Z cyklu „znani Niemcy”: Alois Alzheimer

Z cyklu „znani Niemcy”: Alois Alzheimer

Każdy słyszał określenie „choroba Alzheimera”. Dzisiaj napiszę o człowieku, od którego nazwiska pochodzi nazwa choroby. Strasznie mnie denerwuje, kiedy w potocznym języku słyszę to określenie, tzn. kiedy ktoś o czymś zapomni i usłyszy „ty chyba masz Alzheimera”. Podobnie jak „on jest chyba upośledzony umysłowo” itp. Zawsze zastanawiam się, co czują ludzie, którzy słyszą takie nieprzemyślane słowa, a mają w rodzinie kogoś chorego i muszą się z tym zmagać na co dzień.

Ale do rzeczy. Alois Alzheimer urodził się 14 czerwca 1864 roku w Marktbreit (Bawaria). Był psychiatrą i neuropatologiem, a także profesorem psychiatrii Uniwersytetu Wrocławskiego. Medycynę studiował w Berlinie, Tybindze i Würzburgu. W 1887 roku otrzymał dyplom lekarza medycyny i przedstawił swoją dysertację doktorską.

W 1889 roku rozpoczął pracę w zakładzie psychiatrycznym „Städtische Anstalt für Irre und Epileptische” we Frankfurcie. Nieco zrewolucjonizował jego funkcjonowanie. Chyba każdy nas czytał/słyszał o nieco brutalnym jak na dzisiejsze standardy traktowaniu pacjentów szpitali psychiatrycznych w tamtych czasach. Alzheimer wspólnie z neurologiem Franzem Nisslem wprowadził zasadę polegającą na unikaniu środków przemocy, np. kaftanów bezpieczeństwa albo karmienia na siłę. Niektórzy pacjenci mogli swobodnie poruszać się po zakładzie i brać udział w wycieczkach. W 1902 roku Alzheimer rozpoczął pracę w Heidelbergu, potem pracował w Monachium. Nadal współpracował z F. Nisslem. W 1912 roku został kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Wrocławskiego.

Zmarł w wieku zaledwie 51 lat, kiedy to gwałtownie podupadł na zdrowiu. Dręczyły go niewydolność nerek, wada serca i duszności. Zmarł 19 grudnia 1915 roku we Wrocławiu, a pochowany został we Frankfurcie obok swojej żony (z którą miał troje dzieci).

A skąd wzięła się nazwa „choroba Alzheimera”?

25 listopada 1901 roku A. Alzheimer poznał nową pacjentkę, 51-letnią Auguste Deter. Do zakładu psychiatrycznego we Frankfurcie została ona przywieziona przez swojego męża, który zauważył w ostatnim czasie duże zmiany w jej zachowaniu. Jego żona zrobiła się zazdrosna, zapominała, jak wykonywać podstawowe czynności w domu, chowała rzeczy i nie potrafiła ich odnaleźć, czuła, że ktoś ją śledzi. Po rozmowie z nią Alzheimer orzekł, że pacjentka udziela odpowiedzi, które nie mają związku z pytaniem. Poza tym nie ma orientacji czasoprzestrzennej i nie pamięta szczegółów z życia. Jej nastroje bardzo często się zmieniały. Nie mogła swobodnie poruszać się po zakładzie. Miała również zaburzenia mowy oraz kłopoty z utrzymaniem higieny.

Auguste Deter nie była pierwszą pacjentką z takimi objawami, jaką spotkał Alzheimer. Inni pacjenci mieli jednak przeważnie ponad 70 lat. Dlatego właśnie jej poświęcił dużo uwagi. Przeprowadził z nią wiele rozmów, podczas których powtarzała „ach Gott” („o Boże”). Pewnego razu powiedziała „ich habe mich sozusagen selbst verloren” („poniekąd sama się zgubiłam”).

Alzheimer co prawda nie pracował długo we Frankfurcie, ale nadal interesował się pacjentką i dowiadywał się o jej stan zdrowia. Zmarła ona 9 kwietnia 1906 roku w wyniku zakażenia krwi. Na prośbę Alzheimera przesłano mu do Monachium jej historię choroby, a także jej mózg. W badaniu mikroskopowym stwierdzono rozległe zwyrodnienie komórek nerwowych. Chorobę lekarz określił jako „Krankheit des Vergessens” („choroba zapominania”). Nazwa „choroba Alzheimera” została po raz pierwszy używa przez Emila Kraepelina w 1910 roku, natomiast oficjalnie przyjęta została w 1967 roku na kongresie lekarzy w Lozannie.

To jednak nie wszystkie zasługi Alzheimera. Psychiatria zawdzięcza mu też opis symptomatologii miażdżycy, otępienia starczego, jego odmian oraz delirium.

Alois Alzheimer

Auguste Deter

Źródła:

Tekst 1

Zdjęcia

Tekst 2

Glücksbringer – co przynosi w Niemczech szczęście?

Glücksbringer – co przynosi w Niemczech szczęście?

