z wycieńczenia. Aby uspokoić wszystkich, Marie do nich przemawia i stara się ich pocieszyć. intonuje ojczystą piosenkę:
7. Przybywają Polacy, aby zastrzelić Niemców. W tym momencie zjawiają się jednak niemieckie samoloty i wojska pancerne.
8. Jakiś czas później Niemcy przesiedlają się do ojczyzny. Wśród nich jest także Marie i jej ociemniały ojciec, który wcześniej na skutek postrzału stracił wzrok. W ostatniej scenie filmu widać kolumnę wozów przekraczających granicę, nad którymi góruje portret Hitlera.
W pracach nad powstaniem filmu uczestniczył Heinrich Himmler. Ciekawe jest, że „Heimkehr” swoją premierę miał w Wenecji i otrzymał Puchar włoskiego Ministerstwa Kultury. Otrzymał również nagrodę „Film der Nation” („Film narodu”).
W filmie zagrało kilku polskich aktorów, artystów Teatru Polskiego w Warszawie (Bogusław Samborski, Józef Kondrat, Michał Pluciński, Hanna Chodakowska). Sąd Kierownictwa Walki Cywilnej skazał ich 19 lutego 1943 roku na karę infamii. Natomiast 18 listopada 1948 roku stanęło przed Sądem Okręgowym w Warszawie czterech aktorów oskarżonych o współpracę z Niemcami: Wanda Szczepańska, Stefan Golczewski, Juliusz Łuszczewski i Michał Pluciński. Zostali oni skazani na kary od 3 do 12 lat więzienia.
Polską obsadę organizował Igo Sym, wierny współpracownik Niemców, kolaborant III Rzeszy, na którym wyrok został wykonany 7 marca 1941 roku. Więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj:
A czy film „Heimkehr” możemy obejrzeć dzisiaj? Z tego, co wiem, to jest w Polsce niedostępny. W Niemczech i w Austrii można go wyświetlać tylko pod pewnymi warunkami. Widzowie muszą najpierw wysłuchać wprowadzenia historyka, a po filmie musi odbyć się dyskusja.
Elfriede Jelinek (austriacka pisarka, laureatka Literackiej Nagrody Nobla z 2004 roku) określiła „Heimkehr” jako najgorszy propagandowy film, jaki kiedykolwiek powstał.
Źródła:
Czy oglądałam? Oczywiście, że oglądałam mecz Polska-Niemcy. Miałam szczęście, bo udało mi się w sobotę wrócić z pracy zaraz po 21:00. I żeby było jasne: kiedy gra Polska, to jestem za Polską. Kiedy grają Niemcy, to jestem za Niemcami. Kiedy Polska gra przeciwko Niemcom, to jestem za Polską. Zawsze. 3/4 mojego serca pozostało w Polsce, 1/4 jest w Niemczech.
Wczoraj jak zwykle oglądałam z moim szefem wiadomości w telewizji. O 19:00 na jednym kanale, o 20:00 na innym. Za każdym razem w dziale sportowym była mowa o meczu. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu i szef nawet mi gratulował jako przedstawicielce narodu polskiego 🙂 Zobaczymy, jak to będzie dalej, chociaż moim zdaniem Niemcy zanotowali jedynie wypadek przy pracy. Nikt nie jest w stanie zawsze wygrywać.
Teraz chciałabym przytoczyć kilka reakcji niemieckich mediów.