utworzone przez Magdalena Welter | 22 mar 2014 | Nauczanie polskiego, O mnie i mojej pracy
Prowadzenie bloga stało się dla mnie w ostatnim czasie trochę bezcelowe, bo widzę, że prawie nikt nie komentuje. Nie wiem, czy to co piszę, komukolwiek się podoba lub kogoś interesuje. Jeśli ja poświęcam sporo czasu na napisanie posta, to cieszyłabym się, gdyby czytelnicy poświęcili minutę na napisanie komentarza… Tym bardziej że piszę raz na tydzień, maksymalnie dwa, żeby było na to wystarczająco dużo czasu. Niby ktoś zagląda na tego bloga, ale nie wiem, czy ktoś czyta. Blog ma co prawda dużo wyświetleń, ale nie wiem, ile osób zagląda na niego celowo, a ile przypadkiem…
Dzisiaj napiszę o moim kursie polskiego, o którym pisałam już tutaj:
Kurs polskiego
Jak już wspominałam, uczę polskiego dorosłych w VHS (Volkshochschule). Nowa edycja kursu rozpoczęła się 19 lutego. Tym razem prowadzę 2 kursy: pierwszy to kontynuacja, drugi dla początkujących. Są to małe grupy, co ma zarówno zalety, jak i wady. Naprawdę muszę powiedzieć tu jedno: nie ma wystarczającej liczby materiałów do nauczania polskiego na rynku. Istnieją co prawda niemieckie podręczniki do nauczania polskiego, z których korzystam, ale muszę bardzo modyfikować treści w nich zawarte. Nie chodzi o to, że podręczniki są złe, lecz raczej o to, że muszę ograniczać gramatykę do minimum. Gramatyka polskiego jest bardzo, bardzo, bardzo skomplikowana i gdybym zaczęła zajmować się na kursie końcówkami, to myślę, że uczestnicy szybko by się zniechęcili. Nie są w końcu studentami polskiego jako języka obcego, chcą się nauczyć komunikować. Jak już nieraz wspominałam, nie jestem zwolenniczką wykluczania gramatyki, absolutnie nie. Chodzi raczej o to, że nauczanie w VHS jest bardzo specyficzne. Na kursach jest dużo starszych ludzi i mają oni po prostu inne cele.
90% ćwiczeń opracowuję więc sama, cały czas myśląc o tym, gdzie Niemcy mogą mieć wątpliwości, czego nie rozumieć. Zawsze zastanawiam się nad tym, żeby przypadkiem nie umieścić gdzieś czegoś, co samej mi byłoby trudno wytłumaczyć, np. dlaczego mówi się „mam dwóch synów”, ale „mam czas” itp. W ogóle w polskim jest więcej wyjątków niż reguł i im dłużej uczę swojego języka ojczystego, tym bardziej odkrywam, że słuszność ma tu moje przysłowie „od każdego wyjątku jest reguła”…
Ostatnio zajmowałam się na kursie „zaawansowanym” powtórzeniem zaimków dzierżawczych, a na początkującym powtórzeniem podstawowego słownictwa, wykorzystując samodzielnie opracowane ćwiczenia. Niedawno udało mi się dorwać do bardzo ciekawego podręcznika, a mianowicie „Polska po polsku”:

Mam 2 tomy tego podręcznika i muszę tutaj powiedzieć to, co od dawna twierdzę, czyli: stare podręczniki są najlepsze. Nowe podręczniki są czasami zbyt nowoczesne… W starych podręcznikach co prawda pojawiają się czasami słowa, które dzisiaj nie są często używane, ale można je wykluczyć. Podręcznik „Polska po polsku” wydawnictwa Interpress skupia się na komunikacji. Wyjaśnienia są w trzech językach: polskim, angielskim i francuskim. Spotkałam już kilku Niemców uczących się polskiego, którzy powiedzieli mi, że to najlepszy podręcznik, z jakim mieli do czynienia. Teraz można go kupić chyba tylko na Allegro. Ja mam wydanie z 1986 roku. Układ jest bardzo przejrzysty, logiczny, także korzystam z niego bardzo chętnie.
Ciekawy jest również podręcznik „Wir lernen Polnisch” wydawnictwa Wiedza Powszechna. Wydawnictwo wydało podręczniki do polskiego nie tylko dla Niemców, lecz także dla Anglików, Rosjan, Hiszpanów czy Włochów. Część pierwsza to teksty, część druga zawiera wyjaśnienia gramatyczne. Na moich kursach korzystam z obu części. Pod każdym tekstem jest słowniczek polsko-niemiecki. Słownictwo jest autentyczne, nie abstrakcyjne, co zdarza się w niektórych podręcznikach.
O niemieckich podręcznikach, „Witam” wyd. Hueber i „Razem” wyd. Klett już pisałam, więc nie będę się tu powtarzać.
Jeśli chodzi o „Witam”, to częściej niż z samego podręcznika korzystam z zeszytu ćwiczeń, w którym znajdują się dosyć praktyczne, pożyteczne ćwiczonka.
Czy znajdę tu kogoś, kto również naucza polskiego i mógłby wymienić się ze mną doświadczeniami lub też kogoś, kto zna obcokrajowców uczących się polskiego?
Zdjęcia:
Polska po polsku
Wir lernen Polnisch
Razem
Witam
utworzone przez Magdalena Welter | 25 lut 2014 | Nauczanie polskiego, O mnie i mojej pracy
Jak już wspomniałam, w 2010 roku wyjechałam do Niemiec na stypendium Comeniusa. Cieszyłam się, że wyjeżdżam. Stypendium było na rok. W niemieckim gimnazjum prowadziłam samodzielne lekcje. Były to pomocnicze lekcje niemieckiego, ale obowiązkowe. Przeszłam prawdziwą szkołę życia, gdyż uczyłam dzieci w wieku 10-14 lat, co na początku było dla mnie bardzo trudne. Przeżyłam wiele ekstremalnych sytuacji, np. kiedy jedna uczennica chciała wyskoczyć z okna na drugim piętrze. To tylko jeden przypadek, ale nie będę się tutaj rozpisywać o innych, równie ekstremalnych. Podczas stypendium Comeniusa zgromadziłam niesamowite doświadczenia zawodowe, nie tylko prowadząc lekcje, ale także prowadząc polskie kółko, inicjując różne projekty czy partnerstwo szkół. O szczegółach można poczytać na blogu Asystentury Comeniusa. Odsyłam do moich postów:
Moja asystentura
Po roku pracy jako asystentka Comeniusa myślałam, że wrócę do Polski i nawet wróciłam. Naiwnie sądziłam, że znajdę pracę w Polsce. Byłam nawet na trzech rozmowach kwalifikacyjnych, które były tak abstrakcyjne i oderwane od rzeczywistości (chociaż w znanych firmach międzynarodowych), że stwierdziłam, że nigdy więcej nie pójdę na żadną inną rozmowę w Polsce. Tego się trzymam. Dalsze poszukiwanie pracy nie było konieczne, gdyż dostałam wiadomość z niemieckiej szkoły, że zatrudnią mnie na kolejny rok, podczas którego nadal gromadziłam doświadczenia zawodowe i który był dla mnie tak samo wspaniały jak pierwszy. Eh, to były czasy. Skończyły się one jednak z nadejściem nowego dyrektora. Wiedziałam wtedy, że nie mam co liczyć na kolejną umowę, gdyż on mnie w ogóle nie znał, a poza tym miałam umowę na czas określony. Nie jest to miejsce, żeby rozpisywać się o innych czynnikach.
