Samodzielna nauka języka – dobry pomysł?

Samodzielna nauka języka – dobry pomysł?

Ten post jest odświeżeniem mojego tekstu z maja 2017 roku, w którym pisałam o mojej samodzielnej nauce języka hiszpańskiego. Starą wersję tekstu znajdziesz tutaj. Przypomnę, że w 2017 roku mieszkałam w Meksyku. Wszystkie posty o moim życiu w Meksyku znajdziesz tutaj.

Nowe uwagi dodałam pogrubioną czcionką.

Dzisiaj napiszę kilka słów o tym, czy moim zdaniem warto jest uczyć się języka obcego samodzielnie, bez chodzenia na kurs. Przytoczę tu moje doświadczenia.

Całkowicie samodzielnie nauczyłam się języka hiszpańskiego. Tę historię opowiem Wam w dwóch aspektach: najpierw dzieląc na etapy, następnie na zalety i wady.

Samodzielna nauka języka obcego to wielkie wyzwanie, ale nie jest to pomysł niemożliwy do realizacji. 

Etapy: 

Jak już wspominałam, moja fascynacja językiem hiszpańskim zaczęła się, kiedy miałam jakieś 11-12 lat, od telenowel latynoskich. Kto pamięta takie jak „Słodką zemstę”, „Niebezpieczną” albo „Gorzkie dziedzictwo”? Ja tak 🙂 Oglądałam telenowele przez lata w telewizji, a kiedy nadeszła era Internetu, wtedy właśnie w Internecie, ale już tylko w oryginalnej wersji. Wtedy już wszystko rozumiałam. Z powodu telenowel zawsze miałam więcej styczności z hiszpańskim latynoskim niż z tym z Hiszpanii. – Tak jest do dzisiaj. Język używany w Hiszpanii znam trochę gorzej, jednak nadal nad tym pracuję, dużo czytając w Internecie. Czytam głównie wiadomości i artykuły. 

Mniej więcej w roku 2001 lub 2002 postanowiłam uporządkować swoją wiedzę i zacząć uczyć się z książek (np. Oskara Perlina). Wtedy byłam nieco zaskoczona tym, że w podręcznikach widziałam inne słowa niż znałam z telenowel i uświadomiłam sobie, że hiszpański za oceanem jest trochę inny. Wtedy nie było takiej oferty w księgarniach jak dzisiaj i wyszukiwałam książki w bibliotekach.

Z hiszpańskim nie rozstałam się nigdy. W ciągu lat był to język, z którym zaraz po niemieckim miałam najwięcej kontaktu. Zawsze dużo czytałam po hiszpańsku i zawsze mniej lub więcej oglądałam telenowele. Hiszpański zawsze był bliski mojemu sercu tak samo jak niemiecki, a być może nawet bardziej. – Bardziej pewnie jednak nie, bo niemiecki to nadal mój ukochany język numer 1. 

Nigdy jednak nie miałam okazji porozmawiać z rodzimym użytkownikiem języka. Dawno temu poznałam w Rzeszowie pewnego Meksykanina, ale on chciał rozmawiać ze mną po angielsku. – Było to na kursie angielskiego w szkole językowej. On miał dwa języki ojczyste – angielski i hiszpański i mieliśmy z nim zajęcia jako native speakerem angielskiego. Fajnie się z nim rozmawiało po angielsku, jednak widać było, że nie jest nauczycielem z zawodu i że nie ma przygotowania pedagogicznego. 

W 2010 roku zapisałam się w Niemczech na kurs hiszpańskiego, ale nie nauczyłam się na nim niczego, czego bym wcześniej nie wiedziała. Tempo było dla mnie ślimacze i dlatego nie zaliczam go do nauki. – Kurs ten prowadziła Peruwianka, która wyszła za Niemca. Też zdecydowanie było widać, że nie jest nauczycielką z zawodu. W niektórych momentach było też widoczne, że nie zna dobrze zasad swojego języka. Chyba nie było jej też łatwo nauczać europejskiego wariantu języka hiszpańskiego. W tej grupie akurat tak się złożyło, że inni uczestnicy zaczynali całkiem od zera, nie mieli wcześniejszej wiedzy i nauka szła im bardzo powoli. Z tego powodu nudziłam się jak mops. 

Kiedy w sierpniu zeszłego roku okazało się, że wyjeżdżam do Meksyku, byłam bardzo szczęśliwa z tego, że uczyłam się hiszpańskiego i z tego, że lepiej znam odmianę latynoską. – Mam tu na myśli rok 2016. W listopadzie 2016 wyjechałam do Meksyku i spędziłam w tym kraju ponad rok. 

Na początku bałam się trochę tego, czy poradzę sobie z mówieniem, skoro nigdy z nikim po hiszpańsku nie rozmawiałam. Jednak lata mówienia do siebie po hiszpańsku (bo taką miałam metodę) przyniosły dobry rezultat. Nie mam problemu z porozumiewaniem się z Meksykanami i dobrze ich rozumiem. Cieszę się, że poprzez telenowele całkiem nieźle osłuchałam się z językiem. Cieszę się, że bardzo dobrze porozumiewam się z ludźmi. – Potwierdzam to również z perspektywy czasu. Wtedy sama byłam zaskoczona tym, że rozumiem Meksykanów nawet, jeśli mówią bardzo szybko. 

Uczę się dużo potocznych słów – trochę znałam, ale oczywiście nie wszystkie, a poza tym do języka cały czas dochodzi coś nowego. Codziennie dużo się uczę, powtarzam i notuję ciekawe zwroty, które słyszę od Meksykanów. Chcę ten pobyt wykorzystać do tego, żeby doszlifować znajomość języka i za jakiś czas sama go nauczać. – Prowadziłam notatnik z nowym słownictwem. Kiedy usłyszałam coś nowego, to zapisywałam to (oczywiście, kiedy miałam taką możliwość). Zwracałam uwagę na napisy na mieście, w sklepach czy w urzędach. 

