Co Niemcy myślą o mundialu?

Co Niemcy myślą o mundialu?

Jako wielka fanka piłki nożnej odniosę się dzisiaj do trwającego mundialu. Nie mogę niestety oglądać wszystkich meczów, gdyż od poniedziałku do niedzieli wracam z pracy między 21 a 22. Pozostaje mi oglądanie meczów odbywających się o 22:00, dlatego cieszę się, że Niemcy grają dzisiaj przeciwko Brazylii właśnie o 22:00.

Niemcy mundial określają jako „die WM„, ewentualnie „die Fußball-WM” (od Weltmeisterschaften – mistrzostwa świata).

Możecie się domyślić, że w Niemczech panuje euforia, moim zdaniem uzasadniona, bo Niemcy mają prawo mieć nadzieję na zwycięstwo ich drużyny (die Nationalmannschaft, die Nationalelf). Niemiecka drużyna narodowa jest określana także jako „Jogis Jungs” (chłopcy Jogiego, trener drużyny Joachim Löw ma pseudonim Jogi i tak jest najczęściej nazywany w mediach), także jako „DFB-Elf„, od „Der Deutsche FußballBund” – Niemiecki Związek Piłki Nożnej albo „DFB-Team„.

W piątek Niemcy grały o 18:00 naszego czasu przeciwko Francji. W miasteczku było całkowicie cicho. Ja niestety nie mogłam oglądać, bo byłam w pracy, ale kiedy z okien firmy spoglądałam w dół na dolinę rzeki, było cicho jak nigdy. Żadnego samochodu na ulicach, żadnego człowieka. Byłam bardzo ciekawa wyniku, ale kiedy około 21:00 jechałam rowerem do domu, wiedziałam już, że Niemcy wygrali. Wielu przechodniów miało niemieckie flagi w rękach i śpiewało z radości.

Niemiecka piłka nożna odnosiła na ostatnich mistrzostwach świata i Europy znaczące sukcesy:

mistrzostwa świata – 2 miejsce w 2002 roku, 3 miejsce w 2006 i 2010 roku
mistrzostwa Europy – 2 miejsce w 2008 roku, półfinał w 2012 roku

Niemcy są bardzo głodni sukcesu. Tego, żeby w końcu wygrać turniej. Bardzo dużo mówi się o tym w mediach, cały czas pojawia się słowo „der Titel”. Ostatnio mówi się także o stylu, w jakim gra w Brazylii drużyna. O tym, że jest rozczarowujący w porównaniu z tym, co Niemcy prezentowali 4 lata temu w RPA. W najnowszym numerze magazynu „Der Spiegel” jest artykuł właśnie na ten temat. O tym, dlaczego trener jest krytykowany nawet jeśli wygra, ale styl nie zachwyca. Podobnie piłkarze.

Po meczu 1/8 finału z Algierią niemiecka drużyna narodowa znalazła się pod ostrzałem. W telewizji analizowano: co poszło nie tak? Pragnę dodać, że Niemcy wygrali, ale problem dla wielu polegał na tym, że nie zachwycili stylem gry. Oto reakcje mediów:

Niemieckie media dziękują Neuerowi za awans do ćwierćfinału mistrzostw świata w Brazylii. „Gdyby nie on, doszłoby do największego blamażu w historii naszego futbolu” – napisał portal sportbild.de.
Zawodnik Bayernu Monachium w meczu 1/8 finału przeciwko Algierii popisał się wspaniałymi interwencjami. Podopieczni Joachima Loewa dopiero w dogrywce wygrali 2-1.
„Teraz wystarczył Neuer, ale kolejnego meczu może już nie wygrać w pojedynkę. To był najsłabszy mecz Niemiec w tym turnieju. Piłkarze grali, jakby nie wiedzieli o co chodzi w futbolu. Jeśli do piątku ich postawa się nie zmieni, pożegnają się z Brazylią” – napisał dziennikarz „Sportbild”.
Najsurowiej została oceniona przez media defensywa. Zwrócono uwagę na straty piłek, które w konsekwencji doprowadzały do groźnych sytuacji pod bramką. Krytykowany był także brak gotowości do walki i niechęć do biegania po murawie.
Tylko chwili brakowało, byśmy wrócili do najgorszych chwil niemieckiego futbolu” – można przeczytać.
Gazeta „Der Westen” skupiła się niemal wyłącznie na dobrej postawie bramkarza. „Neuer, Neuer, Neuer – na wszystkich pozycjach Neuer” – napisali redaktorzy. Odnieśli się także do statystyki, że ponad połowa jego interwencji odbyła się poza polem karnym.
„Potrzebujemy jedenastu Neuerów w meczu ćwierćfinałowym z Francją” – apelują dziennikarze.
„Frankfurter Allgemeine Zeitung” zwraca uwagę na poważne kłopoty w defensywie i ze zdumieniem komentuje postawę Loewa.
„Selekcjoner nie widzi problemu. Na konferencji prasowej zapytał, czy powinien być zawiedziony po awansie. Z taką postawą Pucharu Świata nie zdobędziemy. Oczywiście ma rację, bo najważniejsze jest, że zagramy w ćwierćfinale, ale trener ma mało czasu na zmiany, a tych potrzebujemy” – oceniono.
Portal sport1.de grzmi: „Zbyt dużo błędów. Zgadza się tylko awans„. Dziennikarze skupiają się na słabej grze Niemców, a nie na tym, że udało się dostać do ćwierćfinału. Zwracają uwagę na to, że widać było brak w defensywie Matsa Hummelsa, który z powodu grypy został w hotelu.
„Czy tylko na nim ma się opierać gra w obronie? Zresztą i w ataku było słabo. Thomas Mueller wprawdzie był tam, gdzie być powinien, ale nie dostawał żadnych podań. Bez tego bramek się nie strzeli” – napisano.
Niemieckie media z niepokojem czekają na piątkowy mecz z Francją i piszą: „Oby ten klasyk nie zakończył się katastrofą„.

Zaskakujące, prawda? Wychodzi na to, że od Niemców wymaga się nie TYLKO wygrywania, ale i pięknej gry. Mnie już to nie dziwi, bo w eliminacjach do mundialu i wcześniej podczas Euro 2012 śledziłam reakcje mediów, a także reakcje społeczeństwa.