Od tamtego czasu minęły już 2 lata. Radzę sobie, ucząc niemieckiego i polskiego oraz robiąc różne inne rzeczy. Języka polskiego zaczęłam uczyć ponad rok temu. Pisałam już o tym na blogu. Robię to do dzisiaj. Tydzień temu zaczęłam prowadzić w pobliskim mieście 2 nowe kursy. Byłam zaskoczona, że w tym regionie Niemiec w ogóle znaleźli się chętni na naukę polskiego. Kursy są oczywiście małe, co dla mnie nie zawsze jest proste. Na początku nie lubiłam uczyć polskiego, ale po jakimś czasie się z tym oswoiłam. Na pewno wiem jedno: uczenie swojego ojczystego języka jest trudniejsze niż uczenie języka obcego. Na ten temat będą jeszcze posty.
Podczas tych lat w Niemczech przeżywałam wzloty i upadki. Był np. miesiąc, kiedy skończyło mi się ubezpieczenie zdrowotne, zostałam na lodzie i nie miałam pieniędzy, żeby opłacić je z własnej kieszeni. Normalnie chodzę po ulicach bardzo szybko, prawie biegam, ale wtedy chodziłam wyjątkowo powoli, żeby broń Boże np. nie złamać nogi w biegu. Był również czas, kiedy rozpaczliwie poszukiwałam nowej pracy. Złożyłam swe podanie np. w fabryce Oetkera, wymazując studia i wszelkie doświadczenia zawodowe. Nie dostałam tej pracy, ale to lepiej, bo być może do dzisiaj pracowałabym na produkcji pizzy. Po jakimś czasie odbiłam się od dna i teraz bezpiecznie dryfuję na tratwie (pływać nie umiem). Był czas, kiedy omal nie popełniłam samobójstwa, skacząc do rzeki, ale to wszystko jest już za mną. Z tamtych czasów został mi nałóg obsesyjnego oszczędzania i gromadzenia pieniędzy. Nie kupuję sobie praktycznie nic oprócz tego, co jest konieczne.
Od tamtego czasu żyję sobie bezpiecznie, nadal przeżywając wzloty i upadki. Z każdej złej sytuacji jakoś wychodzę. Jest osoba, której wiele zawdzięczam, ale chyba nie chciałaby, abym tu o niej pisała. Ciągle uczę niemieckiego i polskiego, poza tym też tłumaczę. Angażuję się też w szkole, w której kiedyś uczyłam.
Wsiąkłam w Niemcy. Kiedy raz na rok jestem w Polsce, to wszystko jest dla mnie obce. Zanim się przyzwyczaję, to muszę już wracać do Niemiec. Nie wiem, czy na zawsze zostanę w Niemczech. Moje życie nie jest proste, gdyż mieszkam sama i ze wszystkim muszę sobie radzić sama, ale wychodzi mi to na dobre, ponieważ nauczyłam się wielu pożytecznych rzeczy, np. zmieniać żarówkę, podłączać Internet i telefon albo gotować jajko. Tyle kobiet radzi sobie bez pomocy mężczyzn, więc kiedyś stwierdziłam, że i ja sobie poradzę.
To by było na tyle mojej niemieckiej historii. Mam nadzieję, że moje opowieści nie były nudne, ale chciałam tutaj pokazać, że nigdzie nie jest kolorowo. Mimo wszystko przy porównaniu z Niemcami (np. służba zdrowia, kultura pracy, traktowanie pracowników, pensje) Polska traci tak wiele, że nie ma po co wracać. Na pewno mogę powiedzieć to, co chyba mało osób może powiedzieć: nie żałuję niczego.
utworzone przez Magdalena Welter | 23 lut 2014 | Nauczanie polskiego, O mnie i mojej pracy
Powyższe pytanie wiele razy pojawiało się w komentarzach, więc postanowiłam tu opisać moją drogę.
Czy chciałam wyemigrować? Odpowiedź jest tylko jedna: nie. Po studiach chciałam znaleźć pracę w Polsce. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż nie miałam znajomości, a w moim regionie Polski bezrobocie jest wysokie. Np. na mojej dawnej ulicy już prawie nie ma młodych ludzi, bo wszyscy wyjechali do Anglii do pracy. Ci, którzy zostali, kombinują, jak związać koniec z końcem. Dziękuję za takie życie. Wiem, bo dosyć nasłucham się komentarzy od znajomych: „żałuję, że po studiach nie zrobiłem tak jak ty i że nie wyjechałem”.
Ok, wracam do tematu. Kiedy byłam na III roku studiów, to stwierdziłam, że nie będę dobrą germanistką, jeśli nie spędzę dłuższego czasu w kraju niemieckojęzycznym. Złożyłam więc podanie w ramach stypendium Erasmus i oczywiście je otrzymałam. Rok na uniwersytecie Bielefeld spędziłam bardzo produktywnie, dużo się ucząc i zbierając materiały do pracy magisterskiej. Nie imprezowałam, lecz starałam się nauczyć jak najwięcej, a to, czego się nauczyłam, było dla mnie nieocenione, gdyż zobaczyłam, jak naprawdę wygląda życie w Niemczech i jak Niemcy naprawdę mówią. Udział w zajęciach na niemieckim uniwersytecie był niesamowitym doświadczeniem, gdyż – jak wiadomo – w Niemczech studiuje wielu obcokrajowców i było tym bardziej ciekawie. Poza tym Uniwersytet Bielefeld ma bardzo szeroką ofertę różnych zajęć dla studentów i chodziłam np. na kurs fińskiego. W drugim semestrze już nie miałam czasu na to, ponieważ stypendium było niskie i już nie wystarczało na utrzymanie się. Pracowałam więc codziennie po zajęciach jako sprzątaczka w klinice dentystycznej. Wracałam padnięta do mieszkania, a uczyłam się na weekendzie. Było ciężko, ale dałam radę.