Zdecydowałam się tutaj na kurs – robię go w pracy, w centrum językowym VW. Na początku chciałam uczestniczyć w codziennym kursie grupowym i miałam test plasujący. Byłam dumna z tego, kiedy okazało się, że samodzielnie osiągnęłam poziom B2/4 (każdy poziom podzielony jest na sześć mini-poziomów). Potem okazało się jednak, że kurs nie pasuje w mój plan. Z jednej strony szkoda, bo nie musiałabym za niego płacić. Zdecydowałam się wobec tego na kurs indywidualny, za który muszę płacić – dlatego tylko godzina w tygodniu. Jestem jednak zadowolona z takiego obrotu spraw, ponieważ nareszcie mam nauczyciela, z którym mogę ustalić, co chcę powtórzyć i którego mogę o wszystko zapytać. Na kursie grupowym nie zawsze jest na to czas. Nawet jedna godzina w tygodniu bardzo dużo mi daje i mam zamiar kontynuować. – Ten nauczyciel był bardzo kompetentny, potrafił odpowiedzieć na każde pytanie i bardzo dużo się z nim nauczyłam. 

ZALETY samodzielnej nauki:

  1. Mogłam dowolnie planować, wymaga to jednak sporej dawki motywacji i systematyczności.
  2. Mogłam wybrać materiały, które najbardziej mi się podobają.
  3. Mogłam poświęcić na interesujące mnie zagadnienia tyle czasu, ile mi potrzeba.

WADY samodzielnej nauki:

  1. Nigdy nie miałam nauczyciela, którego mogłabym zapytać, jeśli miałam wątpliwości.
  2. Do wszystkiego musiałam dochodzić sama, chociaż nie jest to dla mnie wyłącznie wada.
  3. Czasami okazywało się, że wybierałam materiały, które nie do końca były dobre.

Kilka rad ode mnie, jeśli ktoś z Was też jest samoukiem:

  1. Wybierz dobre materiały, poradź się. O tym, jak wybierać materiały do nauki, pisałam tutaj.
  2. Zrób dobry plan nauki, staraj się nie robić dłuższych przerw w nauce.
  3. Nie zaniedbuj żadnej ze sprawności językowych – mów (w ostateczności do siebie), pisz, słuchaj, czytaj. Dzisiaj, w dobie Internetu, można znaleźć tyle materiałów, że naprawdę szkoda nie korzystać z tych zasobów.
  4. Poszukaj w Internecie osób, które uczą się tego samego języka – np. na forach.
  5. Czytaj komentarze na blogach dotyczących danego języka – może tam znajdziesz kogoś, kto wspomni, że chciałby stworzyć tandem.
  6. Na pewno zdarzy się, że będziesz mieć wątpliwości albo będziesz chciał/a, żeby ktoś sprawdził Twój tekst. Jeśli nie znasz nikogo, kto mógłby Ci pomóc, może warto wziąć nawet jedną na 2 miesiące lekcję na Skype.
  7. Sprawdź się – dąż do tego, żeby pojechać do kraju, w którym mówi się danym językiem, jeśli tam nie mieszkasz.

Jeśli chodzi o powyższe zalety, wady i rady, to nic bym tu nie zmieniła. W tej chwili nie uczę się intensywnie żadnego języka, gdyż w mojej obecnej sytuacji życiowej nie jest to możliwe. Uczę się jednak mniej intensywnie, żeby nie zapomnieć hiszpańskiego i fińskiego. O mojej nauce fińskiego pisałam tutaj. 

A jak Ty myślisz? Czy samodzielna nauka języka obcego to dobry pomysł? 

8 lat bloga „Niemiecki po ludzku”! Wszystko zaczęło się 17.10.2012

8 lat bloga „Niemiecki po ludzku”! Wszystko zaczęło się 17.10.2012

Zawsze chciałam mieć własną firmę. Kto by pomyślał, że spełnię to marzenie właśnie w Polsce? Nie pamiętam już, jak wpadłam na nazwę „Niemiecki po ludzku”, ale pamiętam, że moim celem było pokazywanie języka niemieckiego w przystępny sposób. Pokazywanie, że wcale nie jest taki trudny, jak go malują.

Kto by pomyślał, że założenie tego bloga doprowadzi mnie do założenia własnej działalności? Bardzo cieszę się z tego, że tak to wszystko się potoczyło i że we własnej firmie realizuję plany, które dużo wcześniej chciałam realizować. „Niemiecki po ludzku” to moja wizytówka w Internecie, poza tym blogiem również na Facebooku i na Instagramie.

Niedługo moja strona przejdzie gruntowną przebudowę i poprawki, co bardzo mnie cieszy. Zajmie się nią profesjonalny informatyk.

Długo nie wiedziałam nic o stronie wizualnej marki, o SEO, o WordPressie. Bardzo dużo się nauczyłam i będę uczyć się dalej.

Moje stacje w ciągu tych lat:

2010-2016 – Niemcy –> super, fantastycznie, marzenie –> perfect life, super praca, super miejsce, super ludzie

2016-2017 – Meksyk –> beznadziejnie –> piękne krajobrazy, mili ludzie, jednak katastrofa w życiu prywatnym i samotność

od końca 2017 – Polska –> średnio –> buduję tutaj życie z moją córką

 

8 lat temu – 17 października 2012

  1. Mieszkałam w Niemczech.
  2. Byłam bezrobotna- od lipca do grudnia 2012 to był jedyny czas w moim życiu, kiedy nie miałam pracy. Na szczęście bardzo szybko znalazłam.
  3. Marzyłam o prowadzeniu własnej firmy, ale wtedy nie miałam do tego odwagi.
  4. Mieszkałam sama. Z charakteru jestem samotnikiem i uwielbiałam wracać do pustego mieszkania, w którym nikt mnie nie denerwował.
  5. Uprawiałam dużo sportu – bieganie i fitness.
  6. Dużo czasu poświęcałam hobby. Przede wszystkim nauce fińskiego i francuskiego. Też hiszpańskiego, co bardzo przydało mi się w Meksyku.
  7. Gotowałam sama, to wtedy polubiłam gotowanie.
  8. Marzyłam o wyjeździe poza Europę. Ale tylko na chwilę.
  9. Chciałam na zawsze zostać w Niemczech.
  10. Mówiłam, że nigdy nie będę mieć dzieci. Nigdy nawet nie pomyślałam, że chciałabym zostać matką.

