Weihnachtsmarkt w Trier

Weihnachtsmarkt w Trier

Dzisiaj wrzucam kilka zdjęć z jarmarku świątecznego w Trier, na którym byłam 2 lata temu. Może znowu pojadę za rok, żeby upić się grzanym winem i czymś tam jeszcze. Jak większość uczących się niemieckiego wie, Weihnachtsmarkt jest okazją do wczucia się w atmosferę zbliżających się świąt. Można na nim kupić napoje, jedzenie (nie tylko tradycyjne niemieckie), ozdoby na choinkę, pamiątki. Są także atrakcje dla dzieci, np. karuzele.

Na jarmarku w Trier 2 lata temu widziałam sprzedawców bursztynów z Gdańska, a także Hiszpanów sprzedających tradycyjne jedzenie.

Zdjęcia zostały zrobione przeze mnie.

Katedra w Trier

Katedra w Trier

Najpierw odpowiedzi na komentarze:

1. Napiszę post o tym, jak wylądowałam w Niemczech. Nie było to moim planem ani celem, ale teraz się z tego cieszę i nie chcę wracać do Polski.
2. Od stycznia posty będą pojawiać się nieco częściej. Teraz mam mnóstwo pracy. Pierwotnie miałam plan leniuchowania na świętach w samotności, ale praca to pokrzyżowała i do końca grudnia muszę pracować praktycznie 24h na dobę, włącznie ze świętami. Od stycznia rezygnuję z jednej z moich prac, żeby mieć w końcu trochę wolnego czasu. Poszukam od lutego czegoś mniej wymagającego.

Tymczasem wstawiam kilka zdjęć katedry w Trier, moim ukochanym mieście. Miałam zamiar w tym roku zrobić zdjęcia, które lepiej oddają wielkość tej pięknej katedry, ale jak wiadomo, musiałam odwołać wyjazd.

Katedra pod wezwaniem św. Piotra w Trier jest najstarszym kościołem biskupem Niemiec. Ma długość 112,5 m i szerokość 41 m. Zdjęcia nie oddają piękna tej budowli. Byłam tam kilka razy i za każdym razem wrażenie było tak samo wielkie.

Katedra wznosi się na resztkach okazałego domu mieszkalnego z czasów rzymskich. Kiedy cesarz Konstantyn wprowadził oficjalnie religię rzymskokatolicką, zlecono budowę tej bazyliki, która za biskupa Maximina (329-436) stała się jednym z największym kościołów w Niemczech, z czterema bazylikami, baptysterium i budynkami pobocznymi. Około 340 roku powstała tzw. kwadratowa budowa, główna część katedry z czterema monumentalnymi słupami z Odenwald.

W 1986 roku katedra została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Przed katedrą leży wielki, czarny kamień (Domstein). Jest to czterometrowa granitowa kolumna. Według legendy do budowy świątyni podstępem zaangażowano diabła, który miał cisnąć kolumną, kiedy zorientował się, że pomógł wznieść kościół. W rzeczywistości Domstein to jeden z czterech filarów, które podtrzymywały rzymski Quadratbau, zniszczony w V wieku.

Suknia z Trewiru, inaczej Święta Suknia, Święta Tunika (der heilige Rock) jest najbardziej znaną relikwią w katedrze. Jest przechowywana za specjalną szybą, w szczególnym miejscu katedry, w drewnianym zamknięciu. Rzadko jest prezentowana z bliska, można ją obejrzeć tylko z daleka, podobnie jak Całun Turyński.

Tutaj znalazłam małe info na temat Sukni z Trewiru:

Pochodzenie sukni opisane jest w Ewangelii św. Jana:
Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty. […] Wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. To właśnie uczynili żołnierze.
Po wydaniu Edyktu Mediolańskiego przez cesarza KonstantynaPapież Sylwester I podarował mu i jego matce Św. Helenie jedną z najcenniejszych zachowanych relikwii – szatę męczeńską Jezusa. Trafiła ona do Trewiru, w którym cesarz i matka rezydowali.
Ostatni raz zbadano tę tkaninę w 1890 r. Według pomiarów, osoba nosząca szatę powinna mieć 180 cm wzrostu. Zgadza się to z badaniami Całunu Turyńskiego, który wskazuje na wysokość 181 cm.

W katedrze znajdują się liczne nagrobki dawnych biskupów Trewiru, m.in. Balduina von Luxemburg, Richarda von Greiffenklau zu Vollrads czy Theodericha von Wied.

 

 

W tej części katedry przechowywana jest Święta Suknia:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Te 2 myszki symbolizują biedę:

 

Weihnachtsmarkt odwołany

Weihnachtsmarkt odwołany

Kiedy planuję coś długofalowo, to praktycznie nigdy się nie udaje, tak więc stało się i tym razem. Długo planowałam jazdę na Weihnachtsmarkt w Trier na 7 grudnia, ale oczywiście coś mi stanęło na przeszkodzie. Cały dzień będę w pracy, w nocy też. Wcześniej pracowałam 15-16 h na dobę, teraz zrobiły się z tego 24 h. Muszę tak pociągnąć jeszcze ze 2, 3 tygodnie. Potem mam zamiar tylko spać. Poza tym spać i spać. Do tego dołożę spanie.

Tak więc nie zrealizuję mojego planu upicia się grzanym winem i likierem jajecznym… Co prawda mogłabym go zrealizować kiedy indziej, ale przysmaki te smakują mi tylko na jarmarku świątecznym. Jeszcze zobaczę, może uda mi się zaglądnąć na chwilę na Weihnachtsmarkt w moim mieście, chociaż w to wątpię.

Lata temu przysięgłam sobie, że będę pracować tylko wtedy, kiedy będę chciała i gdzie będę chciała. Do tej pory z sukcesem realizowałam to postanowienie, ale nie przewidziałam, że jestem niezbędna i że są ludzie, którzy nie mogą się beze mnie obejść. No cóż – przetrwam, bo bywałam w o wiele gorszych sytuacjach. Szczerze mówiąc, to nie wiem, jak wszyscy sobie beze mnie radzą, kiedy raz na rok jadę do Polski.

Tak jak wspomniałam, w moim mieście też jest Weihnachtsmarkt, i to na dodatek pod ziemią. Z tego powodu przybywają tu turyści autobusami, bo jest to coś innego – wyjątkowy jarmark. Np. w lokalnej gazecie w Kolonii była reklama naszego jarmarku i oferta wycieczek. Na weekendzie jest duży tłok. Nasz jarmark nazywa się Moselweinnachtsmarkt. To nie błąd – w środku jest słowo „Wein”, gdyż u nas produkuje się wino. Nazwa jarmarku jest więc grą słów. Na oficjalnej stronie można poczytać więcej i obejrzeć zdjęcia:

Mosel-wein-nachts-markt

Odwołanie mojej planowanej wyprawy nauczyło mnie, że lepiej pozostać spontaniczną i nic nie planować, jak to mam w zwyczaju. Ale: mam zdjęcia z jarmarku świątecznego w Trier sprzed dwóch lat oraz zdjęcia z Muenster, gdzie byłam w 2008 roku. W najbliższych dniach postaram się je wrzucić. Miałam w planach ciekawą serię świąteczną, ale z powodu pracy raczej się nie wyrobię. Może na świętach się uda.

We wtorek byłam na spotkaniu adwentowym, gdzie śpiewałam wraz z innymi ładne niemieckie piosenki świąteczne, w tym moje ulubione, więc i je chciałabym przedstawić na niniejszym blogu.

