Katedra w Trier

Katedra w Trier

Najpierw odpowiedzi na komentarze:

1. Napiszę post o tym, jak wylądowałam w Niemczech. Nie było to moim planem ani celem, ale teraz się z tego cieszę i nie chcę wracać do Polski.
2. Od stycznia posty będą pojawiać się nieco częściej. Teraz mam mnóstwo pracy. Pierwotnie miałam plan leniuchowania na świętach w samotności, ale praca to pokrzyżowała i do końca grudnia muszę pracować praktycznie 24h na dobę, włącznie ze świętami. Od stycznia rezygnuję z jednej z moich prac, żeby mieć w końcu trochę wolnego czasu. Poszukam od lutego czegoś mniej wymagającego.

Tymczasem wstawiam kilka zdjęć katedry w Trier, moim ukochanym mieście. Miałam zamiar w tym roku zrobić zdjęcia, które lepiej oddają wielkość tej pięknej katedry, ale jak wiadomo, musiałam odwołać wyjazd.

Katedra pod wezwaniem św. Piotra w Trier jest najstarszym kościołem biskupem Niemiec. Ma długość 112,5 m i szerokość 41 m. Zdjęcia nie oddają piękna tej budowli. Byłam tam kilka razy i za każdym razem wrażenie było tak samo wielkie.

Katedra wznosi się na resztkach okazałego domu mieszkalnego z czasów rzymskich. Kiedy cesarz Konstantyn wprowadził oficjalnie religię rzymskokatolicką, zlecono budowę tej bazyliki, która za biskupa Maximina (329-436) stała się jednym z największym kościołów w Niemczech, z czterema bazylikami, baptysterium i budynkami pobocznymi. Około 340 roku powstała tzw. kwadratowa budowa, główna część katedry z czterema monumentalnymi słupami z Odenwald.

W 1986 roku katedra została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Przed katedrą leży wielki, czarny kamień (Domstein). Jest to czterometrowa granitowa kolumna. Według legendy do budowy świątyni podstępem zaangażowano diabła, który miał cisnąć kolumną, kiedy zorientował się, że pomógł wznieść kościół. W rzeczywistości Domstein to jeden z czterech filarów, które podtrzymywały rzymski Quadratbau, zniszczony w V wieku.

Suknia z Trewiru, inaczej Święta Suknia, Święta Tunika (der heilige Rock) jest najbardziej znaną relikwią w katedrze. Jest przechowywana za specjalną szybą, w szczególnym miejscu katedry, w drewnianym zamknięciu. Rzadko jest prezentowana z bliska, można ją obejrzeć tylko z daleka, podobnie jak Całun Turyński.

Tutaj znalazłam małe info na temat Sukni z Trewiru:

Pochodzenie sukni opisane jest w Ewangelii św. Jana:
Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty. […] Wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. To właśnie uczynili żołnierze.
Po wydaniu Edyktu Mediolańskiego przez cesarza KonstantynaPapież Sylwester I podarował mu i jego matce Św. Helenie jedną z najcenniejszych zachowanych relikwii – szatę męczeńską Jezusa. Trafiła ona do Trewiru, w którym cesarz i matka rezydowali.
Ostatni raz zbadano tę tkaninę w 1890 r. Według pomiarów, osoba nosząca szatę powinna mieć 180 cm wzrostu. Zgadza się to z badaniami Całunu Turyńskiego, który wskazuje na wysokość 181 cm.

W katedrze znajdują się liczne nagrobki dawnych biskupów Trewiru, m.in. Balduina von Luxemburg, Richarda von Greiffenklau zu Vollrads czy Theodericha von Wied.

 

 

W tej części katedry przechowywana jest Święta Suknia:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Te 2 myszki symbolizują biedę:

 

Rynek Główny w Trier

Rynek Główny w Trier

Trier (Trewir) to chyba moje ulubione miasto. Zaledwie godzinę drogi ode mnie pociągiem, ale nie byłam tam już od dwóch lat. Kiedy sprowadziłam się do mojej mieścinki, to na początku często jeździłam do Trier do biblioteki uniwersyteckiej, żeby zbierać materiały do doktoratu, z którego potem jednak zrezygnowałam. W grudniu zwykle jeździłam do Trier częściej, żeby zobaczyć Weihnachtsmarkt. Minęły już jednak 2 lata, a ja nigdy nie miałam czasu, żeby tam pojechać. Teraz jednak już od dwóch miesięcy się zbierałam, planowałam i za tydzień w sobotę w końcu jadę. Najpierw pozbieram w bibliotece materiały do artykułu, a potem odwiedzę moje ulubione punkty miasta. Z tej okazji nawet po raz pierwszy w życiu wzięłam wolne. Rano co prawda muszę na godzinkę skoczyć do pracy, ale potem mam wolne 🙂 



Mieszkam w małym mieście, tak właściwie miasteczku, które otoczone jest wioskami i na co dzień nie widuję świateł ulicznych, centrów handlowych czy wielu samochodów, także będąc w Trier, będę musiała na to wszystko uważać, żeby nie skończyć pod kołami samochodu, co kiedyś już mi się zdarzyło. W wielkim mieście bywam raz na rok i tak jest dobrze. Spokój i cisza nie mają ceny. 

