utworzone przez Magdalena Welter | 22 maj 2025 | Aktualności, Ciekawostki, dwujęzyczność zamierzona, dzieci i angielski, O mnie i mojej pracy, O Niemczech
Minęły już ponad dwa lata, odkąd napisałam o moich studiach w Niemczech. Tutaj znajdziesz ten post i przeczytasz o tym, dlaczego się na nie zdecydowałam:
Moje studia w Niemczech. Część 1

Dzisiaj napiszę o tym, jakie są wady i zalety oraz co mnie rozczarowało (a tego niestety trochę było).
Jakie są moim zdaniem zalety?
- Można samemu wybierać zajęcia i ułożyć swój plan. Zajęcia wybiera się w określonych terminach, zaznaczając priorytety co do dnia i godziny. Ja zawsze układałam je w ten sposób, żeby być na uczelni maksymalnie 3 dni w tygodniu i żeby móc pracować. Wykłady najczęściej są nagrywane (to zależy od kierunku), więc nie musisz być fizycznie obecny/a.
- Można przesunąć egzamin. Do egzaminu niekoniecznie trzeba podejść w terminie, w jakim się odbywa. Można np. pół roku później. Mi się to zdarzyło. Są oczywiście ograniczenia – jeśli ktoś nie jest pewny, może sprawdzić, do kiedy najpóźniej można podejść do egzaminu (wszystkie informacje są podane w Prüfungsordnung).
- Poziom jest bardzo wysoki, chociaż nie zawsze jest to dobre. O tym za chwilę w części postu o wadach.
- Inkluzywny język. Wykładowca/Wykładowczyni MUSI zapytać studiujących, jakich zaimków należy używać. I np. jeśli ktoś oficjalnie jest mężczyzną, ale życzy sobie, żeby mówić o nim „ona”, to wykładowcy muszą się do tego stosować. To jest całkiem normalne, nikt nikogo nie wyśmiewa. Tak powinno być wszędzie.
- Nie do pomyślenia jest, żeby np. profesor wygłaszał seksistowskie uwagi do studentek. Nie spotkałam się nigdy z czymś takim, a w Polsce to wiadomo, jak jest… Pamiętam, że na studiach w Polsce (2005-2010) byłam w grupie, w której były same dziewczyny. W pozostałych dwóch grupach byli też chłopaki. I jeden z wykładowców ciągle wygłaszał seksistowskie uwagi tylko w naszej grupie, w innych nie. To było okropne. Jednak gdyby na uczelni w Niemczech się to zdarzyło, to na uczelni istnieją miejsca, gdzie możesz się zwrócić i gdzie ktoś Ci pomoże.
- Podobnie nie do pomyślenia jest, żeby studenci dostali na egzaminie pytania, na które nie mają szansy odpowiedzieć. Tutaj w Niemczech zawsze jest dokładnie określone, co może pojawić się na egzaminie i wykładowcy nie mają prawa zadać innych pytań. A w Polsce, jak jest, każdy widzi. Sama pamiętam takie sytuacje ze studiów w Polsce: Jeden wykładowca na pewnym egzaminie na drugim roku zobaczył, że prawie każdy zdał egzamin, więc oblał 3 ostatnie osoby, bo tak mu pasowało. Tak jak wcześniej wspomniałam – w Niemczech jest to nie do pomyślenia. Pamiętam sytuację ze studiów tutaj w Niemczech. Chodziło o egzamin ze wprowadzenia do językoznawstwa. W semestrze zimowym wykład prowadził profesor, w letnim inna profesorka. I wiem, że oni naradzali się co do pytań, żeby wszyscy studenci mieli takie same szanse, gdyż były osoby, które na wykład chodziły w semestrze zimowym, a do egzaminu chciały przystąpić w sierpniu.
- Podobnie możesz powiedzieć np. profesorowi, że się myli. Możesz mu powiedzieć, co ci się nie podoba na jego zajęciach. On ma obowiązek wziąć to pod uwagę i nie obawiaj się – nie uweźmie się na Ciebie.
Teraz czas na wady
