Domyślam się, że każdy słyszał o słynnej książce Bernharda Schlinka „Der Vorleser” (1995), czyli w polskim tłumaczeniu „Lektor”. Książka ponownie rozpętała dyskusję na temat odpowiedzialności za zbrodnie popełniane przez młode kobiety w czasach II wojny światowej – chodzi tu przede wszystkim o strażniczki w obozach koncentracyjnych. Do tej pracy wybierano młode kobiety, które chciały dobrze zarobić i które na początku zwykle nie zdawały sobie sprawy z tego, na czym będzie polegała ich praca. Po zakończeniu wojny większość z nich stanęła przed sądami, broniąc się w ten sposób, że przecież wykonywały tylko rozkazy przełożonych i że chciały dobrze wykonywać swoją pracę.
Jeśli ktoś z Was nie zna tej problematyki, to polecam lekturę świetnego, bardzo ciekawego artykułu na portalu interia.pl pt. „Nazistowskie zbrodniarki wojenne: Jak stały się bestiami?”:
Nazistowskie zbrodniarki wojenne: Jak stały się bestiami?
Historia jednej z takich kobiet opisana jest w książce „Der Vorleser”. Do fabuły dochodzi tu aspekt romansu dojrzałej kobiety z młodym chłopcem, tak właściwie jeszcze nie mężczyzną. Motyw takiego romansu znajduje się jeszcze np. w powieści „Die Entdeckung der Currywurst” Uwe Timma (która również została zekranizowana).
W powieści „Der Vorleser” aspekt romansu nie wysuwa się jednak na pierwszy plan. Najważniejszy zdaje się tu być motyw odpowiedzialności i kary za zbrodnię. O tym, że główna bohaterka, Hanna Schmitz, pojmuje wreszcie swój błąd, świadczy fakt, że po tym jak nauczyła się czytać, w więzieniu czyta książki o obozach koncentracyjnych i w końcu karze samą siebie za to, co zrobiła.
Zwiastun amerykańskiego filmu „The reader” (2008), ekranizacji książki (w reżyserii Stephena Daldry’ego):
I tu chciałabym krótko opisać, co myślę o tym filmie:
1. Hollywood zrobiło z książki Schlinka love story. W filmie zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan aspekt romansu, co jest oczywiście niesłuszne. Kiedy główna bohaterka popełnia w filmie samobójstwo, widzimy, że stoi na książkach, na których grzbietach czytamy m.in. słowo „love”. Stąd wniosek, że zabija się z powodu nieszczęśliwej miłości. A to zdecydowanie koliduje z powieścią. Znając Hollywood, nie dziwi mnie jednak, że powieść przerobiono na love story. Dziwi mnie jednak zgoda Schlinka na taką ekranizację i pozwala przypuszczać, że chodziło w tym wszystkim o pieniądze.
2. Głupie zdaje mi się to, że w filmie, który jest przecież po angielsku, aktorzy mówią z niemieckim akcentem. Po co? Nie rozumiem sensu tego zabiegu. Jeśli już reżyser chciał udowodnić, że akcja dzieje się w Niemczech, trzeba było nakręcić film po niemiecku.
3. Kate Winslet, która zagrała Hannę Schmitz, powinna była dostać Oscara za jedną z innych swoich dobrych kreacji, bo przecież tak wiele ich było, a nie za kiepską ekranizację. Zresztą w wywiadach, których udzielała w ramach promocji filmu, sama przyznawała, że w ramach przygotowania do roli skupiała się na analfabetyzmie, a nie na zbrodniach nazistowskich. Być może nawet nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodziło.
4. W poprzednim punkcie napisałam „kiepska ekranizacja” właśnie dlatego, że jest to kiepska ekranizacja, a nie kiepski film. Film byłby jak najbardziej w porządku, gdyby nie była to ekranizacja książki. Dlatego może on się podobać przede wszystkim tym widzom, którzy nie czytali powieści.
5. Trzeba oczywiście docenić jak zwykle świetną rolę Ralpha Fiennesa – jednego z moich ulubionych aktorów. Zagrał on m.in. w „Liście Schindlera” Stevena Spielberga, o której napiszę niedługo.
6. Na koniec mogę powiedzieć, że mimo wszystko polecam ten film. Najpierw należy jednak przeczytać książkę. Inaczej nie będziecie wiedzieć, o co tak naprawdę chodzi w powieści Bernharda Schlinka.
Widzialam film z Kate Winslet i jest mocny-zrobil na mnie wrazenie,ciekawa jestem w takim razie jak czyta sie ksiazke.
Książka jest o wiele lepsza 🙂
Dzięki za link do artykułu o zbrodniarkach wojennych, był bardzo ciekawy.
Jeśli chodzi o "Vorlesera" to oglądałam film i nie zrobił na mnie większego wrażenia, oglądałam lepsze produkcje tematycznie związane z II Wojną Światową. Jednak z chęcią sięgnę po książkę, dzięki za recenzję!
Zarówno film, jak i książka zrobiły na mnie dobre wrażenie. Żałuję trochę, że to nie Niemcy zrobili ekranizację. Ich filmy "rozliczające" z przeszłości, są na dobrym poziomie. Dlatego tak bardzo lubię oglądać "Życie na podsłuchu" czy "Fala". Oglądałaś?
Też sądzę, że niemiecka ekranizacja byłaby lepsza. O "Życiu na podsłuchu" jeszcze napiszę, a "Falę" obejrzę. Dzięki za polecenie!
Oglądałam jedynie film, więc nie mogę się wypowiedzieć o książce. Ekranizację odebrałam jeszcze inaczej – ani nie jako film o wojnie, holocauście, odpowiedzialności, zbrodniach itp, ani jako historię miłosną. Dla mnie na pierwszym planie była właśnie (nie)umiejętność czytania i pisania, którym podporządkowane było przecież wszystko inne. A momentem kulminacyjnym scena z sali sądowej, kiedy bohaterka woli "podpisać" dokument niż przyznać się przed rzeszą zebranych, że jest analfabetką. Dziwi mnie, że na ten aspekt nie zwrócono w ogóle uwagi! Na pewno wiele osób zna to uczucie, kiedy wolimy kłamać albo nieprzyznawać się do czegoś ze wstydu, co czasem ściąga na nas jeszcze większe kłopoty.