 

dzisiaj – 17 października 2020

  1. Mieszkam w Polsce.
  2. Pracuję, prowadzę własną firmę. Uczę, piszę, tłumaczę, piszę e-booki, prowadzę kursy online.
  3. Bardzo cieszę się z tego, że prowadzę własną działalność. Na ten moment nie chciałabym mieć szefa czy szefowej.
  4. Mieszkam z córką, kiedy jesteśmy w wynajmowanym mieszkaniu. Z rodzicami, kiedy jesteśmy w rodzinnym domu. Pół na pół.
  5. Nie uprawiam sportu ze względu na brak czasu. Od poniedziałku do niedzieli, od rana do nocy tylko dziecko, praca, dziecko, praca. No ale do sportu może można zaliczyć bieganie za energicznym dzieckiem.
  6. Zero czasu na hobby. W ogóle nie robię już nic dla siebie.
  7. Niestety rzadko gotuję.
  8. Wyjechałam. Niestety.
  9. Nie zostałam.
  10. Mam wspaniałą córkę, która ma już 2,5 roku. Wychowuję ją sama. Dziecko to na pewno taki kochany promyczek słońca 🙂

 

Jak działa moja firma?

  • uczę online niemieckiego i angielskiego (proporcje 70% – 30%)
  • piszę e-booki. Znajdziesz je tutaj
  • teraz piszę kolejne, obecnie „Niemieckie przyimki”
  • „Niemiecki po ludzku” ma profile na Facebooku i na Instagramie
  • prowadzę kursy online, informaję znajdziesz tutaj.

  • od 2021 roku będę prowadzić kursy online dla małych grup. Będą to kursy przygotowawcze do egzaminów, na początek Goethe-Zertifikat B2 i telc B1
  • również w 2021 roku, ale jakoś w jego połowie, jeden kurs online będzie w stałej sprzedaży.

 

 

Refleksje o Meksyku. Część 4

Refleksje o Meksyku. Część 4

Nadszedł czas na ostatni już post z serii „Ja w Meksyku” (wszystkie znajdziecie tutaj).

Dzisiaj skupię się na mojej pracy dla VW w Puebli.

Na czym polegała moja praca? 

Uczenie niemieckiego na poziomach A1-C2 – mogłam wybrać, czy chcę podpisać umowę na 30, na 35 czy na 40 godzin tygodniowo. Wybrałam umowę na 35 godzin. Prowadziłam kursy dla „normalnych” grup (8-15 osób), dla małych grup (zwykle 3 osoby) oraz kursy indywidualne (dla osób na wysokich stanowiskach). Poza tym oczywiście przejmowałam zastępstwa, przeprowadzałam i oceniałam egzaminy, a w soboty pracowałam w szkołach VW na mieście (Zavaleta, San Manuel, Diagonal). Nie musiałam pracować w soboty, ale chciałam. Od poniedziałku do piątku pracowałam w głównej siedzibie VW, czyli tam, gdzie odbywała się produkcja samochodów.

Muszę przyznać, że była to najlepsza praca, jaką miałam w życiu. Pełna wyzwań, wszystkie nadgodziny uczciwie płacone, szkolenia (zarówno wewnętrzne, jak i poza VW), możliwość podglądnięcia od środka produkcji samochodów. Było więc bardzo ciekawie. Na początku było ciężko, bo musiałam przyzwyczaić się do pracy na pełen etat (wcześniej nigdy nie pracowałam nigdzie na pełen etat), ale okazało się, że to tylko kwestia przyzwyczajenia.

Miałam bardzo fajnych kolegów (niemieckiego uczyli przede wszystkim Niemcy, więc nadal miałam kontakt z niemieckim na co dzień). Poza tym super współpracowało mi się z Meksykanami i z Amerykanami. Kontakt ze wszystkimi był naprawdę wspaniały. Kiedy miałam pytanie czy potrzebowałam pomocy, to nikt mnie nie zbywał. Rzadko udaje się tak dobra współpraca w zespole.

Podobało mi się to, że każdy nauczyciel miał opracowany plan rozwoju, czyli plan szkoleń, w których powinien wziąć udział.

Miałam bardzo pomocnych, wyrozumiałych szefów (a to raczej rzadkość).

Pracując dla VW, przeprowadziłam na żywo kurs na Facebooku. Było to dla mnie mega stresujące, ale byłam dumna z siebie, że dałam radę. Zebrał on bardzo pozytywne opinie, ale ja sama nigdy nie odważyłam się go obejrzeć. Podobno dalej jest dostępny na FB. Ten kurs był pierwszym tego rodzaju zorganizowanym i nagranym przez VW, a ponieważ osiągnął duży sukces, to zdecydowano się na kolejne (na pewno do chińskiego był następny).

Bardzo miło wspominam szkolenie w Goethe-Institut w mieście Meksyk, na którym byłam w czerwcu 2017. Było to kilkudniowe szkolenie. Miasto Meksyk zawsze mnie przerażało, dlatego super było dla mnie to, że na szkoleniu byłam z kilkoma innymi nauczycielami niemieckiego. Dotyczyło ono mediów w nauczaniu i było dla mnie bardzo ciekawe, dużo się na nim nauczyłam.

W Meksyku oczywiście bardzo podciągnęłam swój hiszpański.

I teraz czas na podsumowanie:

Czy wyjechałabym jeszcze raz? Czy podjęłabym tę samą decyzję?

Odpowiedź będzie krótka – nie. Opuszczenie Niemiec uważam za swój ogromny życiowy błąd i życzę sobie teraz, żebym posłuchała osób, które prosiły mnie, żebym została, ale…

…moja motywacja wyjazdu do Meksyku była dobra – chciałam poznać świat, zdobyć nowe doświadczenia. Zawsze byłam bardzo ambitną osobą, więc nie mogłam nie wyjechać. Jednak…

…spoglądam na to wszystko mądrzejsza o nowe doświadczenia. Ponieważ później moje życie potoczyło się bardzo źle i „skończyłam” tam, gdzie nigdy nie chciałam, to żałuję. Gdyby potoczyło się inaczej, to na pewno bym nie żałowała.

No i w sumie to mogłam sobie pojechać na wycieczkę do Meksyku. No cóż – było mnie stać.

Nie żałuję tylko jednego – mojej wspaniałej córki.

Wspomnienia z Niemiec:

Wszystkie zdjęcia są moją własnością i nie zgadzam się na ich wykorzystywanie. 