Należy zaznaczyć, że w Trier zachowało się wiele elementów powstałych jeszcze za czasów Cesarstwa Rzymskiego, o czym powoli będę pisać. Dzisiaj zacznę od Rynku Głównego miasta. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione przeze mnie. 

Rynek Główny w Trier (Trewir) jest centralnym punktem miasta. Na rynku znajduje się tzw. Marktkreuz, czyli krzyż, symbol władzy, który znajduje się tam od roku 958 i stoi na starym rzymskim słupie. Na krzyżu można przeczytać łaciński napis: Henricus archiepiscopus Treverensis me erexit“ („Arcybiskup Trewiru Henryk postawił / wzniósł mnie„). Na rynku znajduje się obecnie jedynie kopia średniowiecznego krzyża – oryginał można od roku 1964 podziwiać w miejskim muzeum Simeonstift. 


Domy na rynku reprezentują różne style: renesans, barok, klasycyzm, późny historyzm. Do najważniejszych budynków należą budynek głównej warty, dawny hotel, die Steipe, dom rady miejskiej, Czerwony Dom. 








Fontanna Petrusbrunnen została stworzona 1594/95 przez rzeźbiarza Hansa Ruprechta Hoffmanna. Na szczycie fontanny znajduje się figura patrona miasta św. Piotra (stąd nazwa fontanny). Na fontannie są odwzorowane 4 cnoty główne: Justitia – sprawiedliwość (z mieczem i wagą), Fortitudo – siła, moc (z rozbitym słupem), Temperantia – umiar (z winem i wodą) oraz Sapientia – mądrość (z lustrem i wężem).  Poza tym fontanna została udekorowana wieloma innymi elementami: figurami zwierząt (gęsi, lwy, delfiny, orły, małpy), herbem miasta oraz innymi detalami.  



Źródło:

Denkmaltopographie Bundesrepublik Deutschland. Kulturdenkmäler in Rheinland-Pfalz
. Band 17.1 Stadt Trier – Altstadt. Wernersche, Worms. Buchnummer 3-88462-171-8 (1. Auflage 2001). 

Typowe błędy u osób uczących się niemieckiego ze słuchu

Typowe błędy u osób uczących się niemieckiego ze słuchu

Kiedyś już pisałam o tym, że większość Polaków mieszkających w Niemczech nie uczy się niemieckiego. Z moich obserwacji wynika, że głównym powodem jest lenistwo. Może wymienię tu najczęstsze powody:

1. „Nie chce mi się”.
2. „Nie mam czasu”.
3. „Mi już nic nie pomoże.”
4. „Przecież i tak mnie rozumieją”.

Tutaj moje komentarze do poszczególnych powodów:

Ad. 1. A mi się nie chce codziennie wstawać z łóżka. „Nie chcem, ale muszem”.
Ad. 2. No comment.
Ad. 3. Co to w ogóle znaczy?
Ad. 4. Nie zawsze.

Ostatnio miałam taką sytuację: przyszła do mnie właścicielka mieszkania, które wynajmuję. Wraz ze swoim mężem ma winnice. Mają sezonowych pracowników z Polski, którzy najczęściej bardzo kiepsko znają niemiecki. Ostatnio za nic nie mogła dogadać się z jednym z nich i poprosiła mnie, żebym napisała po polsku na kartce, o co jej chodzi. To więc uczyniłam.

Tak jak już kiedyś chyba wspominałam, znam osoby, które od ponad 20 lat mieszkają w Niemczech, a umieją powiedzieć zaledwie kilka zdań. Jak coś muszą załatwić, to ciągną ze sobą kogoś, kto trochę umie dogadać się po niemiecku. Nie przestaję się dziwić temu, że ludziom, którzy decydują się na przyjazd do Niemiec na stałe, nie chce nauczyć się języka. Przecież to ułatwia życie i otwiera tak wiele drzwi. Wiem z doświadczenia, chociaż z mojego wieloletniego doświadczenia wynika również, że Niemcy bardzo dziwią się, kiedy obcokrajowiec mówi płynnie po niemiecku. Przykład: kilka dni temu byłam na pewnym spotkaniu, na którym były opowiadane różne historie. Kilka razy zdarzyło się, że ktoś mnie zapytał: „Czy rozumie pani coś z tego, co tutaj mówią?” Niemcy zakładają więc, że nie rozumiem nic lub prawie nic. Czasami mówię, że rozumiem każde słowo, ale najczęściej nie chce mi się kłopotać. Wiele razy zdarzyło mi się, że jakiemuś Niemcowi szczęka opadała, kiedy zobaczył, że świetnie mówię po niemiecku, a na dodatek skończyłam studia i że nie wykonuję pracy fizycznej. Widzę, że są zadowoleni, kiedy mogą normalnie porozmawiać w swoim języku, a poza tym oczywiście od razu inaczej na mnie patrzą – bardziej pozytywnie. Rozmawiając z nimi, mogę przyczynić się do burzenia stereotypów.