Po meczu o półfinał i kilku zmianach w taktyce gry reakcje prasy były bardziej pozytywne:

Piłkarze Niemiec awansowali do półfinału mistrzostw świata, pokonując Francję 1-0. Gola w 12. minucie zdobył strzałem głową Mats Hummels.
„Rzut wolny Kroosa, główka Hummelsa, reszta to zdyscyplinowana obrona: Niemcy weszły do półfinału dzięki bramce zdobytej po stałym fragmencie gry. Selekcjoner reprezentacji Loew skutecznie opanował środek pola i udowodnił, że może zrezygnować ze swoich taktycznych zasad” – czytamy w „Sueddeutsche Zeitung”.
Zdaniem autora komentarza to właśnie Loew miał decydujący wpływ na przebieg meczu. Przypomniał, że po ledwie wygranym spotkaniu z Algierią 2-1 dyskutowano, czy trener wybrał właściwy skład. „Loew nie uczestniczył w tej dyskusji, zmienił jednak skład. Przeziębiony ostatnio Mats Hummels wrócił na obronę, Per Mertesacker siedział na ławce rezerwowych” – pisze dziennikarz „SZ”.
Zagęszczenie w środku boiska – oto sposób Loewa na sprytnych Francuzów, sposób, który się sprawdził – pisze „SZ”. Komentator zwraca uwagę, że niemiecka obrona nie zawsze była stabilna. Już po kilku sekundach doszło do nieporozumienia między Khedirą a Schweinsteigerem.’
Loewa chwali też tygodnik „Der Spiegel”. „Mecz ćwierćfinałowy z Francją wygrała nie tylko drużyna, lecz przede wszystkim jej trener” – oceniają dziennikarze wydawanego w Hamburgu pisma. „Loew zaryzykował, przebudowując drużynę,
i okazało się, że miał rację, wprowadzając zmiany” – czytamy w materiale zatytułowanym „Wygrana pokerzysty”.
Zdaniem autorów krytycy trenera zarzucający mu, że zamiast elastyczności wykazuje  upór, powinni teraz zamilknąć. „Przed meczem z Francją Loew przemeblował drużynę na kluczowych pozycjach, podejmując duże ryzyko. To był poker, który zakończył się jego zwycięstwem” – czytamy w „Spieglu”.
„Frankfurter Allgemeine Zeitung” podkreśla, że zwycięstwo nad Francją istotnie wzmocniło pewność siebie niemieckich piłkarzy. „Po dobrym występie przeciwko Francji drużyna wie, że jest w stanie zdobyć tytuł. Jednak respekt przed gospodarzem turnieju (Brazylią) jest duży” – czytamy w „FAZ”.
„Lahm w obronie i Klose w ataku – zasłużone zwycięstwo Niemców poprzedziła historyczna zmiana ustawienia niemieckiej reprezentacji” – zaznacza komentator gazety. Zwycięstwo nad Francją nazywa „ważnym, choć jeszcze nie decydującym krokiem” na drodze do zdobycia po raz czwarty mistrzowskiego tytułu. Niemcy byli tym razem tak silni i zgrani, jak nigdy przedtem w czasie tych mistrzostw, „wszystko zostało zrobione prawidłowo” – chwali „FAZ”.
Zdaniem dziennika „Der Tagesspiegel” dotychczasowe osiągnięcia niemieckiej reprezentacji zasługują na „ogromny szacunek„. Niemiecka jedenastka zawdzięcza swoje sukcesy nie tyle piłkarskim umiejętnościom, co swej woli, drużynowej zwartości i mentalności. „To może okazać się o wiele bardziej wartościowe niż wszystko inne” – ocenia komentator.
„Zwycięstwo nad Francuzami, którzy w końcówce spotkania byli chyba lepszą drużyną, było wielkim wysiłkiem” – czytamy. Poczucie fizycznej i mentalnej siły oraz zdolność przekraczania własnych granic są optymistycznym sygnałem przed kolejnymi pojedynkami, wzmacniającym wiarę zawodników we własne siły – ocenia „Der Tagesspiegel”.


Link do artykułu

Na koniec jeszcze jedna refleksja. Od wielu Polaków słyszałam: „Mam nadzieję, że Niemcy przegrają”. Niezmiennie dziwię się ludziom. Dla mnie sprawa jest oczywista: Niemcom nie kibicuję tylko wtedy, kiedy grają przeciwko Polsce. Inaczej zawsze im kibicuję. Dlaczego miałabym tego nie robić? Niemcy to kraj, który daje mi wszystko. To Polska mnie przeżuła i wypluła (żeby nikt mnie źle nie zrozumiał – kocham swoją ojczyznę, zawsze ją chwalę i jestem wdzięczna np. za dobre wykształcenie). Stało się jednak tak, że właśnie w Niemczech żyję normalnie. To ten kraj zapewnił mi wiele możliwości. Również jemu jestem wdzięczna i niemieckiej drużynie narodowej z całego serca kibicuję. Mam nadzieję, że mecz będzie sprawiedliwy i że sędzia nie pomoże Brazylii.
Volksmusik: Judith und Mel

Volksmusik: Judith und Mel

W przerwie pomiędzy postami o słowie „Haus” postanowiłam poruszyć temat niemieckiej muzyki ludowej,  czyli „Volksmusik„. Myślę, że Niemcy są do niej przywiązani o wiele bardziej niż Polacy do swojej. To pewnie dlatego, że moim zdaniem związek Niemców ze wszystkim, co pochodzi z ojczyzny, jest dosyć silny (przejawia się to np. w tym, że Niemcy częściej niż Polacy zwracają uwagę na to, czy kupowane jedzenie zostało wyprodukowane w kraju. Niedawno w sklepie elektronicznym natknęłam się na kogoś, kto chciał kupić telewizor wyprodukowany koniecznie w Niemczech, a jeszcze lepiej w regionie).

Przeboje muzyki ludowej są określane jako „Schlager” (der Schlager, die Schlager), jest to wbrew pozorom dosyć sztywne pojęcie oznaczające jeden rodzaj piosenek – właśnie ludowe hity, zawierające oczywiście elementy np. muzyki pop i opowiadające najczęściej o miłości czy o ojczyźnie. W Niemczech wykonawcy tej muzyki są często wielkimi gwiazdami. Muzyka ta jest zupełnie inna niż polska muzyka ludowa. Żeby lepiej to wyjaśnić, wspomnę dzisiaj o duecie Judith und Mel.

Judith i Mel Jersey są od 1969 roku małżeństwem, mają 2 córki. Nagrywanie swoich piosenek rozpoczęli w 1984 roku, wcześniej Mel pisał piosenki dla innych wykonawców. Od 1990 roku osiągali sukcesy na konkursie „Grand Prix der Volksmusik”. Tutaj przedstawiam przykład Volksmusik, piosenkę „Zwei Herzen schlagen wie eins„:

Judith und Mel – Zwei Herzen schlagen wie eins

Co myślicie o tej piosence? Dla jednych będzie to kicz, dla innych tradycja. W Niemczech prawie każda telewizja lokalna pokazuje programy z Volksmusik, praktycznie o każdej porze można jakiś znaleźć. Kilka dni temu w pracy mój szef oglądał sobie taki program, więc miałam po raz pierwszy od jakiegoś czasu okazję posłuchać maratonu hitów.

W serii o muzyce pojawią się na pewno kolejne posty, m.in. o tym, jak muzyka na przestrzeni lat odnosiła się do sytuacji społecznej.