Refleksje o Meksyku. Część 3

Refleksje o Meksyku. Część 3

Nadszedł czas na jeszcze jeden post z serii „Ja w Meksyku” (tutaj). Dzisiaj jeszcze kilka refleksji 🙂

Meksyk jest oczywiście niebezpiecznym krajem. Nie czułam się tam bezpiecznie, także dlatego, że w pracy każdy ostrzegał mnie i mówił, żebym uważała. W czasie mojej pracy dla VW kilku nauczycieli zostało napadniętych. Jednemu ukradziono „tylko” dokumenty, innemu samochód. W czasie mojego pobytu w Puebli dokonano morderstwa córki jakiegoś polityka. Było to morderstwo w biały dzień, w centrum miasta. Więc oczywiście nigdzie nie wychodziłam po zmroku, bardzo uważałam, kiedy dzwonił dzwonek do drzwi, chodziłam czy jeździłam tylko w bezpieczne miejsca (jeśli takie w ogóle były).

Codziennym niebezpieczeństwem były psy. Należę do osób, które boją się psów, a w Meksyku jest ich pełno. W Puebli ciągle widziałam jakieś psy na ulicach. Myślę, że sporo było wśród nich bezpańskich psów.

Bardzo miło wspominam pobyt na hacjendzie La Chautla – piękne miejsce.

Jeszcze kilka zdjęć zrobionych przy innych okazjach:

Meksykanie to bardzo fajny naród: bardzo otwarci, pomocni ludzie. Z większością byłam na „ty”, bardzo dobrze rozmawiało mi się z ludźmi i jedyne, co mnie denerwowało, to bliskość fizyczna, czyli że np. na powitanie wszyscy całowali mnie w policzek. Ale może denerwowało mnie to, bo po latach życia w Niemczech byłam nauczona dystansu między ludźmi i zwracania się do większości osób na „pan/pani”.

Drażniło mnie nieco komentowanie moich spraw osobistych przez niektórych ludzi, ale wynikało to zapewne z serdeczności i dobrej woli. No cóż, potem żałowałam, że nie posłuchałam Meksykanów w kilku sprawach, bo okazało się, że lepiej wiedzieli i dobrze mi radzili.

Zdziwiło mnie to, jak dobrze Niemcy odnajdują się w Meksyku. W VW w Puebli pracuje bardzo dużo Niemców. Większość z nich pozakładała rodziny i zostali w Meksyku już na stałe. Niemcy i Meksykanie – trudno chyba o bardziej odmienne narody, a jednak miałam wrażenie, że „porządni” Niemcy świetnie odnajdują się w Meksyku – kraju, w którym ciągle słyszy się, że coś będzie zrobione „ahorita”, czyli zaraz, dosłownie za chwilę, a nie wiadomo, kiedy „ahorita” nastąpi. Niemcy, których poznałam w pracy, od lat byli zachwyceni Meksykiem i zdecydowali się zostać tam na stałe. Były to nie tylko osoby, które założyły rodzinę, ale również single.

Chciałam napisać jeszcze o mojej pracy dla VW w Meksyku, ale zostawię to na następny raz 🙂

Wszystkie zdjęcia są moją własnością i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie. 

Refleksje o Meksyku. Część 2

Refleksje o Meksyku. Część 2

Trochę pisałam już o moim pobycie w Meksyku i pracy tam, ale ostatni post z tej serii (tutaj) pojawił się prawie dwa lata temu, więc najwyższy czas na kolejny. Zresztą może dobrze jest podsumować pewne wydarzenia po dłuższym upływie czasu – wtedy ma się więcej dystansu i pewne rzeczy rozumie się lepiej.

Z perspektywy czasu wiem, że do tego pobytu byłam bardzo źle przygotowana. Być może zabrakło mi czasu na zrobienie konkretnych planów, być może za dużo czasu potrzebowałam na domknięcie spraw w Niemczech, być może za dużo czasu zajęło mi podjęcie decyzji: Lecę czy nie lecę?

Na pewno nie wiedziałam, jaka pogoda jest tam, gdzie jadę. W Puebli zaskoczyło mnie to, jak zimno jest rano i wieczorem. Ponieważ nie miałam w mieszkaniu ogrzewania (tak jak większość ludzi), to strasznie marzłam i wypijałam ogromne ilości gorącej herbaty.

W Niemczech długo mieszkałam w małym mieście i miałam duże problemy z transportem. Wyobrażałam sobie, że w dużym mieście, jakim jest Puebla (2,5 mln mieszkańców), moje problemy znikną. Było jednak dokładnie odwrotnie – dojazd gdziekolwiek zajmował dużo czasu, często się gubiłam i ogólnie nie mogłam się odnaleźć. To nie udało mi się do końca pobytu i chociaż opuściłam Meksyk z konieczności, to z ulgą wyprowadziłam się z tak ogromnego miasta.

Te wielkie odległości były dla mnie problemem także dlatego, że co niedzielę chodzę do kościoła. Wydawało mi się, że w katolickim kraju, jakim jest Meksyk, jest więcej kościołów, ale do jakiegokolwiek kościoła też miałam bardzo daleko. Cały czas tęskniłam za czasami, kiedy w Niemczech spacerowałam sobie do kościoła 7-8 minut. W Meksyku musiałam w tym celu wsiadać do autobusu albo zamawiać taksówkę.

Do Meksyku wyjechałam 14 listopada 2016, a z powodu wielu formalności pracę dla VW zaczęłam od stycznia 2017. Zaskoczyło mnie to, jak dużo formalności jest w Meksyku, ale zaletą było to, że załatwiła je za mnie firma, chociaż oczywiście musiałam pojawiać się w urzędach. Na pozwolenie na pracę musiałam jednak czekać 1,5 miesiąca. Święta Bożego Narodzenia 2016 spędziłam samotnie w mieszkaniu, co na pewno było błędem. Zamiast użalać się nad sobą, powinnam była pojechać do Cancun albo do Acapulco i nie żałować na to pieniędzy (no cóż, taka już jestem – dokładnie zastanawiam się nad każdym wydatkiem i odmawiam sobie wielu rzeczy nawet, jeśli nie muszę).