Teraz w kilku punktach przedstawię charakterystyczne cechy języka osób (Polaków) uczących się niemieckiego ze słuchu. Są to wnioski z moich kilkuletnich obserwacji u wielu osób.

1. Kompletna nieznajomość języka pisanego. Nieumiejętność identyfikacji słów, które zna się ze słuchu. Przykład: kiedyś ktoś zobaczył słowo „nah” i utworzył z nim zdanie: „Ich fahren nah Berlin”, bo oczywiście zidentyfikował „nah” jako „nach”.

2. Mówienie w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Jest dobrze, jeśli czasami pojawia się końcówka koniugacji „e”, ale to rzadko – najczęściej bezokolicznik.

3. Używanie zaimków dzierżawczych wyłącznie w formie” meine”, „deine”. Czasami pojawia się „seine”. Te formy stosowane są do wszystkich rodzajów i obu liczb we wszystkich przypadkach, tak więc usłyszymy: „meine Auto”, „deine Haus”, „seine Sohn” itd. Czasami pojawi się jeszcze „unsere”, ale „eure” czy „ihre” praktycznie nigdy.

4. Oczywiście całkowicie błędne użycie podobnych słów, jak np. „verheiratet” czy „geheiratet”. Nie spotkałam nikogo, kto by odróżnił „Küche” od „Kuchen” albo „stehen” od „stellen”, no ale tego trzeba się nauczyć.

5. Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie „wohin?”, to wśród przyimków używane są tylko „nach” i „zu”. Można usłyszeć zdania typu: „ich gehe nach Arzt”, „ich fahren nach Apotheke” itd.

6. Oczywiście nie pojawiają się rodzajniki. Czasami ktoś powie „eine”.

7. Mówienie „Poland” zamiast „Polen”. Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto by powiedział „Polen”.

8. Mylenie czasowników „stehen” i „bleiben”. Nie rozumiem, z czego to wynika, ale pewnie z tego, że te dwa słowa brzmią podobnie po polsku. Można usłyszeć zdania typu: „Ich stehe heute nach Hause”.

9. Mylenie czasowników „stehen” i „lassen”. Można usłyszeć zdania takie jak: „Ich stehe meine Auto in Hause”.

10. Używanie formy „Kinder”. Nie ma „Kind”. Nie wiem, dlaczego, ale tak jest. Przykładowe zdanie: „Meine Kinder heißen Maja”. „Meine Kinder spielen” (gdy na myśli jest jedno dziecko). Jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś powiedział „Kind”.

11. Nieodróżnianie „zu Hause” i „nach Hause”, „Uhr” od „Stunde” itp.

12. Niepoprawne powtarzanie po Niemcach. Podam tu 2 przykłady:
– kiedyś ktoś kłócił się ze mną, kiedy zobaczył słowo „Flügel„, bo zidentyfikował je jako „Flieger”. Ja tłumaczyłam, że to coś zupełnie innego, ale nie idzie wytłumaczyć, bo pewni ludzie „wiedzą” swoje
– niedawno usłyszałam prawdziwy „kwiatek”. Ktoś miał na myśli słowo „Steuerberater”, czyli „doradca podatkowy”, ale oczywiście źle zrozumiał i mówił potem „Steuerapparat” :)))

Ludzie oczywiście słuchają tego, co mówią Niemcy, ale wiadomo, że Niemcy mówią szybko, to i słowa zlewają się w jedno. Potem wychodzą takie „kwiatki”.

13. Niestosowanie czasowników posiłkowych, a jeśli już (bardzo rzadko), to tylko „haben”. Przykładowe zdania: „Ich nach Poland gefahren”, „Kinder gespielt zu Hause”, „wir kaufen gemacht”.

14. Niezwracanie uwagi na otoczenie. Można się trochę nauczyć, obserwując napisy w sklepie czy na ulicach. Znam kogoś, kto chodzi codziennie rano do piekarni, a nie wie, że to „Bäckerei”, chociaż jak byk napisane jest na szyldzie. Spotkałam osobę, która zawsze robi w supermarkecie zakupy dla całej rodziny, a mimo to nie zna nazw większości produktów spożywczych. 

Tak jak wspomniałam, ludziom nie zależy na nauczeniu się języka kraju, w którym żyją. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, bo są ludzie, którzy chcą się uczyć i się uczą, ale jest to mniejszość. Poza tym nie dotyczy to tylko Polaków, ale i innych narodowości. Tureckie kobiety bardzo rzadko mówią po niemiecku, bo siedzą z dziećmi w domu i chyba też im nie zależy.

Przykłady, które podałam wyżej, zanotowałam sobie dyskretnie. Mam więcej takich „kwiatków”.