Volksmusik: Judith und Mel

„Eine Polin”. Kilka komicznych sytuacji z codzienności

Czasami chciałabym uciec do kraju, w którym nie ma żadnych wyobrażeń na temat Polaków, np. na jakąś małą wyspę w Oceanii czy sama nie wiem gdzie. Są dni, kiedy uprzedzenia odnośnie Polaków niesamowicie działają mi na nerwy i kiedy zastanawiam się, skąd niektórzy ludzie je mają. Spotykam na swojej drodze Niemców, którzy wykazują się niebywałą ignorancją. Takich nic nie przekona. Dzisiaj chciałabym opisać kilka zabawnych/żałosnych (niepotrzebne skreślić) sytuacji, które przeżyłam w ostatnich tygodniach.

1) Kiedy Niemcy nie pamiętają imion, to często mówią „der Pole” czy „die Polin”. Często się z tym spotykam, ale przez większość Niemców jest to uważane za obraźliwe. Polacy przecież też mają imiona. Ostatnio zdarzyło się, że byłam w towarzystwie kilku Niemców. Jeden z nich nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywam, więc w mojej obecności określił mnie jako „die Polin”. Kiedy dziwnie na niego spojrzałam (na pewno było po mnie widać, że uznałam to za obrazę), zorientował się, że popełnił gafę i zaczął się tłumaczyć: „Tak ludzie mówią, kiedy nie pamiętają imienia. Nie ma w tym nic obraźliwego”. Ja mu odpowiedziałam, że wystarczy zapytać o imię, jeśli się nie pamięta.

2) Druga sytuacja… Ponownie byłam w towarzystwie Niemców. Rozmawialiśmy o tym, na co trzeba zwracać uwagę, szukając dobrego hotelu w Polsce. Uwzględnione zostały różne czynniki. Wtedy to ktoś rzekł, że szczególnie ważny jest garaż. Ja na to powiedziałam, że to rzeczywiście bardzo ważne, bo w miastach często jest za mało miejsc parkingowych. On na to odpowiedział: „Ale ja miałem na myśli coś innego”. Wtedy dopiero przyszło mi do głowy, że on miał na myśli to, że w Polsce lepiej jest mieć garaż, w którym można trzymać samochód, gdyż szybko może zostać ukradziony… Znowu odezwały się stereotypy i to w człowieku, od którego bym się tego nie spodziewała, ale w sumie już nic mnie nie zaskoczy.

3) Na koniec sytuacja nieco zabawna. U mnie w mieście, a przynajmniej w mojej części, na usługach jest jeden kominiarz. Teraz nastał taki czas, że ma on więcej pracy. Kominiarz to po niemiecku „Schornsteinfeger” (też „Kaminkehrer”). Kominiarz, który pracuje w mojej części miasta, to młody chłopak. Na pewno nie ma jeszcze 30 lat. Bardzo sympatyczny, towarzyski. Po polsku zna on tylko jedno słowo, a mianowicie „kominiarz”. W moim mieście jest bardzo dużo starszych ludzi. W przeważającej większości mieszkają oni sami lub też z opiekunkami z Polski. Facet nauczył się więc słowa „kominiarz” po polsku, gdyż opiekunki oczywiście nie mówią płynnie po niemiecku i nie rozumiałyby, o co chodzi. Kilka dni temu rano akurat byłam w pracy – dorabiam jako opiekunka osób starszych. Byłam właśnie u dziadka, u którego pracuję na godziny. Dziadziuś jadł śniadanie, ja czytałam gazetę, a tu słyszymy dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się, bo normalnie nikt nie przychodzi tak wcześnie rano. Otwieram drzwi, a tu widzę tego kominiarza. On mówi do mnie: „Guten Morgen, ich bin Schornsteinfeger”. Ja spojrzałam na niego zaskoczona, bo w życiu nie spodziewałam się jego odwiedzin. On pomyślał, że nie rozumiem i mówi: „kominiarz, kominiarz”. Wtedy zaczęłam się śmiać i pogadałam z nim trochę po niemiecku. Facet mnie kojarzył i wiedział, że jestem Polką. No cóż, to małe miasto i zna się wszystkich.

Niemieckie marki: Ritter Sport

Niemieckie marki: Ritter Sport

Przypominam, że w sobotę rozstrzygnęłam konkurs. Zainteresowani mogą zaglądnąć do sobotniej notki.

Dziś nadszedł czas na kolejną znaną niemiecką markę, mianowicie Ritter Sport. Te czekolady niezmiennie kojarzą mi się z Niemcami. Pierwszy raz spróbowałam ich w kwietniu 2008 roku, kiedy po raz pierwszy odwiedziłam Niemcy. Charakterystyczne czekoladowe czekolady kojarzą się z Niemcami mojej rodzinie, gdyż zawsze przywożę je w prezencie i rodzina ma też ulubione smaki. Wiem, że można je kupić też w niektórych sklepach w Polsce, ale są dużo droższe i nie za bardzo się opłaca. Tutaj zawsze kupuję zapas dla rodziny, kiedy co jakiś czas są w moim supermarkecie na promocji. W ofercie znajdziemy tabliczki 100 g, 250 g oraz mini czekolady.

Charakterystyczne logo:

Historia Ritter Sport rozpoczyna się w 1912 roku, kiedy to Clara i Alfred E. Ritter założyli w Bad Cannstadt, części Stuttgartu,  fabrykę czekolady i wyrobów cukierniczych. W 1919 roku na rynek wprowadzono markę Alrika (za Alfred Ritter Cannstadt), gdyż czekolady produkowane przez fabrykę cieszyły się coraz większą popularnością. W 1926 roku firma miała już 80 pracowników i wtedy zakupiono pierwszy samochód dostawczy. W 1930 roku firma przeniosła swoją siedzibę do Waldenbuch, ponieważ w Stuttgarcie rozbudowa była niemożliwa. Pracownicy byli codziennie wożeni autobusem z Bad Cannstadt do Waldenbuch.

Rok 1932 oznacza narodziny słynnej kwadratowej czekolady. Podczas uroczystości rodzinnej Clara Ritter powiedziała: „Produkujmy czekoladę, która będzie pasowała do kieszeni każdej sportowej kurtki, nie łamiąc się, i która będzie miała taką samą wagę jak normalna tabliczka”. Propozycja spotkała się z akceptacją rodziny.

W czasie wojny, w 1940 roku, produkcja została wstrzymana. Kontynuowano ją ponownie od 1946 roku. Od 1950 roku nie było już żadnych ograniczeń w produkcji, ponieważ kakao było do dyspozycji w nieograniczonej ilości. W 1952 roku zmarł założyciel firmy, Alfred Eugen Ritter. Interes przejął jego syn, Alfred Otto. W 1959 roku zmarła zaś Clara Ritter.

W 1960 Alfred Otto Ritter zdecydował się na koncentrację na kwadratowych tabliczkach, usuwając powoli inne produkty z oferty. Tak pozostało do dzisiaj. Marka Ritter Sport rozwijała się z coraz większym sukcesem. W 1970 roku marka zdobyła uznanie w całych Niemczech, wprowadzając na rynek czekoladę o smaku jogurtu – wcześniej nikt tego nie zaproponował. Wtedy powstał również slogan reklamowy, który do dzisiaj widnieje na każdej tabliczce Ritter: „Quadratisch. Praktisch. Gut„. W 1972 roku udział Ritter w ogólnej sprzedaży czekolad przekroczył 10%. W 1974 Alfred Ritter zdecydował, że odtąd każdy rodzaj czekolady będzie miał swój charakterystyczny, żywy kolor opakowania. Tak jest do dziś.