Dzisiaj napiszę kilka słów o rzeczach, które w Niemczech uznawane są za talizmany przynoszące szczęście i które uchodzą za symbole szczęścia. Osobiście nie wierzę w coś takiego, uznaję raczej za formę zabawy. Jedynie horoskopy czytam, ale tylko wtedy, kiedy jestem w dołku i szukam pocieszenia.

der Glücksbringer – talizman 

der Glückspilz – szczęściarz

der Glückspfennig – fenig przynoszący szczęście. W czasach euro musiałby to być tak właściwie cent, ale nikt nie myśli o zmianie. Dosyć znane jest niemieckie powiedzenie: „Wer den Pfennig nicht ehrt, ist des Talers nicht wert” – „Kto nie szanuje feniga, nie jest wart talara”. 1 marka niemiecka składała się ze 100 fenigów.

das Hufeisen – podkowa. Jako talizman chronić ma dom. Nie może być kupiona, powinna być znaleziona. Zawiesza się ją nad drzwiami wejściowymi do domu.

der Schornsteinfeger (der Kaminkehrer) – kominiarz. Uchodzi w Niemczech za symbol szczęścia, gdyż wcześniej w Nowy Rok to właśnie kominiarz wychodził pierwszy na ulice i gratulował ludziom z okazji nowego roku.

der Marienkäfer – biedronka. Pierwotnie uchodziła za posłańca z nieba Matki Boskiej, chroniła dzieci i chorych, kiedy do nich podleciała. Nigdy nie powinno było się jej strącać lub zabijać, gdyż przyciągało to nieszczęście.

das Glücksschwein – świnka przynosząca szczęście. Szczególnie popularne są świnki z marcepanu, które można kupić tu w prawie każdym supermarkecie. Świnia uchodzi za symbol płodności oraz za znak bogactwa i dobrobytu. Powiedzenie „Schwein haben” oznacza „mieć szczęście”.

das vierblättrige Kleeblatt – czterolistna koniczyna. Koniczyna ma zwykle oczywiście trzy liście, więc bardzo trudno jest znaleźć czterolistną. Mi udało się to tylko raz w życiu. Istnieje legenda, która mówi o tym, że przepędzona z raju Ewa zabrała z niego jedną czterolistną koniczynę. Koniczyna jest też dlatego symbolem raju.

Zdjęcia:

Zdjęcie 1

Zdjęcie 2

Zdjęcie 3

Wojenne historie. Cz. 2

Wojenne historie. Cz. 2

Póki mam wenę, to czas na drugą część wojennych historii.

Mój bundesland, Nadrenia-Palatynat, należał po wojnie do strefy francuskiej. Tak jak już wspominałam, Niemcy mieli wtedy znacznie gorzej niż w trakcie wojny. 90% jedzenia musieli oddawać Francuzom, więc musieli kombinować, jakby tu przetrwać. Nie tylko w tym zakresie były ograniczenia. Nie można było nic wysyłać do innych krajów, a tylko francuscy żołnierze mogli otrzymywać przesyłki.

Szczególnie mięso było wtedy towarem deficytowym. Osoba, która opowiadała mi te historie, zaraz po wojnie zdawała egzamin na prawo jazdy. Tak się zdarzyło, że przejechała królika. Nie można było oczywiście zmarnować takiej okazji, więc od razu obrała go ze skóry. Ona to zrobiła, gdyż egzaminator nie miał w tym doświadczenia, a także brakowało mu odwagi. Jej rodzina bardzo się ucieszyła, widząc królika, którego można było przyrządzić na obiad.

Ludzie często sobie zadają pytanie, czy Niemcy naprawdę nie wiedzieli o obozach koncentracyjnych, o prześladowaniu niektórych narodowości i o okrutnych mordach niewinnych ludzi. Też kiedyś zadawałam sobie pytanie, jak można było o tym nie wiedzieć, bo przecież na pewno były jakieś przecieki. Teraz już nie pytam, gdyż moja znajoma w swoich opowieściach wyraźnie zaznaczyła wpływ propagandy. Obejmowała ona każdego Niemca: od dziecka do staruszka. Nikogo tu nie pominięto. Kiedy wprost ją zapytałam, czy ludzie tutaj naprawdę nic nie wiedzieli, odpowiedziała mi: „Ah, nein, wir waren alle so dumm”. Dopiero po wojnie dowiedziano się prawdy, chociaż oczywiście nie można powiedzieć, że Niemcy bezkrytycznie popierali Hitlera. Ojciec mojej znajomej działał w podziemiu, rozdając np. ulotki. Była to tajemnica poliszynela, ale nie było na niego dowodów. Niemniej dom był niejednokrotnie przeszukany, a on sam został wykluczony z lokalnych stowarzyszeń, a podczas lokalnego festynu nikt nie chciał obok niego usiąść ani z nim rozmawiać. Moja znajoma ma w swoim domu ulotki, które podczas wojny rozdawał jej ojciec. Mam nadzieję, że po jej śmierci jej rodzina tego nie wyrzuci. Już im powiedziałam, że chętnie przygarnę.

Do ludzi propaganda oczywiście docierała, w dużym stopniu poprzez radio. Oczywiście nie każdy je miał, ale kiedy miała być transmitowana jakaś ważna mowa Hitlera, to ludzie zbierali się u kogoś, kto miał radio.

Wojenne historie. Cz. 2

Wojenne historie. Cz. 1

W moich licznych planach znajdowały się m.in. historie z II wojny światowej, których miałam okazję wysłuchać. Dzisiaj czas, aby zacząć. Miałam nadzieję, że rok 2014 będzie spokojniejszy dla mnie, ale zaczął się bardzo intensywnie, a to nie wróży najlepiej…

Poziom stylistyczny tego wpisu może w niektórych miejscach budzić wątpliwości. To dlatego że bardzo rzadko piszę teraz po polsku i w niemieckim czuję się pewniej. Za ewentualne niedociągnięcia przepraszam.