Rynek Główny w Trier

Rynek Główny w Trier

Trier (Trewir) to chyba moje ulubione miasto. Zaledwie godzinę drogi ode mnie pociągiem, ale nie byłam tam już od dwóch lat. Kiedy sprowadziłam się do mojej mieścinki, to na początku często jeździłam do Trier do biblioteki uniwersyteckiej, żeby zbierać materiały do doktoratu, z którego potem jednak zrezygnowałam. W grudniu zwykle jeździłam do Trier częściej, żeby zobaczyć Weihnachtsmarkt. Minęły już jednak 2 lata, a ja nigdy nie miałam czasu, żeby tam pojechać. Teraz jednak już od dwóch miesięcy się zbierałam, planowałam i za tydzień w sobotę w końcu jadę. Najpierw pozbieram w bibliotece materiały do artykułu, a potem odwiedzę moje ulubione punkty miasta. Z tej okazji nawet po raz pierwszy w życiu wzięłam wolne. Rano co prawda muszę na godzinkę skoczyć do pracy, ale potem mam wolne 🙂 



Mieszkam w małym mieście, tak właściwie miasteczku, które otoczone jest wioskami i na co dzień nie widuję świateł ulicznych, centrów handlowych czy wielu samochodów, także będąc w Trier, będę musiała na to wszystko uważać, żeby nie skończyć pod kołami samochodu, co kiedyś już mi się zdarzyło. W wielkim mieście bywam raz na rok i tak jest dobrze. Spokój i cisza nie mają ceny. 

Należy zaznaczyć, że w Trier zachowało się wiele elementów powstałych jeszcze za czasów Cesarstwa Rzymskiego, o czym powoli będę pisać. Dzisiaj zacznę od Rynku Głównego miasta. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione przeze mnie. 

Rynek Główny w Trier (Trewir) jest centralnym punktem miasta. Na rynku znajduje się tzw. Marktkreuz, czyli krzyż, symbol władzy, który znajduje się tam od roku 958 i stoi na starym rzymskim słupie. Na krzyżu można przeczytać łaciński napis: Henricus archiepiscopus Treverensis me erexit“ („Arcybiskup Trewiru Henryk postawił / wzniósł mnie„). Na rynku znajduje się obecnie jedynie kopia średniowiecznego krzyża – oryginał można od roku 1964 podziwiać w miejskim muzeum Simeonstift. 


Domy na rynku reprezentują różne style: renesans, barok, klasycyzm, późny historyzm. Do najważniejszych budynków należą budynek głównej warty, dawny hotel, die Steipe, dom rady miejskiej, Czerwony Dom. 








Fontanna Petrusbrunnen została stworzona 1594/95 przez rzeźbiarza Hansa Ruprechta Hoffmanna. Na szczycie fontanny znajduje się figura patrona miasta św. Piotra (stąd nazwa fontanny). Na fontannie są odwzorowane 4 cnoty główne: Justitia – sprawiedliwość (z mieczem i wagą), Fortitudo – siła, moc (z rozbitym słupem), Temperantia – umiar (z winem i wodą) oraz Sapientia – mądrość (z lustrem i wężem).  Poza tym fontanna została udekorowana wieloma innymi elementami: figurami zwierząt (gęsi, lwy, delfiny, orły, małpy), herbem miasta oraz innymi detalami.  



Źródło:

Denkmaltopographie Bundesrepublik Deutschland. Kulturdenkmäler in Rheinland-Pfalz
. Band 17.1 Stadt Trier – Altstadt. Wernersche, Worms. Buchnummer 3-88462-171-8 (1. Auflage 2001). 

Most w Traben-Trarbach

Most w Traben-Trarbach

Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o moście w moim mieście:

 
 





Most łączy dwie części miasta: Traben z Trarbach. Jest jedyną drogą z jednej części miasta na drugą. Widok z niego jest taki:

 
 
 
Bardzo lubię iść przez most, chociaż w lecie znacznie utrudniają to tłumy turystów. Nie lubię iść przez niego w sumie tylko wtedy, kiedy wieje silny wiatr, bo trudno utrzymać wtedy równowagę. 
 
Przed II wojną światową most wyglądał tak:

 

 



 

 

Jak widzimy na zdjęciach, stary most był małym dziełem architektury i niewątpliwie nadawał miastu jeszcze więcej uroku. Niedawno dowiedziałam się, że pod koniec II wojny światowej został wysadzony. Postanowiłam zapytać o to moją 93-letnią sąsiadkę (Niemkę oczywiście), która mieszka tu mniej więcej od 1930 roku i doskonale wszystko pamięta. Opowiedziała mi taką historię: 
 

Stary most został zbudowany 1898/99 i wysadzony krótko przed końcem II wojny światowej. Dzień wcześniej, wieczorem, w domu mojej sąsiadki, która mieszkała wtedy z rodzicami i siostrą, zjawili się żołnierze niemieccy poszukujący kwatery. Trzeba było zwolnić mieszkanie na nocleg dla nich, ale to było normalne. Ludzie spali wtedy w piwnicach. Sąsiadka powiedziała mi, że tej nocy ułożyła się na skrzynkach na jabłka. Rano żołnierze jeździli po mieście i kazali wszystkim otworzyć okna, żeby wybuch ich nie zniszczył. Chwilę później wysadzono most. Zrobili to więc niemieccy żołnierze, żeby utrudnić Amerykanom przemieszczanie się. Lokalna ludność po tym wydarzeniu rozpoczęła zbieranie pieniędzy na nowy most. Koszt oszacowano na 900.000 Reichsmark. Rozpoczęto zbieranie pieniędzy, każdy datek się liczył. Nowy most został otworzony w lipcu 1947. Ludzie wtedy świętowali, burmistrz ufundował wino, które pito tego dnia nad rzeką. W czasie tych dwóch lat, kiedy nie było mostu, ludność przeprawiała się na drugą stronę miasta promem. Po otworzeniu mostu każdy darczyńca otrzymał oficjalne podziękowanie. W domu mojej sąsiadki wisi takie właśnie podziękowanie, które otrzymał jej ojciec.

Weihnachtsmarkt odwołany

25 faktów o mnie

Skoro ten temat jest na blogach popularny, to i ja się przyłączam.

1. Jestem pracoholiczką. Jeszcze nigdy nie wzięłam urlopu, pracuję od poniedziałku do niedzieli i nie umiem odpoczywać. Dlatego jestem samotnikiem.
2. Bardzo lubię uczyć. Już od dziecka nie wyobrażałam sobie innego zawodu.
3. Zawsze nienawidziłam tłumaczyć, ale ostatnio zaczynam to lubić.
4. Lubię pisać teksty czy artykuły naukowe. Gdybym tylko mogła, to poświęciłabym się całkowicie studiowaniu i analizie literatury. Siedziałabym całymi dniami i interpretowała.
5. Jestem molem książkowym. Uczę się różnych języków m.in. po to, żeby czytać książki w oryginale.
6. Moim pierwszym językiem obcym był angielski, potem niemiecki. W niemieckim jednak zakochałam się od pierwszej lekcji w 5 klasie podstawówki. Już wtedy postanowiłam, że kiedyś będę studiować ten język i przez te wszystkie lata to się nie zmieniło. Znam hiszpański, uczę się francuskiego i fińskiego. Miałam krótki epizod z włoskim, ale nie lubię tego języka.
7. Bardzo lubiłam studia germanistyczne, do tej pory tęsknię za nimi. Za czasem, kiedy mogłam zgłębiać niemiecki i nie zajmować się niczym innym.
8. Mam paniczny lęk wysokości. Już jako dziecko nie chciałam, żeby ktoś huśtał mnie na huśtawce. Jestem ciekawa, skąd się u mnie wziął ten lęk. Jest to jeden z powodów, dla których bezpiecznie mieszkam sobie na parterze.
9. Nie boję się ciemności. Czasami chodzę w nocy do lasu i wcale nie boję się dzików i innych leśnych stworzeń.
10. Nie boję się śmierci. Jestem ciekawa, jak to jest umierać.
11. Mam obsesję na punkcie oszczędzania pieniędzy. Nad każdym wydatkiem długo myślę.
12. Uważam, że uczenie się łaciny ma sens. Kiedyś ją umiałam, ale zapomniałam. Planuję powtórzyć.
13. W marzeniach jestem himalaistką zdobywającą najwyższe szczyty Himalajów i Karakorum. Czytam literaturę górską i bardzo podziwiam himalaistów. Moje marzenie nigdy się nie spełni przez lęk wysokości, ale w snach na pewno nadal będę zdobywać K2 albo Nanga Parbat, czyli dwie najtrudniejsze góry świata.
14. Lubię muzykę klasyczną i nie mówię tego tylko dlatego że tak wypada, ale naprawdę ją bardzo lubię.
15. Lubię telenowele meksykańskie, wenezuelskie, kolumbijskie i peruwiańskie. To właśnie z nich bardzo skutecznie nauczyłam się hiszpańskiego. Kiedy je oglądam, to siedzę z zeszytem i zapisuję ciekawe wyrażenia.
16. Jestem chorobliwie ambitna i czasami siebie za to nienawidzę.
17. Nie lubię kotów, psów i dzieci. Do szału doprowadza mnie miauczenie kotów, szczekanie psów i płacz dzieci, a ogólnie mało rzeczy potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. Nie zachwycam się dziećmi, bo moim zdaniem nie są ani słodkie, ani urocze.
18. Jestem bardzo pewna siebie. Czasami chyba za bardzo.
19. Nigdy nie wychodzę z domu bez parasola, chusteczek higienicznych i lusterka.
20. Nie umiem posługiwać się telefonami dotykowymi. Mam starą komórkę z klawiaturą, którą kupiłam 8 lat temu. Niedawno kupiłam smartphone’a, ale przeraziła mnie ta technika i postanowiłam oddać go siostrze. Zdenerwowałam się, kiedy nie umiałam odebrać, jak ktoś dzwonił albo jak nie umiałam wyłączyć dzwonków.
21. Lubię uczyć Niemców polskiego. Na początku mi się to nie podobało, ale potem polubiłam to zajęcie.
22. Nie mam prawa jazdy i nie mam zamiaru go zrobić. Zdaję się na własne nogi i na Deutsche Bahn.
23. Kiedyś byłam uzależniona od czekolady.
24. Jestem uzależniona od mandarynek i od herbaty.
25. Zbieram znaczki pocztowe. Najcenniejsze w mojej kolekcji pochodzą z Indonezji i Jamajki.