- Nie wiem, jak jest oficjalnie podane, ale z tego, co wykładowcy oczekiwali, zaczynając anglistykę, powinno się już mieć poziom C2, a C1 to absolutne minimum. Dodatkowo wymowa jak Anglik lub Amerykanin. Jeśli nie masz idealnej wymowy i masz ślad obcego akcentu, to będą jeździć po tobie przy każdej możliwej okazji. Szczerze mówiąc – gdybym to wiedziała, to wybrałabym inny kierunek. Oczywiście z drugiej strony sprawiło to, że ćwiczyłam i poprawiałam swoją wymowę.
- Jeśli jakiś student lub studentka był/a np. na wymianie w USA czy w UK, to od razu było to słychać. Wymowa tych osób była super. Były też jednak osoby, które mają rodziców Anglików lub Amerykanów. Pytanie, czy one w ogóle powinny być dopuszczone na takie studia? Może moje zdanie jest kontrowersyjne, ale gdybym ja tak pojechała np. do Lipska studiować polonistykę, to Niemcy studiujący ze mną też raczej nie mieliby szans dorównać mi w wymowie.
- Program studiów. Same bardziej „wzniosłe” rzeczy, mało codziennego słownictwa czy tekstów użytkowych. Powiem tak: Po prawie 3 latach tych studiów stwierdzam, że całkiem nieźle umiem napisać esej po angielsku, ale nie umiem napisać reklamacji albo CV. Tekstów takich jak reklamacja, CV czy list motywacyjny nie pisaliśmy w ogóle. Chociaż wróć – były jakieś tam szczątki na zajęciach z tłumaczenia z niemieckiego na angielski – i wtedy okazało się, że reklamację po angielsku pisze się całkiem inaczej niż po niemiecku. Cóż, nie miałam okazji zgłębić tematu.
- Nie ma żadnych zajęć w stylu „praktyczna nauka języka”. Tzn. są wykładowcy, którzy zajmują się właśnie tym, czyli „Sprachpraxis”, ale na tych zajęciach nikt nie uczy cię gramatyki czy słownictwa. Mieliśmy zajęcia z wygłaszania prezentacji po angielsku, ale nikt nie uczył nas zaawansowanej gramatyki. To masz już umieć w wieku 19 lat, kiedy zaczynasz studia. Tak jak wspomniałam – najlepiej od razu C2 w wymowie i we wszystkich innych aspektach.
- Były zajęcia, które nazywały się Advanced Grammar, czyli „zaawansowana gramatyka”, chociaż moim zdaniem powinny nazywać się Basic Grammar, czyli „podstawowa gramatyka”. Czego tam się uczyliśmy? Angielskich czasów, okresów warunkowych, strony biernej. Jeśli to jest zdaniem uniwersytetu zaawansowaną gramatyką, to ja nie wiem, co powiedzieć. Na tych zajęciach było tak, że najczęściej ja byłam jedyną lub jedną z kilku osób zgłaszających się do odpowiedzi, ale to dlatego, że wcześniej ukończyłam filologię germańską i wiedziałam np. kiedy stosuje się stronę bierną. Inni nie wiedzieli, bo i skąd.
- Poza tym sorry, nie lubię się chwalić, ale tu muszę, bo się uduszę. Wykładowcy z UK często pytali nas o jakieś proste, codzienne słówka i tutaj zgadnijcie, kto się najczęściej zgłaszał. Poprawna odpowiedź: Tak, ja. A to dlatego, że nauczyłam córkę angielskiego.
- Nie każdy egzamin wlicza się do oceny końcowej i tutaj za nic nie mogę zrozumieć, dlaczego. Np. w pierwszym module egzaminy takie jak wprowadzenie do literaturoznawstwa, do językoznawstwa czy do nauczania angielskiego w ogóle nie liczą się do oceny końcowej. Nie mogę zrozumieć, dlaczego, skoro są to absolutne podstawy. Obojętne jednak, na jaką ocenę je zdasz, może być to najniższa ocena. Musisz tylko zdać, nic poza tym, żadnych ambicji.