W 1978 roku firma przeszła w ręce kolejnego pokolenia: Alfreda Theodora Rittera i jego siostry Marli Hoppe-Ritter. W 1982 roku na rynek weszły mini czekolady. W 1998 roku firma osiągnęła obroty ponad 0,5 miliarda niemieckich marek. Udział w rynku wynosił już 22%.

W 2001 roku otwarte zostało „Ritter Sport SchokoLaden” – centrum dla odwiedzających, gdzie można poznać sposoby produkcji czekolady. Obecnie czekolady Ritter są sprzedawane w ponad 70 krajach świata. W 2010 roku powstało w Berlinie „Bunte Schokowelt von Ritter Sport” – miejsce, gdzie na ponad 1000 metrach kwadratowych zainteresowani mogą przeżyć ciekawe połączenie, a mianowicie delektowania się czekoladą i rozrywką. Powstają tu też tabliczki czekolady na życzenie. W 2012 roku firma świętowała 100-lecie istnienia.

Bunte Schokowelt von Ritter Sport w Berlinie:

 

Tekst:

Historia firmy

Volksmusik: Judith und Mel

Rozstrzygnięcie konkursu i motywacja do uczenia się niemieckiego (moim zdaniem)

Przyszła pora na rozstrzygnięcie konkursu. Miałam to zrobić już wczoraj, ale zabrakło czasu. Wybór komentarzy był dla mnie bardzo trudny, gdyż były one naprawdę bardzo przekonujące, ale musiałam jednak wybrać dwa. Tym sposobem:

a) książkę Charlotte Link wygrywa Karolina G. za komentarz:
3 lata temu zdecydowałam się studiować germanistykę, m.in. dlatego, by później – jako nauczycielka- likwidować uprzedzenia wobec tego języka, narodu, etc..:) poza tym…niemiecki ma tyle pięknie brzmiących słów..moim ulubionym jest „Nachtigall”.. mfG.. 🙂

Karolina G. studiuje germanistykę, więc mam nadzieję, że w wolnym czasie chętnie poczyta. Tak się składa, że jednym z moich ulubionych słów też jest „Nachtigall” :)))

b) film o cesarzowej Sorayi wygrywa Jagoda Ostrowska za komentarz:
Język niemiecki otwiera mnóstwo bram do lepszej przyszłości. Chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę, jaką potęgą są Niemcy, prawda ? Prawda. Jestem tego pewna. Poza tym… Niemcy to nasz sąsiad ! Potrzebujemy rodaków znających ich piękną Sprache. Jakie to miłe kiedy przyjeżdża do Niemiec Polak znający ten język… nasze konflikty z przeszłości odchodzą w niepamięć. Dbajmy o dobre kontakty i wspieranie naszej współpracy !

Zwycięzców proszę o napisanie do mnie: msurowiec2010@gmail.com

Teraz chciałabym napisać o tym, dlaczego moim zdaniem warto uczyć się niemieckiego. Do zamieszczonych komentarzy niewiele trzeba dodawać, ale mimo to też wypowiem się na ten temat.

Moje osobiste powody:
1. Niemiecki jest po prostu bardzo ciekawym językiem i wcale nie takim trudnym, o czym pisałam już tutaj:

Czy niemiecki jest trudny?

2. Niemcy są sąsiadem Polski, nadal wiele osób wyjeżdża tam do pracy i warto umieć się dogadać, chociażby po to, żeby inni nie robili z nas głupka albo nie oszukali. Znam niestety takie smutne historie.

3. Praca, praca, praca… W Polsce mieszkałam w regionie rolniczym, ale właśnie w takich dziurach Niemcy często otwierają siedziby swoich firm, bo mogą tam oszczędzić. W pobliżu mojego dawnego miasteczka jest kilka firm z niemieckim kapitałem.

4. Globalna kariera: wiadomo, że Niemcy są potęgą gospodarczą, więc nawet jeśli pracujemy np. w Azji, to niemiecki może się przydać.

5. Czytanie dobrej niemieckiej literatury w oryginale.

6. Możliwość studiowania na niemieckich uniwersytetach, które otrzymują duże dofinansowania na badania naukowe i oferują bardzo wysoki poziom nauczania.

7. Żeby zaimponować Niemcom i obalić stereotypy, a przynajmniej im zaprzeczać.

8. Aby móc opowiadać o swoim kraju i przyczynić się do zmiany myślenia na temat Polski.

To byłyby moim zdaniem najważniejsze powody 🙂

Volksmusik: Judith und Mel

Polskie dzieci w niemieckich szkołach

Jak wiecie, od kilku lat mieszkam w Niemczech. Jednym z moich zajęć tutaj jest udzielanie korepetycji. Uczę zarówno dorosłych, jak i dzieci. Mam wielu polskich znajomych, których dzieci uczę. Co tu dużo mówić – im wcześniej dziecko jest zabrane do Niemiec, tym lepiej. Znam kilka historii od ludzi, którzy wyjechali do Niemiec, a dziecko zostało z dziadkami. Kiedy już rodzice ustabilizowali swoje życie w Niemczech, to oczywiście postanowili ściągnąć tutaj dziecko. Dziadkowie się sprzeciwiali, padały argumenty w stylu „ale ona jest taka mała”, „nie poradzi sobie z niemieckim”, „przecież jest jej z nami dobrze” itp. Rodzice oczywiście mimo to zabrali dziecko do siebie. Można tu wyróżnić 3 sytuacje (wszystkie sytuacje opisane z autopsji):

1. Małe dziecko, w wieku do 5 lat: bardzo szybko łapie niemiecki. Na początku czuje się w przedszkolu niepewnie, ale już po kilku tygodniach zaczyna rozumieć, co się do niego mówi. Następnie słychać, jak w domu mówi do siebie po niemiecku albo śpiewa piosenki wyuczone w przedszkolu. Po pół roku, czasami z hakiem, można usłyszeć od wychowawczyń, że dziecko dobrze sobie radzi w przedszkolu, potrafi dyskutować czy kłócić się z innymi dziećmi. Jeśli nie ma zaburzeń języka, to mówi po niemiecku jak Niemcy.

2. Dziecko w wieku 6-10 lat: idzie do niemieckiej podstawówki z dobrze już opanowanym językiem polskim. Szybko łapie niemiecki, jego wymowa i akcent są nienaganne, lecz popełnia błędy gramatyczne, np. w rodzajnikach czy końcówkach czasownika. Często przenosi rodzaje polskich słów na niemiecki i powie np. „die Buch” zamiast „das Buch”. Jeśli w polskiej szkole zaczęło uczyć się pisać lub już się nauczyło, to przenosi zasady pisowni na niemiecki i robi błędy ortograficzne z tego wynikające.