Weihnachtsmarkt odwołany

Kurs polskiego

Jest niedziela, a ja wstałam o 7:50. No cóż, muszę iść do pracy. Pracuję, kiedy mi się podoba, więc dzisiaj pójdę sobie wcześniej. To nie może zaszkodzić.

O tym, że uczę polskiego w Volkshochschule, pisałam już tutaj:

Doświadczenia zawodowe. Cz. 4

Jesienny kurs zaczął się 4 września. Pierwsze dwa spotkania poświęciłam na powtórki, gdyż jest to kontynuacja kursu zimowo-wiosennego. Miło było po 4 miesiącach spotkać się z uczestnikami i stwierdzić, że wszyscy przyszli ponownie. Teraz zaczęłam korzystać z nowych podręczników:

„Razem”

Podręcznik „Razem” uważam za ciekawy i nowoczesny, chyba trochę lepszy od „Witam” wydawnictwa Hueber, chociaż metodyka jest dosyć podobna. Jest w nim jednak wiele ćwiczeń, jakich nie widziałam nigdy wcześniej, chociaż miałam styczność z setkami podręczników do nauki niemieckiego. Widać, że autorzy zadali sobie dużo wysiłku, żeby jak najbardziej ułatwić Niemcom naukę polskiego.

Kiedy byłam w Polsce, to kupiłam podręczniki „Wir lernen Polnisch” Wiedzy Powszechnej:

„Wir lernen Polnisch”

W cz. 1 znajdują się dialogi i krótkie teksty, pod spodem zawsze jest słowniczek z tłumaczeniem na niemiecki. W cz. 2 znajdują się objaśnienia i ćwiczenia gramatyczne, wszystkie objaśnienia oczywiście po niemiecku. Podręcznik z dialogami uważam za pożyteczny, gdyż postępuje dosyć łopatologicznie, a czasami tego potrzeba.

Bardzo dużo ćwiczeń piszę sama, ostatnio korzystam przede wszystkim właśnie z nich. Kiedy przychodzi co do czego, to stwierdzam, że tylko moje ćwiczenia pozwolą na dokładną powtórkę tego, co było. Z gramatyki na razie zrobiłam koniugację czasowników -am/-asz (w polskim są 4 koniugacje), czasownik „być” i trochę odpowiedzi na pytania „gdzie?” i „dokąd?”. Obecnie zastanawiam się, jak „ugryźć” rodzaj rzeczownika i zaimki dzierżawcze.

Tu jeszcze wstawiam przykładowe ćwiczenia napisane przeze mnie:

Czasowniki -am/-asz
nazywać się
(ja) nazywam się
(ty) nazywasz się
(on, ona, ono) nazywa się
(my) nazywamy się
(wy) nazywacie się
(oni, one) nazywają się
1.   „nazywać się”
a)    (ty) Jak ________________?
b)   (pani) Jak ____ pani ____________?
c)    (my) _______________ Kasia i Michał.
d)   To są dziewczyny. One _________________ Ewa i Beata.
e)    (wy) _____________ Paweł i Jakub?
f)     Jak _____________ twój syn?
g)   Miasto _____________ Koblencja.
h)   Stolica Niemiec ______________ Berlin.
i)     Nauczyciel ______________ Schneiders.
j)     Jak _____________ pies?
2.   „sprzątać”
a)    (ja) __________ mój pokój.
b)   (ona) __________ mieszkanie.
c)    (wy) __________ dom i ogród.
d)   (oni) _________ ulicę.
e)    Kiedy __________ pani pokój gościnny?
f)     Dzieci __________ pokój.
g)   Sąsiedzi ____________ garaż.
h)   Kto ___________ dzisiaj pokój dziecinny?
i)     My __________ garaż, a oni ___________ ogród.
j)     Ludzie __________ dworzec.
3.   „mieszkać”
a)    (ty) Gdzie ___________?
b)   To są Beata i Irena. _____ ______________ w Polsce.
c)    (ja) ____________ w Monachium.
d)   Gdzie ___________ twoja córka?
e)    Państwo Kowalscy ______________ tutaj.
f)     Sąsiad ___________ mieszka obok.
g)   Moja rodzina ___________ w Polsce.
h)   Jego brat __________ w Niemczech, a jego siostra w Anglii.
i)     (my) ____________ na wsi, a (wy) ___________ w mieście.
4.   „mieć”
a)    (ty) _______ czas?
b)   On ________ pieniądze.
c)    (wy) Czy _________ słownik?
d)   (my) _________ dom, ale nie _________ ogrodu.
e)    (państwo) Czy __________ państwo zegarek?
f)     (ty) Gdzie ___________ bilet?
g)   (ja) Nie _________ teraz czasu. ________ czas potem.
h)   Kto _________ samochód?
5.   „znać”
a)    (ja) Nie ________ ciebie.
b)   (ty) Skąd mnie __________?
c)    (my) __________ dobrze to miasto.
d)   ________ pan moje nazwisko?
e)    (wy) Nie ________ nas?
6.   „witać”
a)    (ja) __________ was serdecznie.
b)   (my) ___________ cię w domu.
c)    Oni ___________ nas bardzo miło.
d)   (wy) Kogo ___________ tak serdecznie?
e)    Państwo ___________ nas.
7.   „czytać”
a)    (ty) __________ chętnie?
b)   (ja) Codziennie __________ gazety.
c)    Kto _________ teraz wiadomości?
d)   Dzieci __________ bajki.
e)    Co oni ___________?
f)     (wy) ____________ chętnie gazety.
g)   Co ___________ pani często?
8.   Uzupełnij tekst właściwymi formami czasowników! (być, nazywać się, sprzątać, mieszkać, mieć, witać, znać, czytać)
_________________ Magda. ____________ w Niemczech, ale ____________ z Polski. Mój kraj ___________ Polska. Moje miasto ____________ Głogów.
___________ niezamężna. Moja rodzina ___________ w Polsce. __________ siostrę i brata. _________ Niemcy dobrze. ___________ w Traben-Trarbach, ale _________ też Wittlich całkiem dobrze. Nie _________ Bernkastel.
Często _____________ moje mieszkanie. Ono ________ małe, ale wygodne. Moja ulica ______________ Wildbadstraße. Czasami _________ czas i wtedy ___________ książki albo gazety. Codziennie rano ____________ wiadomości. Wiadomości ___________ w gazecie i w Internecie.