Interesuję się historią, więc i II wojną światową. Dopóki miałam okazję, często wysłuchiwałam historii opowiadanych przez moich dziadków. Teraz mam tylko jednego dziadka i widzę go tylko raz na rok, kiedy jadę do Polski. Od jakiegoś czasu postanowiłam pytać starszych znajomych Niemców o ich przeżycia z okresu wojny. Zależało mi na tym, żeby poznać ich perspektywę, dopóki jest czas. Zostało przecież jeszcze tylko kilka lat, nim w ogóle nie będzie ludzi, którzy pamiętają wojnę. Jest co prawda wiele osób po 90-tce, ale duża część z nich cierpi na demencję albo na Alzheimera. Niełatwo jest znaleźć ludzi, którzy wszystko świetnie pamiętają i jeszcze chcą o tym opowiadać. Znam też kogoś, kto prawdopodobnie ma przeszłość nazistowską i dlatego nie chce o tym mówić.

Niedawno miałam okazję porozmawiać z Niemcem, który wychowywał się w Polsce, a po wojnie wraz z rodziną został wypędzony. Opowiedział mi bardzo ciekawe historie, ale na nie jeszcze przyjdzie czas. Kiedy z nim rozmawiałam (było to ok. 2 miesiące temu), pytał mnie w trakcie, co chciałabym jeszcze wiedzieć. Był bardzo otwarty, a ja nie do końca wiedziałam, o co zapytać.

Moje historie zacznę może od propagandy. Osoba, która mi o tym opowiadała, podczas II wojny światowej chodziła do szkoły. Swastyka była obecna wszędzie, było to oczywiście normalne. Co tydzień wszyscy uczniowie i nauczyciele zbierali się, aby wspólnie odśpiewać Deutschlandlied.

Deutschlandlied – potoczna nazwa. Właściwa nazwa brzmi „Lied der Deutschen” („Pieśń Niemców), jest to od 1922 roku hymn narodowy Niemiec. Został napisany w 1841 roku, ma 3 strofy, ale obecnie tylko trzecia strofa jest śpiewana jako hymn narodowy. W czasach nazizmu (1933-1945) była śpiewana tylko pierwsza strofa – propaganda wykorzystywała jej wymowę i dlatego po II światowej więcej już jej nie wykonywano. Nie jest to co prawda w Niemczech zabronione, ale pierwsza i druga strofa są omawiane w szkołach jako utwór literacki. 

Dziewczęta były skupione w BDM. Organizacja ta uchodziła wtedy za zwykłą organizację młodzieżową, dopiero później była identyfikowana z nazistowskimi Niemcami.

BDM (Bund Deutscher Mädel – Związek Niemieckich Dziewcząt) był damską gałęzią Hitlerjugend. Od 1936 roku każda dziewczyna w odpowiednim wieku (10-18 lat) należała do niego automatycznie, było to tzw. przymusowe członkostwo. W 1944 roku BDM był największą damską organizacją młodzieżową świata z 4,5 mln członkiń. 

Pani, która mi o tym opowiadała, mówiła, że była dumna, że należała do tej organizacji, że dzięki niej czuła się patriotką. Ważna była też przynależność do grupy.

Zaraz przed tym, kiedy było jasne, że wybuchnie wojna, ludzie robili sobie rodzinne zdjęcia, bo nie wiadomo było, czy po wojnie wszyscy jeszcze będą. Osoba, która opowiadała mi te historie, miała jedną siostrę. Jej ojciec przed wojną często mówił o tym, że chciałby mieć syna. Kiedy wojna wybuchła, to cieszył się, że ma 2 córki, gdyż nie musiały one iść walczyć. Zaraz przed wybuchem wojny, w sierpniu, ludzie musieli oddawać na potrzeby armii np. samochody dostawcze. W miejscu, gdzie moja znajoma robiła wtedy szkolenie zawodowe, mieszkała rodzina prowadząca jakieś magazyny (już nie pamiętam, co tam magazynowali). Mieli oni jednego syna, który właśnie w sierpniu musiał dostarczyć do Koblencji samochód dostawczy. Od razu został wciągnięty do armii i już nigdy nie powrócił do domu.

W domu mojej znajomej widziałam takie rodzinne zdjęcie zrobione zaraz przed II wojną światową. Na szczęście u niej także po wojnie rodzina liczyła tyle samo członków.

W trakcie wojny Niemcy nie cierpieli biedy. Nie brakowało jedzenia. Dopiero po wojnie zaczęła się bieda. W moim regionie była strefa francuska. Niemcy musieli oddawać dużą część jedzenia Francuzom. Cytat pani opowiadającej mi o tym: „Dopiero po wojnie zrozumieliśmy, co to jest bieda. Mój ojciec… Zdaje się, że po wojnie zajęty był tylko i wyłącznie tym, jak zapewnić rodzinie jedzenie. Nie pamiętam, żeby w tych latach robił coś innego”.

