Powyższe pytanie wiele razy pojawiało się w komentarzach, więc postanowiłam tu opisać moją drogę.
Czy chciałam wyemigrować? Odpowiedź jest tylko jedna: nie. Po studiach chciałam znaleźć pracę w Polsce. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż nie miałam znajomości, a w moim regionie Polski bezrobocie jest wysokie. Np. na mojej dawnej ulicy już prawie nie ma młodych ludzi, bo wszyscy wyjechali do Anglii do pracy. Ci, którzy zostali, kombinują, jak związać koniec z końcem. Dziękuję za takie życie. Wiem, bo dosyć nasłucham się komentarzy od znajomych: „żałuję, że po studiach nie zrobiłem tak jak ty i że nie wyjechałem”.
Ok, wracam do tematu. Kiedy byłam na III roku studiów, to stwierdziłam, że nie będę dobrą germanistką, jeśli nie spędzę dłuższego czasu w kraju niemieckojęzycznym. Złożyłam więc podanie w ramach stypendium Erasmus i oczywiście je otrzymałam. Rok na uniwersytecie Bielefeld spędziłam bardzo produktywnie, dużo się ucząc i zbierając materiały do pracy magisterskiej. Nie imprezowałam, lecz starałam się nauczyć jak najwięcej, a to, czego się nauczyłam, było dla mnie nieocenione, gdyż zobaczyłam, jak naprawdę wygląda życie w Niemczech i jak Niemcy naprawdę mówią. Udział w zajęciach na niemieckim uniwersytecie był niesamowitym doświadczeniem, gdyż – jak wiadomo – w Niemczech studiuje wielu obcokrajowców i było tym bardziej ciekawie. Poza tym Uniwersytet Bielefeld ma bardzo szeroką ofertę różnych zajęć dla studentów i chodziłam np. na kurs fińskiego. W drugim semestrze już nie miałam czasu na to, ponieważ stypendium było niskie i już nie wystarczało na utrzymanie się. Pracowałam więc codziennie po zajęciach jako sprzątaczka w klinice dentystycznej. Wracałam padnięta do mieszkania, a uczyłam się na weekendzie. Było ciężko, ale dałam radę.
Po roku studiów w Niemczech wróciłam na piąty rok do Polski, aby skończyć studia magisterskie. Cieszyłam się, że zdecydowałam się na studia w Niemczech. Może moje zdanie wyda się w tym momencie kontrowersyjne, ale nie rozumiem, jak ktoś może uczyć np. angielskiego, a był w Anglii np. tylko na kilka dni. Wtedy nic się nie wie o tym kraju ani tym bardziej o języku mówionym. Nie bez powodu w wielu krajach zachodniej Europy istnieje obowiązek spędzenia semestru zagranicą, jeśli studiuje się język.
Wracając do tematu… Na V roku studiów zachowałam się jak głupek, gdyż sądziłam, że znajdę pracę w szkole jako nauczycielka niemieckiego. Pamiętam to jak dziś – zima 2010 roku była okropna. Minus 20 stopni w ciągu dnia, śnieg po kolana, a ja jak ostatni głupek jeździłam autobusami do okolicznych szkół i składałam podania. Przez cały styczeń i pół lutego jeździłam codziennie po szkołach. Na każdy dzień układałam sobie plan. Z perspektywy czasu oceniam, że w zasadzie najgłupsze było stracenie pieniędzy na drukowanie podań. Do dzisiaj mnie to boli.
Po kilku miesiącach od skończenia studiów zrozumiałam jeszcze raz, jakie to było głupie. Dowiedziałam się, że w jednym z gimnazjów, gdzie złożyłam swoje podanie, pracę dostała moja koleżanka z roku, która ledwo skończyła studia i Niemiec na oczy nie widziała. Dlaczego ją dostała? Bo dyrektorka tej szkoły była jej ciotką. Współczuję dzieciom, które są uczone przez taką nauczycielkę. Później dowiedziałam się jeszcze o kilku podobnych sytuacjach.