Niestety w czasie pobytu w Meksyku nie zobaczyłam słynnych miast Majów i Azteków, słynnych piramid, czego bardzo żałuję, bo to było moją dużą motywacją do wyjazdu. Najpierw żałowałam pieniędzy, potem nie miałam czasu, następnie zaszłam w ciążę, którą kiepsko znosiłam, więc o wyjazdach nie było już mowy. Zobaczyłam jednak trochę ciekawych miejsc, więc lepiej to niż nic.

Bardzo podobała mi się tamtejsza architektura i kolorowe domy.

Kulturowo Meksyk jest zachwycającym krajem, przepięknym, dlatego szkoda, że mimo swoich bogactw jest tak biedny i ludziom źle się powodzi. Zaskoczyło mnie to, ilu jest sprzedawców na ulicach, także to, że kiedy samochody zatrzymują się na czerwonych światłach, to chodzą między nimi ludzie (dzieci również) i próbują coś sprzedać kierowcom.

Ogólnie smutne jest to, że w krajach takich jak Meksyk wiele dzieci pracuje, ale nauczyłam się tego nie oceniać. Kiedy powiedziałam to pewnemu Meksykanowi, to odpowiedział: „Tak, ja wiem, że to smutne, ale się zastanów. Czy nie lepiej, żeby te dzieci po szkole pomagały rodzicom sprzedawać jedzenie niż żeby robiły po szkole nie wiadomo co i wdały się w złe towarzystwo?” Nie pozostało mi nic innego niż się z nim zgodzić.

Bardzo smakowało mi meksykańskie jedzenie i bardzo za nim tęsknię. Cemitas, quesadillas, tacos – pychota. Wielu rzeczy spróbowałam i muszę w końcu spróbować coś odtworzyć. Jeśli ktoś z Was będzie w Meksyku, to radzę uważać na sosy, które są bardzo ostre i dodawać do jedzenia tylko odrobinkę, bo można potem zionąć ogniem.

Zaskoczyła mnie fatalna jakość chleba. Wszyscy Niemcy narzekali na meksykański chleb – nic dziwnego, skoro w Niemczech pieczywo ma doskonałą jakość. Faktycznie, jedynym pieczywem akceptowalnym dla mnie były białe bułki, których wcześniej nie jadłam. Chleb jednak odpadał, bo był jak gąbka. Kiedy dotknęłam takiego „bochenka”, miałam wrażenie, że to poduszka.

Zaskoczyła mnie pora deszczowa. No, może nie do końca zaskoczyła, ale naprawdę dziwne jest, kiedy od października do maja nie spada ani kropla wody, a od maja tak zaczyna lać, że i parasol niewiele pomoże.

Z serii „Ja w Meksyku” ukaże się jeszcze jeden post.

Wszystkie zdjęcia są moją własnością.

Refleksje o Meksyku. Część 1

Refleksje o Meksyku. Część 1

Dzisiaj przygotowałam dla Was post z moimi refleksjami po ponad ośmiu miesiącach pobytu w Meksyku. Ciekawe jest to, że moje reflekcje pokrywają się z uwagami Polaków dłużej tu mieszkających (czytam ich trochę w Internecie).

Na początek kilka słów o pogodzie. Kiedy tu przyjechałam, byłam zaskoczona tym, że wcale nie jest tutaj tak ciepło. Czytałam co prawda o tym, że bardzo rzadko robi się tutaj gorąco, także ze względu na to, że Puebla znajduje się na 2200 m wysokości. Spodziewałam się jednak, że jest cieplej. Zaskoczyło mnie to, że poranki są dosyć zimne, czasem nawet około 0 stopni, a dopiero w ciągu dnia temperatura skacze do 25 stopni. Teraz, w porze deszczowej, jest dużo chłodnych dni. W mieszkaniu zawsze siedzę w dwóch swetrach i trzech parach skarpetek. Ogrzewanie jest mało gdzie, a przydałoby mi się w tych dniach.

Zaskoczyło mnie to, że podczas pory deszczowej bardzo często pada grad. Deszcz pada najczęściej późnym popołudniem, chociaż czasami wcześniej. Prawie codziennie są burze.

Od razu rzuciło mi się w oczy, że w Meksyku jest bardzo dużo psów. Prawie każdy ma psa, a po ulicach chodzi sporo bezpańskich. Nie podoba mi się to, bo nie znoszę psów. Tęsknię za porządkiem, który panuje pod tym względem w Niemczech.

Zaskoczyło mnie to, że prawie wszędzie ludzie coś sprzedają. Na ulicach jest bardzo dużo stoisk, najczęściej z jedzeniem. Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że ludzie chodzą nawet pomiędzy samochodami, żeby coś sprzedać, najczęściej lody, słodycze, zabawki albo kwiaty. Podobnie jak to, że są ludzie zajmujący się wykonywaniem różnych sztuczek (np. żonglowanie, chodzenie na szczudłach) przed samochodami czekającymi na zmianę świateł. Liczą oczywiście na mały zarobek od kierowców. Zapewne wynika to z biedy.

Od samego początku zauważyłam, że w dużych supermarketach są starsi ludzie zajmujących się pakowaniem zakupów dla klientów. Na początku sądziłam, że są oni zatrudnieni przez sklepy, chociaż wydawało mi się to dziwne. Potem ktoś mi powiedział, że te osoby utrzymują się z pakowania zakupów, więc zawsze im za to płacę. Zawsze są to starsi ludzie, przynajmniej ja dotąd takich tylko widziałam.

Zaskoczyło mnie to, że Meksykanie prawie wszystko jedzą z sosami. Uważam zawsze na to, żeby nie dodać za dużo sosu, gdyż są one zawsze mniej lub bardziej pikantne. Kiedy kupuję gotowe jedzenie, to czasami proszę o przyrządzenie go bez pikantnego dodatku. Przyzwyczaiłam się już do obecności chile i limonki prawie we wszystkim, łącznie z lodami. Teraz zupy też jem z limonką.