Wojenne historie. Cz. 2

„Der Vorleser” – o filmie i książce

Domyślam się, że każdy słyszał o słynnej książce Bernharda Schlinka „Der Vorleser” (1995), czyli w polskim tłumaczeniu „Lektor”. Książka ponownie rozpętała dyskusję na temat odpowiedzialności za zbrodnie popełniane przez młode kobiety w czasach II wojny światowej – chodzi tu przede wszystkim o strażniczki w obozach koncentracyjnych. Do tej pracy wybierano młode kobiety, które chciały dobrze zarobić i które na początku zwykle nie zdawały sobie sprawy z tego, na czym będzie polegała ich praca. Po zakończeniu wojny większość z nich stanęła przed sądami, broniąc się w ten sposób, że przecież wykonywały tylko rozkazy przełożonych i że chciały dobrze wykonywać swoją pracę.

Jeśli ktoś z Was nie zna tej problematyki, to polecam lekturę świetnego, bardzo ciekawego artykułu na portalu interia.pl pt. „Nazistowskie zbrodniarki wojenne: Jak stały się bestiami?”:

Nazistowskie zbrodniarki wojenne: Jak stały się bestiami?

 Historia jednej z takich kobiet opisana jest w książce „Der Vorleser”. Do fabuły dochodzi tu aspekt romansu dojrzałej kobiety z młodym chłopcem, tak właściwie jeszcze nie mężczyzną. Motyw takiego romansu znajduje się jeszcze np. w powieści „Die Entdeckung der Currywurst” Uwe Timma (która również została zekranizowana).

W powieści „Der Vorleser” aspekt romansu nie wysuwa się jednak na pierwszy plan. Najważniejszy zdaje się tu być motyw odpowiedzialności i kary za zbrodnię. O tym, że główna bohaterka, Hanna Schmitz, pojmuje wreszcie swój błąd, świadczy fakt, że po tym jak nauczyła się czytać, w więzieniu czyta książki o obozach koncentracyjnych i w końcu karze samą siebie za to, co zrobiła.

Zwiastun amerykańskiego filmu „The reader” (2008), ekranizacji książki (w reżyserii Stephena Daldry’ego):

The Reader

 I tu chciałabym krótko opisać, co myślę o tym filmie:

1. Hollywood zrobiło z książki Schlinka love story. W filmie zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan aspekt romansu, co jest oczywiście niesłuszne. Kiedy główna bohaterka popełnia w filmie samobójstwo, widzimy, że stoi na książkach, na których grzbietach czytamy m.in. słowo „love”. Stąd wniosek, że zabija się z powodu nieszczęśliwej miłości. A to zdecydowanie koliduje z powieścią. Znając Hollywood, nie dziwi mnie jednak, że powieść przerobiono na love story. Dziwi mnie jednak zgoda Schlinka na taką ekranizację i pozwala przypuszczać, że chodziło w tym wszystkim o pieniądze.

2. Głupie zdaje mi się to, że w filmie, który jest przecież po angielsku, aktorzy mówią z niemieckim akcentem. Po co? Nie rozumiem sensu tego zabiegu. Jeśli już reżyser chciał udowodnić, że akcja dzieje się w Niemczech, trzeba było nakręcić film po niemiecku.

3. Kate Winslet, która zagrała Hannę Schmitz, powinna była dostać Oscara za jedną z innych swoich dobrych kreacji, bo przecież tak wiele ich było, a nie za kiepską ekranizację. Zresztą w wywiadach, których  udzielała w ramach promocji filmu, sama przyznawała, że w ramach przygotowania do roli skupiała się na analfabetyzmie, a nie na zbrodniach nazistowskich. Być może nawet nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodziło.

4. W poprzednim punkcie napisałam „kiepska ekranizacja” właśnie dlatego, że jest to kiepska ekranizacja, a nie kiepski film. Film byłby jak najbardziej w porządku, gdyby nie była to ekranizacja książki. Dlatego może on się podobać przede wszystkim tym widzom, którzy nie czytali powieści.

5. Trzeba oczywiście docenić jak zwykle świetną rolę Ralpha Fiennesa – jednego z moich ulubionych aktorów. Zagrał on m.in. w „Liście Schindlera” Stevena Spielberga, o której napiszę niedługo.

6. Na koniec mogę powiedzieć, że mimo wszystko polecam ten film. Najpierw należy jednak przeczytać książkę. Inaczej nie będziecie wiedzieć, o co tak naprawdę chodzi w powieści Bernharda Schlinka.

Haribo

Haribo

Dzisiaj rozpoczynam serię o znanych markach wywodzących się z krajów niemieckojęzycznych.

Każdy chyba zna markę Haribo. Jest to jedna z najbardziej znanych niemieckich marek, producentów słodyczy. Siedziba koncernu znajduje się w Bonn. Firma została zarejestrowana 13.12.1920. Na początku kapitał firmy był niewielki. W 1922 roku założyciel Hans Riegel (właściwie Johann Riegel) wymyślił znanego misia Haribo – Gummibär. Nazwa wywodzi się z pierwszych liter imienia i nazwiska założyciela oraz miasta (Hans Riegel Bonn).

W 1935 roku powstała filia firmy w Kopenhadze. W 2000 roku firma była podejrzewana o zatrudnianie pracowników przymusowych podczas II wojny światowej, czemu producent oczywiście zaprzeczał. Po wczesnej śmierci założyciela (1945) interesy przejęła jego żona. W 1946 roku synowie Hans i Paul powrócili z wojennej niewoli i aktywnie włączyli się w prowadzenie firmy, przejmując w kolejnych latach kilka mniejszych przedsiębiorstw.

