Asystentura Comeniusa w Niemczech

Po studiach zdecydowanie chciałam pracować jako nauczycielka. No cóż, w moim regionie Polski szans na pracę jako nauczycielka niemieckiego nie było żadnych. Wiedziałam o tym, ale mimo to złożyłam dziesiątki podań. Pomyślałam, że może akurat gdzieś się uda. W tamtym momencie, w połowie ostatniego roku studiów, nie wiedziałam jeszcze, że się nie uda. Wtedy jednak strasznie się tym przejmowałam i panikowałam. Teraz mam w sobie wewnętrzny spokój i pewność, że nigdy nie zabraknie mi pracy. Osiągnęłam to jednak po 3 latach aktywności zawodowej. Poza tym wiadomo, że w Polsce znajomości mają większe znaczenie niż kwalifikacje. Jakiś czas później dowiedziałam się, że pewne osoby, które miały bardzo niskie kwalifikacje, dostały pracę w szkołach, w których również ja składałam podanie. Ja powinnam była dostać tę pracę, ale jak tu się kłócić? Z perspektywy czasu mogę jednak powiedzieć, że niczego nie żałuję. Założę się, że mało kto może to powiedzieć.

Właśnie mniej więcej w połowie piątego roku studiów zobaczyłam na uczelni ogłoszenie o asystenturze Comeniusa. Zawsze zwracałam uwagę na plakaty na uczelni, można było nieraz dowiedzieć się ciekawych rzeczy. Poczytałam więcej. Okazało się, że chodzi o stypendium, w ramach którego młodzi ludzie mogą przez 3-12 miesięcy uczyć w zagranicznej szkole. Postanowiłam, że muszę spróbować. Trzeba było wypełnić bardzo długi wniosek, chyba około 30 stron. Poza tym zdobyć opinię wykładowcy i dziekana wydziału. W ostatniej chwili już miałam się rozmyślić. Jak zwykle byłam zabiegana. Na dodatek w domu skończył mi się tusz w drukarce i nie było jak wydrukować. Pojechałam więc do biblioteki uniwersyteckiej i wypełniłam ten megadługi wniosek w niecałe 2 godziny. Teraz myślę, że do sukcesu przyczynił się fakt, że nie wymyślałam nie wiadomo czego, lecz napisałam uzasadnienie prostymi słowami. Widocznie brzmiały autentycznie.

Kilka miesięcy później dostałam odpowiedź pozytywną. Jako jedna z 80 osób z całej Polski dostałam stypendium. Nie wiedziałam jednak, gdzie pojadę. Po kilku tygodniach dostałam adres kontaktowy do szkoły w niemieckim miasteczku Traben-Trarbach. Miałam wyjechać tu na rok. I jak tu uwierzyć, że minęły 3 lata, a ja nadal tu jestem?

Swoją asystenturę rozpoczęłam 16. sierpnia 2010 roku i zakończyłam 24. czerwca 2011 roku. Uczyłam w gimnazjum w małym miasteczku Traben-Trarbach w Nadrenii-Palatynat. Muszę dodać, że w Niemczech gimnazjum to szkoła, w której uczą się dzieci w wieku od 10-11 do 19 lat, więc system edukacji jest w Niemczech całkiem inny od polskiego. Nie uważam tego za dobre rozwiązanie, ponieważ już w wieku 10-11 lat niemieckie dzieci praktycznie muszą decydować o tym, czy w przyszłości będą studiować czy nie (mało kiedy da się odwrócić tę decyzję).

Traben-Trarbach to miasteczko w pd.-zach. Niemczech leżące nad Mozelą. Jest położone w dolinie między wzgórzami, na których uprawiane są winogrona, więc widoki są piękne. Dużo ludzi żyje tu z produkcji i sprzedaży wina oraz z turystyki. O miasteczku już pisałam, były również zdjęcia:

Traben-Trarbach. Pierwsza porcja

Traben-Trarbach. Cz. 2

Traben-Trarbach. Cz. 3

Traben-Trarbach. Cz. 4

Traben-Trarbach. Cz. 5

Bez samochodu, ale z powodzią

Teraz trochę o szkole. Gimnazjum Traben-Trarbach to dosyć duża szkoła, położona jak całe miasto na wzniesieniach, co sprawia, że pierwsze piętro w innej części szkoły jest parterem, więc łatwo można się zgubić. 80% uczniów to uczniowie dojeżdżający z okolicznych miasteczek i wsi. Jest tu około 70 nauczycieli.

W każdym roczniku są po 3-4 klasy. Klasy liczą od 18 do 25 uczniów. Średnio 2 klasy z każdego rocznika należą do Ganztagschule, czyli szkoły całodziennej, co związane jest z tym, że ci uczniowie są w szkole od godziny 7:50 do 16:00. Codziennie z wyjątkiem piątku, kiedy to kończą lekcje o 12.15 lub o 13:00. Muszę przyznać, że nie jestem zwolenniczką tego modelu, ponieważ moim zdaniem nie jest to w porządku, gdy 10-letnie dzieci wychodzą z domu o 6:30 rano i wracają o 18:00 (a tak jest, ponieważ tak jak napisałam, zdecydowana większość uczniów dojeżdża do szkoły). Ja uczyłam właśnie w klasach całodziennych (5, 6, 7 i 8), więc wiem, jak ciężko jest pracować z uczniami na 9. czy 10. lekcji, kiedy po całym dniu są już naprawdę zmęczeni.