Wiele znajomych obcokrajowców narzeka na jakość chleba. Rzeczywiście trudno tu kupić dobrej jakości chleb i znaleźć dobrą piekarnię. W supermarketach są chleby, które po dotknięciu nieraz przypominają mi poduszkę. Wolę kupować bułki, które też nie są idealnej jakości, ale przynajmniej są lepsze niż chleb. Mam trochę szczęścia, gdyż codziennie około 10:00 do Volkswagena przyjeżdża niemiecki piekarz. Nie mogę nigdy wyjść, żeby coś kupić, bo o tej godzinie zawsze mam zajęcia, ale zawsze proszę innego nauczyciela, żeby kupił mi dobry chleb. Wypieki tego piekarza smakują jak w Niemczech. Ostatnio zajadałam się pysznym preclem 🙂

Co do kwestii bezpieczeństwa, to różne opinie czyta się o Meksyku: kartele narkotykowe, porwania, zabójstwa, gwałty, porwania dla organów. Cieszę się, że nie mieszkam w bardzo niebezpiecznej części kraju (zresztą wtedy na pewno bym nie wyjechała). Tutaj w Puebli też słyszy się różne historie i to miasto na pewno jest mniej bezpieczne niż jeszcze kilka lat temu, ale nie jest jednak tragicznie. Ja jestem zdania, że zawsze i wszędzie trzeba uważać. I w Europie jest nieciekawie, szczególnie ostatnio. Czasami wystarczy pójść na koncert, żeby zginąć i chyba nigdy nie można ustrzec się w 100%. Można jednak unikać niebezpiecznych dzielnic czy samotnych wypraw.

W pracy zaskoczyło mnie to, że Meksykanie mówią, że język niemiecki bardzo ładnie brzmi. Jak miło usłyszeć taką opinię 🙂

O pracy nauczyciela (3)

O pracy nauczyciela (3)

Dzisiaj przyszła kolej na następny post o pracy nauczyciela. Ostatnio pisałam o moich początkach w zawodzie. O moich dalszych doświadczeniach zawodowych, czyli o uczeniu polskiego oraz o lekcjach niemieckiego z uchodźcami już pisałam, więc nie będę się powtarzać. Tu przypominam te posty:

Doświadczenia zawodowe. Cz. 4

Kurs polskiego

Kurs polskiego w VHS

O kursach polskiego ponownie

Pierwsze zajęcia z uchodźcami

Zajęcia z uchodźcami. Część 2

Zajęcia z uchodźcami. Część 3

 

Właśnie praca z uchodźcami była moją ostatnią pracą w Niemczech. Do połowy listopada zajmowałam się uczeniem ich niemieckiego, do ostatniego dnia przed moim wyjazdem do Meksyku.

Dzisiaj napiszę Wam kilka słów o mojej pracy dla Volkswagena w Meksyku. Zanim znalazłam tę ofertę pracy w Internecie, nie wiedziałam, że w Puebli znajduje się największa na świecie filia VW. Tu możecie poczytać o miejscu, w którym pracuję od początku stycznia:

Niemcy wybudowali własne miasto

Uczę tu niemieckiego na pełen etat, od poniedziałku do piątku, a w soboty często mam zastępstwo w jednej ze szkół językowych VW na mieście.

Moja praca jest bardzo ciekawa. Z Meksykanami bardzo dobrze się pracuje, nie mogę narzekać. Już przyzwyczaiłam się do ich otwartości, do buziaczków na powitanie i do mówienia sobie na ty.

W miasteczku VW uczymy oczywiście pracowników – najwięcej uczniów pracuje w działach rozwoju technicznego, zakupów, gwarancji jakości oraz projektów. Mimo że VW niedawno ustalił angielski jako oficjalny język, pozycja niemieckiego nie jest tu gorsza, gdyż pracuje tu wielu Niemców, jest wiele kontaktów z Wolfsburgiem, a poza tym wielu uczniów uczy się niemieckiego, mając nadzieję na pobyt w Niemczech i pracę w Wolfsburgu. Przychodzą oni na kursy do centrum językowego w godzinach pracy.

Każdy kurs trwa 6 tygodni (poszczególne poziomy są podzielone na 5-6 kursów), pięć dni w tygodniu – codziennie po 50 minut. Celem kursów jest przygotowanie do egzaminów Instytutu Goethego. Osoby o wysokich stanowiskach mają kursy indywidualne i wtedy to one decydują, kiedy i ile razy w tygodniu mają czas (obecnie mam 3 takie kursy i muszę iść do biur moich uczniów. Na szczęście pracują oni w działach znajdujących się niedaleko centrum językowego i dojście na piechotę zajmuje mi kilka minut).

Znajomość hiszpańskiego nie była konieczna do otrzymania tej pracy, jednak znacząco ułatwia mi życie. Trudno byłoby mi prowadzić kursy na poziomach A1 czy A2, gdybym w ogóle nie znała hiszpańskiego. Mogę wytłumaczyć uczniom gramatykę po hiszpańsku i porozmawiać z nimi poza kursami. Poza tym jest życie poza pracą, a tu bez hiszpańskiego byłoby ciężko.

Teraz bardzo cieszę się z tego, że naoglądałam się w życiu tyle telenowel latynoskich, bo nie mam problemu ze zrozumieniem Meksykanów. Gdybym uczyła się języka tylko z książek, byłoby mi teraz ciężko. Widzę teraz, ile dało mi długoletnie siedzenie przed telewizorem (pewnie mało osób pamięta takie telenowele jak „Słodka zemsta”, „Niebezpieczna” czy „Gorzkie dziedzictwo”, a to od nich zaczęła się moja fascynacja hiszpańskim). Dzięki telenowelom całkiem nieźle rozumiem język potoczny (telenowele zawsze miały to do siebie, że pojawiały się w nich przedstawiciele wszystkich warstw społecznych i w związku z tym różne słownictwo). Dzięki nim lepiej znam tutejszy hiszpański niż ten z Hiszpanii.

Oczywiście nie miałam możliwości praktyki, gdyż hiszpańskiego nauczyłam się całkowicie samodzielnie. Teraz jednak z mówieniem nie jest źle i staram się wykorzystać mój pobyt tutaj w celu pogłębienia znajomości języka i poprawienia umiejętności mówienia. Zdecydowałam się również na kurs języka, który robię w centrum językowym w pracy. Obecnie jest to jedna godzina w tygodniu (niestety na więcej nie mam czasu), ale podjęłam tę decyzję, ponieważ godzina jest lepsza niż nic. Z pomocą nauczyciela łatwiej jest mi powtarzać gramatykę i rozwiewać wątpliwości. Obecnie mam poziom B2, za rok mam zamiar mieć C2.