____________ serdecznie gości. 
Weihnachtsmarkt odwołany

Tłumaczenia ustne

Póki jeszcze mam wenę, to napiszę kilka słów o tłumaczeniach ustnych. Wielu osobom się wydaje, że tłumaczenia pisemne są łatwiejsze, bo jest wtedy czas na zastanowienie się i na dokładną analizę każdego zdania. Ja myślę jednak, że łatwiej jest tłumaczyć ustnie. Często to robię i nie sprawia mi to żadnej trudności. Tłumaczyłam ustnie już w różnych miejscach: na konferencji, na delegacji, w urzędach, w szpitalu albo w Caritasie. Wielu Polaków często prosi mnie, żebym z nimi poszła na rozmowę do urzędu, do lekarza, do banku itp. Do tłumaczeń ustnych trzeba znać język naprawdę płynnie. Nie wystarczy znać go powierzchownie, bo wtedy wychodzą głupoty, ale jeszcze kiedyś o tym napiszę. Nieraz byłam zaskoczona rzeczami, których dowiedziałam się od innych, a które mijały się z prawdą. Często okazywało się, że tłumaczył Polak, który znał niemiecki ze słuchu.

Tłumaczenie w urzędach jest bardzo proste. Trochę trudniej jest w szpitalu albo u lekarza, bo trzeba znać fachowy język. Wystarczy jednak trochę przygotować się ze słownictwa i można tłumaczyć bez problemu. Znam całkiem nieźle słownictwo medyczne z kilku dziedzin.

Często tłumaczyłam dla dyrekcji niemieckiej szkoły, w której pracowałam, kiedy były wymiany z polską szkołą.

W zeszłym tygodniu miałam okazję tłumaczyć dla nadleśnictwa w moim mieście, które gościło delegację z Polski, a dokładniej z Wisły. Potrzebowali tłumacza ustnego. We wtorek tłumaczyłam w muzeum wulkanów. W pobliskich górach Eifel jest dużo wulkanów. Teren ten jest pod tym względem niezwykły, gdyż znajdują się tu specyficzne wulkany. W muzeum tłumaczyłam o tym, jak powstają wulkany, o skamieniałościach itp. Potem byliśmy oglądać wulkany. Słownictwo z zakresu geologii też nie jest mi obce, także wszystko się udało.

W środę tłumaczyłam zaś w lesie: gatunki drzew, drzewostany itp. Było zabawnie, gdyż strasznie lało i byłam cała w błocie. No cóż, do wyposażenia tłumacza nie wliczają się kalosze. Dobrze przynajmniej, że szef nadleśnictwa wcześniej uprzedził mnie przez telefon o wycieczce do lasu, bo inaczej zjawiłabym się tam w butach na obcasach. Wesoło tłumaczyłam więc o gatunkach drzew, kiedy zdałam sobie sprawę, że znam nazwy drzew po niemiecku, ale nie wiem nawet, czym różni się buk od dębu. Zwierzyłam się z mojego dylematu niemieckiemu leśniczemu, na co on zerwał liście z drzew i wyjaśnił mi, jak wygląda buk, a jak dąb. Człowiek uczy się przez całe życie. W tamtym momencie śmiałam się sama z siebie, ale cóż: czasy, kiedy robiło się zielniki na biologię, dawno już minęły. Odróżniam drzewa liściaste od iglastych i to musi wystarczyć. Następnie tłumaczyłam funkcjonowanie Harvestera, czyli maszyny używanej tutaj do ścinania drzew na zboczach. Słownictwo z zakresu maszyn też znam, także tłumaczyłam na luzie. Niesamowite było zobaczyć z bliska, jak ta maszyna ścina drzewo. Będę szczera, kiedy powiem, że było to zachwycające. Przy okazji poznałam tutejszego dyrektora nadleśnictwa oraz leśniczych z okolicy. Byli bardzo zadowoleni z mojej pracy i ja też byłam z siebie zadowolona. Tłumaczenie ustne jest dla mnie bardzo przyjemne, więc czułam, jakbym dostała pieniądze za nic. Odpowiada to mojej dewizie życiowej: robię tylko to, co chcę robić i nic nie muszę.

W zakresie tłumaczeń ustnych trzeba się cały czas rozwijać. Od czasu do czasu siadam i uczę się słówek z różnych fachowych dziedzin, bo takiego słownictwa po prostu się nie zna. Gdybym nagle miała tłumaczyć np. na konferencji matematyków, to oczywiście wcześniej musiałabym się odpowiednio przygotować. Wulkany i las to znajome mi tematy, ale nie na każdej dziedzinie można się znać. Fakt, że lubię tłumaczyć ustnie, przyczynia się być może do tego, że nie odczuwam wtedy żadnego stresu i że szybko znajduję w głowie słowa. Być może byłoby inaczej, gdybym tłumaczyła np. w jakiejś instytucji, gdzie chodziłoby o wielkie pieniądze, ale pewnie jeszcze się o tym przekonam.

Szkoda, że tutejsze nadleśnictwo pewnie nieprędko będzie znowu miało delegację z Polski. Okazja do tłumaczenia ustnego na pewno trafi się znacznie szybciej. Podczas takiej pracy można się wiele nauczyć, bo skąd bym inaczej wiedziała, jakie drzewa dominują w okolicznych niemieckich lasach, jakie są rodzaje wulkanów albo jak wyglądał pierwszy gatunek konia, który zjawił się na naszej planecie?

Man lernt nie aus. 
Weihnachtsmarkt odwołany

Doświadczenia zawodowe. Cz. 4

Dzisiaj chciałabym napisać o mojej pracy jako lektorka polskiego w Volkshochschulen. Volkshochschule tłumaczy się na polski jako „uniwersytet ludowy”. Są to instytucje prowadzone najczęściej przez gminy i zajmujące się dokształcaniem dorosłych. Oferowane są kursy języków obcych, księgowości, zajęcia sportowe, komputerowe, z dziedziny zdrowia, różne kursy zawodowe. Volkshochschulen w dużych miastach mają bardzo szeroką ofertę. Znajdują się one również w małych miastach, gdyż są to instytucje bardzo popularne w całych Niemczech. Skrót „VHS” rozumie każdy i to nim wszyscy się posługują. Ponieważ są to szkoły dla dorosłych, to zajęcia odbywają się wieczorem. Do VHS przychodzą ludzie głównie po to, aby rozwijać swoje hobby. Nie jest to nic w stylu polskiego wieczorowego liceum. Sama chodziłam kiedyś na kurs do VHS, żeby rozwinąć swoje umiejętności jako nauczyciela.

Kiedy zgłosiłam się rok temu jako lektorka polskiego do VHS w Wittlich, pobliskim mieście, nie liczyłam się z tym, że kurs polskiego się odbędzie, to nie jest to znowu aż tak duże miasto (20.000), a poza tym mieszkam przecież na zachodzie Niemiec. Kto w takiej wiejskiej okolicy interesowałby się polskim? Grupa się jednak zebrała i kurs się odbył. Dyrektor VHS bardzo się ucieszył, że po raz pierwszy w historii szkoły polski będzie w ofercie.

Moją bazą był podręcznik „Witam” wydawnictwa Hueber:

„Witam”

Dokupiłam jeszcze ćwiczenia i płytę CD, chociaż było to niepotrzebne, bo teksty do słuchania ze rozumieniem sama odczytywałam na głos.

Uczenie w VHS nie jest proste. Trzeba nastawić się na specyfikę tej szkoły. Na fakt, że mam na kursie ludzi dorosłych, którzy często przychodzą zaraz po pracy i nie mają dużo wolnego czasu, żeby się uczyć. W związku z tym tempo nie może być szybkie. Skończyło się na tym, że nie zawsze wykorzystywałam podręcznik. Musiałam przygotowywać dużo powtórek i w związku z tym sporządzać dużo autorskich ćwiczeń, co zajmuje trochę czasu. Nieraz musiałam znacznie zwalniać planowane tempo.