Idealna sytuacja to moim zdaniem, kiedy ktoś nauczy się podstaw języka w swoim kraju, zanim wyjedzie do Niemiec. Najczęściej taki wyjazd jest przecież planowany, więc można nauczyć się podstaw. To pozwala potem uniknąć głupich, typowych błędów. Jeśli człowiek zna już język na poziomie podstawowym, to ma jakąś bazę, żeby powoli dodawać słowa, które usłyszy na co dzień.

Wyrażę na końcu swoje zdanie na ten temat. Jak przebywam wśród osób mówiących po swojemu i patrzę na miny Niemców ściągających brwi i starających się zrozumieć, to myślę tylko jedno: „koszmar i wstyd”. Ok, każdy może robić błędy, ale można się nauczyć tego języka przynajmniej na poziomie podstawowym. Bez Konjunktivu I można się przecież obejść.

Nigdy nie zmienię zdania na jeden temat: pewnych rzeczy trzeba się nauczyć. Trzeba usiąść z podręcznikiem i po prostu się nauczyć. Tylko dzieci mogą nauczyć się ze słuchu, dorośli nie są do tego zdolni. Wyjątkiem są być może osoby, które uczyły się innych języków i są obyte z językami, ale one najczęściej są tym zainteresowane, więc sięgną po podręcznik.

Most w Traben-Trarbach

Most w Traben-Trarbach

Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o moście w moim mieście:

 
 





Most łączy dwie części miasta: Traben z Trarbach. Jest jedyną drogą z jednej części miasta na drugą. Widok z niego jest taki:

 
 
 
Bardzo lubię iść przez most, chociaż w lecie znacznie utrudniają to tłumy turystów. Nie lubię iść przez niego w sumie tylko wtedy, kiedy wieje silny wiatr, bo trudno utrzymać wtedy równowagę. 
 
Przed II wojną światową most wyglądał tak:

 

 



 

 

Jak widzimy na zdjęciach, stary most był małym dziełem architektury i niewątpliwie nadawał miastu jeszcze więcej uroku. Niedawno dowiedziałam się, że pod koniec II wojny światowej został wysadzony. Postanowiłam zapytać o to moją 93-letnią sąsiadkę (Niemkę oczywiście), która mieszka tu mniej więcej od 1930 roku i doskonale wszystko pamięta. Opowiedziała mi taką historię: 
 

Stary most został zbudowany 1898/99 i wysadzony krótko przed końcem II wojny światowej. Dzień wcześniej, wieczorem, w domu mojej sąsiadki, która mieszkała wtedy z rodzicami i siostrą, zjawili się żołnierze niemieccy poszukujący kwatery. Trzeba było zwolnić mieszkanie na nocleg dla nich, ale to było normalne. Ludzie spali wtedy w piwnicach. Sąsiadka powiedziała mi, że tej nocy ułożyła się na skrzynkach na jabłka. Rano żołnierze jeździli po mieście i kazali wszystkim otworzyć okna, żeby wybuch ich nie zniszczył. Chwilę później wysadzono most. Zrobili to więc niemieccy żołnierze, żeby utrudnić Amerykanom przemieszczanie się. Lokalna ludność po tym wydarzeniu rozpoczęła zbieranie pieniędzy na nowy most. Koszt oszacowano na 900.000 Reichsmark. Rozpoczęto zbieranie pieniędzy, każdy datek się liczył. Nowy most został otworzony w lipcu 1947. Ludzie wtedy świętowali, burmistrz ufundował wino, które pito tego dnia nad rzeką. W czasie tych dwóch lat, kiedy nie było mostu, ludność przeprawiała się na drugą stronę miasta promem. Po otworzeniu mostu każdy darczyńca otrzymał oficjalne podziękowanie. W domu mojej sąsiadki wisi takie właśnie podziękowanie, które otrzymał jej ojciec.

Rzecz o stereotypach

Rzecz o stereotypach

Abstrahując od tego, że mieszkam w wiejskiej okolicy, gdzie społeczeństwo jest dosyć zacofane i zamknięte, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że niektórzy nie mają podstawowej wiedzy o świecie albo że po prostu funkcjonują w świecie zapełnionym stereotypami. Bo inaczej nie potrafię wytłumaczyć sobie takiego rozumowania u młodych osób.

1. Niemcy wychodzą z założenia, że w Polsce każdy mówi po rosyjsku i że jest to obowiązkowy język w szkołach. Nie było jeszcze żadnego Niemca, który nie byłby bardzo zaskoczony, kiedy mówię, że nie znam ani słowa po rosyjsku i że nigdy nie uczyłam się tego języka. Nie mówiąc już o tym, że angielski jest u nas głównym językiem obcym.

