Postanowiłam dzisiaj zamieścić na blogu drugą część relacji o zajęciach z uchodźcami. Teraz, po tych dwóch miesiącach, mogę powiedzieć nieco więcej na ten temat. Tutaj znajdziecie pierwszą część:

Pierwsze zajęcia z uchodźcami

Kiedy na początku października zaczynałam pracę z nimi, to zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób zbuduję swój autorytet jako nauczycielki. Powiem wprost, że zastanawiałam się nad tym, czy moi uczniowie będą mnie szanować jako nauczyciela, ponieważ jestem kobietą, a wiadomo, jaki autorytet ma kobieta w niektórych krajach arabskich. Okazało się, że nie było się czego obawiać, bo nie jestem sama – w końcu obie moje grupy mają sporo nauczycielek, nie tylko nauczycieli. Od początku byłam konsekwentna w budowaniu autorytetu. Nie popełniłam tych samych błędów jak w 2010 roku, kiedy dwa miesiące po skończeniu studiów zaczęłam uczyć w szkole. Potem, z perspektywy czasu, zrozumiałam, jakie błędy popełniłam i na przyszłość wiedziałam, co robić, a czego nie robić.

Teraz było trochę inaczej, gdyż moi uczniowie to w większości uchodźcy z krajów arabskich. Trochę się obawiałam tego, jak będą mnie postrzegać, ale okazało się, że jest dobrze. Ja od początku byłam konsekwentna, „nie” znaczy „nie”. Poza tym oni zobaczyli, że dotrzymuję słowa i że znam się na swoim fachu i to zapewne im w jakiś sposób zaimponowało.

Oczywiście nigdy nie jest tak, żeby nie było trudności. Nie mogę powiedzieć, żeby w którejś grupie było łatwiej. Może napiszę kilka słów na temat obu:

1) Grupa pierwsza: uczniowie tylko z krajów arabskich, w większości młodzi mężczyźni, ale również kobiety. Złożyło się tak, że od kilku tygodni przerabiam z nimi tylko matematykę. Większość z nich dopiero tutaj w Niemczech zaczęła chodzić do szkoły albo chodzili w swoich krajach, ale pisali np. po persku i nie znali wcześniej alfabetu łacińskiego. Kilka tygodni temu zapytali mnie, czy pomogę im w matematyce. Odpowiedziałam, że oczywiście tak, jeśli tylko będę potrafiła. Okazało się, że oni uczą się tego, czego ja uczyłam się w szkole podstawowej. Mi samej powtórka nie zaszkodziła, bo dodawanie pisemne jest łatwe, ale dzielenie i odejmowanie już nie tak bardzo. Wiadomo, że do dużych liczb używa się kalkulatora. Ułamków nie musiałam powtarzać, bo pamiętałam, jak się je dodaje albo odejmuje. Ciekawe jest tłumaczenie matematyki po niemiecku. Kiedyś już to robiłam w gimnazjum tutaj.

Trudności moich uczniów wynikały z tego, że myli im się tabliczka mnożenia. Zastanawiałam się, dlaczego nie wiedzą, ile jest „7 razy 6” i dlaczego długo nad tym myślą. Okazało się, że nie wiedzą, że jest coś takiego jak tabliczka mnożenia. Zrozumiałam więc, skąd wszelkie trudności i obiecałam, że na środę im ją przyniosę. Muszę przyznać, że byłam zaskoczona, że nikt im nie kazał się nauczyć na matematyce tabliczki mnożenia do 100. A może obecny nauczyciel sądził, że już się jej uczyli. Nie wiem, w każdym razie ułatwi im to życie nie tylko na matematyce. Widziałam, że trochę zazdrościli mi – może to za dużo powiedziane – że ja uczyłam się tego wszystkiego w podstawówce. Wszystko, co dla mnie jest oczywiste, dla nich jest nowe.

2) Grupa druga: analfabeci z Somalii, Erytrei, Iraku i Afganistanu. W tej grupie jest trudno porozumieć się, ponieważ nigdy nie jestem pewna, czy uczniowie zrozumieli, co powiedziałam. Wiadomo, że staram się wszystko mówić prosto. Podobny problem ma inna nauczycielka i ostatnio właśnie komentowałyśmy, że nie wiemy, czy oni w ogóle cokolwiek rozumieją. Ostatnio kurs niemieckiego został przełożony z wtorku na piątek (oprócz tego jest jeszcze w środy i w czwartki). Nie było łatwo to wytłumaczyć, ale udało się. Poza tym obserwuję, że moi uczniowie mają nieco inne poczucie czasu niż ja. Czasami ktoś przychodzi w połowie lekcji, ale no cóż, tego na razie nie zmienię. Zawsze mówią do mnie na „ty”, bo jeszcze nie umieją na „pani” 🙂