Postem na moim blogu (tematyka: nauka niemieckiego w Niemczech), który wzbudził najwięcej kontrowersji, był ten pod tytułem Typowe błędy u osób uczących się niemieckiego ze słuchu z 17 listopada 2013. Dzisiaj prawie nic bym w nim nie zmieniła. Znajdziesz go tu:
Typowe błędy u uczących się niemieckiego ze słuchu
Drugim postem na podobny temat jest ten pt. Czy nauczysz się niemieckiego mieszkając w Niemczech? Znajdziesz go tu:
Czy nauczysz się niemieckiego mieszkając w Niemczech?
A tu post na ten sam temat na blogu Agnieszki Drummer:
Nauczę się niemieckiego w Niemczech. Automatycznie
Ktoś niedawno napisał mi, że podobał mu się styl, w jaki kiedyś pisałam na blogu. No to dzisiaj będzie dokładnie w tym stylu.
Zanim zaraz po ukończeniu studiów wyjechałam do Niemiec, naiwnie wierzyłam w to, że każdy, kto tam wyjeżdża, uczy się niemieckiego. No cóż, przeżyłam dużo gorzkich rozczarowań.
Być może ten post wzbudzi kontrowersje, ale no cóż – nie rusza mnie to Zaznaczę tu, że nikogo nie wyśmiewam, od tego jestem daleka. Wręcz przeciwnie – może kogoś zachęcę do nauki. .
Sytuacja nr 1
Kiedyś, wiele lat temu, usłyszałam rozmowę dwóch opiekunek osób starszych. Kluczowym do zrozumienia tej historii jest znajomość słowa das Bettlaken (prześcieradło).
Więc* jedna z tych opiekunek opowiadała drugiej, że babcia chciała, żeby dała jej nowe Bettlaken. I pokazywała na łóżko. A tak się składa, że słowo Bettlaken brzmi trochę podobnie do polskiego bydlaki. Tzn. wcześniej nie przyszłoby mi to do głowy, ale jak się zastanowić, to w sumie* tak. No i ta opiekunka tłumaczyła babci po polsku „Nie, nie, my w Polsce nie śpimy z bydlakami, śpimy w domu” No tak, aż kłaniają się tu bydlaki
Ale jakby się tak zastanowić… Gdyby nawet ta babcia trochę znała polski, to prawdopodobnie nie znałaby słowa „bydlaki”, tylko raczej „woda”, „dom” albo „stół”. A poza tym po polsku nie mówimy „bydlaki”, tylko bydło. Nigdy nie spotkałam się z tym, żeby jakiś rolnik określił bydło jako bydlaki. Moi dziadkowie też tak nie mówili.
W każdym razie historia skończyła się tak, że babcia musiała sama sobie wyciągnąć prześcieradło, bo to porozumienia nie doszło.
Sama pracowałam przez kilka lat jako opiekunka osób starszych. Kiedyś od kogoś usłyszałam, że do tego wcale nie potrzeba znajomości języka, bo wiadomo, co robić. Co za głupota! Oczywiście, że znajomość języka jest potrzebna. Nawet całkiem teoretycznie: Najczęściej wiadomo, co trzeba zrobić, ale czasem starszy człowiek chce po prostu porozmawiać. Pracowałam w sumie u czterech osób. Tylko jedna z nich była w takim stanie, że już nie mówiła, ale nieraz rozmawiałam z członkami jej rodziny. I co, nie trzeba mi było znajomości języka? Poza tym nieraz musiałam rozmawiać z lekarzem/lekarką. Nieraz musiałam dzwonić do członka rodziny w jakiejś sprawie.
Ten argument, że w ogóle są sytuacje, w których znajomość języka nie jest potrzebna, jest tak bzdurny, że brak słów na to. Jeśli tak sądzisz, to wybierz się na urlop do jakiegoś kraju, którego języka nie znasz i spróbuj tam coś załatwić. Ale sam/sama, nie z innymi Polakami. Brak znajomości języka to gotowy przepis na kłopoty. Niewiele trzeba, żeby zostać oszukanym.
Sytuacja numer 2
Dobre parę lat temu udałam się na międzynarodowe spotkanie kobiet. Miałam nadzieję, że spotkam tam kogoś ciekawego. Może i bym spotkała, gdyby ktoś mówił po niemiecku Możesz domyślić się więc, że dałam sobie spokój z tymi spotkaniami, gdyż wyglądało to tak, że Ukrainki rozmawiały ze sobą po ukraińsku czy rosyjsku, Arabki po arabsku itd.