Najwięcej czasu poświęcałam na wymowę, bo polska wymowa jest ogromnie trudna dla Niemców. W ogóle gramatyka naszego języka jest strasznie skomplikowana i moim uczniom niesamowicie trudno było pojąć wiele rzeczy, np. fakt że słowo „Sie” ma kilka odpowiedników w polskim, że mamy tyle rozmaitych końcówek albo że nazwy miast czy imiona się odmieniają.

Przy okazji sama musiałam się uczyć zasad polskiej gramatyki, bo wcześniej nie miałam przecież pojęcia, ile typów koniugacji jest w polskim, dlaczego wiele czasowników w zdaniach twierdzących łączy się z biernikiem, a w przeczących z dopełniaczem albo jakie czasowniki są wyjątkami. Teraz to wiem i muszę stwierdzić, że bardzo ciekawie jest uczyć się swojego języka. Prowadzenie kursów w VHS bardzo wzbogaciło mnie w sensie zawodowym.

Na moim kursie polskiego byli głównie starsi ludzie, którzy jeszcze w czasie wojny albo zaraz po wojnie urodzili się w Polsce i których rodziny zostały wypędzone. Naprawdę podziwiam takie osoby, że mają ochotę na naukę polskiego. Jeden z moich uczniów był już po 70-tce, nigdy nie był w Polsce, a mimo to chciał się uczyć. Kurs zmobilizował go do tego, żeby w końcu wybrać się do Polski. Tak też zrobił i potem opowiadał nam o swoich wrażeniach i też o śmiesznych sytuacjach, jakie go spotkały. Były też jednak młode osoby.

Na koniec dodam, że zawsze opowiadam pozytywnie o swoim kraju, nawet jeśli nie jest to tylko prawda. Na kursie opowiadałam wiele o Polsce, pokazywałam filmiki czy zdjęcia. Na co dzień staram się opowiadać Niemcom tylko dobre rzeczy o Polsce. Czasami koloryzuję albo mówię, że nie jest tak źle, jak jest, bo nie chcę jednak narzekać na swój kraj. Nic mi to nie da, a lepiej, żeby Niemcy myśleli o Polsce pozytywnie. Kto będzie mówił o naszym kraju dobrze, jeśli my nie będziemy tego robić? Oczywiście w moich opowieściach nie przesadzam, bo Polska to w końcu nie Norwegia, ale wychodzę z założenia, że w Polsce jest tyle pozytywnych rzeczy, że zawsze znajdzie się coś, o czym można opowiedzieć Niemcom, zamiast tylko podkreślać wady.

Tutaj jeszcze oferta moich kursów na kolejny rok szkolny:

Polnisch in Wittlich

Polnisch in Traben-Trarbach

Weihnachtsmarkt odwołany

Doświadczenia zawodowe. Cz. 3

Asystentura Comeniusa w Niemczech

Po studiach zdecydowanie chciałam pracować jako nauczycielka. No cóż, w moim regionie Polski szans na pracę jako nauczycielka niemieckiego nie było żadnych. Wiedziałam o tym, ale mimo to złożyłam dziesiątki podań. Pomyślałam, że może akurat gdzieś się uda. W tamtym momencie, w połowie ostatniego roku studiów, nie wiedziałam jeszcze, że się nie uda. Wtedy jednak strasznie się tym przejmowałam i panikowałam. Teraz mam w sobie wewnętrzny spokój i pewność, że nigdy nie zabraknie mi pracy. Osiągnęłam to jednak po 3 latach aktywności zawodowej. Poza tym wiadomo, że w Polsce znajomości mają większe znaczenie niż kwalifikacje. Jakiś czas później dowiedziałam się, że pewne osoby, które miały bardzo niskie kwalifikacje, dostały pracę w szkołach, w których również ja składałam podanie. Ja powinnam była dostać tę pracę, ale jak tu się kłócić? Z perspektywy czasu mogę jednak powiedzieć, że niczego nie żałuję. Założę się, że mało kto może to powiedzieć.

Właśnie mniej więcej w połowie piątego roku studiów zobaczyłam na uczelni ogłoszenie o asystenturze Comeniusa. Zawsze zwracałam uwagę na plakaty na uczelni, można było nieraz dowiedzieć się ciekawych rzeczy. Poczytałam więcej. Okazało się, że chodzi o stypendium, w ramach którego młodzi ludzie mogą przez 3-12 miesięcy uczyć w zagranicznej szkole. Postanowiłam, że muszę spróbować. Trzeba było wypełnić bardzo długi wniosek, chyba około 30 stron. Poza tym zdobyć opinię wykładowcy i dziekana wydziału. W ostatniej chwili już miałam się rozmyślić. Jak zwykle byłam zabiegana. Na dodatek w domu skończył mi się tusz w drukarce i nie było jak wydrukować. Pojechałam więc do biblioteki uniwersyteckiej i wypełniłam ten megadługi wniosek w niecałe 2 godziny. Teraz myślę, że do sukcesu przyczynił się fakt, że nie wymyślałam nie wiadomo czego, lecz napisałam uzasadnienie prostymi słowami. Widocznie brzmiały autentycznie.

Kilka miesięcy później dostałam odpowiedź pozytywną. Jako jedna z 80 osób z całej Polski dostałam stypendium. Nie wiedziałam jednak, gdzie pojadę. Po kilku tygodniach dostałam adres kontaktowy do szkoły w niemieckim miasteczku Traben-Trarbach. Miałam wyjechać tu na rok. I jak tu uwierzyć, że minęły 3 lata, a ja nadal tu jestem?

Swoją asystenturę rozpoczęłam 16. sierpnia 2010 roku i zakończyłam 24. czerwca 2011 roku. Uczyłam w gimnazjum w małym miasteczku Traben-Trarbach w Nadrenii-Palatynat. Muszę dodać, że w Niemczech gimnazjum to szkoła, w której uczą się dzieci w wieku od 10-11 do 19 lat, więc system edukacji jest w Niemczech całkiem inny od polskiego. Nie uważam tego za dobre rozwiązanie, ponieważ już w wieku 10-11 lat niemieckie dzieci praktycznie muszą decydować o tym, czy w przyszłości będą studiować czy nie (mało kiedy da się odwrócić tę decyzję).

Traben-Trarbach to miasteczko w pd.-zach. Niemczech leżące nad Mozelą. Jest położone w dolinie między wzgórzami, na których uprawiane są winogrona, więc widoki są piękne. Dużo ludzi żyje tu z produkcji i sprzedaży wina oraz z turystyki. O miasteczku już pisałam, były również zdjęcia:

Traben-Trarbach. Pierwsza porcja

Traben-Trarbach. Cz. 2

Traben-Trarbach. Cz. 3

Traben-Trarbach. Cz. 4

Traben-Trarbach. Cz. 5

Bez samochodu, ale z powodzią

Teraz trochę o szkole. Gimnazjum Traben-Trarbach to dosyć duża szkoła, położona jak całe miasto na wzniesieniach, co sprawia, że pierwsze piętro w innej części szkoły jest parterem, więc łatwo można się zgubić. 80% uczniów to uczniowie dojeżdżający z okolicznych miasteczek i wsi. Jest tu około 70 nauczycieli.

W każdym roczniku są po 3-4 klasy. Klasy liczą od 18 do 25 uczniów. Średnio 2 klasy z każdego rocznika należą do Ganztagschule, czyli szkoły całodziennej, co związane jest z tym, że ci uczniowie są w szkole od godziny 7:50 do 16:00. Codziennie z wyjątkiem piątku, kiedy to kończą lekcje o 12.15 lub o 13:00. Muszę przyznać, że nie jestem zwolenniczką tego modelu, ponieważ moim zdaniem nie jest to w porządku, gdy 10-letnie dzieci wychodzą z domu o 6:30 rano i wracają o 18:00 (a tak jest, ponieważ tak jak napisałam, zdecydowana większość uczniów dojeżdża do szkoły). Ja uczyłam właśnie w klasach całodziennych (5, 6, 7 i 8), więc wiem, jak ciężko jest pracować z uczniami na 9. czy 10. lekcji, kiedy po całym dniu są już naprawdę zmęczeni.