Po roku studiów w Niemczech wróciłam na piąty rok do Polski, aby skończyć studia magisterskie. Cieszyłam się, że zdecydowałam się na studia w Niemczech. Może moje zdanie wyda się w tym momencie kontrowersyjne, ale nie rozumiem, jak ktoś może uczyć np. angielskiego, a był w Anglii np. tylko na kilka dni. Wtedy nic się nie wie o tym kraju ani tym bardziej o języku mówionym. Nie bez powodu w wielu krajach zachodniej Europy istnieje obowiązek spędzenia semestru zagranicą, jeśli studiuje się język.
Wracając do tematu… Na V roku studiów zachowałam się jak głupek, gdyż sądziłam, że znajdę pracę w szkole jako nauczycielka niemieckiego. Pamiętam to jak dziś – zima 2010 roku była okropna. Minus 20 stopni w ciągu dnia, śnieg po kolana, a ja jak ostatni głupek jeździłam autobusami do okolicznych szkół i składałam podania. Przez cały styczeń i pół lutego jeździłam codziennie po szkołach. Na każdy dzień układałam sobie plan. Z perspektywy czasu oceniam, że w zasadzie najgłupsze było stracenie pieniędzy na drukowanie podań. Do dzisiaj mnie to boli.
Po kilku miesiącach od skończenia studiów zrozumiałam jeszcze raz, jakie to było głupie. Dowiedziałam się, że w jednym z gimnazjów, gdzie złożyłam swoje podanie, pracę dostała moja koleżanka z roku, która ledwo skończyła studia i Niemiec na oczy nie widziała. Dlaczego ją dostała? Bo dyrektorka tej szkoły była jej ciotką. Współczuję dzieciom, które są uczone przez taką nauczycielkę. Później dowiedziałam się jeszcze o kilku podobnych sytuacjach.
W czerwcu 2010 roku ukończyłam studia magisterskie. W momencie obrony wiedziałam już, że wyjeżdżam. Mniej więcej w połowie ostatniego roku studiów zobaczyłam na uczelni ogłoszenie o stypendium Comeniusa. Można było wyjechać do innego kraju i uczyć tam w szkole. Pomyślałam, że muszę spróbować. Pozbierałam opinie od wykładowców i od dziekana, złożyłam wniosek, którego o mało bym nie złożyła. Wniosek był bardzo długi. Trzeba było dokładnie opisać swoje doświadczenia i plany, cele. Ja zostawiłam to na ostatni dzień, a tamtego dnia akurat miałam bardzo mało czasu. Zmobilizowałam się jednak i wypełniłam ten wniosek błyskawicznie, bez zastanawiania się. Może to właśnie urzekło komisję w Warszawie? Że pisałam prostym językiem i nie wymyślałam nie wiadomo czego? Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że otrzymałam stypendium. Nie wiedziałam, do jakiego kraju wyjeżdżam ani w jakiej szkole będę uczyć. Wiedziałam tylko, że wyjeżdżam. Tylko to się liczyło – świadomość, że mam jakąś przyszłość i że nie muszę iść na kasę do jakiegoś supermarketu. Chyba 2 miesiące później dostałam wiadomość, że wyjeżdżam do małej miejscowości Traben-Trarbach w Niemczech. Zobaczyłam na mapie, gdzie jest ta mieścinka, nawiązałam kontakt ze szkołą i ostatnie wakacje w Polsce beztrosko spędziłam z rodziną.
W połowie sierpnia 2010 roku bez obaw wyjechałam do Niemiec i już tam zostałam. Dalszy ciąg moich perypetii w następnym tekście, za kilka dni.
utworzone przez Magdalena Welter | 12 gru 2013 | O Niemczech, Trier/Trewir, Weihnachten
Dzisiaj wrzucam kilka zdjęć z jarmarku świątecznego w Trier, na którym byłam 2 lata temu. Może znowu pojadę za rok, żeby upić się grzanym winem i czymś tam jeszcze. Jak większość uczących się niemieckiego wie, Weihnachtsmarkt jest okazją do wczucia się w atmosferę zbliżających się świąt. Można na nim kupić napoje, jedzenie (nie tylko tradycyjne niemieckie), ozdoby na choinkę, pamiątki. Są także atrakcje dla dzieci, np. karuzele.
Na jarmarku w Trier 2 lata temu widziałam sprzedawców bursztynów z Gdańska, a także Hiszpanów sprzedających tradycyjne jedzenie.
Zdjęcia zostały zrobione przeze mnie.
utworzone przez Magdalena Welter | 10 gru 2013 | O Niemczech, Trier/Trewir
Najpierw odpowiedzi na komentarze:
1. Napiszę post o tym, jak wylądowałam w Niemczech. Nie było to moim planem ani celem, ale teraz się z tego cieszę i nie chcę wracać do Polski.
2. Od stycznia posty będą pojawiać się nieco częściej. Teraz mam mnóstwo pracy. Pierwotnie miałam plan leniuchowania na świętach w samotności, ale praca to pokrzyżowała i do końca grudnia muszę pracować praktycznie 24h na dobę, włącznie ze świętami. Od stycznia rezygnuję z jednej z moich prac, żeby mieć w końcu trochę wolnego czasu. Poszukam od lutego czegoś mniej wymagającego.
Tymczasem wstawiam kilka zdjęć katedry w Trier, moim ukochanym mieście. Miałam zamiar w tym roku zrobić zdjęcia, które lepiej oddają wielkość tej pięknej katedry, ale jak wiadomo, musiałam odwołać wyjazd.
Katedra pod wezwaniem św. Piotra w Trier jest najstarszym kościołem biskupem Niemiec. Ma długość 112,5 m i szerokość 41 m. Zdjęcia nie oddają piękna tej budowli. Byłam tam kilka razy i za każdym razem wrażenie było tak samo wielkie.
Katedra wznosi się na resztkach okazałego domu mieszkalnego z czasów rzymskich. Kiedy cesarz Konstantyn wprowadził oficjalnie religię rzymskokatolicką, zlecono budowę tej bazyliki, która za biskupa Maximina (329-436) stała się jednym z największym kościołów w Niemczech, z czterema bazylikami, baptysterium i budynkami pobocznymi. Około 340 roku powstała tzw. kwadratowa budowa, główna część katedry z czterema monumentalnymi słupami z Odenwald.