Wracając jednak do głównego wątku… Przy okazji mojej pracy tutaj potwierdza się moje wcześniejsze zdanie o tym, że na początku nauczania języka obcego lepiej jest tłumaczyć wszystko w języku ojczystym ucznia. Potem, wraz z lepszą znajomością języka obcego, można przechodzić na wyłączne użycie języka obcego na lekcjach.

Mogę przytoczyć tu moje doświadczenia pracy z uchodźcami w Niemczech. Pamiętam, jak nieraz było mi trudno coś im wytłumaczyć. Gdyby mówili jednym językiem, to bym się go nauczyła. W jednej grupie miałam jednak uczniów z różnymi językami ojczystymi, jak perski, arabski, kurdyjski i różne języki afrykańskie. Pamiętam też przypadek dziewczyny z Nigerii, której językiem ojczystym był angielski (tak właściwie miała dwa języki ojczyste, drugiego nie pamiętam), jednak jej wymowa była tak inna, tak różna od wymowy w Wielkiej Brytanii, że nie mogłam jej zrozumieć.

Dochodziła do tego trudność polegająca na odmiennej mentalności. To, co dla mnie było oczywiste, im było nieznane. Dlatego mogę z doświadczenia powiedzieć, że łatwiej i lepiej jest mówić z uczniami wspólnym językiem. Są sytuacje, kiedy jest to niemożliwe – jak w Niemczech. Nie oznacza to, że nauczanie jest niemożliwe – jest jednak znacznie trudniejsze.

W mojej obecnej pracy podoba mi się też to, że mam okazję lepiej poznać słownictwo związane z samochodami. Prowadzę ogólne kursy języka niemieckiego, jednak osoby, które mają kursy indywidualne, nieraz chcą się poduczyć języka biznesowego. Przy okazji ja mogę nauczyć się tego słownictwa po hiszpańsku, gdyż zawsze sprawdzam tłumaczenie.

W kolejnym poście z tej serii napiszę o pracy nad projektami.

Co słychać w Meksyku?

Co słychać w Meksyku?

Ten wpis powstaje ze specjalną dedykacją dla M. O. – mojej wspaniałej koleżanki z Traben-Trarbach.

Kto śledzi mnie na Facebooku, wie, że zdecydowałam się na pozostanie w Meksyku. Na jak długo? Zobaczymy, może na 2-3 lata (taki był mój pierwotny plan), może na dłużej. Wszystko pokaże czas.

Dlaczego podjęłam tę decyzję? Przede wszystkim ze względów zawodowych. Praca dla Volkswagena bardzo mi odpowiada, bardzo mi się podoba, więc już po tygodniu pracy nie miałam wątpliwości. Mam bardzo dużo wyzwań, a to zawsze napędzało mnie do działania i motywowało. Poza tym mogę też podnosić swoje kwalifikacje i zajmować się też innymi ciekawymi rzeczami oprócz uczenia.

Jeśli ktoś zapyta mnie, co podoba mi się w Meksyku, to odpowiem, że tak naprawdę wszystko, ale i w Niemczech tak było. Po prostu obcy kraj zawsze jest całkiem inny i zawsze jest wiele do odkrycia. Oczywiście tutaj jest zupełnie inna kultura, ale ja odkąd pamiętam, zawsze marzyłam o spędzeniu dłuższego okresu czasu w Ameryce Środkowej lub Południowej. Czekałam tylko na dobrą okazję i jak to bywa w życiu, trafiła się ona zupełnie nieoczekiwanie.

Wiele osób pyta mnie, czy nie boję się tu mieszkac, bo to niebezpieczny kraj. To wszystko zależy od tego, gdzie się mieszka. Puebla na szczęście jest miastem dosyć bezpiecznym – inaczej nie zdecydowałabym się na wyjazd, chociaż z drugiej strony i w Europie jest niebezpiecznie, a myślę, że będzie tylko gorzej. Czy nie boję się tak długo lecieć samolotem? Nie – nie ma czego, a turbulencje się zdarzają. Bardziej niebezpieczna jest jazda samochodem albo autobusem. Ostatnio zaś miałam nieciekawy wypadek, będąc w drodze na rowerze. Czy nie boję się mieszkać w pobliżu aktywnego wulkanu? Nie – bardziej mnie to fascynuje, gdyż ta aktywność jest bardzo widoczna.

Oczywiście chciałabym, żeby bilety lotnicze były tańsze, ale niestety tylko rzadko będę mogła odwiedzać moją rodzinę. Ostatnie kilka dni spędziłam w Niemczech, żeby ostatecznie pozamykać tam wszystkie moje sprawy i na bilet musiałam wydać bardzo dużo pieniędzy – w okresie wielkanocnym to nic dziwnego. Nie miałam jednak wyjścia, gdyż to właśnie Wielki Tydzień mieliśmy wolny w pracy. Zamknięcie spraw udało się w 80%, ale dla mnie to dobry wynik, tym bardziej, że na wszystko miałam tylko 4 dni. Wypełnione one były bieganiną od rana do wieczora, ale przynajmniej mogę spać spokojnie.

Na koniec wrzucam dla Was kilka zdjęć z Meksyku, piękne widoki ze wzgórza Chalchihuapan o wysokości 2210 m, znajdującego się 16 km od Puebli (Cerro de Chalchihuapan). Na wzgórzu znajduje się uroczy kościół.

Siebie nie zaliczam do pieknych widokow 🙂

Jak znalazłam się w Meksyku?

Jak znalazłam się w Meksyku?

Dzisiaj na blogu witam Was z innego kontynentu. Od poniedziałku jestem w Meksyku, w mieście Puebla. Jak się tu znalazłam? Napiszę o tym kilka słów, bo może dla kogoś będzie to ciekawe.

W lipcu zastanawiałam się, co zrobić dalej z moim życiem. Może jakiś wpływ na to miały 30-ste urodziny, chociaż nigdy nie świętuję urodzin i nie przywiązuję do nich żadnej wagi. Byłam jednak pewna tego, że chcę odejść z pracy z firmy. Co do szkoły, to zakładałam, że będą pieniądze na następny rok szkolny, chociaż 100% pewności nie było. Jest jednak zapotrzebowanie, więc nie obawiałam się, że się nie uda, było to bardzo mało prawdopodobne. Mimo to szukałam pracy. (Pieniądze na następny rok szkolny rzeczywiście były, wypowiedziałam umowę po dwóch miesiącach pracy, 2 dni przed lotem do Meksyku, ale oczywiście szefowa wcześniej wiedziała, że musi kogoś szukać).