Miałam wielkie szczęście, że trafiłam do jednej z najlepszych i najstarszych szkół w Niemczech. W Niemczech gimnazjum jest to szkoła o najwyższym poziomie (oprócz gimnazjum są jeszcze inne typy szkół). Moja szkoła, Gymnasium Traben-Trarbach, powstała w 1573 roku i reprezentuje ze sobą wysoki poziom.

Muszę wspomnieć również o tym, że moja szkoła od wielu lat utrzymuje kontakty z polskimi szkołami (z Zakopanego i Olkusza, a teraz również z Rzeszowa). Jest to godne podziwu, gdyż ogólnie szkoły niemieckie są bardziej zainteresowane współpracą z francuskimi czy angielskimi szkołami. Poza tym gimnazjum znajduje się w zachodnich Niemczech, bardzo blisko granicy z Francją. Gymnasium Traben-Trarbach przeprowadza wspólne projekty z Polską, organizują wymiany uczniowskie. Muszę wspomnieć, że dyrektor znał Kraków lepiej ode mnie 🙂 potem rozpoczęta została bardziej intensywna współpraca z moim dawnym liceum, czyli z III Liceum Ogólnokształcącym z Rzeszowa.

Właśnie z powodu tak ożywionych kontaktów z Polską szkoła starała się o przyznanie asystentki z Polski. Wcześniej byli tam asystenci z Anglii i z Francji, ale z innego programu niż Comenius. Byłam więc pierwszą asystentką Comeniusa w Gymnasium Traben-Trarbach.
Wszyscy w szkole bardzo ciepło mnie przyjęli. Zawarłam wiele nowych przyjaźni, mam tam dużo znajomych i cieszę się, że nie muszę się na razie z nimi rozstawać. W pokoju nauczycielskim czułam się bardzo dobrze. Zawsze było o czym rozmawiać z innymi nauczycielami. Z kilkoma z nich spotykałam się też w wolnym czasie.

Mieszkam w małym mieszkaniu 5 min. drogi piechotą od szkoły. Jest to bardzo spokojne miejsce, nie mogłam więc lepiej trafić. Wiem, że w porównaniu z innymi asystentami przebywającymi w Niemczech czynsz nie był niski, ale takie są po prostu stawki w Traben-Trarbach. Oprócz czynszu muszę dodatkowo płacić za prąd i za Internet. Na początku nie miałam Internetu, musiałam go założyć. Najwygodniejszą opcją był Telekom (odpowiednik polskiej Telekomunikacji). Za Internet płacę 34 euro miesięcznie (najtańsza opcja), jednak potem byłam bardzo zadowolona z tego, że go założyłam, gdyż Internet był i jest jednym z moich głównych narzędzi pracy i nauki. Bardzo mi się przydał do przygotowywania mojego polskiego kółka.

Mój opiekun był jednym z wicedyrektorów szkoły. Oprócz tego był on również opiekunem „Orientierungsstufe”, czyli piątych i szóstych klas. Zajmował się również koordynowaniem europejskich projektów w szkole. Był więc bardzo zajęty, ale mimo to prawie zawsze miał czas na rozmowę ze mną. Kiedy miałam problemy z uczniami, to zawsze radził mi, co powinnam robić. Nigdy mnie nie zbywał ani nie obarczał mnie winą. Na początku asystentury, kiedy miałam problemy z dziećmi (potem już wiedziałam, co robić), zdawało mi się czasem, że nie nadaję się do uczenia. Jednak po rozmowie z moim opiekunem od razu wiedziałam, jak dalej postępować i on zawsze utwierdzał mnie w tym, że na pewno jestem dobrą nauczycielką i że każdy nauczyciel codziennie popełnia jakiś błąd. Taka po prostu jest praca w szkole.

Opiekun znalazł dla mnie mieszkanie. W tym zakresie nie musiałam się o nic martwić. Wiedziałam wcześniej, jak wygląda niemiecki system edukacji, gdyż studiowałam germanistykę i dowiedziałam się tego na zajęciach. Jednak pracując w niemieckiej szkole, poznałam wszystko z pierwszej ręki. Wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Dowiedziałam się o zasadach funkcjonowania niemieckiego gimnazjum, o których nie miałam wcześniej pojęcia.

Już przed odbyciem asystentury spędziłam rok w Niemczech, dlatego ten kraj nie był dla mnie nowy. W trakcie asystentury poznałam lepiej Niemcy. Najlepiej poznałam jednak region, w którym mieszkałam, czyli rejon nad środkową Mozelą. Jest to dosyć specyficzny region – jest tu dużo zamków; miasta (a raczej miasteczka) położone są między wzgórzami w dolinie rzeki.
Piękniejszego miejsca do odbywania asystentury nie można sobie wyobrazić. Wszystko jest tu wyjątkowe – brak dużych miast, małe miasteczka i wsie, mnóstwo turystów, góry porośnięte winoroślą, mieszkańcy utrzymujący się z uprawy winorośli i produkcji wina. W moim miasteczku od razu poznaję, kto jest miejscowy, a kto turystą.

Nieoceniona jest dla mnie wiedza, jaką zdobyłam odnośnie postępowania z niesfornymi uczniami. Nauczyłam się, jak reagować na określone zachowania uczniów – jak ich nagradzać i karać. Ponieważ moje lekcje najczęściej odbywały się po południu, musiałam nauczyć się radzić sobie ze zmęczonymi po całym dniu lekcji uczniami. Jeśli chodzi o metody stosowane przeze mnie na lekcjach, to bardzo pomocne okazało się wszystko, czego nauczyłam się na studiach, gdyż miałam specjalizację nauczycielską.

Aby udoskonalić swoje metody, zdecydowałam się hospitować lekcje innych nauczycieli. Od nich czerpałam również nowe pomysły, a także metody na radzenie sobie z uczniami.
Mogłabym tu napisać o wiele więcej, ale ograniczam się do najważniejszych rzeczy. Tu zestawiam jeszcze obowiązki, jakie narzuciłam sobie w trakcie roku szkolnego. Robiłam o wiele więcej, niż musiałam. Do moich obowiązków zaplanowanych przez szkołę należało tylko uczenie niemieckiego, ale jak widzicie na poniższym opisie, zdecydowałam się zaangażować również w inne obowiązki.

Pierwszy semestr:
– prowadzenie obowiązkowych dla wszystkich uczniów lekcji wspomagających z niemieckiego w klasach 5, 6 i 8 (w tych lekcjach bardzo pomógł mi fakt, że na studiach miałam zajęcia po niemiecku. Dzięki temu umiałam wytłumaczyć uczniom gramatykę czy ortografię. Ćwiczenia prawie zawsze przygotowywałam sama, prawie nigdy nie kopiowałam ich z książek)
– opieka nad czasem do uczenia się (lekcje, na których uczniowie robili zadania domowe. Często musiałam im pomagać w zadaniach z matematyki czy z angielskiego)
– prowadzenie polskiego kółka 2 razy w tygodniu – dla klas 5 i 6
– wspólne z inną nauczycielką nadzorowanie prac uczniów klas 5 nad szkolną gazetką
– hospitacja lekcji niemieckiego w klasie 11 (kurs przygotowujący do matury. Dowiedziałam się tu dużo na temat tego, jak wyglądają w Niemczech przygotowania do tego egzaminu i czego wymaga się od uczniów)
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 12 (również kurs przygotowujący do matury)
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 5

Drugi semestr:
– prowadzenie wspomagających lekcji z niemieckiego w klasach 5, 6 i 8
– opieka nad czasem do uczenia się
– prowadzenie polskiego kółka 3 razy w tygodniu dla uczniów klas 5 i 6 (cieszyłam się z tego, że uczniowie chcieli chodzić na moje kółko i że mogło ono odbywać się aż 3 razy w tygodniu)
– hospitacja lekcji matematyki w klasie 10
– hospitacja lekcji fizyki w klasie 7
– hospitacja lekcji geografii w klasie 5
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 5