Miałam wielkie szczęście, że trafiłam do jednej z najlepszych i najstarszych szkół w Niemczech. W Niemczech gimnazjum jest to szkoła o najwyższym poziomie (oprócz gimnazjum są jeszcze inne typy szkół). Moja szkoła, Gymnasium Traben-Trarbach, powstała w 1573 roku i reprezentuje ze sobą wysoki poziom.

Muszę wspomnieć również o tym, że moja szkoła od wielu lat utrzymuje kontakty z polskimi szkołami (z Zakopanego i Olkusza, a teraz również z Rzeszowa). Jest to godne podziwu, gdyż ogólnie szkoły niemieckie są bardziej zainteresowane współpracą z francuskimi czy angielskimi szkołami. Poza tym gimnazjum znajduje się w zachodnich Niemczech, bardzo blisko granicy z Francją. Gymnasium Traben-Trarbach przeprowadza wspólne projekty z Polską, organizują wymiany uczniowskie. Muszę wspomnieć, że dyrektor znał Kraków lepiej ode mnie 🙂 potem rozpoczęta została bardziej intensywna współpraca z moim dawnym liceum, czyli z III Liceum Ogólnokształcącym z Rzeszowa.

Właśnie z powodu tak ożywionych kontaktów z Polską szkoła starała się o przyznanie asystentki z Polski. Wcześniej byli tam asystenci z Anglii i z Francji, ale z innego programu niż Comenius. Byłam więc pierwszą asystentką Comeniusa w Gymnasium Traben-Trarbach.
Wszyscy w szkole bardzo ciepło mnie przyjęli. Zawarłam wiele nowych przyjaźni, mam tam dużo znajomych i cieszę się, że nie muszę się na razie z nimi rozstawać. W pokoju nauczycielskim czułam się bardzo dobrze. Zawsze było o czym rozmawiać z innymi nauczycielami. Z kilkoma z nich spotykałam się też w wolnym czasie.

Mieszkam w małym mieszkaniu 5 min. drogi piechotą od szkoły. Jest to bardzo spokojne miejsce, nie mogłam więc lepiej trafić. Wiem, że w porównaniu z innymi asystentami przebywającymi w Niemczech czynsz nie był niski, ale takie są po prostu stawki w Traben-Trarbach. Oprócz czynszu muszę dodatkowo płacić za prąd i za Internet. Na początku nie miałam Internetu, musiałam go założyć. Najwygodniejszą opcją był Telekom (odpowiednik polskiej Telekomunikacji). Za Internet płacę 34 euro miesięcznie (najtańsza opcja), jednak potem byłam bardzo zadowolona z tego, że go założyłam, gdyż Internet był i jest jednym z moich głównych narzędzi pracy i nauki. Bardzo mi się przydał do przygotowywania mojego polskiego kółka.

Mój opiekun był jednym z wicedyrektorów szkoły. Oprócz tego był on również opiekunem „Orientierungsstufe”, czyli piątych i szóstych klas. Zajmował się również koordynowaniem europejskich projektów w szkole. Był więc bardzo zajęty, ale mimo to prawie zawsze miał czas na rozmowę ze mną. Kiedy miałam problemy z uczniami, to zawsze radził mi, co powinnam robić. Nigdy mnie nie zbywał ani nie obarczał mnie winą. Na początku asystentury, kiedy miałam problemy z dziećmi (potem już wiedziałam, co robić), zdawało mi się czasem, że nie nadaję się do uczenia. Jednak po rozmowie z moim opiekunem od razu wiedziałam, jak dalej postępować i on zawsze utwierdzał mnie w tym, że na pewno jestem dobrą nauczycielką i że każdy nauczyciel codziennie popełnia jakiś błąd. Taka po prostu jest praca w szkole.

Opiekun znalazł dla mnie mieszkanie. W tym zakresie nie musiałam się o nic martwić. Wiedziałam wcześniej, jak wygląda niemiecki system edukacji, gdyż studiowałam germanistykę i dowiedziałam się tego na zajęciach. Jednak pracując w niemieckiej szkole, poznałam wszystko z pierwszej ręki. Wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Dowiedziałam się o zasadach funkcjonowania niemieckiego gimnazjum, o których nie miałam wcześniej pojęcia.