W czerwcu 2010 roku ukończyłam studia magisterskie. W momencie obrony wiedziałam już, że wyjeżdżam. Mniej więcej w połowie ostatniego roku studiów zobaczyłam na uczelni ogłoszenie o stypendium Comeniusa. Można było wyjechać do innego kraju i uczyć tam w szkole. Pomyślałam, że muszę spróbować. Pozbierałam opinie od wykładowców i od dziekana, złożyłam wniosek, którego o mało bym nie złożyła. Wniosek był bardzo długi. Trzeba było dokładnie opisać swoje doświadczenia i plany, cele. Ja zostawiłam to na ostatni dzień, a tamtego dnia akurat miałam bardzo mało czasu. Zmobilizowałam się jednak i wypełniłam ten wniosek błyskawicznie, bez zastanawiania się. Może to właśnie urzekło komisję w Warszawie? Że pisałam prostym językiem i nie wymyślałam nie wiadomo czego? Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że otrzymałam stypendium. Nie wiedziałam, do jakiego kraju wyjeżdżam ani w jakiej szkole będę uczyć. Wiedziałam tylko, że wyjeżdżam. Tylko to się liczyło – świadomość, że mam jakąś przyszłość i że nie muszę iść na kasę do jakiegoś supermarketu. Chyba 2 miesiące później dostałam wiadomość, że wyjeżdżam do małej miejscowości Traben-Trarbach w Niemczech. Zobaczyłam na mapie, gdzie jest ta mieścinka, nawiązałam kontakt ze szkołą i ostatnie wakacje w Polsce beztrosko spędziłam z rodziną.
W połowie sierpnia 2010 roku bez obaw wyjechałam do Niemiec i już tam zostałam. Dalszy ciąg moich perypetii w następnym tekście, za kilka dni.
Naprawdę czekałem na ten post bardzo długo :). I bardzo się cieszę z jego zjawienia ;). To co piszesz ma duży sens. W dzisiejszych czasach filologie studiuje się raczej hobbystycznie, bo o stanowisku naprawdę ciężko. Sam chcę iść właśnie na germanistykę, ale w celu wyrobienia sobie "zaplecza" będę składać również na psychologię.
A właśnie… a stypendium na Erazmusie było znośne? ;). Pytam z ciekawości, bo chyba jego wysokość jest zróżnicowana jeśli chodzi o kraje. Pozdrawiam i czekam na dalszy ciag.
Świetna, motywująca historia. Choć z jednej strony demotywująca, ale bardzo sie cieszę, że wyjechałaś po to, żeby robić to, co lubisz.
Ciesze sie dla Ciebie, ze robisz to co lubisz, ze podjelas sluszna decyzje ktorej raczej zalowac nigdy nie bedziesz i jestem pelna podziwu, ze odwazylas napisac sie tu wszystkie Twoje osobiste wspomnienia i przemyslenia!
Z przyjemnością przeczytałam i czekam na dalszy ciąg Twoich perypetii.
Ja studiowałam hobbystycznie. Były momenty, że żałowałam, ale teraz nie żałuję.
Stypendium Erasmusa, dostawałam mniej więcej 400 euro – za mało. Wystarczyło mi na jakieś 5 miesięcy, bo oczywiście jest wiele innych wydatków oprócz czynszu i jedzenia. Wysokość jest zależna również od uczelni. Ja dostawałam 400 euro na miesiąc, dziewczyny z innego uniwerku 800 euro na cały semestr. Osoby z Finlandii dostawały 1000 euro na miesiąc, mogły sobie na wiele pozwolić. Ja i inne dziewczyny z Polski tylko patrzyłyśmy, jak na weekendach podróżują po Niemczech i chodzą do kina. Mogłyśmy tylko zazdrościć.
Zdecydowanie nie żałuję i nigdy nie będę.
Będą jutro lub pojutrze 🙂
Cieszę się, że ciekawie się czytało
Witam przeglądam właśnie tego bloga, ktoś mi podesłał 😉 sam próbuje ponownie uczyć się niemieckiego/zapiszę się wnet na kurs gdyż mam motywacje zawodowo/rodzinną (brat z bratową wyjechali do Monachium), w zeszłym roku byłem tydzień w tym interesującym mieście, Lewandowski będzie wnet tam grał 😉 obiecuje że przeglądnę to forum dość dokładnie 😉 i pozdrawiam