Opiszę tu przykładową sytuację, kiedy miałam jeszcze więcej godzin w niemieckim gimnazjum. Pewnego dnia zjawił się tam uczeń z Rosji, który nie mówił ani słowa po niemiecku. Były z nim duże problemy ze względu na to, że nie umiał się zachować. Wiem doskonale, bo też go uczyłam i niezłe cyrki z nim były. Pewnego dnia zostałam wezwana na rozmowę do dyrektora. Już się przestraszyłam, że coś przeskrobałam (a było to prawdopodobne, bo podobnie jak inni nauczyciele, czasem robiłam rzeczy, których nie powinnam była robić). Okazało się jednak, że był jakiś problem z tym uczniem z Rosji i że wezwano mnie do gabinetu dyrektora, żebym tłumaczyła. Wtedy ja na to, że niestety nie mogę tłumaczyć, gdyż nie znam rosyjskiego. Na to dyrektor zrobił wielkie oczy, ale pech. Chciało mi się śmiać, ale roześmiałam się dopiero w pokoju nauczycielskim.

Sytuacja z dzisiaj: pewna osoba zapytała mnie, jakie języki obce znam. Wiadomo – wykształcona i elokwentna Polka robi wrażenie, gdyż jest to raczej wyjątek. Pochwaliłam się więc swoją wiedzą (a co będę się wstydzić). Od razu zapobiegawczo dodałam, że nie znam rosyjskiego, a ta osoba na to: „Co? To rosyjski nie jest w Polsce językiem obowiązkowym?” Ręce opadają. Cholera, chyba się w końcu nauczę tego języka, żeby za każdym razem nie tłumaczyć, dlaczego go nie umiem i dlaczego w Polsce mało osób mówi po rosyjsku. Jestem już tym zmęczona.

2. W pewien bardzo słoneczny dzień w sierpniu stałam przed domem, w którym mieszkam i rozmawiałam z sąsiadkami. Pytają mnie, jaka pogoda jest teraz w Polsce. Ja na to, że rodzice mi powiedzieli, że w Polsce jest ciepło. Jedna sąsiadka na to: „To u was nie spadł jeszcze śnieg?” Ja odparłam na to w myślach: „Jezu kochany, dobrze, że nikogo z mojej rodziny nie pożarł jeszcze niedźwiedź polarny, jakie to niedźwiedzie przecież przez cały rok chodzą u nas po ulicach”.

3. Dosyć powszechne jest przekonanie, że Polacy potrzebują wizy, żeby wjechać do Niemiec. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że Polska jest w UE. Często ludzie zadają mi pytanie, na jakiej zasadzie tu pracuję i na jak długo muszę wracać do Polski, żeby znów dostać wizę do Niemiec. Ja wtedy nie wiem za bardzo, o co chodzi, gdyż żadnej wizy nie potrzebuję.

4. Nie mówiąc już o tym, że często zadawane jest mi pytanie, czy w Polsce można kupić wszystko to, co w Niemczech. W sumie rozumiem, że niektórzy dalej myślą, że w Polsce jest komunizm. Niedawno pewna osoba powiedziała do mnie: „W Niemczech na pewno żyje Ci się lepiej, bo supermarkety pełne i niczego nie brakuje”. Uf, dobrze, że w Polsce jest przynajmniej mydło w sklepach i że proszku do prania nie brakuje.

Niedługo postaram się napisać o tym, jakie wrażenie wywarła Polska na Niemcach, którzy tam byli. Z racji moich kontaktów znam dosyć dużo takich osób.

Jesień

Jesień

Jesień w Traben-Trarbach nastraja mnie jak zwykle bardzo wesoło. Jesień to moja ulubiona pora roku i cieszę się, kiedy pada. Zdecydowanie mogłabym mieszkać np. w Londynie. Nienawidzę słońca.

Dlaczego lubię jesień w moim mieście? Jest ku temu kilka powodów:

1. Jest mgliście. Mieszkam w dolinie między wzgórzami i mgła unosząca się nad nimi wygląda niemal mistycznie i bardzo tajemniczo. Czasami czuję się jak bohaterka powieści.

2. W październiku są zbiory winogron na produkcję wina. Praca w winnicach wrze. Mimo jesieni czuć życie. Wielu Polaków przyjeżdża wtedy do pracy sezonowej, co związane jest z tym, że z winnic spływają na dół polskie przekleństwa. Często je słyszę, niestety. Udaję wtedy, że nie rozumiem, bo co mi pozostaje?

3. Kończy się sezon turystyczny. Jest coraz mniej turystów, mniej ruchu w mieście i w końcu można normalnie przejść przez główne ulice i przez most. Nie jestem co chwilę zatrzymywana przez turystów pytających mnie o drogę, nie wchodzę ludziom w kadr zdjęć i mam święty spokój. Wiele lokali zamyka w październiku lub w listopadzie swoje podwoje na zimę. To wszystko sprawia, że jest jeszcze bardziej kameralnie.

4. Trudno to opisać, ale dzięki wzgórzom i rzece czuć w powietrzu atmosferę jesieni. Jest bardziej ciemno i moim zdaniem miasto wygląda wtedy ładniej, niż kiedy słońce intensywnie świeci.