Poza tym:
– przeprowadzenie projektu „Es macht Spaß, Briefe zu schreiben” („Pisanie listów sprawia radość”) we współpracy z Zespołem Szkół w Widełce (woj. podkarpackie). Prostszego pomysłu na projekt być nie może, ale to właśnie pisanie listów do polskich uczniów sprawiało najwięcej radości moim niemieckim uczniom. Na ich twarzach malowała się wielka radość za każdym razem, kiedy listy przychodziły.
– przeprowadzenie projektu „My i nasze szkoły” we współpracy z I Gimnazjum we Wrocławiu. Projekt ten opisałam szczegółowo w jednym z poprzednich postów
– tłumaczenie korespondencji dla dyrekcji szkoły (z niemieckiego na polski i z polskiego na niemiecki)
– pomaganie we współpracy Gymnasium Traben-Trarbach ze szkołami partnerskimi z Polski
– organizowanie spotkań dla uczniów, np. „Noc polskiej kultury” oraz „Polskiego dnia”. Na organizację tego drugiego spotkania udało mi się pozyskać pieniądze z fundacji Polsko-Niemiecka
Współpraca Młodzieży
– udział w projekcie Klippert dla klasy 11 (uczniowie w ciągu kilku dni uczyli się, jak przygotowywać i wygłaszać prezentacje i referaty)
– opieka nad uczniami w czasie szkolnych dyskotek
– oczywiście uczestniczyłam w spotkaniu asystentów w Bonn. Najbardziej podobały mi się tam warsztaty na temat przekazywania języka i kultury własnego kraju.
 

Weihnachtsmarkt odwołany

Doświadczenia zawodowe. Cz. 2

Dzisiaj chciałbym napisać trochę o moich praktykach nauczycielskich na studiach.

Pierwszą praktykę (2007) odbyłam w szkole podstawowej w małej wsi niedaleko mojego miasteczka rodzinnego. Myślałam wtedy, że zrobię praktykę w podstawówce w moim mieście, ale okazało się, że nie ma tam niemieckiego. Do malutkiej wsi, w której jednak doceniono wagę niemieckiego, udawałam się codziennie autobusem. Bardzo mi się tam podobało. Polubiłam się z innymi nauczycielami, czułam się jak jeden z nich. Chciałam zostać w tej szkole na dłużej. Wszystkie lekcje prowadziłam sama. Muszę powiedzieć, że dzieci moim zdaniem zachowywały się lepiej niż w mieście. Nie zauważyłam w tej szkole markowych ubrań czy nie wiadomo jakich elektronicznych gadżetów. Było skromnie, ale nauczyciele starali się, żeby uczniowie brali udział w regionalnych czy wojewódzkich konkursach. Starali się robić dla tej szkoły coś więcej, a dyrektor był i do dzisiaj jest człowiekiem bardzo aktywnym. Miałam wrażenie, że nauczyciele w tej szkole wiedzą, co to jest powołanie. Może nie wszyscy, ale na pewno większość. Jak na wiejską, biedną szkołę dużo się tam działo. Sam budynek jest pomalowany na kolorowo, klasy też są kolorowe, a to ma duże znaczenie dla uczniów.

Podczas pierwszej praktyki byłam zachwycona zawodem nauczyciela i utwierdziłam się w przekonaniu, że wybrałam dobry zawód.

Druga praktyka (2008) była w gimnazjum, do którego sama chodziłam. Chciałam ją robić u nauczycielki, która mnie uczyła, ale okazało się, że przeszła do liceum. Nie dziwię się jej, biorąc pod uwagę, co dzieje się dzisiaj często w gimnazjach. Praktykę robiłam u nauczycielki, która dobrze mnie znała z dawnych czasów. Powiedziała mi, że nie bierze praktykantów, bo poziom znajomości języka często jest u nich marny, ale dla mnie zrobiła wyjątek. W gimnazjum nie było źle, ale to pewnie dlatego że nauczycielka zawsze siedziała z tyłu klasy. Lekcji nie pozwoliła mi prowadzić tylko w jednej klasie, w której zachowanie było gorzej niż fatalne. Ogólnie mówiąc: podobało mi się, pewnie dlatego że mimo wszystko miałam dobre wspomnienia z tej szkoły.

Trzecią praktykę (2009) odbyłam po powrocie ze stypendium w Niemczech. Była to praktyka w liceum, do którego chodziłam, które bardzo lubiłam i które wspominam z wielkim sentymentem. Praktykę robiłam u mojej dawnej nauczycielki niemieckiego, z którą do dzisiaj utrzymuję kontakt. Spotykamy się, kiedy jestem w Polsce. Dla mojego dawnego liceum załatwiłam również kontakty z niemiecką szkołą, w której później uczyłam. Teraz obie szkoły współpracują w ramach projektu Comenius. To jednak materiał na inną historię. Na praktyce w liceum również bardzo mi się podobało. W szkole czułam się świetnie, bo znałam innych nauczycieli. Z żalem stamtąd odeszłam.

Żeby zrobić dobrą praktykę nauczycielską, trzeba moim zdaniem:

a) znaleźć dobrego nauczyciela (co wcale nie jest takie proste)
b) skrupulatnie obserwować lekcje, zapisywać pomysły
c) szukać metod nauczania i wybrać stosowne do danej lekcji
d) nie ograniczać się do jednego typu ćwiczeń
e) mieć odwagę do próbowania różnych metod nauczania
f) urozmaicać lekcje, nie ograniczać się do podręcznika, tablicy i kredy
g) analizować przeprowadzone lekcje i wyciągać wnioski
h) słuchać opinii nauczyciela i przyjąć do wiadomości, że on chce dobrze i że krytykuje w słusznej sprawie
i) zwracać uwagę na reakcje uczniów
j) być elastycznym – czasami trzeba odejść od konspektu lekcji i pozwolić sobie na spontaniczność
k) przygotowywać zabawy dydaktyczne. To fakt, że to zajmuje trochę czasu, ale potem można takie zabawy wykorzystywać przez dłuższy czas
l) obserwować sposób stawiania ocen przez nauczyciela prowadzącego. 
ł) zrobić podsumowanie praktyki i wyciągnąć wnioski na przyszłość

Doświadczenia zawodowe. Cz. 1

Doświadczenia zawodowe. Cz. 1

Gdybym nie pracowała po 18 godzin na dobę, to na pewno częściej pisałabym na tym blogu, ale jest jak jest. Niedługo skończę rozwijanie mojej działalności, więc może trochę odetchnę. Mam przynajmniej taką nadzieję, a że nadzieja matką głupich, to każdy wie.

Dobrze, następny post będzie poświęcony ciekawym słówkom, a dzisiaj rozpoczynam pisanie o moich doświadczeniach dydaktycznych. Mam ich bardzo dużo i jestem bardzo szczęśliwa, że je zdobyłam. Nauczanie to moja pasja i cieszę się z każdej przygody. Lubię przygotowywać materiały dydaktyczne. Mam taki arsenał materiałów, że niedługo chyba poszukam większego mieszkania. Postaram się kiedyś napisać o materiałach dydaktycznych. Posługuję się głównie niemieckimi, angielskimi i polskimi podręcznikami.

Na początek chciałabym opisać, z jakimi uczniami mam doświadczenia dydaktyczne. Piszę o mojej pracy tutaj w Niemczech. O uczeniu przez Skypie napiszę innym razem.

a) Polska – wiadomo, że w Niemczech Polacy to ogromna mniejszość narodowa. Gdyby tak wszyscy w moim mieście chcieli się uczyć, to byłabym bogata. Niestety, większość jest tym kompletnie niezainteresowana i wystarczy im, kiedy dukają. Kiedy muszą pójść do lekarza albo do urzędu, to proszą kogoś, kto zna język i może tłumaczyć. Trzeba ich cały czas prowadzić za rączkę jak dzieci. Sama to wiem, bo przecież nieraz tłumaczę takim osobom. Kiedy ktoś jest sam, to jeszcze ujdzie, ale kiedy są dzieci, to jest przecież więcej do załatwienia. Niezmiennie dziwi mnie, że takim osobom nie zależy, żeby np. dogadać się z nauczycielami swoich dzieci. Żyją w tym kraju, znając tylko wybrane słowa i zwroty. Sama znam osoby, które są tutaj 25 lat i znają dosłownie kilka zdań po niemiecku. Koszmar. Mam znajomego Polaka, który jest dekarzem i mógłby zarabiać świetne pieniądze, gdyby znał język, ale mu nie zależy. Ma pracę na pół etatu i ciągle narzeka. Jest w Niemczech od prawie roku i nawet dni tygodnia jeszcze nie umie. Koszmar, ale już naprawdę nic mnie nie zdziwi. Takie osoby mają nastawienie: „mi już nic nie pomoże”. Jasne, że nie, jeśli wolisz olewać sprawę i liczyć na to, że Niemcy będą gestykulować albo pokazywać ci obrazki.