W 1986 roku katedra została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Przed katedrą leży wielki, czarny kamień (Domstein). Jest to czterometrowa granitowa kolumna. Według legendy do budowy świątyni podstępem zaangażowano diabła, który miał cisnąć kolumną, kiedy zorientował się, że pomógł wznieść kościół. W rzeczywistości Domstein to jeden z czterech filarów, które podtrzymywały rzymski Quadratbau, zniszczony w V wieku.
Suknia z Trewiru, inaczej Święta Suknia, Święta Tunika (der heilige Rock) jest najbardziej znaną relikwią w katedrze. Jest przechowywana za specjalną szybą, w szczególnym miejscu katedry, w drewnianym zamknięciu. Rzadko jest prezentowana z bliska, można ją obejrzeć tylko z daleka, podobnie jak Całun Turyński.
Tutaj znalazłam małe info na temat Sukni z Trewiru:
Pochodzenie sukni opisane jest w Ewangelii św. Jana:
„ |
Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty. […] Wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. To właśnie uczynili żołnierze.
|
” |
Ostatni raz zbadano tę tkaninę w 1890 r. Według pomiarów, osoba nosząca szatę powinna mieć 180 cm wzrostu. Zgadza się to z badaniami
Całunu Turyńskiego, który wskazuje na wysokość 181 cm.
W katedrze znajdują się liczne nagrobki dawnych biskupów Trewiru, m.in. Balduina von Luxemburg, Richarda von Greiffenklau zu Vollrads czy Theodericha von Wied.
W tej części katedry przechowywana jest Święta Suknia:
Te 2 myszki symbolizują biedę:
utworzone przez Magdalena Welter | 6 gru 2013 | O mnie i mojej pracy
Kiedy planuję coś długofalowo, to praktycznie nigdy się nie udaje, tak więc stało się i tym razem. Długo planowałam jazdę na Weihnachtsmarkt w Trier na 7 grudnia, ale oczywiście coś mi stanęło na przeszkodzie. Cały dzień będę w pracy, w nocy też. Wcześniej pracowałam 15-16 h na dobę, teraz zrobiły się z tego 24 h. Muszę tak pociągnąć jeszcze ze 2, 3 tygodnie. Potem mam zamiar tylko spać. Poza tym spać i spać. Do tego dołożę spanie.
Tak więc nie zrealizuję mojego planu upicia się grzanym winem i likierem jajecznym… Co prawda mogłabym go zrealizować kiedy indziej, ale przysmaki te smakują mi tylko na jarmarku świątecznym. Jeszcze zobaczę, może uda mi się zaglądnąć na chwilę na Weihnachtsmarkt w moim mieście, chociaż w to wątpię.
Lata temu przysięgłam sobie, że będę pracować tylko wtedy, kiedy będę chciała i gdzie będę chciała. Do tej pory z sukcesem realizowałam to postanowienie, ale nie przewidziałam, że jestem niezbędna i że są ludzie, którzy nie mogą się beze mnie obejść. No cóż – przetrwam, bo bywałam w o wiele gorszych sytuacjach. Szczerze mówiąc, to nie wiem, jak wszyscy sobie beze mnie radzą, kiedy raz na rok jadę do Polski.
Tak jak wspomniałam, w moim mieście też jest Weihnachtsmarkt, i to na dodatek pod ziemią. Z tego powodu przybywają tu turyści autobusami, bo jest to coś innego – wyjątkowy jarmark. Np. w lokalnej gazecie w Kolonii była reklama naszego jarmarku i oferta wycieczek. Na weekendzie jest duży tłok. Nasz jarmark nazywa się Moselweinnachtsmarkt. To nie błąd – w środku jest słowo „Wein”, gdyż u nas produkuje się wino. Nazwa jarmarku jest więc grą słów. Na oficjalnej stronie można poczytać więcej i obejrzeć zdjęcia:
Mosel-wein-nachts-markt
Odwołanie mojej planowanej wyprawy nauczyło mnie, że lepiej pozostać spontaniczną i nic nie planować, jak to mam w zwyczaju. Ale: mam zdjęcia z jarmarku świątecznego w Trier sprzed dwóch lat oraz zdjęcia z Muenster, gdzie byłam w 2008 roku. W najbliższych dniach postaram się je wrzucić. Miałam w planach ciekawą serię świąteczną, ale z powodu pracy raczej się nie wyrobię. Może na świętach się uda.
We wtorek byłam na spotkaniu adwentowym, gdzie śpiewałam wraz z innymi ładne niemieckie piosenki świąteczne, w tym moje ulubione, więc i je chciałabym przedstawić na niniejszym blogu.
utworzone przez Magdalena Welter | 30 lis 2013 | O Niemczech, Trier/Trewir
Trier (Trewir) to chyba moje ulubione miasto. Zaledwie godzinę drogi ode mnie pociągiem, ale nie byłam tam już od dwóch lat. Kiedy sprowadziłam się do mojej mieścinki, to na początku często jeździłam do Trier do biblioteki uniwersyteckiej, żeby zbierać materiały do doktoratu, z którego potem jednak zrezygnowałam. W grudniu zwykle jeździłam do Trier częściej, żeby zobaczyć Weihnachtsmarkt. Minęły już jednak 2 lata, a ja nigdy nie miałam czasu, żeby tam pojechać. Teraz jednak już od dwóch miesięcy się zbierałam, planowałam i za tydzień w sobotę w końcu jadę. Najpierw pozbieram w bibliotece materiały do artykułu, a potem odwiedzę moje ulubione punkty miasta. Z tej okazji nawet po raz pierwszy w życiu wzięłam wolne. Rano co prawda muszę na godzinkę skoczyć do pracy, ale potem mam wolne 🙂
Mieszkam w małym mieście, tak właściwie miasteczku, które otoczone jest wioskami i na co dzień nie widuję świateł ulicznych, centrów handlowych czy wielu samochodów, także będąc w Trier, będę musiała na to wszystko uważać, żeby nie skończyć pod kołami samochodu, co kiedyś już mi się zdarzyło. W wielkim mieście bywam raz na rok i tak jest dobrze. Spokój i cisza nie mają ceny.
Należy zaznaczyć, że w Trier zachowało się wiele elementów powstałych jeszcze za czasów Cesarstwa Rzymskiego, o czym powoli będę pisać. Dzisiaj zacznę od Rynku Głównego miasta. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione przeze mnie.