Na pierwszym spotkaniu, na którym byłam, zaobserwowałam następującą sytuację: Niemiec zapytał się jednej z pań biorących udział: Wollen Sie Tee oder Kaffee? Ona z tego kompletnie nic nie zrozumiała, a zaznaczę w tym miejscu, że ten Niemiec mówił całkiem normalnie i nie miał żadnych naleciałości dialektu (a są takie dialekty, gdzie a wymawia się prawie jak o i wtedy potrzeba czasu, żeby się na to przestawić). Ale nie, on mówił całkiem normalnie. Wtedy sobie pomyślałam: Ok, może ona dopiero przyjechała do Niemiec. Ale nie – okazało się, że mieszka tu od dwóch lat, więc nieuchronnie nasuwa się tu pytanie: Serio!? Mieszkasz w Niemczech dwa lata i nie znasz słów takich jak Tee i Kaffee? No to coś tu poszło bardzo, bardzo nie tak!
Postanowiłam dać tym spotkaniom szansę, ale na kolejnym było tak samo, więc odpuściłam. Spotkałam wtedy dziewczynę z Hiszpanii, to przynajmniej pogadałam z nią po hiszpańsku. Nie o to mi jednak chodziło, więc nie traciłam więcej czasu.
Ktoś napisał na Instagramie, że ludzie przychodzą na spotkania międzynarodowe, żeby spotkać osoby ze swojego kraju. To nie do końca prawda. Czego oni się spodziewają? Że osoby prowadzące te spotkania nie będą Niemcami czy jak? Absurd. Pojawił się jeszcze komentarz, że osoba, która została zapytana o kawę czy herbatę, pewnie strasznie się zestresowała. No ale nie popadajmy tu w absurdy! Jeśli aż takie są nerwy na luźnym, niezobowiązującym spotkaniu, to strach pomyśleć, kiedy szef/szefowa odezwie się w pracy. Wtedy to już pewnie koniec.
Sytuacja numer 3
Nie tak dawno temu byłam świadkiem rozmowy, w której pewna Niemka próbowała coś wytłumaczyć dziewczynie z Polski. I znowu: mówiła powoli, całkiem normalnie (czyli Hochdeutsch). Tak, pomogłam w tłumaczeniu, kiedy widziałam, jak ta dziewczyna się męczyła, ale nie mogłam wygonić z głowy myśli w stylu: Serio, mieszkasz w Niemczech już ponad 10 lat i nie znasz słów takich jak Name i Beispiel?????
Tutaj dodam, że znałam tę dziewczynę osobiście i wiem, że ona w ogóle nie uczyła się niemieckiego. Nic nie robiła w tym celu. To nie nerwy, to nie stres. To lenistwo.
Sytuacja numer 4
Kiedyś udzielałam dużo prywatnych lekcji. Pewnego razu przyszli do mnie ludzie, którzy bardzo, ale to bardzo chcieli nauczyć się niemieckiego. Trochę się wtedy zdziwiłam, bo wiedziałam, że mieszkali tu od ponad 25 lat. No ale ok, pomyślałam, są różne sytuacje. Zaczęliśmy więc pierwszą lekcję i nigdy nie zapomnę ich zdziwienia, kiedy dowiedzieli się, że Ja się nazywam… to po niemiecku Ich heiße… Tak, wtedy to mnie bardzo zaskoczyło, ale teraz już nic mnie nie zaskoczy.
Ale co się okazało? Że oni nigdy nie mieli możliwości! Naprawdę? 25 lat! 25 lat! Przez ten czas naprawdę nie było okazji??? Nigdzie, nigdy??? Przez tyle lat??? Szczególnie od czasu, kiedy jest Internet?
Pewnie zgadniecie, że długo nie pochodzili do mnie na lekcje, bo okazało się, że samo do głowy nie wejdzie, że trzeba się uczyć i że czasowniki się odmieniają.
Pojawił się komentarz, że ci ludzie pewnie faktycznie nie mieli możliwości. Ale to jest moim zdaniem kolejny absurd. Nie uwierzę w coś takiego. Gdyby chcieli, to nauczyliby się choćby kilku zwrotów z tzw. samouczka, których kiedyś było pełno. Owszem, nie zawsze „chcieć to móc”, jednak najczęściej okazuje się, że ktoś nie mógł, bo nie chciał. Owszem, nauka niemieckiego nie jest łatwa, a nauka niemieckiego w Niemczech wcale nie musi być łatwiejsza czy szybsza. Jedno jest jednak pewne: Jeśli człowiek nic nie robi, to się nie nauczy.
Podsumowując moje refleksje…
Kogo krytykuję?
Leniwych ludzi.
Ludzi, którym uczyć się nie chce, ale umieć by chcieli.
Ludzi, którzy zadają mi pytania w stylu: Skąd ty tak dobrze mówisz po niemiecku?
Nauczyłam się! Nikt mi nie dał niczego za darmo, z nieba mi nie spadło.
Jak ty się nie będziesz uczył/a, to nie będziesz umieć.
Koniec.