3. Powyżej 10 lat: proces szybkiego przyswajania języka już nie występuje. Pasowałoby usiąść i zakuć, ale nastolatki nie mają na to ochoty. Opiszę przypadek, który znam. Rodzice zabrali do Niemiec syna w wieku 13 lat. Chłopak miał w Polsce niemiecki, ale na poziomie A1, więc na niemiecką szkołę to nie starczyło. W Niemczech poszedł do siódmej klasy Realschule. W pierwszym roku miał tylko siedzieć w klasie, starać się brać udział, ale nie dostawał ocen. Ponieważ nie mówił ani nie pisał po niemiecku, to nie było jak go ocenić. Teraz ponownie chodzi do siódmej klasy, ale nadal nie dostaje ocen, ponieważ nie nauczył się niemieckiego. Nie ma na to ochoty, więc rodzice zastanawiają się, co z nim dalej zrobić. Niestety, powinien ostro zakuwać niemiecki, biorąc pod uwagę to, że przecież nie wystarczy mu tylko codzienny język, ale musi znać pojęcia fachowe z wielu przedmiotów. Znam również całkiem inną sytuację: chłopaka w wieku 15 lat, który już trochę znał niemiecki, kiedy przybył do Niemiec. W szkole było mu na początku trudno (a poszedł do Gymnasium). Codziennie jednak dużo się uczył: nie tylko na poszczególne przedmioty, ale i ogólnego niemieckiego. Z czasem zaczął sobie radzić równie dobrze jak Niemcy i podejdzie do niemieckiej matury.

Trzy opisane sytuacje są typowe, chociaż oczywiście daleka jestem od stwierdzenia, że każdego ucznia można wpasować w jeden z tych schematów. Mogę jednak powiedzieć, że w jeden z nich z pewnością będzie pasowała większość dzieci z polskich rodzin. Zawsze istnieją indywidualne różnice, jednak te ogólne kategorie powtarzają się najczęściej.

„Wetten dass” i Samuel Koch

„Wetten dass” i Samuel Koch

Wielu z Was zapewne słyszało o wypadku na planie niemieckiego programu „Wetten dass”, który zdarzył się w 2010 roku. Dzisiaj chciałabym napisać o tym kilka słów.

„Wetten dass” to program na żywo wyświetlany w niemieckiej telewizji od 1981 roku. Cieszy się dużą popularnością. Kilka lat temu licencję na jego produkcję zakupiła polska telewizja. Z tego, co pamiętam, to polski tytuł brzmiał „Załóż się”, ale program nie osiągnął sukcesu. W Niemczech pokazuje go stacja ZDF (Zweites Deutsches Fernsehen).

W programie biorą udział ludzie, którzy zakładają się, że uda im się zrobić coś szczególnego. Poza tym znane osoby zakładają się o to, czy uczestnik odniesie sukces czy też nie – tak w skrócie wygląda koncepcja programu. Poza samymi zakładami można obejrzeć również występy muzyczne zaproszonych gwiazd czy też rozmowy z nimi. W programie często biorą udział gwiazdy światowego formatu, które akurat przebywają w Niemczech z promocją płyt czy filmów.

4 grudnia 2010 roku doszło na antenie do wypadku, o którym długo mówiło się w Niemczech. „Wetten dass” prowadził Thomas Gottschalk, bardzo znany prezenter i aktor. Dzięki „Wetten dass” stał się jeszcze bardziej popularny Można go kojarzyć również z reklam „Haribo” :

Właśnie tego dnia w programie brał udział 23-letni student aktorstwa Samuel Koch, który założył się o to, że uda mu się przeskoczyć przez 5 samochodów wykonując salta przy użyciu szczudeł do skakania. Nie wiem, jak te szczudła nazywają się po polsku, czy jest jakaś specjalna nazwa, ale na filmiku możecie zobaczyć, jak to wyglądało. Mniej więcej od 9 minuty można zobaczyć fragmenty programu mrożące krew w żyłach:

Wetten dass – 04.12.2010

Po raz pierwszy w historii program został przerwany. Stacja ZDF oczywiście sprawdziła potem, czy zostały dochowane wszelkie standardy bezpieczeństwa. Zewnętrzne kontrole wykazały, że producenci programu nie ponoszą winy. Samuel Koch ciężko się zranił, po wypadku opinia publiczna w Niemczech żywo interesowała się jego stanem. Tragizmu sytuacji dodaje, że samochodem, którego Samuel nie zdołał przeskoczyć, kierował jego ojciec. Niestety, młody człowiek do dzisiaj jest sparaliżowany, nie czuje nic od szyi w dół. Po wypadku ponad rok przebywał w klinikach. Obecnie angażuje się charytatywnie i kontynuuje studia aktorskie. Jego autobiografia „Zwei Leben” wydana w kwietniu 2012 roku była bestsellerem i została wyróżniona nagrodą „Goldener Kompass”. Autorem przedmowy jest Thomas Gottschalk.

Na oficjalnej stronie S. Kocha można więcej o nim poczytać:

Samuel Koch

Program „Wetten dass” został wznowiony w lutym 2011 roku. Wtedy to Thomas Gottschalk ogłosił swoją rezygnację z prowadzenia, ponieważ stwierdził, że po tym, co się stało, nie jest już w stanie prowadzić „Wetten dass” tak jak wcześniej.

Wypadek wywołał dyskusję na temat związku między ryzykiem a wskaźnikami oglądalności. Każdy ma na ten temat swoje zdanie, ja tylko wyrażę na koniec swoje: jestem przeciwko pokazywaniu w programach rozrywkowych sytuacji narażających uczestników na wypadek lub nawet na śmierć.

Eau de Cologne

Eau de Cologne

Pojęcie „woda kolońska” słyszał chyba każdy, ale może nie każdy zna historię Eau de Cologne. Może nie każdemu przyszło na myśl, że pojęcie odnosi się właśnie do Kolonii.

Zapachy Johanna Marii Fariny (1685-1766) były sukcesem już w XVIII wieku: już cesarz Napoleon zawsze nosił ich flakonik w swoich butach z cholewami, a caryca Katarzyna Wielka kazała je sobie wysyłać do Rosji. Farina odnotował w 1766 roku: „Nie ma w Europie cesarza albo rodziny królewskiej, której bym nie zaopatrywał„.

Historia wody kolońskiej zaczęła się w 1708 roku, kiedy to Farina odnotował: „Znalazłem zapach, który przypomina mi włoski wiosenny poranek, górskie narcyzy, kwiaty pomarańczy krótko po deszczu„. Sześć lat później rozpoczął pracę w firmie swojego brata „G.B. Farina” w Kolonii. Rozszerzył wtedy asortyment firmy, która sprzedawała francuskie dobra luksusowe, właśnie o perfumy. Jego „Eau de Cologne” szybko została dużym sukcesem sprzedażowym. Zapach stał się popularny w całej Europie dzięki francuskim oficerom stacjonującym w Kolonii.