Rynek Główny w Trier (Trewir) jest centralnym punktem miasta. Na rynku znajduje się tzw. Marktkreuz, czyli krzyż, symbol władzy, który znajduje się tam od roku 958 i stoi na starym rzymskim słupie. Na krzyżu można przeczytać łaciński napis: „Henricus archiepiscopus Treverensis me erexit“ („Arcybiskup Trewiru Henryk postawił / wzniósł mnie„). Na rynku znajduje się obecnie jedynie kopia średniowiecznego krzyża – oryginał można od roku 1964 podziwiać w miejskim muzeum Simeonstift.


Domy na rynku reprezentują różne style: renesans, barok, klasycyzm, późny historyzm. Do najważniejszych budynków należą budynek głównej warty, dawny hotel, die Steipe, dom rady miejskiej, Czerwony Dom.
Fontanna Petrusbrunnen została stworzona 1594/95 przez rzeźbiarza Hansa Ruprechta Hoffmanna. Na szczycie fontanny znajduje się figura patrona miasta św. Piotra (stąd nazwa fontanny). Na fontannie są odwzorowane 4 cnoty główne: Justitia – sprawiedliwość (z mieczem i wagą), Fortitudo – siła, moc (z rozbitym słupem), Temperantia – umiar (z winem i wodą) oraz Sapientia – mądrość (z lustrem i wężem). Poza tym fontanna została udekorowana wieloma innymi elementami: figurami zwierząt (gęsi, lwy, delfiny, orły, małpy), herbem miasta oraz innymi detalami.
Źródło:
Denkmaltopographie Bundesrepublik Deutschland. Kulturdenkmäler in Rheinland-Pfalz. Band 17.1 Stadt Trier – Altstadt. Wernersche, Worms. Buchnummer 3-88462-171-8 (1. Auflage 2001).
utworzone przez Magdalena Welter | 14 lis 2013 | II wojna światowa, O Niemczech, Traben-Trarbach
Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o moście w moim mieście:
Most łączy dwie części miasta: Traben z Trarbach. Jest jedyną drogą z jednej części miasta na drugą. Widok z niego jest taki:
Bardzo lubię iść przez most, chociaż w lecie znacznie utrudniają to tłumy turystów. Nie lubię iść przez niego w sumie tylko wtedy, kiedy wieje silny wiatr, bo trudno utrzymać wtedy równowagę.
Przed II wojną światową most wyglądał tak:
Jak widzimy na zdjęciach, stary most był małym dziełem architektury i niewątpliwie nadawał miastu jeszcze więcej uroku. Niedawno dowiedziałam się, że pod koniec II wojny światowej został wysadzony. Postanowiłam zapytać o to moją 93-letnią sąsiadkę (Niemkę oczywiście), która mieszka tu mniej więcej od 1930 roku i doskonale wszystko pamięta. Opowiedziała mi taką historię:
Stary most został zbudowany 1898/99 i wysadzony krótko przed końcem II wojny światowej. Dzień wcześniej, wieczorem, w domu mojej sąsiadki, która mieszkała wtedy z rodzicami i siostrą, zjawili się żołnierze niemieccy poszukujący kwatery. Trzeba było zwolnić mieszkanie na nocleg dla nich, ale to było normalne. Ludzie spali wtedy w piwnicach. Sąsiadka powiedziała mi, że tej nocy ułożyła się na skrzynkach na jabłka. Rano żołnierze jeździli po mieście i kazali wszystkim otworzyć okna, żeby wybuch ich nie zniszczył. Chwilę później wysadzono most. Zrobili to więc niemieccy żołnierze, żeby utrudnić Amerykanom przemieszczanie się. Lokalna ludność po tym wydarzeniu rozpoczęła zbieranie pieniędzy na nowy most. Koszt oszacowano na 900.000 Reichsmark. Rozpoczęto zbieranie pieniędzy, każdy datek się liczył. Nowy most został otworzony w lipcu 1947. Ludzie wtedy świętowali, burmistrz ufundował wino, które pito tego dnia nad rzeką. W czasie tych dwóch lat, kiedy nie było mostu, ludność przeprawiała się na drugą stronę miasta promem. Po otworzeniu mostu każdy darczyńca otrzymał oficjalne podziękowanie. W domu mojej sąsiadki wisi takie właśnie podziękowanie, które otrzymał jej ojciec.
utworzone przez Magdalena Welter | 29 paź 2013 | O mnie i mojej pracy
Skoro ten temat jest na blogach popularny, to i ja się przyłączam.
1. Jestem pracoholiczką. Jeszcze nigdy nie wzięłam urlopu, pracuję od poniedziałku do niedzieli i nie umiem odpoczywać. Dlatego jestem samotnikiem.
2. Bardzo lubię uczyć. Już od dziecka nie wyobrażałam sobie innego zawodu.
3. Zawsze nienawidziłam tłumaczyć, ale ostatnio zaczynam to lubić.
4. Lubię pisać teksty czy artykuły naukowe. Gdybym tylko mogła, to poświęciłabym się całkowicie studiowaniu i analizie literatury. Siedziałabym całymi dniami i interpretowała.
5. Jestem molem książkowym. Uczę się różnych języków m.in. po to, żeby czytać książki w oryginale.
6. Moim pierwszym językiem obcym był angielski, potem niemiecki. W niemieckim jednak zakochałam się od pierwszej lekcji w 5 klasie podstawówki. Już wtedy postanowiłam, że kiedyś będę studiować ten język i przez te wszystkie lata to się nie zmieniło. Znam hiszpański, uczę się francuskiego i fińskiego. Miałam krótki epizod z włoskim, ale nie lubię tego języka.
7. Bardzo lubiłam studia germanistyczne, do tej pory tęsknię za nimi. Za czasem, kiedy mogłam zgłębiać niemiecki i nie zajmować się niczym innym.
8. Mam paniczny lęk wysokości. Już jako dziecko nie chciałam, żeby ktoś huśtał mnie na huśtawce. Jestem ciekawa, skąd się u mnie wziął ten lęk. Jest to jeden z powodów, dla których bezpiecznie mieszkam sobie na parterze.