Są jednak też ludzie, którzy chcą się nauczyć tego języka, żeby normalnie porozumiewać się z Niemcami i najbardziej lubię uczyć takie osoby, bo wtedy czuję, że moja praca ma sens. Moi uczniowie w większości pracują fizycznie, ale mimo to znajdują czas na lekcje i to mnie cieszy. Ucząc, muszę się oczywiście nastawiać na język codzienny, a nie na żadne abstrakcje.

Mam w tym tyle doświadczenia, że mogę powiedzieć, że najgorzej jest wyjechać do obcego kraju, nic nie umiejąc. Wtedy takie osoby powtarzają po Niemcach to, co wydawało im się, że usłyszały i wychodzą głupoty. Takim osobom strasznie trudno jest się nauczyć w miarę poprawnego języka. Nieraz uczą się latami, a i tak potem mówią po swojemu. Ciężko jest, kiedy nie miało się wcześniej żadnych podstaw i uczyło się ze słuchu. Dorośli to nie dzieci, które uczą się języka naturalnie. Potem często kłócą się ze mną, że słyszeli to czy tamto, a ja doskonale wiem, że źle zrozumieli i że Niemcy powiedzieli zupełnie coś innego.

Wielu moich uczniów chodziło wcześniej na kursy niemieckiego prowadzone w Volkshochschulen. Takie kursy są prowadzone przez Niemców. Większość z tych osób nic tam się nie nauczyła, bo ci nauczyciele nie mogli w żaden sposób porównać polskiego i niemieckiego oraz zwrócić uwagi na różnice, a na początkowym etapie jest to szalenie ważne. 

Poza tym uczę też polskie dzieci, które przyjechały z rodzicami do Niemiec będąc już w wieku szkolnym. Dzieci do wieku 10 lat załapują trochę szybciej, ale potem jest tylko trudniej. Obok języka ogólnego dochodzi język fachowy z poszczególnych przedmiotów, a niemiecki język fachowy jest dosyć specyficzny.

b) Niemcy – mam również niemieckich uczniów. Są to Niemcy, którzy chcą się uczyć języka polskiego. Teraz np. uczę polskiego jedną panią, która ma 77 lat. Nie pochodzi z Polski, nie ma tam rodziny, ale interesuje ją nasz język. Poza tym uczę również polskiego na uniwersytetach ludowych, ale o tym będzie osobny tekst.

c) Tajlandia – od dwóch lat uczę niemieckiego dziewczynę z Tajlandii. Teraz ma 18 lat. Poznałam ją w szkole, w której uczyłam. Ona mówi po niemiecku dobrze, nie ma żadnych problemów z porozumiewaniem się, ale robi błędy gramatyczne. Musi je wyeliminować możliwie w jak największym stopniu, żeby dobrze zdać maturę. Zrobiła skok z Realschule do Gymnasium, bardzo duże osiągnięcie. Bardzo trudno jest mi jej wytłumaczyć odmianę rodzajnika, bo w jej języku nie ma niczego podobnego. Trudno jest też z czasami, z końcówkami przymiotnika, z zaimkami i przyimkami. Bardzo trudno jest jej zrozumieć np. przyimki z celownikiem i biernikiem, bo w jej języku praktycznie w ogóle nie ma deklinacji. Mi też nie jest łatwo, bo nie znam tajskiego i nie mogę porównać. Mimo wszystko jednak sobie radzimy i moja uczennica zrobiła wyraźne postępy. Robi coraz mniej błędów gramatycznych i jej teksty są coraz lepsze.

d) Słowacja – może i słowacki jest w jakiś sposób podobny do polskiego, ale nie znam tego języka i nie odważyłam się robić porównań. Mój uczeń był w piątej klasie tutejszego gimnazjum. Ćwiczyłam z nim głównie deklinację rodzajnika i koniugację. Również zrobił duże postępy. Po niemiecku mówił dobrze, ale z błędami. Nie przeszkadzało mu to w życiu codziennym, dopóki nauczycielka niemieckiego nie zwróciła uwagi na błędy gramatyczne. Teraz już go nie uczę, bo rodzina przeprowadziła się do Frankfurtu.

e) Bułgaria – obecnie uczę 12-letnią dziewczynkę z Bułgarii, która jest w Niemczech od dwóch tygodni. Rodzice ją tutaj sprowadzili. W Bułgarii miała niemiecki przez 6 miesięcy, ale o wiele lepiej zna angielski. Tłumaczę jej więc po angielsku oraz stosuję wizualizację. Jeśli ją pytam „Do you know what Zeitung means?” i nie wie, to pokazuję gazetę. To samo robię z przedmiotami. Jeśli pojawiają się abstrakcyjne pojęcia, to na takie okazje znalazłam w Internecie słownik niemiecko-bułgarski, także nie ma problemu. Może nawet załapię coś po bułgarsku, nigdy nie zaszkodzi. Nie wiem jednak, jak długo będę ją uczyła, gdyż jej ojciec powiedział mi niedawno, że za jakiś czas chciałby z nią rozmawiać w domu po niemiecku, a na to ja absolutnie się nie zgadzam. A dlaczego? Z prostego powodu – on w każdym zdaniu robi błędy: w szyku zdania, w rodzajnikach, w odmianie czasownika. Przecież wtedy u jego córki błędy się tylko utrwalą! Poza tym w dydaktyce jest zalecane, aby rodzice rozmawiali ze swoimi dziećmi w języku ojczystym. Przecież dorośli i tak nie opanują języka obcego tak jak rodzimy użytkownik języka, więc po co uczyć dzieci błędów? Jeśli w rodzinie tej dziewczyny tak będzie, to ja zrezygnuję z jej uczenia i pieniądze będą mi obojętne. Dużo ważniejsze jest dla mnie, żeby moja praca nie szła na marne.

f) Indie – Hindusów też uczyłam i okazyjnie uczę. Podam tu przykład: mam znajomego Hindusa, który od dwóch lat twierdzi, że musi nauczyć się czytać i pisać po niemiecku, żeby zrobić tutaj prawo jazdy. Raz na 2 miesiące weźmie u mnie lekcję, więc wielkiej motywacji tutaj nie ma. Jego językiem ojczystym jest język pendżabski. Nie wiem dokładnie, co to za język, ale na pewno dziwny, skoro „mój” Hindus nad prawie każdą samogłoską stawia przegłos i w ogóle nie słyszy różnicy pomiędzy „o” a „ö”. On pisze tak dziwnie, że nie rozumiem, na jakich zasadach pisze to, co pisze i skąd biorą się litery w układzie takim, a nie innym. Próbowałam to ogarnąć, ale musiałabym dłużej nad tym posiedzieć i zapytać kogoś, co to za język. On mówi po niemiecku „ja być, ja mieć”. Nauczył się tego języka ze słuchu i stąd wiele problemów.

Wszystkie te doświadczenia na pewno mnie wzbogaciły i wzbogacają. Jeśli ktoś chce się uczyć, to ja na pewno potrafię go nauczyć. Musi tak być, skoro mam uczniów, którzy dojeżdżają do mnie 60 km w jedną stronę.

O moich doświadczeniach dydaktycznych napiszę jeszcze w zakresie: praktyki na studiach, praca w niemieckiej szkole, kursy polskiego w Volkshochschulen i uczenie poprzez Skype. Nie wiem kiedy, ale napiszę.