Wśród stałych klientów Fariny byli brytyjska królowa Victoria, król Bawarii Ludwik II oraz księżna Diana. Podczas II wojny światowej firma straciła wszystkich królewskich klientów. Mimo to sukces perfumy był długotrwały, co przyciągnęło wielu naśladowców. Z biegiem czasu z unikatowej nazwy „Eau de Cologne” powstało pojęcie rodzajowe „Kölnisch Wasser”.

Oryginał jest do dzisiaj produkowany przez „Johann Maria Farina gegenüber dem Jülichs-Platz” – to właściwa nazwa firmy. W domu, gdzie powstała „Eau de Cologne”, znajduje się dzisiaj „Farina Duftmuseum”

Tutaj strona internetowa firmy, gdzie można kupić oryginalną „Eau de Cologne”:

Farina 1709

Źródła:

Zdjęcia

Frau im Spiegel Royal, 2/2014

Z cyklu „znani Niemcy”: Karl Lagerfeld

Z cyklu „znani Niemcy”: Karl Lagerfeld

Dzisiaj przyszła kolej na kolejnego Niemca, czyli Karla Lagerfelda. To właśnie dzięki niemu dom mody Chanel kontynuuje swoją świetność, a poza tym – kto nie słyszał nazwiska „Lagerfeld”?

Karl Lagerfeld urodził się 28 września 1933 w Hamburgu. Poza projektowaniem mody zajmuje się fotografią. Projektował także kostiumy dla potrzeb teatru i opery oraz wygłaszał wykłady dotyczące mody na uniwersytecie sztuki stosowanej w Wiedniu. Poza domem mody nazwanym od własnego nazwiska – Karl Lagerfeld (wcześniej Lagerfeld Gallery) – prowadzi także domy mody Chanel oraz Fendi. O wysokiej renomie tych domów mody chyba nie muszę pisać, gdyż każdy o nich słyszał, nawet jeśli nie interesuje się modą.

Chciałabym opisać drogę sukcesu Karla Lagerfelda. Przez wiele lat utrzymywał, że nie wie, kiedy dokładnie się urodził. W Internecie czy encyklopediach można było spotkać dwie daty – rok 1933 lub 1938. Dopiero w 2013 roku Lagerfeld ujawnił, że urodził się w 1933 roku. Twierdził, że dopiero po śmierci matki odnalazł dokument ze swoją datą urodzenia i że wcześniej ona sama ukrywała przed nim właściwą datę. Nazwisko rodziny brzmiało wcześniej Lagerfeldt, w takiej formie nosił je jeszcze ojciec Karla – Otto Lagerfeldt, który pochodził z Rosji. Karl utrzymywał jednak, że jego ojciec był Niemcem. Wydaje mi się, że chciał stworzyć pewien mit na swój temat. Skoro miał starszą siostrę urodzoną w 1931 roku (Marthę Christiane), to musiał wiedzieć, ile mniej więcej wynosiła różnica wieku pomiędzy nimi.

W 1953 roku wyemigrował razem ze swoją matką do Paryża. Po tym jak w 1955 roku wygrał konkurs mody, otrzymał pracę w domu mody Balmain. Następnie pracował dla domu mody Jean Patou, od 1959 roku m.in. dla Valentino. W 1964 roku opuścił Francję i wyjechał do Włoch, aby tam studiować sztukę. Międzynarodową sławę jako projektant mody uzyskał w 1972 roku, kiedy to wraz z domem mody Chloe stworzył kolekcję Deco. Od 1983 kieruje domem mody Chanel. Mieszka i pracuje w Paryżu.

Karl Lagerfeld jest miłośnikiem literatury, jego prywatna kolekcja liczy ok. 300 000 książek. Jest on człowiekiem bardzo wykształconym, obytym i oczytanym, także pracoholikiem. Jest właścicielem księgarni w Paryżu i wydawnictwa LSD.

W 1983 roku zmarł na AIDS jego partner życiowy, Jacques de Bacher. Od tego czasu żyje sam (a przynajmniej to podaje oficjalnie).

Jest postacią bardzo kontrowersyjną, także w świecie mody, gdyż preferuje bardzo chude modelki, nawet wychudzone. W 2004 roku zaprojektował ubrania dla H&M, rozpoczynając współpracę znanych projektantów z tą marką. Jak wiadomo, H&M sprzedaje też ubrania w większych rozmiarach, na co Lagerfeld zareagował: „To, co zaprojektowałem, jest modą dla szczupłych ludzi. To był pierwotny pomysł„.

Obsesja na punkcie chudości wynika prawdopodobnie z faktu, że Lagerfeld przez wiele lat był otyły (zaczął tyć po śmierci swojego partnera życiowego). Pod koniec 2000 roku przeszedł na dietę, na której w ciągu 13 miesięcy schudł 42 kg. Sam twierdzi, że postanowił schudnąć, aby móc nosić wąskie garnitury Diora. Od 1976 roku nosi włosy splecione w koński ogon, jego znakiem firmowym są również okulary przeciwsłoneczne.

Lagerfeld zakochany jest w swojej kotce – Choupette, której materialnie wiedzie się lepiej niż większości ludzi, która ma nawet osobistą służbę i nawet konto na Twitterze.

Słynne cytaty Lagerfelda:

Jestem pewnego rodzaju wampirem, który wysysa krew z ludzi” (1975) – o pracoholizmie

Życie to nie konkurs piękności, niektórzy brzydcy ludzie są wspaniali. To, czego nienawidzę, to złośliwi, brzydcy ludzie. Najgorsi są brzydcy, niscy mężczyźni. Kobiety mogą być niskie, ale w przypadku mężczyzny jest to niedopuszczalne” (2003) – o nieatrakcyjnych i niskich ludziach

Jestem karykaturą samego siebie i lubię to. To jest pewnego rodzaju maska. Dla mnie karnawał w Wenecji trwa cały rok” (2007) – o swoim wizerunku

To farmerzy są mili dla krów i świń, a potem je zabijają. Są większymi hipokrytami od myśliwych. Myśliwi nie pochlebiają zwierzętom. Nie podoba mi się to, że ludzie zarzynają zwierzęta, ale nie podoba mi się również, że zarzynają ludzi. Najwidoczniej jest to bardzo popularne na świecie” (2010) – o futrach i okrucieństwie wobec zwierząt 

Stworzyłem dietę i mój doktor zarobił na tym pieniądze. Sprzedaliśmy prawie milion egzemplarzy. Nie dotykam cukru, sera, pieczywa… To była bardzo dobra, zdrowa rzecz. Najlepszy krok w moim życiu i w dodatku łatwy. Lubię jedynie to, co mi wolno robić. Jestem ponad pokusą. Nie mam słabości. Kiedy widzę tony jedzenia w studiu, dla mnie to jedzenie zrobione z plastiku. Pomysł, żeby to włożyć do ust nawet nie przychodzi mi do głowy. Jestem jak zwierzyna w lesie. Ona też nie dotyka tego, czego nie może zjeść” (2011) – o swojej diecie 