9. Nie boję się ciemności. Czasami chodzę w nocy do lasu i wcale nie boję się dzików i innych leśnych stworzeń.
10. Nie boję się śmierci. Jestem ciekawa, jak to jest umierać.
11. Mam obsesję na punkcie oszczędzania pieniędzy. Nad każdym wydatkiem długo myślę.
12. Uważam, że uczenie się łaciny ma sens. Kiedyś ją umiałam, ale zapomniałam. Planuję powtórzyć.
13. W marzeniach jestem himalaistką zdobywającą najwyższe szczyty Himalajów i Karakorum. Czytam literaturę górską i bardzo podziwiam himalaistów. Moje marzenie nigdy się nie spełni przez lęk wysokości, ale w snach na pewno nadal będę zdobywać K2 albo Nanga Parbat, czyli dwie najtrudniejsze góry świata.
14. Lubię muzykę klasyczną i nie mówię tego tylko dlatego że tak wypada, ale naprawdę ją bardzo lubię.
15. Lubię telenowele meksykańskie, wenezuelskie, kolumbijskie i peruwiańskie. To właśnie z nich bardzo skutecznie nauczyłam się hiszpańskiego. Kiedy je oglądam, to siedzę z zeszytem i zapisuję ciekawe wyrażenia.
16. Jestem chorobliwie ambitna i czasami siebie za to nienawidzę.
17. Nie lubię kotów, psów i dzieci. Do szału doprowadza mnie miauczenie kotów, szczekanie psów i płacz dzieci, a ogólnie mało rzeczy potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. Nie zachwycam się dziećmi, bo moim zdaniem nie są ani słodkie, ani urocze.
18. Jestem bardzo pewna siebie. Czasami chyba za bardzo.
19. Nigdy nie wychodzę z domu bez parasola, chusteczek higienicznych i lusterka.
20. Nie umiem posługiwać się telefonami dotykowymi. Mam starą komórkę z klawiaturą, którą kupiłam 8 lat temu. Niedawno kupiłam smartphone’a, ale przeraziła mnie ta technika i postanowiłam oddać go siostrze. Zdenerwowałam się, kiedy nie umiałam odebrać, jak ktoś dzwonił albo jak nie umiałam wyłączyć dzwonków.
21. Lubię uczyć Niemców polskiego. Na początku mi się to nie podobało, ale potem polubiłam to zajęcie.
22. Nie mam prawa jazdy i nie mam zamiaru go zrobić. Zdaję się na własne nogi i na Deutsche Bahn.
23. Kiedyś byłam uzależniona od czekolady.
24. Jestem uzależniona od mandarynek i od herbaty.
25. Zbieram znaczki pocztowe. Najcenniejsze w mojej kolekcji pochodzą z Indonezji i Jamajki.
utworzone przez Magdalena Welter | 22 wrz 2013 | Nauczanie polskiego, O mnie i mojej pracy
Jest niedziela, a ja wstałam o 7:50. No cóż, muszę iść do pracy. Pracuję, kiedy mi się podoba, więc dzisiaj pójdę sobie wcześniej. To nie może zaszkodzić.
O tym, że uczę polskiego w Volkshochschule, pisałam już tutaj:
Doświadczenia zawodowe. Cz. 4
Jesienny kurs zaczął się 4 września. Pierwsze dwa spotkania poświęciłam na powtórki, gdyż jest to kontynuacja kursu zimowo-wiosennego. Miło było po 4 miesiącach spotkać się z uczestnikami i stwierdzić, że wszyscy przyszli ponownie. Teraz zaczęłam korzystać z nowych podręczników:
„Razem”
Podręcznik „Razem” uważam za ciekawy i nowoczesny, chyba trochę lepszy od „Witam” wydawnictwa Hueber, chociaż metodyka jest dosyć podobna. Jest w nim jednak wiele ćwiczeń, jakich nie widziałam nigdy wcześniej, chociaż miałam styczność z setkami podręczników do nauki niemieckiego. Widać, że autorzy zadali sobie dużo wysiłku, żeby jak najbardziej ułatwić Niemcom naukę polskiego.
Kiedy byłam w Polsce, to kupiłam podręczniki „Wir lernen Polnisch” Wiedzy Powszechnej:
„Wir lernen Polnisch”
W cz. 1 znajdują się dialogi i krótkie teksty, pod spodem zawsze jest słowniczek z tłumaczeniem na niemiecki. W cz. 2 znajdują się objaśnienia i ćwiczenia gramatyczne, wszystkie objaśnienia oczywiście po niemiecku. Podręcznik z dialogami uważam za pożyteczny, gdyż postępuje dosyć łopatologicznie, a czasami tego potrzeba.
Bardzo dużo ćwiczeń piszę sama, ostatnio korzystam przede wszystkim właśnie z nich. Kiedy przychodzi co do czego, to stwierdzam, że tylko moje ćwiczenia pozwolą na dokładną powtórkę tego, co było. Z gramatyki na razie zrobiłam koniugację czasowników -am/-asz (w polskim są 4 koniugacje), czasownik „być” i trochę odpowiedzi na pytania „gdzie?” i „dokąd?”. Obecnie zastanawiam się, jak „ugryźć” rodzaj rzeczownika i zaimki dzierżawcze.
Tu jeszcze wstawiam przykładowe ćwiczenia napisane przeze mnie:
Czasowniki -am/-asz
nazywać się
(ja) nazywam się
(ty) nazywasz się
(on, ona, ono) nazywa się
(my) nazywamy się
(wy) nazywacie się
(oni, one) nazywają się
1. „nazywać się”
a) (ty) Jak ________________?
b) (pani) Jak ____ pani ____________?
c) (my) _______________ Kasia i Michał.
d) To są dziewczyny. One _________________ Ewa i Beata.
e) (wy) _____________ Paweł i Jakub?
f) Jak _____________ twój syn?
g) Miasto _____________ Koblencja.
h) Stolica Niemiec ______________ Berlin.
i) Nauczyciel ______________ Schneiders.
j) Jak _____________ pies?
2. „sprzątać”
a) (ja) __________ mój pokój.
b) (ona) __________ mieszkanie.
c) (wy) __________ dom i ogród.
d) (oni) _________ ulicę.
e) Kiedy __________ pani pokój gościnny?
f) Dzieci __________ pokój.
g) Sąsiedzi ____________ garaż.
h) Kto ___________ dzisiaj pokój dziecinny?
i) My __________ garaż, a oni ___________ ogród.
j) Ludzie __________ dworzec.
3. „mieszkać”
a) (ty) Gdzie ___________?
b) To są Beata i Irena. _____ ______________ w Polsce.
c) (ja) ____________ w Monachium.
d) Gdzie ___________ twoja córka?
e) Państwo Kowalscy ______________ tutaj.
f) Sąsiad ___________ mieszka obok.
g) Moja rodzina ___________ w Polsce.
h) Jego brat __________ w Niemczech, a jego siostra w Anglii.
i) (my) ____________ na wsi, a (wy) ___________ w mieście.
