Dzisiaj chciałabym napisać o moich perypetiach z Deutsche Bahn, czyli niemieckiej kolei.

Na pewno wielu z Was słyszało o niedawnych strajkach Deutsche Bahn, w Polsce też była o tym mowa. Mam tego już serdecznie dość.

Prawie każdy Niemiec, z którym rozmawiam, narzeka na DB. Niemcy, którzy byli w Polsce, wychwalają PKP. Mówią, że co prawda nie ma luksusu, ale przynajmniej pociągi są punktualne. W Niemczech za to pytanie nie brzmi teraz, KIEDY pociąg przyjedzie, tylko CZY on przyjedzie.

Pamiętam, że kiedy w 2008-2009 roku studiowałam w Bielefeld, to często jeździłam do znajomych mieszkających koło Frankfurtu nad Odrą. Wybierałam zawsze najtańsze połączenie, co oznaczało, że czasami musiałam przesiadać się 4 razy, ale wszystko funkcjonowało bez problemu. Teraz już nie zdecydowałabym się na coś takiego.

Napiszę o moich obecnych perypetiach z pociągami. Na szczęście mam z nimi do czynienia tylko raz w tygodniu – w każdą środę, kiedy prowadzę kurs polskiego w innym mieście. Miasto Wittlich jest oddalone od mojego tylko o 22 km, ale muszę jechać pociągiem z przesiadką, a potem jeszcze autobusem. Jest to więc dosyć skomplikowane. Kurs zaczyna się o 18:00, ale ja już o 15:00 wychodzę z domu. Lepiej pojechać pociągiem godzinę wcześniej, bo nigdy nie wiadomo, czy on się zjawi. Jeśli nie, to pojadę następnym.

Tak wygląda moje połączenie:

Traben-Trarbach – 15:43 – Bullay – 16:03– ten odcinek pokonuje się bez problemu. Zapewne dlatego, że jedzie do nas tylko jeden pociąg.

Bullay – IC134 o 16:10 – tutaj już robi się problematycznie. Intercity do Luksemburga zawsze ma spóźnienie. Nie pamiętam, żeby nie miała spóźnienia. Jeśli jest to tylko 5 czy 10 minut, to nie traktuję tego jako spóźnienie. Zdarzyło się 25 minut, raz 50 minut, a raz wcale nie przyjechała. Bo i po co?

Jak mam szczęście, to w Wittlich jestem o 16:22, czyli punktualnie. To zdarzyło mi się raz czy może dwa razy. Potem jadę autobusem do centrum miasta. W VHS jestem pół godziny albo godzinę przed czasem, zależy.

Raz musiałam odwołać kurs, bo Deutsche Bahn akurat strajkowała. Było to 15 października. Byłam wtedy wściekła, ale co tu zrobić, jak nie ma mnie kto zawieźć? Jestem zdana tylko na siebie. I na Deutsche Bahn, chociaż czasami myślę, że lepiej byłoby polegać na rowerze albo zrobić pielgrzymkę na własnych nogach.

Sprawa ze strajkami jest dosyć skomplikowana. W wiadomościach mowa jest o tym prawie codziennie, a DB grozi ponownymi strajkami przed świętami. Co jak co, ale terminy potrafią wybierać. Dwa związki zawodowe: Lokführergewerkschaft GDL (związek zawodowy maszynistów) oraz Eisenbahn- und Verkehrsgewerkschaft EVG (związek zawodowy innych pracowników kolei) mają różne powody do strajku. EVG chce dla swoich członków podwyżki pensji 6%, ale przynajmniej o 150 euro. GDL żąda 5% więcej, 37 godzin zamiast 39 godzin pracy w tygodniu oraz lepszych planów zmian.

Najważniejszą osią konfliktu jest jednak to, że GDL nie chce reprezentować tylko maszynistów, lecz także swoich członków wśród konduktorów. Chce zawierać dla nich własne umowy, co dotychczas robiła tylko EVG. Natomiast EVG chce mieć wśród swoich członków także maszynistów. Kolej odrzuca możliwość zawierania rożnych umów dla tych samych grup zatrudnionych. Szef GDL, Claus Weselsky, spotkał się z wieloma zarzutami – przede wszystkim podróżnych. Moim zdaniem jeden człowiek nie ma prawa decydować o codziennych planach milionów ludzi zdanych na DB.

I tak w kółko, w kółko, w kółko…

Negocjacje cały czas się toczą. Ciekawe, czy uda im się coś ustalić czy jednak jeszcze będą strajki. Ja jestem przezorna i w grudniu ustaliłam tylko 2 terminy kursu polskiego, w styczniu będzie kontynuacja. 17 grudnia nie podejmę ryzyka, jestem już ostrożniejsza.

Dotychczasowe strajki spowodowały już około 500 milionów euro strat dla gospodarki.

Tak jak wspomniałam, związki zawodowe wiedzą, co robią. Ostatni strajk, który trwał od 5 listopada do 10 listopada, był najdłuższym w historii DB AG, która została założona w 1994 roku. Udało się go na szczęście zakończyć wcześniej. W niedzielę 9 listopada przypadało 25 lat od upadku Muru Berlińskiego. Strajk kolei skomplikował więc plany wielu ludziom, którzy zamierzali udać się do Berlina. Wygranymi na pewno byli właściciele firm autobusowych, gdyż w tych dniach zanotowały ogromny wzrost liczby klientów.

Mam nadzieję, że to był jednak ostatni strajk i że w końcu zostanie zawarty jakiś kompromis, bo to wszystko jest już absurdalne. Podczas strajku oglądałam w wiadomościach wypowiedzi podróżnych, każdy ma takie samo zdanie…