Uważam, że tatuaże są okropne. To jak całe życie chodzić w sukience Pucci. Kiedy jesteś młody i jędrny, może jest to Ok, ale później…” (2012) – o tatuażach 

 

Lagerfeld kiedyś:

 

Źródła:

Tekst 1

Tekst 2

Cytaty

Volksmusik: Judith und Mel

O „Gesichtserker” i zniemczeniach

Jak każdy uczący się niemieckiego, czytający gazety lub oglądający filmy widzi, w języku tym jest bardzo dużo anglicyzmów. Ponieważ mieszkam w Niemczech, to tym bardziej na co dzień mam styczność z anglicyzmami i zawsze jestem przerażona, kiedy słyszę słowa takie jak „killen”, „discovern” lub „stylen”. Przykłady można by mnożyć, ale to już mój temat na inny post. Duża liczba anglicyzmów jest tym bardziej moim zdaniem zła, gdyż niemiecki tak dobrze radził sobie kiedyś z wymyślaniem własnych słów.

Dzisiaj zajmę się tematem puryzmu językowego, który rozwinął się w XVII i XVIII wieku. Polegał on na chronieniu języka przed zapożyczeniami i wyrazami obcymi. Powstawały wtedy liczne towarzystwa zajmujące się właśnie ochroną języka. Skutkiem były zniemczenia słów pochodzących z łaciny czy z francuskiego.

Przykłady:

1. Filozof Philipp von Zesen (1619-1689) wymyślił słowa takie jak „der Abstand” zamiast „die Distanz”, „die Bücherei” zamiast „die Liberey”, „der Augenblick” zamiast „der Moment”, „die Leidenschaft” zamiast „die Passion” czy „der Entwurf” zamiast „das Projekt”.
2. Filozof Christian Wolff (1679-1754) zaczął zniemczać łacińskie wyrazy, np. „die Grundlage” wywodzące się z łacińskiego „fundamentum”.
3. Pisarz, wydawca i pedagog Joachim Heinrich Campe (1746-1818) stworzył słowa takie jak „das Altertum” zamiast „die Antike”, „das Erdgeschoss” zamiast „das Parterre” lub „tatsächlich” zamiast „faktisch”.
4. Germanista Hermann von Pfister-Schwaighusen (1836-1916) zaproponował słowo „völkisch” zamiast „national”.

Oto przykłady, które jeszcze przyszły mi do głowy, kiedy pisałam ten post: 

  • die Anschrift – zamiast „die Adresse” 
  • der Versuch – zamiast „das Experiment” 
  • der Einfall – zamiast „die Idee” 
  • die Aufnahme – zamiast „das Foto” 
  • der Rechner – zamiast „der Computer” 
  • das Ergebnis – zamiast „das Resultat” 
  • der Verfasser – zamiast „der Autor” 
  • die Auskunft – zamiast „die Information” 
  • das Andenken – zamiast „das Souvenir” 
  • die Sammlung – zamiast „die Kollektion” 
  • der Flugbegleiter – zamiast „der Steward” 
  • die Einzelheit – zamiast „das Detail” 
  • die Anstalt (lub die Einrichtung) – zamiast „die Institution” 
  • herstellen – zamiast „produzieren” 
  • das Erzeugnis – zamiast „das Produkt” 

W niektórych przypadkach niemieckie słowa są zdecydowanie faworyzowane (jak np. „der Verfasser”, „die Sammlung” lub „der Flugbegleiter”), w innych słowa niemieckie i obce odpowiedniki istnieją równocześnie, np. „der Einfall” i „die Idee”, „der Rechner” i „der Computer”. Są pary słów, gdzie występują małe różnice w znaczeniu.

Jednak nie wszystkie niemieckie słowa przyjęły się w użytkowaniu języka. Pamiętam, że na III roku studiów na wykładzie z historii języka po raz pierwszy usłyszałam słowo „der Gesichtserker”, które zostało wymyślone zamiast „die Nase”. Nie wiadomo dokładnie, kto je stworzył, ale wiadomo, że się nie przyjęło, chociaż jest moim zdaniem logiczne:

der Gesichtserker = das Gesicht (twarz) + der Erker (wykusz, czyli w architekturze wystający z elewacji element budynku) 

Jak widać na przykładach powyżej, język niemiecki świetnie potrafił sobie radzić z wymyślaniem własnych słów na obce słowa. Dzisiaj ten trend nie jest już tak silny jak kiedyś i muszę powiedzieć, że gdybym dobrze nie znała angielskiego, to miałabym problem z czytaniem tekstów w niektórych niemieckich czasopismach, gdyż czasami przynajmniej 2-3 słowa w zdaniu są po angielsku.

Źródło:

Tekst

Z cyklu „znane osobistości”: Reinhold Messner

Z cyklu „znane osobistości”: Reinhold Messner

Jako miłośniczka himalaizmu i niespełniona himalaistka muszę oczywiście napisać o postaci Reinholda Meissnera. No ok, przyznaję się – „niespełniona himalaistka” to może źle powiedziane, bo mam paniczny lęk wysokości i boję się wyjść nawet na balkon, ale w snach zdobywam Mount Everest. Zimą oczywiście, a nie latem (dla niezorientowanych – zimą jest trudniej).

Przechodzę jednak do rzeczy.

Reinhold Messner urodził się 17 września 1944 roku w południowym Tyrolu, czyli niemieckojęzycznej części Włoch. Miał 7 braci i siostrę. Jego języki ojczyste to niemiecki i włoski. Już jako dziecko chciał zostać wspinaczem wszechczasów i udało mu się to. Jest nie tylko wspinaczem, ale i działaczem społecznym oraz politykiem. Dzieciństwo miał smutne, gdyż był bity przez ojca, który nauczał w miejscowej szkole, a prywatnie interesował się wspinaczką. Reinhold razem ze swym bratem, Güntherem, uciekał w góry, gdzie czuł się bezpiecznie. Już jako nastolatek przeszedł wiele trudnych górskich dróg, a jako 18-latek miał za sobą trudne wspinaczki w Dolomitach.

Messner wprowadził alpejski styl wspinania – chodziło o zabieranie ze sobą jak najmniejszej ilości rzeczy. Często zabierał ze sobą tylko linę i kilku haków, innym razem tylko mały plecak. Nie będę tu opisywać wszystkich jego osiągnięć, gdyż myślę, że może to być ciekawe głównie dla osób interesujących się wspinaczką. Wspomnę tylko, że zanim skończył 20 lat, miał za sobą przejście około 500 dróg we wschodnich Alpach.

W 1971 roku uzyskał tytuł inżyniera na Uniwersytecie w Padwie.