Tutaj przeczytasz o tym, jak uczyłam córkę angielskiego:
Dwujęzyczność zamierzona
Wielojęzyczność mojej córki
Co myślisz o moim wpisie? Daj znać komentarzu! Co Cię zaskoczyło?
utworzone przez Magdalena Welter | 1 sie 2022 | Aktualności, dwujęzyczność zamierzona, dzieci i angielski, O Niemczech, Polacy w Niemczech
Tematem dzisiejszego postu będzie wielojęzyczność mojej córki: Jak nauczyłam ją angielskiego, jak nauczyła się niemieckiego i czy planuję dla niej naukę kolejnych języków?

Od mojego ostatniego wpisu o dwujęzyczności zamierzonej minęło już trochę czasu:
Dwujęzyczność zamierzona, czyli mówię do córki po angielsku
Moja córka urodziła się w marcu 2018. Kiedy miała około 10 miesięcy, zdecydowałam, że nauczę ją angielskiego. Zaczęłam to robić z pomocą książek wydawnictwa Usborne, na swoje drugie urodziny moja córka dostała ode mnie kilka książek z tego zestawu:
Peep inside
Dwa lata temu pisałam tak:
Mieszkamy w Polsce i pierwszym językiem obcym, z którym moja córka zetknie się w przedszkolu, a potem w szkole, będzie język angielski. Z tego powodu chciałam, żeby nauczyła się tego języka najpierw. Poza tym wyższe jest prawdopodobieństwo, że kiedyś angielski będzie jej najbardziej potrzebny. Kiedy córka skończy 3 lata, dodam niemiecki. Czyli będzie to w marcu 2021. Wcześniej się do tego przygotuję. Kupię książeczki po niemiecku i znając siebie samą, wiem, że przygotuję sporo autorskich materiałów.
Od tego czasu wiele się zmieniło. Zamierzałam dodać córce niemiecki, ale nie starczało mi na to czasu i zdecydowałam, że zostaniemy przy angielskim, a niemieckiego zacznie uczyć się kiedyś w szkole. Potem stanęło na tym, że będę postępować wg metody „30 minut niemieckiego dziennie”. Powoli zaczynałam, ale w połowie 2021 zdarzyło się tak, że całkiem nieoczekiwanie wyjechałam z córką do Niemiec.
Wraz z chwilą naszego wyjazdu oczywiście wszystko się zmieniło. Moja córka poszła do niemieckiego przedszkola, a wtedy nauka niemieckiego postępowała błyskawicznie. Wychowawcy powiedzieli mi, że moja córka nauczyła się niemieckiego w rekordowym tempie. Ja już po miesiącu zauważyłam, że niemiecki zaczyna u niej wypierać angielski. Dziecko w takim wieku opanowuje perfekcyjną wymowę bez akcentu i to niewątpliwa zaleta.
Teraz nie mówię już o dwujęzyczności, lecz o wielojęzyczności.
Teraz muszę zwracać uwagę na to, żeby moja córka nie zapomniała przede wszystkim polskiego. Nieraz pytała mnie: „Mamo, czy możemy rozmawiać po niemiecku?” Nie zgadzam się na to, gdyż w ogóle nie wyobrażam sobie, żeby moja córka zapomniała języka ojczystego. Równocześnie dbam o to, żeby nie zapomniała angielskiego, chociaż w drugiej kolejności. Byłoby mi szkoda, gdyby zapomniała tego, czego przez tak długi czas ją uczyłam.
Jestem absolwentką filologii germańskiej, angielski to mój drugi język. Uczenie córki angielskiego mi samej wiele dało, ale wymagało też samodzielnej pracy. Mam notatnik, w którym zapisuję „dziecięce” słówka i zwroty dotyczące np. emocji, jedzenia, dobrych manier, placu zabaw, puzzli, klocków, lalek itd. Wiele godzin poświęciłam na naukę i uczę się dalej. Uczenie córki angielskiego dało dużo mi samej: Polepszyłam swoją znajomość języka i poszerzyłam swoje horyzonty.
Tutaj przeczytasz wywiad ze mną z lipca 2020:
Wywiad z mamą germanistką
Po raz pierwszy usłyszałam o dwujęzyczności zamierzonej od Igi Białaszczyk. Wszystko zaczęło się od jej kursu „Toktumi”. To z niego dowiedziałam się, czym jest dwujęzyczność zamierzona i jak ją wprowadzać:
Toktumi
Jeśli chcesz nauczyć dziecko angielskiego, niemieckiego lub hiszpańskiego, to bardzo polecam materiały od English speaking mum, z których korzystam na co dzień:
Sklep English speaking mum
Dużo korzystałam również z książek „Angielski z Mają” oraz z e-booka Autorki „Angielski w domu w 15 krokach”:
Angielski z Mają
Czy planuję dla córki naukę kolejnych języków obcych?
Na ten moment na pewno nie. Myślałam o hiszpańskim, ale ostatecznie stwierdziłam, że w naszym wspólnym czasie to i tak będzie bardzo dużo, jeśli postawię na ojczysty polski i na angielski. Niemiecki moja córka ma w przedszkolu i to więcej niż wystarczy.
utworzone przez Magdalena Welter | 6 paź 2021 | Aktualności, dwujęzyczność zamierzona, dzieci i angielski, egzaminy z niemieckiego, Kommunikation auf Deutsch, kursy online, Linki i materiały, Metody nauki, O mnie i mojej pracy, O Niemczech, Polacy w Niemczech, szkoła płynnego mówienia
Ten post jest poszerzeniem karuzeli na Instagramie, którą opublikowałam jakiś czas temu. O barierze językowej wiem dużo – w końcu mam już 11 lat doświadczenia w uczeniu niemieckiego. Sama takiej bariery nigdy nie miałam, ale spotkałam się z wieloma osobami, które ją mają i dlatego wiem, jak ciężko jest ją pokonać.
Takiej bariery na pewno nie mają dzieci. Obserwuję to zresztą u mojej 3,5-letniej córki, z którą rozmawiam po angielsku. Post na ten temat znajdziesz tutaj. A wywiad ze mną na blogu English speaking mum przeczytasz tutaj. Od około dwóch miesięcy mieszkamy w Niemczech, niedługo moja córka pójdzie do niemieckiego przedszkola i już uczy się niemieckiego. Niesamowite, z jaką łatwością przyswaja język. Oczywiście małe dzieci mają tę łatwość. Jak mogłoby być inaczej, skoro w dzieciństwie muszą się tak dużo nauczyć? Nie przejmują się błędami. Ba, nawet nie wiedzą, że je popełniają. Jeśli dorosły poprawi błąd, to następnym razem prawdopodobnie dziecko go nie popełni, bo od razu to zakoduje. To przynajmniej obserwuję u mojej córki.
A co z barierą językową u dorosłych?