5. Wczesną jesienią odbywają się tzw. Weinfest albo Straßenfest. Małe lub duże imprezy polegające na tym, że w pewnym punkcie miasta (który najlepiej się do tego nadaje) rozstawiane są stoiska z jedzeniem i piciem. Do picia oczywiście głównie wino (np. nowe wino – Federweißer), do jedzenia lokalne jesienne przysmaki (np. Zwiebelkuchen, Zwetschgenkuchen, Hirschgulasch mit Preiselbeeren), poza tym dużo muzyki. Na takie lokalne święta często przybywają orkiestry z całej Europy, najwięcej z Holandii i Anglii. Grają w piwnicach właścicieli winnic albo na ulicach, a ludzie tańczą i śpiewają. Szczególna atmosfera jest wieczorem. Takie święta odbywają się głównie pod koniec sierpnia i we wrześniu, czyli pod koniec lata. To miły początek jesieni. W październiku właściciele winnic organizują często własne małe święta (tzw. Hoffest). Świętują zakończenie zbiorów i zakończenie sezonu.

Królowa Sylwia

Królowa Sylwia

Dzisiaj chciałabym napisać o bardzo znanej Niemce, mianowicie o królowej Szwecji Sylwii. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że żona króla Szwecji, Karola XVI Gustawa, jest Niemką. Podziwiam królową Sylwię za jej działalność charytatywną, za jej skromność i elegancję, dlatego chciałabym ją krótko przedstawić.

Zdjęcie: royalcourt.se

Zdjęcie: daserste.ndr.de

Zdjęcie: wikipedia.de

Królowa Sylwia urodziła się 23 grudnia 1943 roku w Heidelbergu jako Silvia Renate Sommerlath. Jej ojciec Walther był Niemcem, natomiast matka Alice pochodziła z Brazylii. W latach 1947-1957 rodzina mieszkała w Sao Paulo w Brazylii, następnie powróciła do Niemiec. W latach 1965-1969 Silvia uczęszczała do monachijskiego instytutu dla tłumaczy. Obok niemieckiego i szwedzkiego zna również francuski, hiszpański, portugalski, angielski oraz szwedzki język migowy.

Silvia Sommerlath spotkała następcę tronu Szwecji w 1972 roku podczas igrzysk olimpijskich w Monachium, gdzie była hostessą i tłumaczką oraz miała kontakt z VIP-ami, w tym ze szwedzkim księciem Karolem Gustawem. W tym czasie książę był następcą tronu – miał go objąć bezpośrednio po swoim dziadku (ojciec Karola Gustawa, książę Gustaw Adolf, zginął tragicznie w wypadku lotniczym, kiedy Karol Gustaw miał zaledwie dziewięć miesięcy). Król Gustaw VI Adolf, nie zgadzał się jednak na małżeństwo wnuka ze „zwykłą” kobietą. Był przeciwny wiązaniu się członków rodziny królewskiej ze zwykłymi śmiertelnikami i nawet nie rozważał takiej możliwości dla swojego wnuka – przyszłego króla Szwecji.

W 1973 roku Karol Gustaw został królem Szwecji. Gdyby poślubił osobę z innego stanu jako książę, to straciłby prawo do tronu. Jako król mógł poślubić, kogo chciał. Prawo dot. małżeństw nie obowiązywało rządzącego monarchy. Zaręczyny zostały ogłoszone 12 marca 1976 roku, natomiast ślub odbył się 19 czerwca tego samego roku. Tego dnia Sylwia stała się królową Szwecji.

Zdjęcie: daserste.ndr.de

W 1999 roku królowa założyła World Childhood Foundation, która pomaga niepełnosprawnym i pokrzywdzonym przez los dzieciom. Jest patronką 62 organizacji. W pobliżu zamku Drottningholm założyła „Silviahemmet” – dom opieki dla osób chorych na demencję. Poza tym królowa Sylwia wypełnia liczne obowiązki reprezentacyjne. W 2011 roku została odznaczona polskim Orderem Orła Białego.

Para królewska ma troje dzieci: księżniczkę korony Wiktorię, następczynię tronu, księcia Karola Filipa oraz księżniczkę Madeleine.

Rodzina królewska Szwecji: książę Carl Philip, księżniczka Madeleine, król Karol XVI Gustaw, królowa Sylwia, księżniczka korony Wiktoria, książę Daniel (mąż Wiktorii), Christopher O’Neill (mąż Madeleine)

W Niemczech królowa Sylwia jest bardzo lubiana. Stosunkowo często odwiedza Niemcy, poza tym bardzo często można zobaczyć ją tu na okładkach czasopism. Chyba nie ma nikogo, kto by jej nie kojarzył.

15 września król Karol XVI Gustaw świętował 40-lecie panowania:

Zdjęcia: daserste.ndr.de

Tu jeszcze krótki filmik z biografią królowej po niemiecku:

http://www.youtube.com/watch?v=riPwuepPuxg

Galeria zdjęć:

Bildergalerie

Traben-Trarbach. Cz. 5

Traben-Trarbach. Cz. 5

Dzisiaj ostatnia porcja zdjęć mojego miasteczka. Tak jak już wspominałam, bardzo je lubię. Jest tu kameralnie, bezpiecznie i czysto. Kameralnie nie jest może tylko w sezonie, kiedy jest dużo turystów. Wtedy nie jest łatwo przejść przez centrum miasta. Teraz trwa sezon i od razu to widać.

Nie lubię też wąskich uliczek. Najgorzej jest, kiedy ciężarówki przejeżdżają przez miasto. Wtedy od razu robi się swoistego rodzaju korek. Nie ma żadnego objazdu czy obwodnicy. Na szczęście na Mozeli jest budowany drugi most, żeby trochę odciążyć miasto. Będzie gotowy w 2016.

To, czego nie lubię, to również brak publicznych środków transportu. Jakieś tam autobusy są, ale rzadko jeżdżą. Osoba, która nie ma samochodu, zdana jest na własne nogi. Ja zawsze chodzę wszędzie na piechotę. Przez to wiele możliwości jest dla mnie zamkniętych. Ludzie zawsze się dziwią, jak żyję tutaj bez samochodu. No cóż, ja też się dziwię. Problem jest jednak taki, że nie mam prawa jazdy i nie mam czasu go zrobić. Teraz już nawet nie chcę, bo się przyzwyczaiłam. Kiedy prowadziłam kurs polskiego w mieście oddalonym o 22 km, to musiałam wyjść z mieszkania o 15:00, a kurs zaczynał się o 18:00. Musiałam jednak dojechać tam pociągiem z jedną przesiadką, a potem jeszcze dotrzeć autobusem do celu. Nie mówiąc już o tym, że byłam w domu bardzo późno. Nieraz czekałam na dworcach, kiedy pociągi się spóźniały. Dlatego zawsze mam przy sobie książkę, którą wtedy czytam. Pod względem przemieszczania się nie jest łatwo, ale przyzwyczaiłam się i nic mnie nie zatrzyma.

Gdy kiedyś miałam jeszcze czas, to lubiłam siedzieć nad rzeką i obserwować ptaki. Teraz już nie mam takiej możliwości, bo mam za dużo pracy. Tak właściwie mam kilka prac, więc nie zostaje mi ani minuta wolnego czasu.

Przyjechałam do tego miasta tylko na rok i nie spodziewałam się, że zostanę tutaj tak długo i że właśnie tu siebie odnajdę. Że osiągnę to, co było jednym z moich celów życiowych, czyli niezależność i możliwość decydowania o sobie. Mam taką osobowość, że muszę o wszystkim decydować sama. Nie dam sobie niczego narzucić. Ja decyduję, kiedy pracuję. Cieszę się, że ten stan osiągnęłam w wieku 27 lat. Cudowna jest świadomość, że już nic nie muszę. Robię tylko to, czego chcę. Nie muszę pracować od 8:00 do 16:00.

Nie wiem, ile jeszcze tu zostanę. Może pół roku, a może 5 lat, ale na pewno zawsze będę wspominać to miasteczko z wielkim sentymentem.

 

Traben-Trarbach. Cz. 4

Traben-Trarbach. Cz. 4

Już kiedyś pisałam, co lubię, a czego nie lubię w moim mieście. Tu tak naprawdę wszystko jest napisane:

Bez samochodu, ale z powodzią

Moje życie tutaj jest bardzo zabawne (na różne sposoby), szybkie i szalone. I pomyśleć, że zawsze byłam domatorką, która chciała zostać z rodzicami i nigdy nie planowała wyprowadzki z rodzinnego domu. Wszystko było takie nieoczekiwane, było tyle szczęśliwych przypadków.

Jestem straszną pracoholiczką. Jeszcze nigdy nie zrobiłam urlopu i nie mam takiego zamiaru. Nawet kiedy odwiedzam moją rodzinę, to pracuję. Nie umiem inaczej. Wiem, że to źle, ale kiedy mam godzinę wolną, to znajduję sobie coś do roboty. Zawsze coś się znajdzie, o to nietrudno.

Mam naprawdę dużo pracy. Oprócz mojej działalności zawodowej wykonuję również drugi zawód, którego uczę się od pół roku. Poza tym cały czas chcę się rozwijać. Dlatego uczę się francuskiego. Chciałabym robić wiele innych rzeczy, ale doba jest na to wszystko za krótka. Poza tym cały czas pomagam Polakom, którzy mnie znają. Są to osoby w większości wcale albo bardzo kiepsko znające niemiecki. Praktycznie codziennie idę z kimś do urzędu, do lekarza, wykonuję w czyimś imieniu telefony, załatwiam coś za kogoś albo tłumaczę. W większości nie dostaję za to pieniędzy, ale jeśli ktoś potrzebuje mojej pomocy, to nigdy nie odmawiam. Przykładowo dzisiaj: rano byłam w szkole oddać podręczniki syna moich znajomych, potem miałam u siebie w domu 2 lekcje, następnie zadzwoniłam dla znajomej do Caritasu, kolejno pobiegłam do Jobcenter, żeby tłumaczyć znajomej na spotkaniu z urzędnikiem. Potem oczywiście dalej praca. Nudów nie ma.