Nie zrozumcie mnie źle – ja należę do osób bardzo wdzięcznych losowi i wiem, że mam w życiu bardzo, bardzo dużo szczęścia. Gdyby zostało tak, jak było, też byłoby super. W końcu spójrzmy prawdzie w oczy: wiele osób po studiach sprząta w Niemczech albo w Anglii, a ja pracowałam w moim zawodzie nauczyciela. Był co prawda czas, kiedy miałam pecha, ale potem wszystko się odwróciło. Skoro jednak otworzyły się przede mną nowe drzwi, to wchodzę 🙂

Od początku lipca wysyłałam CV, byłam na rozmowach kwalifikacyjnych. Wszystko na luzie, bo nie mam już takiego parcia na szkło jak kiedyś. Może dlatego to wszystko samo się toczy. Przeszukując oferty pracy dla nauczycieli niemieckiego w Internecie, trafiłam na ogłoszenie z Meksyku. Do tej pory nie wiedziałam, że w Puebla jest największa na świecie filia Volkswagena i że jest tu takie zapotrzebowanie na niemiecki. Wysłałam CV, potem wypowiedziałam umowę w firmie, przepracowałam tam ostatnie 2 tygodnie. Była połowa sierpnia, przeprowadziłam 2-tygodniowy kurs niemieckiego, potem zaczął się rok szkolny.

CV na stanowisko nauczycielki niemieckiego w VW wysłałam właśnie na początku lipca i zapomniałam o tym. Jeszcze tego samego dnia dostałam odpowiedź: „Odezwiemy się do pani”. Oczywiście na to nie liczyłam, bo jak zawsze jestem sceptyczna i nie sądziłam, że taka firma jak VW chciałaby mnie zatrudnić. Następnie poproszono mnie o rozmowę telefoniczną, co było trudne, gdyż ja wtedy chodziłam do pracy w firmie na 15:00 albo na 16:00, a w Meksyku jest 7 godzin wcześniej. W końcu udało się ustalić termin pewnego dnia, kiedy cudem miałam wolne. Rozmowa się odbyła, ja byłam jak zwykle na luzie. Cały czas myślałam: „Przecież i tak nikt nie zwróci uwagi na moje CV” (tak mi zostało z dawnych czasów).

Po 1,5 tygodnia dostałam ofertę pracy: wróciłam po całym weekendzie w pracy do mieszkania. Otwieram pocztę i widzę maila z Meksyku z tytułem „Arbeitsangebot” (oferta pracy). Zastanawiałam się całą noc, co by tu zrobić, co odpowiedzieć. Czy przewrócić swoje życie o 180 stopni czy też nie? Jednak przeważył argument taki, że zawsze chciałam poznać świat. Nigdy nie chciałam spędzić całego życia w jednym miejscu. Czy mogła się trafić lepsza okazja? Rano wstałam i pomyślałam: „WTF, czemu by nie?”

Potem już wszystko potoczyło się (prawie) samo. Paszport, formalności związane z wizą, potem bilet i lot. Wyleciałam w poniedziałek rano, z Frankfurtu do miasta Meksyk. Oczywiście na lotnisku we Frankfurcie musiał się zdarzyć incydent (kto mnie zna, ten wie, że u mnie zawsze tak jest). Przy kontroli bagażu podręcznego zapomniałam o jednym płynie. Pracownik kontroli wywalił z walizki cały mój bagaż (nawet pudełko z różańcem otworzył), ha ha. A chodziło tylko o podkład w płynie, to o nim zapomniałam 🙂

Lot był o 13:30, w mieście Meksyk samolot wylądował o 19:00 lokalnego czasu. Mnie i innych pracowników VW odebrał firmowy kierowca. Byłam strasznie zmęczona, bo w Puebla byłam jakoś o 5:00 europejskiego czasu, tu było około 22:00. Było więc tak, jakbym w ogóle nie spała, ale dałam radę. Zaskoczyło mnie to, że są tu inne gniazdka. Kiedyś czytałam o tym, że gniazdka elektryczne nie są takie same na całym świecie, ale nie pomyślałam o tym. Na szczęście w recepcji hotelu mają „podłączniki” dla nieogarniętych Europejczyków 🙂

Teraz mieszkam w hotelu, który opłaca firma (VW opłacił też mój lot i koszty uzyskania wizy pozwalającej na wjazd do Meksyku). Skupiam się na szukaniu mieszkania, już kilka widziałam, ale znalezienie właściwego zajmie jeszcze trochę czasu. Puebla to ogromne miasto, prawie 2,5 mln ludzi tu mieszka. To szok wyprowadzić się ze wsi do takiej metropolii. Szukam mieszkania blisko głównej siedziby VW, bo tam będę pracować. Inaczej mogłabym ze 2 godziny jechać do pracy, a tego nie chcę. Zobaczymy, kiedy uda mi się coś znaleźć. Faktem jest jednak, że właściciele mieszkań często podnoszą ceny, gdy widzą Europejczyka.

Muszę jednak powiedzieć, że sama nie ogarnęłabym, co i jak. Na szczęście jest tu jeszcze inny nowy nauczyciel. Przyleciał 3 tygodnie przede mną i bardzo mi pomógł. Inaczej bardziej bym się kłopotała z pewnymi rzeczami. Sama już trochę ogarnęłam, ale to jeszcze o wiele za mało. Teraz bardzo cieszę się z tego, że kiedyś uczyłam się hiszpańskiego. Jak dobrze znać języki obce! Warto się ich uczyć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą.

Następnym razem opowiem o moich perypetiach przeżytych w pierwszym tygodniu w Meksyku.

Kilka zdjęć (pewnie nie są zbyt dobre, ale taki już ze mnie talent):

20161116_123140

20161116_123238

20161116_123404

20161116_123511

20161116_123934

20161116_124026

20161116_124805

20161116_125937

20161116_134833

20161116_141156

20161116_155544

20161116_160045

20161117_174757