Co to jest bariera językowa?
Jest to blokada przed mówieniem, która sprawia, że nieraz nawet osoby na poziomie zaawansowanym nie mówią w języku obcym lub unikają tego jak ognia. Więcej na ten temat przeczytasz np. na blogu Slowlingo, tutaj. Szkoda, że blog Karoliny już nie jest rozwijany, ale można przeczytać wcześniejsze, wartościowe posty.
Oj, to jest problem!
Wiele osób unika mówienia, chociaż wiedzą, że można nauczyć się mówić w języku obcym, jeśli się w nim mówi. Jeśli nie mówimy, to nie nauczymy się mówić. Mówienie to umiejętność aktywna. Jak sama nazwa wskazuje, w trakcie mówienia produkujemy język. Wymaga to dużego wysiłku – trzeba w końcu myśleć o wszystkim. O dobieranych słowach, o gramatyce, o celu wypowiedzi.
Jak pokonać tę barierę?
Zacznij od mówienia do siebie. Kiedy uczyłam się hiszpańskiego, to nie miałam z kim rozmawiać, a były to czasy przed ogólnym dostępem do Internetu. Co robiłam? Mówiłam do siebie, rozmawiałam ze sobą! To może być pierwszy krok. O samodzielnej nauce języka obcego pisałam tutaj.
Znajdź kogoś, kto też się uczy i rozmawiaj z nim. Idealnie, jeśli ta osoba będzie na podobnym poziomie. Wtedy będziecie się wspierać nawzajem. Dzisiaj, w czasach Internetu, możesz bez problemu znaleźć osobę, z którą stworzysz tandem językowy.
Ale co z błędami?
Sugeruję, aby w trakcie rozmowy lub po niej zapisać sobie zdania, które sprawiły problem i potem zapytać kogoś, kto bardzo dobrze zna język. W ten sposób następnym razem będziesz wiedzieć, jak powiedzieć daną rzecz.
Powiedzenie, że uczymy się na błędach, jest prawdopodobnie jednym z najmądrzejszych. Ćwiczenie czyni mistrza – to też. Jest to bardzo proste – jeśli nie mówimy, to nie nauczymy się mówić. A jeśli chodzi o błędy? Zapytaj siebie samą / siebie samego, co się stanie, jeśli popełnisz błąd. Jeśli pomylisz rodzajniki? Jeśli pomylisz dwa podobne słowa? Jakie to będzie miało konsekwencje? Prawdopodobnie żadne. A jeśli ktoś Cię wyśmieje? To lepiej, bo będziesz wiedzieć, z kim się nie zadawać. Szczerze mówiąc, to prawdopodobieństwo, że ktoś Cię wyśmieje, jest niskie. Zdecydowanie częściej Niemcy cieszą się, kiedy ktoś mówi w ich języku i doceniają ten wysiłek.
Wyjątkiem są oczywiście sytuacje np. w urzędach czy w sądzie. Tutaj chcemy i musimy być zrozumiani precyzyjnie, dlatego wtedy warto poprosić kogoś o pomoc, jeśli Twoja znajomość języka jest podstawowa.
Nie odwlekaj mówienia!
Mówić można naprawdę od poziomu podstawowego – w prostych sytuacjach. Słowami, które się zna. Już na poziomie A2 jesteś w stanie bardzo dużo powiedzieć. Egzaminy na poziomie A2 są bardzo wymagającymi egzaminami i wymagają komunikacji na całkiem już niezłym poziomie. Osoby na silnym poziomie A2 potrafią powiedzieć dużo. Jako nauczycielka niemieckiego z ponad 11 lat doświadczenia wiem o tym bardzo dobrze i dlatego opracowałam kurs „Szkoła płynnego mówienia A2”. Informacje na temat tego kursu i możliwość zapisu na listę zainteresowanych znajdziesz tutaj.