Oto widok na moje miasto ze wsi zwanej Starkenburg:

I kolejne zdjęcia:

Traben-Trarbach. Cz. 2

Traben-Trarbach. Cz. 2

Moje miasteczko leży w dolinie rzeki między wzgórzami. Jak już pisałam, widoki są bajkowe. Miasteczko ma niewiele ponad 5.000 mieszkańców. Największą mniejszością narodową są tu Polacy (często pracujący na winnicach), poza tym są również Turcy, Rosjanie, Włosi, Anglicy i Holendrzy. Anglicy i Holendrzy oczywiście nie przyjeżdżają tutaj do pracy. Kupują tu sobie domy i sprowadzają się najczęściej na emeryturę, gdyż podoba im się okolica.

W mieście jest bardzo dużo restauracji i hotelów, wszystko dla turystów. Wiele restauracji jest zamkniętych na okres zimowy. Turyści są tu ważnym źródłem utrzymania. W sezonie jest ich bardzo dużo, trudno jest przecisnąć się wtedy przez główne ulice. Na ulicy najczęściej słychać wtedy, oprócz niemieckiego, francuski, niderlandzki i angielski.

Region utrzymuje się z uprawy winorośli i produkcji wina. W moim mieście jest bardzo dużo winnic, ciągle widać napisy „Weingut”, „Weinkeller”, „Weinkellerei”, „Weinstube”,
„Weingeschäft”

itp. W sezonie dużo Polaków przyjeżdża na zbiory, dużo pracuje tutaj również na stałe. Właśnie produkcja wina jest również czynnikiem przyciągającym turystów. Winnice sprawiają, że widoki są tu takie piękne.

Położenie nad Mozelą również jest atrakcją turystyczną, gdyż turyści udają się na rejsy licznymi statkami. Kolejną atrakcją są szlaki wędrowne, z których rozciągają się śliczne widoki.

To, co mi się w moim mieście za bardzo nie podoba, to wąskie uliczki. Dużo ulic jest jednokierunkowych. Trudno jest się z kimś minąć. Żeby jeździć tu na rowerze, trzeba mieć wprawę.

Podoba mi się, że jest tu spokojnie, cicho i czysto.

Moje miasto ma liczne zabytki, przede wszystkim śliczne budynki w stylu secesyjnym oraz ruiny zamku. Wiele restauracji mieści się w zabytkowych piwnicach. W miejscowościach nad Mozelą jest wiele zamków (tzw. „Burgromantik”).

 

Traben-Trarbach. Pierwsza porcja

Traben-Trarbach. Pierwsza porcja

Dzisiaj przedstawiam pierwszą część zdjęć mojego miasteczka, w którym mieszkam od 3 lat (aż trudno w to uwierzyć!). Żeby je polubić, trzeba je dobrze poznać, bo jest bardzo specyficzne. Bardzo je lubię, ale równocześnie wiele rzeczy mnie denerwuje. Oczywiście napiszę na ten temat coś więcej. Gdybym tylko miała czas, to zrobiłabym to dzisiaj, ale jak zwykle mam robotę.

Traben-Trarbach leży w landzie Nadrenia-Palatynat (Rheinland-Pfalz), w pd.-wsch. Niemczech. Niedaleko mamy do Luksemburga i do Francji. Miasteczko położone jest nad Mozelą. Od rzeki wiele tu zależy. To ona dzieli miasto na pół – stąd nazwy Traben i Trarbach. Ja mieszkam w Trarbach.

Zdjęcia te zostały zrobione przeze mnie 2 lata temu. Od tamtego dnia nie miałam czasu zrobić nowych, ale niewiele się tu zmieniło. W oczy na pewno rzuca się ta bajkowa okolica, w jakiej mieszkam. Tak, czasem czuję się jak bohaterka powieści. Szanse, że kiedyś ukaże się jakaś powieść o mnie, są jednak nikłe, gdyż nie mam czasu na jej napisanie. Może po mojej śmierci ktoś odkryje jednak mój pamiętnik, no ale do tego czasu to jeszcze z 70 lat upłynie, bo zamierzam długo żyć, żeby się ze wszystkim wyrobić. Dobrze, do dzieła więc. Moje miasteczko jest bardzo ciekawe, kiedyś był tu nawet Goethe, o czym na pewno napiszę. Lubię obecną tu wszędzie naturę. Położenie w dolinie rzeki między wzgórzami jest cudowne. Nawet w centrum miasta słychać śpiew ptaków, wszędzie są drzewa, a wieczorem można zobaczyć na wzgórzach dziki, które wcale nie boją się ludzi (ale ludzie ich tak).

Na pewno opublikuję zdjęcia z ciekawych miejsc w Niemczech i w Luksemburgu, które odwiedziłam.