Już przed odbyciem asystentury spędziłam rok w Niemczech, dlatego ten kraj nie był dla mnie nowy. W trakcie asystentury poznałam lepiej Niemcy. Najlepiej poznałam jednak region, w którym mieszkałam, czyli rejon nad środkową Mozelą. Jest to dosyć specyficzny region – jest tu dużo zamków; miasta (a raczej miasteczka) położone są między wzgórzami w dolinie rzeki.
Piękniejszego miejsca do odbywania asystentury nie można sobie wyobrazić. Wszystko jest tu wyjątkowe – brak dużych miast, małe miasteczka i wsie, mnóstwo turystów, góry porośnięte winoroślą, mieszkańcy utrzymujący się z uprawy winorośli i produkcji wina. W moim miasteczku od razu poznaję, kto jest miejscowy, a kto turystą.

Nieoceniona jest dla mnie wiedza, jaką zdobyłam odnośnie postępowania z niesfornymi uczniami. Nauczyłam się, jak reagować na określone zachowania uczniów – jak ich nagradzać i karać. Ponieważ moje lekcje najczęściej odbywały się po południu, musiałam nauczyć się radzić sobie ze zmęczonymi po całym dniu lekcji uczniami. Jeśli chodzi o metody stosowane przeze mnie na lekcjach, to bardzo pomocne okazało się wszystko, czego nauczyłam się na studiach, gdyż miałam specjalizację nauczycielską.

Aby udoskonalić swoje metody, zdecydowałam się hospitować lekcje innych nauczycieli. Od nich czerpałam również nowe pomysły, a także metody na radzenie sobie z uczniami.
Mogłabym tu napisać o wiele więcej, ale ograniczam się do najważniejszych rzeczy. Tu zestawiam jeszcze obowiązki, jakie narzuciłam sobie w trakcie roku szkolnego. Robiłam o wiele więcej, niż musiałam. Do moich obowiązków zaplanowanych przez szkołę należało tylko uczenie niemieckiego, ale jak widzicie na poniższym opisie, zdecydowałam się zaangażować również w inne obowiązki.

Pierwszy semestr:
– prowadzenie obowiązkowych dla wszystkich uczniów lekcji wspomagających z niemieckiego w klasach 5, 6 i 8 (w tych lekcjach bardzo pomógł mi fakt, że na studiach miałam zajęcia po niemiecku. Dzięki temu umiałam wytłumaczyć uczniom gramatykę czy ortografię. Ćwiczenia prawie zawsze przygotowywałam sama, prawie nigdy nie kopiowałam ich z książek)
– opieka nad czasem do uczenia się (lekcje, na których uczniowie robili zadania domowe. Często musiałam im pomagać w zadaniach z matematyki czy z angielskiego)
– prowadzenie polskiego kółka 2 razy w tygodniu – dla klas 5 i 6
– wspólne z inną nauczycielką nadzorowanie prac uczniów klas 5 nad szkolną gazetką
– hospitacja lekcji niemieckiego w klasie 11 (kurs przygotowujący do matury. Dowiedziałam się tu dużo na temat tego, jak wyglądają w Niemczech przygotowania do tego egzaminu i czego wymaga się od uczniów)
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 12 (również kurs przygotowujący do matury)
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 5

Drugi semestr:
– prowadzenie wspomagających lekcji z niemieckiego w klasach 5, 6 i 8
– opieka nad czasem do uczenia się
– prowadzenie polskiego kółka 3 razy w tygodniu dla uczniów klas 5 i 6 (cieszyłam się z tego, że uczniowie chcieli chodzić na moje kółko i że mogło ono odbywać się aż 3 razy w tygodniu)
– hospitacja lekcji matematyki w klasie 10
– hospitacja lekcji fizyki w klasie 7
– hospitacja lekcji geografii w klasie 5
– hospitacja lekcji angielskiego w klasie 5

Poza tym:
– przeprowadzenie projektu „Es macht Spaß, Briefe zu schreiben” („Pisanie listów sprawia radość”) we współpracy z Zespołem Szkół w Widełce (woj. podkarpackie). Prostszego pomysłu na projekt być nie może, ale to właśnie pisanie listów do polskich uczniów sprawiało najwięcej radości moim niemieckim uczniom. Na ich twarzach malowała się wielka radość za każdym razem, kiedy listy przychodziły.
– przeprowadzenie projektu „My i nasze szkoły” we współpracy z I Gimnazjum we Wrocławiu. Projekt ten opisałam szczegółowo w jednym z poprzednich postów
– tłumaczenie korespondencji dla dyrekcji szkoły (z niemieckiego na polski i z polskiego na niemiecki)
– pomaganie we współpracy Gymnasium Traben-Trarbach ze szkołami partnerskimi z Polski
– organizowanie spotkań dla uczniów, np. „Noc polskiej kultury” oraz „Polskiego dnia”. Na organizację tego drugiego spotkania udało mi się pozyskać pieniądze z fundacji Polsko-Niemiecka
Współpraca Młodzieży
– udział w projekcie Klippert dla klasy 11 (uczniowie w ciągu kilku dni uczyli się, jak przygotowywać i wygłaszać prezentacje i referaty)
– opieka nad uczniami w czasie szkolnych dyskotek
– oczywiście uczestniczyłam w spotkaniu asystentów w Bonn. Najbardziej podobały mi się tam warsztaty na temat przekazywania języka i kultury własnego kraju.