Natomiast tutaj znajdziesz moją platformę kursową, na której w każdej chwili możesz zacząć kurs „Szkoła płynnego mówienia B1/B2”.

Często słyszę zdania: „Zacznę mówić, kiedy będę mieć poziom B1/B2/C1. Złe nastawienie! Nieraz są osoby, które skończyły kurs B1, a bardzo kiepsko mówią i nie potrafią porozumieć się w codziennych sytuacjach.
Dlatego: Nie czekaj, aż coś tam, coś tam, coś tam, tylko mów, używając tych słów, jakie znasz. Jeśli odsuwasz mówienie w czasie, to Twoja bariera językowa prawdopodobnie rośnie. Nie frustruj się, jeśli nie znaj słów – użyj innych. Żeby używać słów, trzeba się ich nauczyć. Jeśli nie pracujesz nad swoim słownictwem, to nic dziwnego, że nie potrafisz powiedzieć wielu rzeczy.
Naprawdę warto postarać się o to, żeby bariera językowa przestała istnieć. Przeczytaj mój tekst z 2013 roku o osobach dorosłych, które uczą się niemieckiego ze słuchu. Znajdziesz go tutaj. Nie każdy musi się uczyć, ale myślę, że warto pracować nad językiem, żeby powiedzieć, to co chcemy powiedzieć.
A czy ty masz barierę językową? Czy kiedykolwiek ją miałaś / miałeś? Miło mi będzie, jeśli podzielisz się swoim doświadczeniem w komentarzu.
utworzone przez Magdalena Welter | 18 maj 2020 | dwujęzyczność zamierzona, dzieci i angielski
Temat dwujęzyczności zamierzonej jest bardzo aktualny wśród współczesnych rodziców. Kiedyś myślałam, że moja córka wychowa się w innym kraju niż Polska, ale los zdecydował tak, że jesteśmy w Polsce. Dwujęzyczność zamierzona oznacza, że mówimy do dziecka w innym języku niż ojczysty w kraju, w którym nie mówi się w tym języku.

Na początek muszę wspomnieć, że moim zdaniem dwujęzyczność zamierzona – jej wprowadzanie, ma sens wtedy, kiedy mówimy do dziecka w codziennych sytuacjach. Trzeba zacząć od tego, co dziecko zna, od przedmiotów, którymi jest otoczone na co dzień. Wtedy nauka przyniesie pożądany efekt.
Oczywiście wymaga to dużo pracy ze strony rodzica, bo i on musi nauczyć się wielu słówek wcześniej nieznanych. Na kursach językowych nie ma zwrotów takich jak „nie wierć się” albo „chcesz zrobić kupkę?”