Dzisiaj Haribo ma ok. 6000 pracowników w pięciu zakładach w Niemczech i 10 w innych krajach Europy. Produkty są sprzedawane w ponad 100 krajach.

Niemieckie hasło reklamowe brzmi „Haribo macht Kinder froh – und Erwachsene ebenso„. Polskie – Haribo smak radości.

Najsłynniejszym produktem Haribo są misie żelki – Gummibären. Mają one ok. 2 cm. Aby je odróżnić od miśków innych producentów, Haribo nazywa swoje tak właściwie nie Gummibären, lecz Goldbären. Cesarz Wilhelm II rzekomo chwalił miśki jako najlepsze, co wynaleziono w republice. Na opakowaniu jest napisane zresztą „Das Original seit 1922„.

Reklama Haribo:

Haribo Werbung

Wojenne historie. Cz. 2

Czy niemiecki jest trudny?

Niemiecki uchodzi za trudny język, ale czy naprawdę tak jest? Obiektywnie – nie, bo nie jest nawet tak w połowie trudny jak np. japoński czy fiński, ale myślę, że w tej powszechnej opinii stereotypy zrobiły swoje. Dzisiaj przedstawię swoją opinię na ten temat.

Dlaczego moim zdaniem niemiecki nie jest trudny?

1) Gramatyka jest bardzo logiczna, nie ma tu miejsca na wątpliwości. Jest mniej czasów niż w angielskim. Jest co prawda odmiana rodzajników, ale są tylko 4 przypadki. Wiele problemów przysparza budowa zdania, ale po opanowaniu pewnych zasad każdy może się jej nauczyć.

2) Wiele osób ma problemy z rodzajem rzeczownika, ale spójrzmy prawdzie w oczy – każdy język, w którym obecny jest rodzaj, ma swoje zasady. Dane słowo taki rodzajnik będzie miało w polskim, inny w niemieckim, a jeszcze inny we francuskim czy w hiszpańskim.

3) Jak wiadomo, niemiecki to język germański i jeśli ktoś dobrze zna angielski, to i niemieckiego łatwiej się będzie nauczyć. Jest wiele metod nauki tego języka po angielskim.

4) Niemiecki ma stosunkowo bogatą deklinację, ale jeśli się do niej przyłożymy, to nie okazuje się już taka trudna. Zmian w temacie nie jest wiele i są one stosunkowo proste. Uczę się fińskiego i wiem, że w tym języku następuje tyle zmian w temacie słów, że jeśli szukamy znaczenia danego słowa, które w tekście stoi np. w dopełniaczu, to na 95% nie znajdziemy go w słowniku, gdyż dopełniacz za bardzo różni się od mianownika.

Czy są łatwiejsze języki od niemieckiego? Na to pytanie nie da się odpowiedzieć obiektywnie, chociaż są listy języków co do stopnia trudności sporządzone przez lingwistów. Spójrzmy na najtrudniejsze ich zdaniem języki (powtarzają się one na większości z list):
1. Chiński
2. Arabski
3. Tuyuca (mówiony nad wschodnią Amazonką)
4. Węgierski lub fiński
5. Japoński
6. Nawaho (język plemienia indiańskiego Ameryki Północnej)
7. Estoński
8. Baskijski
9. Polski
10. Islandzki

Ogólnie zasada jest jedna: im bardziej dany język obcy różni się od ojczystego, tym więcej trudności. Dlatego może Polakowi łatwiej nauczyć się czeskiego, a Niemcowi niderlandzkiego.

Nie znajdziemy tu niemieckiego. Na pewno mogę powiedzieć, że polski jest szalenie trudny. Zrozumiałam to dopiero, jak zaczęłam uczyć Niemców polskiego i jak załamałam się, widząc tabele odmiany rzeczownika 🙂 Podziwiam obcokrajowców, którzy to opanowali… Polski ma więcej wyjątków niż zasad. Opracowałam jednak swój system nauczania. Kiedyś jeszcze napiszę o moich perypetiach. Polskie przypadki zdają się nie mieć wzorów czy zasad, podczas gdy niemieckimi rządzą twarde zasady. Odkąd zaczęłam uczyć polskiego, to jeszcze bardziej doceniłam żelazną logikę niemieckiego.

O angielskim krążą opinie, że jest łatwy. Ok, może na poziomie podstawowym, ale kiedy ktoś chce nauczyć się tego języka płynnie, to zaczynają się schody. Śmieszy mnie, kiedy prawie każdy dookoła mówi, że zna angielski, bo naoglądał się filmów i nasłuchał piosenek. To niestety nie wystarczy.

Podobne opinie krążą o hiszpańskim. Znam całkiem nieźle ten język, więc mogę powiedzieć, że są w nim konstrukcje, których nie ma w językach germańskich czy słowiańskich. Francuski jest dosyć trudnym językiem, ale łatwiej się go nauczyć, kiedy zna się angielski i hiszpański. Najtrudniejsze jest to, że wymowa ogromnie różni się od pisowni. Biedne francuskie dzieci, które muszą pisać dyktanda…

Zgodzę się natomiast co do tego, że niemiecka wymowa jest trudna. Tak samo jak angielska. Kiedy ktoś chce nauczyć się wymawiać naprawdę dobrze, to okazuje się, że wcale nie jest to takie proste. Trzeba obycia językowego, żeby nauczyć się mówić zgodnie z tym, gdzie pada akcent. Zajęło mi to dosyć długo, ale po prawie 5 latach w Niemczech (Boże, to już tak długo?) często zdarza się, że Niemcy chwalą mój akcent.

