Dzisiaj na blogu witam Was z innego kontynentu. Od poniedziałku jestem w Meksyku, w mieście Puebla. Jak się tu znalazłam? Napiszę o tym kilka słów, bo może dla kogoś będzie to ciekawe.
W lipcu zastanawiałam się, co zrobić dalej z moim życiem. Może jakiś wpływ na to miały 30-ste urodziny, chociaż nigdy nie świętuję urodzin i nie przywiązuję do nich żadnej wagi. Byłam jednak pewna tego, że chcę odejść z pracy z firmy. Co do szkoły, to zakładałam, że będą pieniądze na następny rok szkolny, chociaż 100% pewności nie było. Jest jednak zapotrzebowanie, więc nie obawiałam się, że się nie uda, było to bardzo mało prawdopodobne. Mimo to szukałam pracy. (Pieniądze na następny rok szkolny rzeczywiście były, wypowiedziałam umowę po dwóch miesiącach pracy, 2 dni przed lotem do Meksyku, ale oczywiście szefowa wcześniej wiedziała, że musi kogoś szukać).
Nie zrozumcie mnie źle – ja należę do osób bardzo wdzięcznych losowi i wiem, że mam w życiu bardzo, bardzo dużo szczęścia. Gdyby zostało tak, jak było, też byłoby super. W końcu spójrzmy prawdzie w oczy: wiele osób po studiach sprząta w Niemczech albo w Anglii, a ja pracowałam w moim zawodzie nauczyciela. Był co prawda czas, kiedy miałam pecha, ale potem wszystko się odwróciło. Skoro jednak otworzyły się przede mną nowe drzwi, to wchodzę 🙂
Od początku lipca wysyłałam CV, byłam na rozmowach kwalifikacyjnych. Wszystko na luzie, bo nie mam już takiego parcia na szkło jak kiedyś. Może dlatego to wszystko samo się toczy. Przeszukując oferty pracy dla nauczycieli niemieckiego w Internecie, trafiłam na ogłoszenie z Meksyku. Do tej pory nie wiedziałam, że w Puebla jest największa na świecie filia Volkswagena i że jest tu takie zapotrzebowanie na niemiecki. Wysłałam CV, potem wypowiedziałam umowę w firmie, przepracowałam tam ostatnie 2 tygodnie. Była połowa sierpnia, przeprowadziłam 2-tygodniowy kurs niemieckiego, potem zaczął się rok szkolny.
CV na stanowisko nauczycielki niemieckiego w VW wysłałam właśnie na początku lipca i zapomniałam o tym. Jeszcze tego samego dnia dostałam odpowiedź: „Odezwiemy się do pani”. Oczywiście na to nie liczyłam, bo jak zawsze jestem sceptyczna i nie sądziłam, że taka firma jak VW chciałaby mnie zatrudnić. Następnie poproszono mnie o rozmowę telefoniczną, co było trudne, gdyż ja wtedy chodziłam do pracy w firmie na 15:00 albo na 16:00, a w Meksyku jest 7 godzin wcześniej. W końcu udało się ustalić termin pewnego dnia, kiedy cudem miałam wolne. Rozmowa się odbyła, ja byłam jak zwykle na luzie. Cały czas myślałam: „Przecież i tak nikt nie zwróci uwagi na moje CV” (tak mi zostało z dawnych czasów).
Po 1,5 tygodnia dostałam ofertę pracy: wróciłam po całym weekendzie w pracy do mieszkania. Otwieram pocztę i widzę maila z Meksyku z tytułem „Arbeitsangebot” (oferta pracy). Zastanawiałam się całą noc, co by tu zrobić, co odpowiedzieć. Czy przewrócić swoje życie o 180 stopni czy też nie? Jednak przeważył argument taki, że zawsze chciałam poznać świat. Nigdy nie chciałam spędzić całego życia w jednym miejscu. Czy mogła się trafić lepsza okazja? Rano wstałam i pomyślałam: „WTF, czemu by nie?”
Potem już wszystko potoczyło się (prawie) samo. Paszport, formalności związane z wizą, potem bilet i lot. Wyleciałam w poniedziałek rano, z Frankfurtu do miasta Meksyk. Oczywiście na lotnisku we Frankfurcie musiał się zdarzyć incydent (kto mnie zna, ten wie, że u mnie zawsze tak jest). Przy kontroli bagażu podręcznego zapomniałam o jednym płynie. Pracownik kontroli wywalił z walizki cały mój bagaż (nawet pudełko z różańcem otworzył), ha ha. A chodziło tylko o podkład w płynie, to o nim zapomniałam 🙂
Lot był o 13:30, w mieście Meksyk samolot wylądował o 19:00 lokalnego czasu. Mnie i innych pracowników VW odebrał firmowy kierowca. Byłam strasznie zmęczona, bo w Puebla byłam jakoś o 5:00 europejskiego czasu, tu było około 22:00. Było więc tak, jakbym w ogóle nie spała, ale dałam radę. Zaskoczyło mnie to, że są tu inne gniazdka. Kiedyś czytałam o tym, że gniazdka elektryczne nie są takie same na całym świecie, ale nie pomyślałam o tym. Na szczęście w recepcji hotelu mają „podłączniki” dla nieogarniętych Europejczyków 🙂
Teraz mieszkam w hotelu, który opłaca firma (VW opłacił też mój lot i koszty uzyskania wizy pozwalającej na wjazd do Meksyku). Skupiam się na szukaniu mieszkania, już kilka widziałam, ale znalezienie właściwego zajmie jeszcze trochę czasu. Puebla to ogromne miasto, prawie 2,5 mln ludzi tu mieszka. To szok wyprowadzić się ze wsi do takiej metropolii. Szukam mieszkania blisko głównej siedziby VW, bo tam będę pracować. Inaczej mogłabym ze 2 godziny jechać do pracy, a tego nie chcę. Zobaczymy, kiedy uda mi się coś znaleźć. Faktem jest jednak, że właściciele mieszkań często podnoszą ceny, gdy widzą Europejczyka.