Kiedy moja córka się urodziła (marzec 2018), nie planowałam mówić do niej w języku obcym. Z powodu różnych problemów w ogóle nie myślałam o takich rzeczach. Potem powoli przyzwyczajałam się do macierzyństwa. Powoli oswajałam się z nowymi obowiązkami. Kiedy moja córka miała około pół roku, zaczęłam mówić do niej po niemiecku, jednak szybko z tego zrezygnowałam. Kiedy skończyła 10 miesięcy, postanowiłam, że stawiam na angielski. Od tej pory sama się zmobilizowałam, zaczęłam kupować książeczki po angielsku, włączać mojej córce piosenki tylko w języku angielskim, sama zaczęłam coraz częściej mówić do niej po angielsku.
Mieszkamy w Polsce i pierwszym językiem obcym, z którym moja córka zetknie się w przedszkolu, a potem w szkole, będzie język angielski. Z tego powodu chciałam, żeby nauczyła się tego języka najpierw. Poza tym wyższe jest prawdopodobieństwo, że kiedyś angielski będzie jej najbardziej potrzebny. Kiedy córka skończy 3 lata, dodam niemiecki. Czyli będzie to w marcu 2021. Wcześniej się do tego przygotuję. Kupię książeczki po niemiecku i znając siebie samą, wiem, że przygotuję sporo autorskich materiałów.
W Internecie, jestem znana z niemieckiego, na nim opiera się moja działalność, ale uczę również angielskiego (proporcje na ten dzień – 80:20).
Od tych książek zaczynałyśmy:

Wspaniała seria o Maisy. Cenię ją szczególnie za mnóstwo codziennych sytuacji:



Kupuję głównie książki wydawnictwa Usborne – tutaj. Na Facebooku oraz na YouTube działa Anna Pękała, dzięki której kupuję najwięcej książek.
Strona Anny: Little bookworm
Anna na Facebooku: Little bookworm na FB
„Peep inside” – ulubione książeczki mojej córki, które dostała ode mnie w prezencie na drugie urodziny:

„Peep inside” to seria książek z okienkami do otwierania.


I dużo innych od Usborne:
Seria Phonics readers:



Seria touchy & feely:

Te książeczki zawierają dotykowe elementy. Można pogłaskać po brzuchu kotka albo dotknąć ogonka królika 🙂


Karty obrazkowe:


Słownik obrazkowy o naturze:


Jednak nie tylko Usborne.
Nie może zabraknąć Peppy:

Ben & Holly:

Inna fajna książeczka:


Prawie zawsze mówię do córki po angielsku, ale są oczywiście sytuacje, kiedy o tym nie pamiętam, np. kiedy jestem zdenerwowana.
Oczywiście miałam chwile zwątpienia, pewnie jak większość rodziców. Był moment, kiedy pomyślałam, że to nie ma sensu, że sama byłam zniechęcona, ale zaraz moja córka zaskoczyła mnie pozytywnie, kiedy wypowiedziała pierwsze zdanie po angielsku. To był dla mnie moment przełomowy i od tej pory nie wątpię. Dzieci uczą się niesamowicie szybko i moja córka po prostu chłonie wiedzę. Nieraz wystarczy, że raz powiem jakieś słowo, a już jest zapamiętane 🙂
Materiały i inspirację czerpię głównie od Justyny, czyli Englishspeakingmum. Tutaj znajdziecie jej bloga: English speaking mum
strona na Facebooku: English speaking mum na FB
profil na Instagramie: englishspeakingmum
Dodatkowo Justyna prowadzi dwie grupy na Facebooku:
Mamy mówią po angielsku
Mamy mówią po niemiecku
Justyna jest autorką świetnych e-booków do angielskiego: „Outside” i „At home”, które pomagają w komunikacji z dzieckiem. Ostatnio ukazał się e-book „Zuhause”, którego miałam przyjemność być korektorką. Tutaj możecie kupić e-booki:
English speaking mum – sklep

Dodatkowo kupiłam kurs „Toktumi” Igi Białaszczyk:
Kurs online, który nauczy twoje dziecko angielskiego
Bardzo ciekawy jest również blog „Lena speaks”:
Lena speaks
Również blog Pauliny Tarachowicz – Bilikid:
Bilikid – jak uczyć swoje dziecko angielskiego