Wymienię tu natomiast to, co moim zdaniem jest najtrudniejsze w niemieckiej wymowie:
1. Jednosylabowe słowa z długą samogłoską w środku, np. Boot, frühkühl, Strom, rot, Floh, wer, Jahr, süß, Sohn (najtrudniej moim zdaniem jest, kiedy na końcu jest „r”, np. w słowach wer, leer)
2. Złożenia z „Uhr”, np. Uhrmacher, Uhrzeit
3. Słowa, których osobiście nienawidzę: FrühchenFrühstück, Friseur, Bürste, Rose, Röhre, Speer, Frühjahrführensprühen, Ohr.

Teraz przejdę do tego, jak trudny jest polski. Uczenie tego języka sprawia, że czasami popadam w depresyjne nastroje, ale ogólnie to lubię. Żaden podręcznik nie spełnił moich oczekiwań, więc wszystkie ćwiczenia piszę sama. Wtedy zastanawiam się dokładnie, czego ja bym mogła nie rozumieć, gdyby moim ojczystym językiem był niemiecki. Czasami jednak coś mi umknie i tak przedstawiam tu autentyczne przykłady, kiedy Niemcy zapytali mnie o rzeczy, które nie wpadły mi do głowy:

1. Na jednej z lekcji moja grupa miała napisać, co jest w ich mieście/wsi, a czego nie ma. No właśnie – nie ma. Budowali zdania w stylu „W mieście jest kościół, szkoła, uniwersytet, szpital…” Potem chcieli napisać, czego nie ma, więc zaczęli budować takie zdania jak „W mieście nie jest gospodarstwo i klinika”. Brzmi dziwnie, prawda? Wtedy powiedziałam, że lepiej powiedzieć „nie ma”, no ale wtedy słowa muszą już być deklinowane, więc następuje dodatkowa trudność. I wtedy zadali mi pytanie: „dlaczego nie można powiedzieć nie jest kościół, tylko trzeba powiedzieć nie ma kościoła?” Wertowałam potem w domu podręczniki do polskiej gramatyki…
2. Dlaczego liczby się tak ciekawie odmieniają? „Dlaczego mogę powiedzieć trzy kwiatki, ale nie mogę powiedzieć mam trzy synowie? Dlaczego trzech synów? Dlaczego dwa domy, ale dwie córki i dwoje dzieci?”
3. Dlaczego czasowniki w zdaniach twierdzących często łączą się z biernikiem, ale w przeczących z dopełniaczem? Przykład: mam czas – nie mam czasu, mam pieniądze – nie mam pieniędzy.
4. Dla Niemców oczywiście polska wymowa jest szalenie trudna. Kiedy czytaliśmy na kursie krótkie teksty czy dialogi, to wiele razy pytali mnie, czy dane zdania to łamacze języka, podczas gdy to były całkiem proste zdania (dla Polaków oczywiście). Możecie sobie wyobrazić, jakie trudności Niemcy mają np. z „dziewięć” i „dziesięć”.
5. Nie mówiąc już o odmianie imion, nazwisk, miast, krajów…

Itd. Mogłabym długo o tym pisać. Żeby jak najbardziej zrozumiale zaprezentować język polski i go nauczyć, opracowałam własną metodę, ale o tym jeszcze kiedyś napiszę.

Mam nadzieję, że w tym poście udało mi się przekonująco przedstawić mój punkt widzenia na temat trudności niemieckiego. A jakie jest Wasze zdanie?

Weihnachtsmarkt in Münster

Weihnachtsmarkt in Münster

Zanim okres świąteczny całkowicie się zakończy, opublikuję jeszcze zdjęcia z jarmarku świątecznego w Münster, na którym byłam w grudniu 2008 roku. Tegoroczne święta spędziłam w Niemczech i po niemiecku. No może nie do końca, bo pracowałam. Fajnie jednak było na świętach wychodzić o 8 rano do pracy. Ulice całkowicie puste, cisza większa niż zwykle. Na Sylwestra też idę do pracy, także luz.

Oto moje zdjęcia z Münster. Nie jest ich dużo, ale inne nie wyszły zbyt dobrze. Zwiedzałam wtedy miasto, a na jarmarku świątecznym nie spędziłam tak dużo czasu, jednak wspominam go mile. Mimo wszystko bardziej podoba mi się w Trier.

Wojenne historie. Cz. 2

Stille Nacht, heilige Nacht

Kolęda „Cicha noc” („Stille Nacht„) jest chyba najbardziej znaną kolędą na świecie, a pochodzi z Austrii. Po raz pierwszy wykonano ją w 1818 roku podczas pasterki w Oberndorf bei Salzburg. Autorem słów był Joseph Mohr, a melodii Franz Xaver Gruber. Kolęda doczekała się tłumaczeń na ponad 300 języków i dialektów.