W 1969 roku zaczął wspinać się w góry wysokie i tutaj zaczyna się to, co jest najbardziej interesujące. W 1970 roku rozpoczął wspinanie się w górach Pamir, Hindukusz, Karakorum i w Himalajach. Zaraz na samym początku spotkała go jednak tragedia. Został zaproszony przez niemiecką wyprawę na wspinaczkę na ścianę Rupal góry Nanga Parbat, która to ściana do tej pory pozostawała niezdobyta. Podczas schodzenia ścianą Diamir zastała ich burza śnieżna i przez 4 dni nie mogli schodzić dalej. Reinhold wyprzedził brata i czekał na niego na dole. Günther jednak się nie pojawiał, dlatego Reinhold rozpoczął jego poszukiwania, odnalazł jednak tylko ślad po lawinie, która porwała Günthera. Przez kolejne 35 lat poszukiwał jego ciała i był atakowany przez współtowarzyszy wyprawy, którzy sądzili, że pozostawił brata na ścianie Rupal, sam schodząc po ścianie Diamir. W 2005 roku odnaleziono ciało Günthera i Reinhold został oczyszczony z zarzutów.

Po powrocie lekarze amputowali mu 7 palców. Trudniejsze od tego była dla niego śmierć ukochanego brata.  Zrozumiał wtedy, że śmierć jest praktycznie nieodłącznym elementem wspinaczki wysokogórskiej (wystarczy wspomnieć, że większość wybitnych himalaistów zginęła w górach). Ta tragiczna wyprawa była równocześnie punktem, kiedy to Messner postanowił zdobyć Koronę Himalajów, czyli wszystkie 14 ośmiotysięczników. Żeby zrozumieć, jak wielkie jest to osiągnięcie, trzeba interesować się himalaizmem. Zajęło mu to 16 lat (1970-1986). Warto w tym momencie nadmienić, że polski himalaista, Jerzy Kukuczka, ścigał się z Messnerem. Kukuczka jako drugi człowiek to osiągnął, zajęło mu to jednak tylko 8 lat. Dużym osiągnięciem Messnera było zdobycie Mount Everest bez użycia tlenu (1978). Po zdobyciu ośmiotysięczników wyruszał w różne rejony świata na wyprawy eksploracyjno-podróżnicze.

Po tym jak przestał czynnie uprawiać wspinaczkę, zajął się polityką. W latach 1999-2004 zasiadał w Parlamencie Europejskim z ramienia Federacji Zielonych. Następnie zajął się projektem „MMM”, czyli „Messner Mountain Museum”. W 2006 muzeum zostało otwarte w zamku Sigmundskron koło Bozen, następnie w kilku innych miejscowościach.

Dzisiaj Messner zajmuje się wygłaszaniem odczytów i prelekcji. Z rodziną mieszka w zamku Juval (pd. Tyrol), hoduje jaki i prowadzi własną winnicę.

Swoje wyprawy opisał w ok. 50 książkach.

Messner po zdobyciu ostatniego ośmiotysięcznika – Lhotse (1986)

Reinhold Messner dziś

Źródła:

Tekst i zdjęcia

Oficjalna strona:

http://www.reinhold-messner.de/

Film o tragicznej wyprawie na Nanga Parbat:

„Das Drama um G. Messner”

Z cyklu „znani Niemcy”: Wilhelm Conrad Röntgen

Z cyklu „znani Niemcy”: Wilhelm Conrad Röntgen

Wielu z nas zapewne miało robione zdjęcia rentgenowskie. A komu zawdzięczamy to, że diagnostyka medyczna w ten sposób jest w ogóle możliwa? Zapraszam do czytania. 

Wilhelm Conrad Röntgen urodził się w 1845 roku w Lennep w Niemczech. Był jedynakiem. Z powodów ekonomicznych rodzina przeniosła w 1848 roku do Apeldoorn w Holandii. W latach 1861-1863 Röntgen uczęszczał do technicznej szkoły w Utrecht. Został z niej wyrzucony, gdyż omyłkowo uznano go za autora karykatury jednego z nauczycieli. 23 listopada 1864 roku rozpoczął studia na Eidgenössische Technische Hochschule Zürich (Politechnika Federalna, w skrócie ETH). Było to możliwe, gdyż nie wymagano tam wcześniejszych dyplomów, lecz jedynie egzaminu wstępnego. W 1868 roku otrzymał dyplom inżyniera budowy maszyn, w 1869 uzyskał tytuł doktora na uniwersytecie w Zurychu. 

Od 1870 roku pracował w Würzburgu jako asystent Augusta Kundta (znany niemiecki fizyk) i opublikował tam pierwszą rozprawę naukową. W 1872 poślubił Annę Berthę Ludwig, w 1874 otrzymał na Uniwersytecie Strasburg habilitację. Uniwersytet Würzburg odmówił mu habilitacji ze względu na to, że nie miał matury. Od 1875 roku pracował jako profesor nadzwyczajny na Akademii Rolniczej w Hohenheim, następnie był profesorem fizyki w Strasburgu. W otrzymaniu tego stanowiska pomógł mu A. Kundt.  Od 1879 pracował w Gießen. W 1887 roku małżeństwo Wilhelma i Anny Röntgenów zaopiekowało się córką jej brata, Josephine Berthą, którą później adoptowali.

Następnie Röntgen  powrócił do Würzburga, gdzie w 1888 został mianowany profesorem fizyki eksperymentalnej, 5 lat później został rektorem uniwersytetu. „Promienie X” zostały przez niego odkryte właśnie tutaj, 8 listopada 1895 roku. Potem określano je właśnie jako promienie rentgenowskie. W wielu językach przyjęła się właśnie ta nazwa, po polsku również, podczas gdy np. po angielsku nie. 22 grudnia 1895 roku Röntgen  zrobił w ten sposób zdjęcie dłoni swojej żony, na którym doskonale widoczne były kości i obrączka. Do tej pory ukryte części ludzkiego ciała w końcu były widoczne. Prześwietlenie trwało ponad 20 minut. Długo, prawda? Szkodliwość zbyt długiego czy zbyt częstego prześwietlania nie była wtedy znana i kosztowała życie wielu osób. 

Od 1900 pracował na uniwersytecie Monachium. W 1901 roku otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki właśnie za odkrycie promieni. Nagrodę pieniężną ofiarował uniwersytetowi Würzburg. Zrezygnował z opatentowania swojego odkrycia, uzasadniając to w ten sposób, że jego odkrycie służy ogółowi i prawa do niego nie powinny być zastrzeżone jednemu przedsiębiorstwu. Dzięki rezygnacji z patentu odkrycie szybko mogło być zastosowane w medycynie. 

W 1919 roku zmarła jego żona, a rok później przeszedł na emeryturę. Zmarł w 1923 roku na raka jelita. Niestety w testamencie zaznaczył, że jego naukowe zapiski mają być zniszczone, a to życzenie spełnili jego przyjaciele. Z tego powodu zachowane są nieliczne zapiski. 

Röntgen był introwertykiem, uchodził za człowieka skromnego i sprawiedliwego. Także wobec swojej żony był milczący. Lubił góry, chętnie wędrował. 



Źródła:

Zdjęcie 1

Tekst 1

Tekst 2