4. „mieć”
a) (ty) _______ czas?
b) On ________ pieniądze.
c) (wy) Czy _________ słownik?
d) (my) _________ dom, ale nie _________ ogrodu.
e) (państwo) Czy __________ państwo zegarek?
f) (ty) Gdzie ___________ bilet?
g) (ja) Nie _________ teraz czasu. ________ czas potem.
h) Kto _________ samochód?
5. „znać”
a) (ja) Nie ________ ciebie.
b) (ty) Skąd mnie __________?
c) (my) __________ dobrze to miasto.
d) ________ pan moje nazwisko?
e) (wy) Nie ________ nas?
6. „witać”
a) (ja) __________ was serdecznie.
b) (my) ___________ cię w domu.
c) Oni ___________ nas bardzo miło.
d) (wy) Kogo ___________ tak serdecznie?
e) Państwo ___________ nas.
7. „czytać”
a) (ty) __________ chętnie?
b) (ja) Codziennie __________ gazety.
c) Kto _________ teraz wiadomości?
d) Dzieci __________ bajki.
e) Co oni ___________?
f) (wy) ____________ chętnie gazety.
g) Co ___________ pani często?
8. Uzupełnij tekst właściwymi formami czasowników! (być, nazywać się, sprzątać, mieszkać, mieć, witać, znać, czytać)
_________________ Magda. ____________ w Niemczech, ale ____________ z Polski. Mój kraj ___________ Polska. Moje miasto ____________ Głogów.
___________ niezamężna. Moja rodzina ___________ w Polsce. __________ siostrę i brata. _________ Niemcy dobrze. ___________ w Traben-Trarbach, ale _________ też Wittlich całkiem dobrze. Nie _________ Bernkastel.
Często _____________ moje mieszkanie. Ono ________ małe, ale wygodne. Moja ulica ______________ Wildbadstraße. Czasami _________ czas i wtedy ___________ książki albo gazety. Codziennie rano ____________ wiadomości. Wiadomości ___________ w gazecie i w Internecie.
____________ serdecznie gości.
utworzone przez Magdalena Welter | 14 wrz 2013 | O mnie i mojej pracy
Póki jeszcze mam wenę, to napiszę kilka słów o tłumaczeniach ustnych. Wielu osobom się wydaje, że tłumaczenia pisemne są łatwiejsze, bo jest wtedy czas na zastanowienie się i na dokładną analizę każdego zdania. Ja myślę jednak, że łatwiej jest tłumaczyć ustnie. Często to robię i nie sprawia mi to żadnej trudności. Tłumaczyłam ustnie już w różnych miejscach: na konferencji, na delegacji, w urzędach, w szpitalu albo w Caritasie. Wielu Polaków często prosi mnie, żebym z nimi poszła na rozmowę do urzędu, do lekarza, do banku itp. Do tłumaczeń ustnych trzeba znać język naprawdę płynnie. Nie wystarczy znać go powierzchownie, bo wtedy wychodzą głupoty, ale jeszcze kiedyś o tym napiszę. Nieraz byłam zaskoczona rzeczami, których dowiedziałam się od innych, a które mijały się z prawdą. Często okazywało się, że tłumaczył Polak, który znał niemiecki ze słuchu.
Tłumaczenie w urzędach jest bardzo proste. Trochę trudniej jest w szpitalu albo u lekarza, bo trzeba znać fachowy język. Wystarczy jednak trochę przygotować się ze słownictwa i można tłumaczyć bez problemu. Znam całkiem nieźle słownictwo medyczne z kilku dziedzin.
Często tłumaczyłam dla dyrekcji niemieckiej szkoły, w której pracowałam, kiedy były wymiany z polską szkołą.
W zeszłym tygodniu miałam okazję tłumaczyć dla nadleśnictwa w moim mieście, które gościło delegację z Polski, a dokładniej z Wisły. Potrzebowali tłumacza ustnego. We wtorek tłumaczyłam w muzeum wulkanów. W pobliskich górach Eifel jest dużo wulkanów. Teren ten jest pod tym względem niezwykły, gdyż znajdują się tu specyficzne wulkany. W muzeum tłumaczyłam o tym, jak powstają wulkany, o skamieniałościach itp. Potem byliśmy oglądać wulkany. Słownictwo z zakresu geologii też nie jest mi obce, także wszystko się udało.
W środę tłumaczyłam zaś w lesie: gatunki drzew, drzewostany itp. Było zabawnie, gdyż strasznie lało i byłam cała w błocie. No cóż, do wyposażenia tłumacza nie wliczają się kalosze. Dobrze przynajmniej, że szef nadleśnictwa wcześniej uprzedził mnie przez telefon o wycieczce do lasu, bo inaczej zjawiłabym się tam w butach na obcasach. Wesoło tłumaczyłam więc o gatunkach drzew, kiedy zdałam sobie sprawę, że znam nazwy drzew po niemiecku, ale nie wiem nawet, czym różni się buk od dębu. Zwierzyłam się z mojego dylematu niemieckiemu leśniczemu, na co on zerwał liście z drzew i wyjaśnił mi, jak wygląda buk, a jak dąb. Człowiek uczy się przez całe życie. W tamtym momencie śmiałam się sama z siebie, ale cóż: czasy, kiedy robiło się zielniki na biologię, dawno już minęły. Odróżniam drzewa liściaste od iglastych i to musi wystarczyć. Następnie tłumaczyłam funkcjonowanie Harvestera, czyli maszyny używanej tutaj do ścinania drzew na zboczach. Słownictwo z zakresu maszyn też znam, także tłumaczyłam na luzie. Niesamowite było zobaczyć z bliska, jak ta maszyna ścina drzewo. Będę szczera, kiedy powiem, że było to zachwycające. Przy okazji poznałam tutejszego dyrektora nadleśnictwa oraz leśniczych z okolicy. Byli bardzo zadowoleni z mojej pracy i ja też byłam z siebie zadowolona. Tłumaczenie ustne jest dla mnie bardzo przyjemne, więc czułam, jakbym dostała pieniądze za nic. Odpowiada to mojej dewizie życiowej: robię tylko to, co chcę robić i nic nie muszę.
W zakresie tłumaczeń ustnych trzeba się cały czas rozwijać. Od czasu do czasu siadam i uczę się słówek z różnych fachowych dziedzin, bo takiego słownictwa po prostu się nie zna. Gdybym nagle miała tłumaczyć np. na konferencji matematyków, to oczywiście wcześniej musiałabym się odpowiednio przygotować. Wulkany i las to znajome mi tematy, ale nie na każdej dziedzinie można się znać. Fakt, że lubię tłumaczyć ustnie, przyczynia się być może do tego, że nie odczuwam wtedy żadnego stresu i że szybko znajduję w głowie słowa. Być może byłoby inaczej, gdybym tłumaczyła np. w jakiejś instytucji, gdzie chodziłoby o wielkie pieniądze, ale pewnie jeszcze się o tym przekonam.
Szkoda, że tutejsze nadleśnictwo pewnie nieprędko będzie znowu miało delegację z Polski. Okazja do tłumaczenia ustnego na pewno trafi się znacznie szybciej. Podczas takiej pracy można się wiele nauczyć, bo skąd bym inaczej wiedziała, jakie drzewa dominują w okolicznych niemieckich lasach, jakie są rodzaje wulkanów albo jak wyglądał pierwszy gatunek konia, który zjawił się na naszej planecie?
Man lernt nie aus.
utworzone przez Magdalena Welter | 18 sie 2013 | Nauczanie polskiego, O mnie i mojej pracy
Dzisiaj chciałabym napisać o mojej pracy jako lektorka polskiego w Volkshochschulen. Volkshochschule tłumaczy się na polski jako „uniwersytet ludowy”. Są to instytucje prowadzone najczęściej przez gminy i zajmujące się dokształcaniem dorosłych. Oferowane są kursy języków obcych, księgowości, zajęcia sportowe, komputerowe, z dziedziny zdrowia, różne kursy zawodowe. Volkshochschulen w dużych miastach mają bardzo szeroką ofertę. Znajdują się one również w małych miastach, gdyż są to instytucje bardzo popularne w całych Niemczech. Skrót „VHS” rozumie każdy i to nim wszyscy się posługują. Ponieważ są to szkoły dla dorosłych, to zajęcia odbywają się wieczorem. Do VHS przychodzą ludzie głównie po to, aby rozwijać swoje hobby. Nie jest to nic w stylu polskiego wieczorowego liceum. Sama chodziłam kiedyś na kurs do VHS, żeby rozwinąć swoje umiejętności jako nauczyciela.
Kiedy zgłosiłam się rok temu jako lektorka polskiego do VHS w Wittlich, pobliskim mieście, nie liczyłam się z tym, że kurs polskiego się odbędzie, to nie jest to znowu aż tak duże miasto (20.000), a poza tym mieszkam przecież na zachodzie Niemiec. Kto w takiej wiejskiej okolicy interesowałby się polskim? Grupa się jednak zebrała i kurs się odbył. Dyrektor VHS bardzo się ucieszył, że po raz pierwszy w historii szkoły polski będzie w ofercie.
Moją bazą był podręcznik „Witam” wydawnictwa Hueber:
„Witam”
Dokupiłam jeszcze ćwiczenia i płytę CD, chociaż było to niepotrzebne, bo teksty do słuchania ze rozumieniem sama odczytywałam na głos.
Uczenie w VHS nie jest proste. Trzeba nastawić się na specyfikę tej szkoły. Na fakt, że mam na kursie ludzi dorosłych, którzy często przychodzą zaraz po pracy i nie mają dużo wolnego czasu, żeby się uczyć. W związku z tym tempo nie może być szybkie. Skończyło się na tym, że nie zawsze wykorzystywałam podręcznik. Musiałam przygotowywać dużo powtórek i w związku z tym sporządzać dużo autorskich ćwiczeń, co zajmuje trochę czasu. Nieraz musiałam znacznie zwalniać planowane tempo.
Najwięcej czasu poświęcałam na wymowę, bo polska wymowa jest ogromnie trudna dla Niemców. W ogóle gramatyka naszego języka jest strasznie skomplikowana i moim uczniom niesamowicie trudno było pojąć wiele rzeczy, np. fakt że słowo „Sie” ma kilka odpowiedników w polskim, że mamy tyle rozmaitych końcówek albo że nazwy miast czy imiona się odmieniają.
Przy okazji sama musiałam się uczyć zasad polskiej gramatyki, bo wcześniej nie miałam przecież pojęcia, ile typów koniugacji jest w polskim, dlaczego wiele czasowników w zdaniach twierdzących łączy się z biernikiem, a w przeczących z dopełniaczem albo jakie czasowniki są wyjątkami. Teraz to wiem i muszę stwierdzić, że bardzo ciekawie jest uczyć się swojego języka. Prowadzenie kursów w VHS bardzo wzbogaciło mnie w sensie zawodowym.
Na moim kursie polskiego byli głównie starsi ludzie, którzy jeszcze w czasie wojny albo zaraz po wojnie urodzili się w Polsce i których rodziny zostały wypędzone. Naprawdę podziwiam takie osoby, że mają ochotę na naukę polskiego. Jeden z moich uczniów był już po 70-tce, nigdy nie był w Polsce, a mimo to chciał się uczyć. Kurs zmobilizował go do tego, żeby w końcu wybrać się do Polski. Tak też zrobił i potem opowiadał nam o swoich wrażeniach i też o śmiesznych sytuacjach, jakie go spotkały. Były też jednak młode osoby.
Na koniec dodam, że zawsze opowiadam pozytywnie o swoim kraju, nawet jeśli nie jest to tylko prawda. Na kursie opowiadałam wiele o Polsce, pokazywałam filmiki czy zdjęcia. Na co dzień staram się opowiadać Niemcom tylko dobre rzeczy o Polsce. Czasami koloryzuję albo mówię, że nie jest tak źle, jak jest, bo nie chcę jednak narzekać na swój kraj. Nic mi to nie da, a lepiej, żeby Niemcy myśleli o Polsce pozytywnie. Kto będzie mówił o naszym kraju dobrze, jeśli my nie będziemy tego robić? Oczywiście w moich opowieściach nie przesadzam, bo Polska to w końcu nie Norwegia, ale wychodzę z założenia, że w Polsce jest tyle pozytywnych rzeczy, że zawsze znajdzie się coś, o czym można opowiedzieć Niemcom, zamiast tylko podkreślać wady.
Tutaj jeszcze oferta moich kursów na kolejny rok szkolny:
Polnisch in Wittlich
Polnisch in Traben-Trarbach
Strona 6 z 7« Pierwsza«...34567»