Tekst pierwotnie był wierszem, powstał w 1816 roku. Joseph Mohr był wtedy wikarym w Mariapfarr w landzie Salzburg, następnie w nowej parafii św. Mikołaja w Oberndorf bei Salzburg. Wtedy to zaproponował F. Gruberowi napisanie muzyki. Gruber był organistą. Melodia powstała 24 grudnia 1818 roku i jeszcze tego samego dnia kolęda została zaśpiewana podczas pasterki. Według samego Grubera kolęda była „prostą kompozycją„, jednak na tyle spodobała się parafianom, że szybko stała się znana w całej okolicy. Królewska kapela dworska w Berlinie wysłała w 1854 roku do Salzburga list z zapytaniem o genezę kolędy. Wtedy to Franz Gruber opisał jej powstanie. Oryginalny zapis nutowy zaginął, zachował się jednak rękopis wiersza J. Mohra.

Kolęda powstała w trudnych czasach: wojny napoleońskie właśnie się zakończyły, na Kongresie wiedeńskim został ustanowiony nowy porządek Europy. Księstwo Salzburg straciło wtedy swoją niezależność i zostało zeświecczone. Część księstwa przyłączyła się w 1816 do Bawarii, większa część do Austrii. Oberndorf bei Salzburg, gdzie kolęda została wykonana po raz pierwszy, zostało oddzielone od swojego centrum miejskiego w Laufen (dzisiaj Bawaria). Rzeka Salzach została granicą państwową. To ona przez stulecia była podstawą dobrobytu w Laufen (dzięki transportowi soli). Żegluga, szyperzy, budowniczy statków i w związku z tym cała miejscowość mieli przed sobą ciężkie czasy. Wtedy Joseph Mohr przybył do Oberndorf i pozostał tam w latach 1817-1819. Miejscowość Mariapfarr, gdzie żył wcześniej, miała po wymarszu bawarskich wojsk okupacyjnych spore trudności. Właśnie w tych czasach powstała kolęda wyrażająca tęsknotę za pokojem, co jest widoczne szczególnie w czwartej strofie.

Pierwotnie kolęda miała 6 strof, dzisiaj są śpiewane strofy 1, 2 i 6.

W Austrii istnieje nawet towarzystwo „Świętej nocy” – „Stille Nacht Gesellschaft”.

Oryginalny tekst: 

Stille Nacht! Heilige Nacht!
Alles schläft. Einsam wacht
Nur das traute heilige Paar.
Holder Knab’ im lockigten Haar,
Schlafe in himmlischer Ruh!
Schlafe in himmlischer Ruh!


Stille Nacht, heilige Nacht!
Gottes Sohn, o wie lacht
Lieb aus deinem göttlichen Mund,
Da uns schlägt die rettende Stund,
Christ, in deiner Geburt,
Christ, in deiner Geburt.


Stille Nacht! Heilige Nacht!
Die der Welt Heil gebracht,
Aus des Himmels goldenen Höh’n
Uns der Gnade Fülle läßt seh’n
Jesum in Menschengestalt!
Jesum in Menschengestalt!

Stille Nacht! Heilige Nacht!
Wo sich heut alle Macht
Väterlicher Liebe ergoß
Und als Bruder huldvoll umschloß
Jesus die Völker der Welt!
Jesus die Völker der Welt!

Stille Nacht! Heilige Nacht!
Lange schon uns bedacht,
Als der Herr vom Grimme befreyt,
In der Väter urgrauer Zeit
Aller Welt Schonung verhieß!
Aller Welt Schonung verhieß!

Stille Nacht! Heilige Nacht!
Hirten erst kundgemacht
Durch der Engel „Halleluja!“
Tönt es laut bey Ferne und Nah:
„Jesus der Retter ist da!“
„Jesus der Retter ist da!“
Dzisiaj śpiewana wersja:
Stille Nacht, heilige Nacht!
Alles schläft, einsam wacht
Nur das traute, hochheilige Paar.
Holder Knabe im lockigen Haar,
Schlaf in himmlischer Ruh,
Schlaf in himmlischer Ruh.


Stille Nacht, heilige Nacht!
Gottes Sohn, o wie lacht
Lieb aus deinem göttlichen Mund,
Da uns schlägt die rettende Stund,
Christ, in deiner Geburt,
Christ, in deiner Geburt.


Stille Nacht, Heilige Nacht!
Hirten erst kundgemacht,
Durch der Engel Halleluja.
Tönt es laut von fern und nah:
Christ, der Retter ist da,
Christ, der Retter ist da!

Tu znalazłam ładne wersje kolędy po niemiecku do posłuchania:

Źródła:

Stille Nacht Gesellschaft

Cicha noc

Stille Nacht, heilige Nacht

Wojenne historie. Cz. 2

Wir sagen euch an den lieben Advent

„Wir sagen euch an den lieben Advent” to jedna z moich ulubionych piosenek śpiewanych w okresie adwentu. U mnie w kościele śpiewa się ją w każdą niedzielę adwentu na początku mszy: w pierwszą niedzielę jedną zwrotkę, w drugą dwie zwrotki itd.