Muszę jednak powiedzieć, że sama nie ogarnęłabym, co i jak. Na szczęście jest tu jeszcze inny nowy nauczyciel. Przyleciał 3 tygodnie przede mną i bardzo mi pomógł. Inaczej bardziej bym się kłopotała z pewnymi rzeczami. Sama już trochę ogarnęłam, ale to jeszcze o wiele za mało. Teraz bardzo cieszę się z tego, że kiedyś uczyłam się hiszpańskiego. Jak dobrze znać języki obce! Warto się ich uczyć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą.
Następnym razem opowiem o moich perypetiach przeżytych w pierwszym tygodniu w Meksyku.
Kilka zdjęć (pewnie nie są zbyt dobre, ale taki już ze mnie talent):
Magda, musisz koniecznie jakiś wpis o kuchni meksykańskiej umieścić. Oczywiście jak już się trochę tej kuchni objesz. W końcu życie nie kończy się na sznyclu.Powodzenia na nowym kontynencie!
Obiecuję, że będzie, to ciekawy temat 🙂
SuperMagda podbija świat. Kibicuję, trzymam kciuki i czekam na dalsze wieści.
Ciekawe, czy to początek, czy koniec tego podbijania 🙂
Gratuluję wielkiej odwagi Pani Magdo i życzę powodzenia na nowym kontynencie !
Dzięki 🙂
Odważna! Ten wyjazd to może być życiowa przygoda 😉
Tak też myślę 🙂
Ten wpis jest dla mnie motywacja, po to, zeby uczyc sie coraz wiecej i umiec wiecej … bo jak napisalas, nigdy nie wiadomo, co zycie przyniesie
Tak właśnie jest, a z doświadczenia wiem, że nauka nigdy nie idzie na marne 🙂
Śledzę Twój blog od dłuższego czasu, ale nigdy nie komentowalam. Jako że sama mieszkam w de, Twoje wpisy były dla mnie zawsze interesujące. Cieszę się, że znalazłaś nowe zajęcie, w którym możesz wykorzystać swoje umiejętności. Też się lubię uczyć języków obcych, lecz niestety w pracy żadnego z tych języków oprócz niemieckiego nie wykorzystuję. Powodzenia i sukcesów 🙂 !
Zapraszam do komentowania również 🙂
Warto uczyć się języków obcych, bo naprawdę nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą. Nauka nigdy nie idzie na marne 🙂
Powodzenia!!
Dzięki!
„Spotykam” Cię na blogu o ks. V. , mam więc wrażenie, że już się znamy :-). Przeglądam dziś po raz pierwszy Twój blog i jestem zauroczona Twoim podejściem do życia , odwagą, rozsądkiem, normalnością, szczerością taką – tylko ktoś kto miał mocno pod górkę , może być taki , wiem coś o tym… Będę Ci bardzo kibicować, czuję jakoś , że jesteśmy z tej samej bajki :)..Pozdrawiam serdecznie.
To prawda, że miałam w życiu mocno pod górkę, dalej mam, no ale ludzie mają gorzej.
Dziękuję za miłe słowa i mam nadzieję, że będziemy się spotykać nie tylko na blogu o Victorii, ale też tutaj.
Serdeczne pozdrowienia 🙂
Na długo wyjechałaś? 🙂
Jeszcze nie wiem. Jednak tęsknię za rodziną bardziej niż myślałam. Jeśli nadal tak będzie, to za kilka miesięcy wrócę do Niemiec. Z Niemiec już blisko do Polski 🙂
No chyba ze Cię zauroczą autochtoni, podobno żyje się tam bardziej na luzie , z uśmiechem. Mam brata w Meksyku wiec tak z pierwszej ręki 🙂
Zdecydowanie bardziej na luzie, chociaż ja tęsknię za niemieckim porządkiem 🙂
No chyba ze Cię zauroczą autochtoni, podobno żyje się tam bardziej na luzie , z uśmiechem. Wieści od znajomych, z pierwszej ręki 🙂
Zmieniłam treść bo system nie chciał mi przyjąć – wyskoczył komunikat, że mój komentarz to duplikat :-D. Oj , ta technika 🙂
Fajna historia! Podoba mi sie. Uwazam, ze zrobilas bardzo dobrze wyjezadzajac w swiat. W zyciu nalezy doswiadczyc a nie miec, a mnostwo ludzi mysli tylko by miec.
Jestes bardzo ciekawa, tylko szkoda, ze pieskow nie lubisz!
Gdybym mogła cofnąć czas, to jednak bym nie wyjechała