Tu video z wykonaniem tej pięknej piosenki:

Wir sagen euch an den lieben Advent

I inny przykład:

Wir sagen auch an den lieben Advent

Wir sagen euch an den lieben Advent
Sehet, die erste Kerze brennt!
Wir sagen euch an eine heilige Zeit.
Machet dem Herrn den Weg bereit!
Freut euch, ihr Christen! Freuet euch sehr.
Schon ist nahe der Herr.
Wir sagen euch an den lieben Advent.
Sehet, die zweite Kerze brennt.
So nehmet euch eins um das andere an,
wie auch der Herr an uns getan!
Freut euch, ihr Christen! Freuet euch sehr.
Schon ist nahe der Herr. 
Wir sagen euch an den lieben Advent.
Sehet, die dritte Kerze brennt.
Nun tragt eurer Güte hellen Schein
weit in die dunkle Welt hinein.
Freut euch, ihr Christen! Freuet euch sehr.
Schon ist nahe der Herr.
Wir sagen euch an den lieben Advent.
Sehet, die vierte Kerze brennt.
Gott selber wird kommen, er zögert nicht.
Auf, auf, ihr Herzen, werdet licht.
Freut euch, ihr Christen! Freuet euch sehr.
Schon ist nahe der Herr.
Weihnachtsmarkt w Trier

Weihnachtsmarkt w Trier

Dzisiaj wrzucam kilka zdjęć z jarmarku świątecznego w Trier, na którym byłam 2 lata temu. Może znowu pojadę za rok, żeby upić się grzanym winem i czymś tam jeszcze. Jak większość uczących się niemieckiego wie, Weihnachtsmarkt jest okazją do wczucia się w atmosferę zbliżających się świąt. Można na nim kupić napoje, jedzenie (nie tylko tradycyjne niemieckie), ozdoby na choinkę, pamiątki. Są także atrakcje dla dzieci, np. karuzele.

Na jarmarku w Trier 2 lata temu widziałam sprzedawców bursztynów z Gdańska, a także Hiszpanów sprzedających tradycyjne jedzenie.

Zdjęcia zostały zrobione przeze mnie.

Katedra w Trier

Katedra w Trier

Najpierw odpowiedzi na komentarze:

1. Napiszę post o tym, jak wylądowałam w Niemczech. Nie było to moim planem ani celem, ale teraz się z tego cieszę i nie chcę wracać do Polski.
2. Od stycznia posty będą pojawiać się nieco częściej. Teraz mam mnóstwo pracy. Pierwotnie miałam plan leniuchowania na świętach w samotności, ale praca to pokrzyżowała i do końca grudnia muszę pracować praktycznie 24h na dobę, włącznie ze świętami. Od stycznia rezygnuję z jednej z moich prac, żeby mieć w końcu trochę wolnego czasu. Poszukam od lutego czegoś mniej wymagającego.

Tymczasem wstawiam kilka zdjęć katedry w Trier, moim ukochanym mieście. Miałam zamiar w tym roku zrobić zdjęcia, które lepiej oddają wielkość tej pięknej katedry, ale jak wiadomo, musiałam odwołać wyjazd.

Katedra pod wezwaniem św. Piotra w Trier jest najstarszym kościołem biskupem Niemiec. Ma długość 112,5 m i szerokość 41 m. Zdjęcia nie oddają piękna tej budowli. Byłam tam kilka razy i za każdym razem wrażenie było tak samo wielkie.

Katedra wznosi się na resztkach okazałego domu mieszkalnego z czasów rzymskich. Kiedy cesarz Konstantyn wprowadził oficjalnie religię rzymskokatolicką, zlecono budowę tej bazyliki, która za biskupa Maximina (329-436) stała się jednym z największym kościołów w Niemczech, z czterema bazylikami, baptysterium i budynkami pobocznymi. Około 340 roku powstała tzw. kwadratowa budowa, główna część katedry z czterema monumentalnymi słupami z Odenwald.

W 1986 roku katedra została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Przed katedrą leży wielki, czarny kamień (Domstein). Jest to czterometrowa granitowa kolumna. Według legendy do budowy świątyni podstępem zaangażowano diabła, który miał cisnąć kolumną, kiedy zorientował się, że pomógł wznieść kościół. W rzeczywistości Domstein to jeden z czterech filarów, które podtrzymywały rzymski Quadratbau, zniszczony w V wieku.

Suknia z Trewiru, inaczej Święta Suknia, Święta Tunika (der heilige Rock) jest najbardziej znaną relikwią w katedrze. Jest przechowywana za specjalną szybą, w szczególnym miejscu katedry, w drewnianym zamknięciu. Rzadko jest prezentowana z bliska, można ją obejrzeć tylko z daleka, podobnie jak Całun Turyński.

Tutaj znalazłam małe info na temat Sukni z Trewiru:

Pochodzenie sukni opisane jest w Ewangelii św. Jana:
Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty. […] Wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. To właśnie uczynili żołnierze.
Po wydaniu Edyktu Mediolańskiego przez cesarza KonstantynaPapież Sylwester I podarował mu i jego matce Św. Helenie jedną z najcenniejszych zachowanych relikwii – szatę męczeńską Jezusa. Trafiła ona do Trewiru, w którym cesarz i matka rezydowali.
Ostatni raz zbadano tę tkaninę w 1890 r. Według pomiarów, osoba nosząca szatę powinna mieć 180 cm wzrostu. Zgadza się to z badaniami Całunu Turyńskiego, który wskazuje na wysokość 181 cm.

W katedrze znajdują się liczne nagrobki dawnych biskupów Trewiru, m.in. Balduina von Luxemburg, Richarda von Greiffenklau zu Vollrads czy Theodericha von Wied.

 

 

W tej części katedry przechowywana jest Święta Suknia:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Te 2 myszki symbolizują biedę: