„Most na Renie” – film i historia

„Most na Renie” – film i historia

Miałam zawiesić bloga, ale wczoraj robiąc w pracy różne inne rzeczy, rozmyślałam o tym i stwierdziłam, że blog jest przecież moim dzieckiem. Gdybym miała prawdziwe dziecko, to też nie mogłabym go tak po prostu odstawić, także kontynuuję.

Dzisiaj post historyczno-kulturowy, a już za kilka dni wyprzedaż, na której będzie czekał na Was m.in. James Bond, tzn. nie prawdziwy, tylko filmy z nim. Poza tym wiele innych ciekawych filmów oraz książek.

Postu z okazji wczorajszego dnia kobiet nie było, bo jestem za równouprawnieniem i nie świętuję czegoś takiego 🙂

W sobotę miałam w pracy przyjemność oglądać w niemieckiej telewizji film „Die Brücke von Remagen” (polski tytuł: „Most na Renie”). Jest to film wojenny z 1969 roku produkcji amerykańskiej. Pokazuje legendarne zdobycie mostu na Renie. Pod sam koniec wojny Niemcy wysadzali wiele mostów na rzekach, żeby Amerykanie nie mogli się przez nie przeprawić. Było tak też w moim mieście, o czym pisałam tutaj:

Most w Traben-Trarbach

Wspomnę jeszcze, że żyjąc w Niemczech, mam okazję dowiedzieć się sporo o aspektach II wojny światowej, o których w Polsce nie uczyłam się w szkole. Wynika to oczywiście z tego, że niemiecka perspektywa jest nieco inna. Prawie każdy Niemiec wie, co to „Remagen”.

Remagen to miasto w Rheinland-Pfalz (Nadrenia-Palatynat), czyli w moim bundeslandzie (pd.-zach. Niemcy).

Film ten był pokazywany w sobotę, gdyż właśnie 7 marca minęło 70 lat od wysadzenia tytułowego mostu. W marcu 1945 roku Niemcy stały przed porażką. Na wschodzie Armia Czerwona zbliżała się do Berlina, na zachodzie kraju Amerykanie stali przed Renem. Poprzez wysadzenie mostu Oberkasseler koło Bonn Niemcy zapobiegli w ostatnim momencie zajęciu mostu przez Amerykanów. W ten sposób most Ludendorff koło Remagen pozostał ostatnim możliwym punktem do przekroczenia Renu. Zaraz stał się on celem dla Amerykanów, Pozostałości amerykańskiej armii, około 75,000 żołnierzy, było uwięzionych po zachodniej stronie Renu i most był jedyną drogą odwrotu dla nich, jak i ucieczki dla ludności cywilnej.

Generał broni von Brock otrzymał od Hitlera rozkaz jak najszybszego wysadzenia mostu w powietrze. Komandant Remagen, kapitan Wilhelm Bratge, chciał niezwłocznie wykonać rozkaz. Rano 7 marca 1945 roku miał na moście tylko 36 żołnierzy. Oddziały armii amerykańskiej liczyły się z tym, że Niemcy mogą wysadzić most. Ludność cywilna szukała schronienia m.in. w tunelach kolei. W nocy z 6 na 7 marca dowództwo przejął major Hans Scheller, o czym komendant Bratge dowiedział się dopiero 7 marca o 11:00. Major chciał utrzymać most otwartym tak długo jak to było możliwe, aby mogli się przez niego przeprawić niemieccy żołnierze i ich sprzęt. Do wysadzenia mostu kapitan Friesenhahn żądał 600 kg materiału wybuchowego, otrzymał tylko 300 kg i to materiału słabszego niż oczekiwał.

7 marca o 11:00 udało się straży przedniej 9 dywizji pancernej armii amerykańskiej pod dowództwem porucznika niemieckiego pochodzenia Karla H. Timmermanna dotrzeć do mostu. Poinformował generała Williama M. Hoge o tym, że można przeprawić się przez most, czym był całkowicie zaskoczony. Generał rozkazał natychmiastowy atak i zajęcie mostu. Atak rozpoczął się o 13:40.

Niemcy próbowali wysadzić most, ale nie było to takie proste ze względu na jego stabilną konstrukcję. Np. po pierwszej próbie została zniszczona rampa po lewej stronie Renu, na długości 10 metrów. O 15:40 most miał być wysadzony na rozkaz majora Schellera, jednak się nie zawalił. Jedynie nieznacznie się podniósł i potem wrócił do swojego położenia. Nieudana próba spowodowana była zniszczeniem jednego kabla. Dlatego jeden z ostatnich mostów na Renie mógł zostać zdobyty przez aliantów. W ciągu 24 godzin 8000 żołnierzy przeprawiło się przez most. Armia amerykańska próbowała naprawić uszkodzoną konstrukcję mostu, jednak zawalił się on ostatecznie 17 marca. Przyczyną było przeciążenie. Zginęło wtedy 28 amerykańskich saperów.

Most pomiędzy 8 a 10 marca 1945 roku

Zdjęcie

Uszkodzony most

Zdjęcie

Most po zawaleniu się 17 marca 1945 roku

Zdjęcie

Pozostałości mostu (2008)

Zdjęcie

Od 7 marca 1980 otwarte jest muzeum, które znajduje się w wieżach będących częścią dawnego mostu. Długoletni burmistrz Remagen, Hans Peter Kürten, 7 marca 1978 roku sprzedał po raz pierwszy kamienie z odłamków filarów mostu jako pamiątkę. Dochody przeznaczył na utworzenie muzeum.

A jak podobał mi się film?

Mimo pewnych odchyleń od historii bardzo, polecam do obejrzenia. Lubię filmy historyczne lub też fikcyjne historie na tle wydarzeń historycznych. Z filmu „Most na Renie” można dowiedzieć się sporo o historii.

Źródło 1

Źródło 2

Źródło 3

Rasizm w Niemczech. Cz. 2. Islamizacja?

Rasizm w Niemczech. Cz. 2. Islamizacja?

Może niektórzy z Was słyszeli o protestach przeciwko islamizacji w Dreźnie, które odbywają się od jakiegoś czasu. W wiadomościach głównych stacji telewizyjnych, ARD i ZDF, nazwa „Pegida” pada prawie codziennie.

Drezno stało się centrum antyislamskiego ruchu Pegida. Można by się zastanawiać, dlaczego akurat to miasto. Dlaczego akurat tam zaczęto tak otwarcie wyrażać niechęć nie tylko do muzułmanów, ale ogólnie do obcokrajowców?

Pegida to skrót od nazwy „Patriotische Europäer gegen die Islamisierung des Abendlandes” – „Patriotyczni Europejczycy przeciwko islamizacji Zachodu”. Pierwsza demonstracja Pegidy w Dreźnie odbyła się 20 października 2014, od tego czasu odbywają się one regularnie.

Za założyciela Pegidy uchodzi Lutz Bachmann, który 11 października 2014 założył na Facebooku grupę o takiej nazwie.

W ostatniej demonstracji, 25 stycznia, wzięło udział 17.000 osób. Tydzień wcześniej demonstracja została zabroniona przez władze miasta ze względu na zagrożenie zamachem terrorystycznym.

Szef niemieckiego MSZ, Frank-Walter Steinmeier, już wielokrotnie wypowiadał się na temat Pegidy. Został poproszony o opinię m.in. przez dziennikarzy podczas swojej wizyty w Algierii i wyraźnie zaznaczył, że nie można utożsamiać organizacji z Niemcami, bo jest to kraj otwarty na świat.

„Nic nie odnosi takiego sukcesu i nie jest tak kuszące jak sam sukces. Kiedy zaczyna się taki ruch niepozornie i staje się on coraz silniejszy, to ma to pewną atrakcyjność i przyciąga myślących podobnie. Można to dobrze zobaczyć w rozwoju Pegidy”. 

słowa profesora Hansa Vorländera, politologa na TU Dresden 

Drezno jest miastem znanym z protestów i demonstracji. Jest również miastem nierówności społecznej – co piąte dziecko żyje tu w biedzie. Żyje tu wielu ludzi, którzy czują się odepchnięci i niesprawiedliwie traktowani, nie mają poczucia bezpieczeństwa. Drezno jest miastem bardziej konserwatywnym niż inne miasta na wschodzie Niemiec. W Dreźnie i jego otoczeniu społeczne zmiany ostatnich 25 lat są szczególnie intensywnie odczuwalne – nie tylko pod względem ekonomicznym, ale i społecznym. Zbiór tych wszystkich czynników przedstawia dla Pegidy doskonały obszar oddźwięku. 

Do tego doszło przyjmowanie przez Niemcy setek tysięcy azylantów oraz polityka imigracyjna kraju. 

Drezno zapewne jeszcze długo będzie walczyło ze skutkami działań Pegidy, opinia miasta na wiele lat będzie zrujnowana. Wrogość wobec obcokrajowców jest coraz większa i coraz częściej wyrażana otwarcie, jak wielu z nich potwierdza. Działania Pegidy spowodowały, że wielu ludzi zaczęło mówić głośno o tym, o czym do tej pory tylko myślało. 

Z opublikowanego w ub. piątek (19.12.) reprezentacyjnego sondażu YouGov wynika, że 45 proc. mieszkańców Niemiec zachodnich i 41 proc. Niemiec wschodnich uważa ruch „Pegida” za prawicowy lub radykalnie prawicowy. Jednocześnie 36 proc. respondentów ze wschodnich Niemiec i 33 proc. z zachodnich krajów związkowych uważa za słuszne, aby protestami wytykać błędy w polityce azylowej państwa i zaprotestować przeciwko islamizacji kraju.

Źródło:
Antyislamski ruch Pegida dzieli Niemcy

Warum ausgerechnet Dresden?

Kilka tygodni temu widziałam w wiadomościach – jak zwykle na ARD lub ZDF – reportaż o pozornej islamizacji. Czy należy jej się obawiać? Specjaliści wypowiadali się jednoznacznie: nie należy obawiać się islamizacji Zachodu, ponieważ młode pokolenie żyje inaczej niż jego rodzice. Młodzi ludzie studiują, także kobiety. Sama pamiętam, że kiedy studiowałam na uniwersytecie w Bielefeld, to było tam też bardzo dużo muzułmanek. Młodzi ludzie nie będą mieć tylu dzieci co ich rodzice. Widać, że są zasymilowani, wszystko w pozytywnym sensie. Wiadomo, że są wyjątki, ale nie na tyle znaczące, aby obawiać się islamizacji. Młodzi muzułmanie nie są przywiązani do tradycji tak bardzo jak ich rodzice.

Myślę, że Pegida zacznie powoli tracić zwolenników. Myślę też, że zdecydowana większość Niemców nie jest wroga wobec obcokrajowców, ale wiadomo, że takie protesty są głośne, więc o nich się cały czas mówi. Z drugiej strony rozumiem też złość niektórych Niemców na politykę kraju, a raczej UE, wobec azylantów. W zeszłym roku Niemcy przyjęły do siebie setki tysięcy uciekinierów np. z Syrii czy Iraku. Są organizowane dla nich miejsca pobytu. I w sumie nie dziwi mnie zadawane przez wielu Niemców pytanie: dlaczego akurat Niemcy? A gdzie są inne kraje UE? Nie jest tak, że one nic nie robią, ale najwięcej robią właśnie Niemcy jako słynne państwo socjalne. Wystarczy powiedzieć, że w pierwszej połowie 2014 roku w Niemczech 94.200 osób złożyło wniosek o azyl. Niemcy zajęły miejsce pierwsze, a drugie Szwecja z 41.250 wnioskami, czyli ponad połową mniej. Miejsce trzecie zajęła Francja z 36.680 wnioskami.

Asylbewerber in Europa

Rasizm w Niemczech. Cz. 2. Islamizacja?

Rasizm w Niemczech. Cz. 1

Dopiero teraz zaczynam spełniać życzenia Czytelników zamieszczone w dziale „Życzenia i opinie”. No cóż, Magdaleno, lepiej późno niż wcale… Bardzo boli mnie to, że nie mam wystarczająco czasu na bloga, ale co zrobić, jeśli pracuję od 7 jakoś do 21, i tak od poniedziałku do niedzieli. Międzyczasie 1000 spraw do załatwienia, spotkań itd. Zaczęłam jednak przewartościowywać swoje życie. Zrobiłam pierwszy duży krok, a dajcie mi jeszcze pół roku, to wybuchnie tu bomba 🙂

Poruszę dzisiaj kwestię stosunku Niemców do obcokrajowców. Zaznaczam, że opiszę tu na razie moje doświadczenia, także przeżycia znajomych. Może ktoś inny ma zupełnie inne doświadczenia, ale ja tutaj ograniczam się do tego, co ja znam i nie wartościuję.

1) Stosunek Niemców do Polaków jest, jaki jest. Tania siła robocza, ot co. Tak jak już kiedyś wspominałam, jeśli ktoś nie wykonuje pracy fizycznej, to Niemcy się dziwią. W sumie ich rozumiem, bo do tego są przyzwyczajeni. Niezmiennie każdy się dziwi, że np. ukończyłam studia albo że znam angielski itp. Kiedyś spotkała mnie taka śmieszna sytuacja… W jednej z moich prac, jakie tu miałam, było na początku tak, że zachowywałam duży dystans do wszystkiego i do wszystkich. Tego nauczyło mnie życie. Niewiele się odzywałam, tylko robiłam swoje. Z tego wszyscy wywnioskowali, że nie znam niemieckiego. Rozmawiali przy mnie swobodnie o wielu sprawach, a ja spokojnie słuchałam i nie dawałam po sobie poznać, że rozumiem każde słowo. Miałam niezłą zabawę 🙂 Nieraz strasznie się w duchu uśmiałam. Kiedy ktoś coś do mnie mówił, to prawie zawsze pytał: „Verstehst du?” Nawet jeśli to były tylko pojedyncze słowa.

2) Wiecie już z innych moich postów, że obcokrajowcy niechętnie uczą się niemieckiego. Sytuacja z ostatnich miesięcy, to było jeszcze na jesieni: zadzwonili do mnie z przedszkola po mojej stronie miasta. Nie wiem, skąd mieli moje dane, ale to miasto jest małe. Problem mają taki, że duża część dzieci to dzieci obcokrajowców, którzy nie znają niemieckiego. Nie można się z nimi dogadać, bo chęci do nauki też nie wykazują. Władze przedszkola chcą więc zorganizować kurs, który miałabym poprowadzić. No widzicie? To już Niemcy muszą się zastanawiać, co robić, żeby się we własnym kraju dogadać 🙂 Ciekawa jestem, czy ten kurs wystartuje, bo nie wiadomo, czy znajdą się chętni do udziału, nawet za symboliczną opłatą. Powiedziałam, że moje wynagrodzenie może być symboliczne, bo liczy się dla mnie doświadczenie zawodowe. Teraz czekam na wynik starań 🙂

3) Jeśli miałabym odpowiedzieć na pytanie, czy w Niemczech jest rasizm, to odpowiedziałabym, że taki jak w każdym innym kraju. Powiedziałabym, że oczywiście są rasiści, ale jest to mała część społeczeństwa. Są Niemcy, którzy gardzą obcokrajowcami i niejeden z moich znajomych to odczuł, ja także. Nie będę tu opisywać niektórych sytuacji, bo są zbyt drażliwe, ale mogę powiedzieć, że czasami nie wiem, skąd bierze się taka niechęć. Na szczęście większość Niemców zdaje sobie sprawę z tego, że bez obcokrajowców ich gospodarka na pewno by tak dobrze nie prosperowała. Niemcy to ludzie zdystansowani, ale równocześnie otwarci, na pewno większość z nich.

4) Jeśli chodzi o islam, to nie powiedziałabym, że niechęć do muzułmanów jest taka jak we Francji. Ok, może we Francji nie jest taka duża, ale większa niż w Niemczech. To jednak w Niemczech są demonstracje Pegidy, o których jeszcze napiszę. To w Niemczech jest NPD. Mimo wszystko nie należy obawiać się islamizacji Niemiec. Do tego nie dojdzie, a dlaczego – napiszę kolejnym razem.

Następne części „Rasizmu w Niemczech”:
*Pegida i obawy przed islamizacją
*NPD
*obcokrajowcy w NRD
*Gastarbeiter
*stosunek Niemców do kwestii obozów koncentracyjnych
*opinie niemieckich polityków, stanowiska partii politycznych

Czy są jeszcze inne kwestie, które Was interesują? 

W 80 blogów dookoła świata: 5 pytań do blogera

W 80 blogów dookoła świata: 5 pytań do blogera

Pierwszy raz biorę udział w akcji „W 80 blogów dookoła świata” i myślę, że przyłączę się do niej na stałe.

Dzisiejszy temat to „5 pytań do blogera”. Odpowiadam więc na pytania, które wybrałam:

1. Twój pierwszy dzień/pobyt w kraju X.
Było to w kwietniu 2008 roku. Pojechałam wtedy na wycieczkę studencką dofinansowaną przez DAAD. Wycieczka dotyczyła przełomowych wydarzeń 1989 roku. Zwiedziliśmy wtedy Berlin i Lipsk. Pierwszym miejscem w Niemczech, jakie zobaczyłam, był właśnie Berlin. Pamiętam, że byłam wtedy oszołomiona, bo nigdy wcześniej nie widziałam tak dużego miasta. W Berlinie spędziliśmy 4 dni, potem 4 dni w Lipsku. Pierwszego dnia w Berlinie tylko pochodziliśmy potem po mieście. Pamiętam, że zobaczyłam wtedy słynną ulicę Ku’damm.

Kilka zdjęć zrobionych tamtego wieczoru:






2. Najbardziej zaskakujące odkrycie związane z krajem X. 
Że Niemcy są zupełnie inni od Polaków. Niby sąsiedzi, ale oni jednak mają mentalność germańską, a my słowiańską. Myślę, że po tych wszystkich latach w znacznym stopniu przesiąkłam niemiecką mentalnością. Objawia się to np. w tym, że czytam w myślach mojego szefa i wszystko robię, zanim on mi powie, co mam robić. Łatwo jest mi przewidzieć, jak Niemcy zareagują w danej sytuacji – co im się spodoba, co zaakceptują, a czego nie.

3. Ulubione motto, cytat, powiedzenie, powiedzonko w języku X.
das gibt es (doch) nicht! – mówimy, kiedy w coś trudno jest uwierzyć. Dosłownie: „tego nie ma” 

das ist nicht wahr – podobne zastosowanie, dosłownie: „to nie jest prawdziwe”

das war einmal – „to było kiedyś” – używam bardzo często, kiedy wspominam dawne czasy, najczęściej z ironią 

ich kann nichts dafür– „nic nie mogę na to poradzić”

dumm ist dumm, man kann nichts machen – „głupi to głupi, nie można nic poradzić” – tak zawsze mówiła moja nieżyjąca już sąsiadka, kiedy zawaliła jakąś sprawę.

ich geb’ nie auf – „nigdy się nie poddam” – motto mojego życia (jest też piosenka Helene Fischer o takim tytule)

das ist nicht richtig, das ist verkehrt

(das ist) zu viel des Guten – to już przegięcie, za wiele tego dobrego 

man muss alles so nehmen, wie es ist und versuchen, das Beste daraus zu machen – „trzeba przyjąć wszystko takie, jakie jest i próbować zrobić z tego to, co najlepsze” – tak mniej więcej można przetłumaczyć to motto. Dosyć często słyszę je od Niemców i bardzo przypadło mi do gustu.

4. Twój największy sukces odnośnie nauki języka.
Nauczenie się fińskich przypadków i ogólnie rozgryzienie tego języka.

5. Ulubiona reklama z kraju X.

Ogólnie nie mam wiele do czynienia z reklamami, bo nie oglądam telewizji. Miałam telewizor w moim mieszkaniu, ale 3 lata temu go wyrzuciłam, kiedy były u nas wystawki. Mimo to dobrze pamiętam jedną reklamę Vodafone, którą gdzieś widziałam. W tle było słychać piosenkę „We are the people”. Chciałam zamieścić tutaj link do niej, ale niestety nie mogę jej znaleźć nigdzie w Internecie.

 „W 80 blogów dookoła świata”…

…jest akcją blogerów językowych. Danego dnia każdego miesiąca na blogach osób biorących udział w akcji pojawiają się posty z myślą przewodnią. Akcja ta pozwala nie tylko na lepsze poznanie się blogerów, ale przede wszystkim daje czytelnikom możliwość poszerzenia wiedzy – przenosząc się na inne blogi, mogą porównać, jak to jest w poszczególnych krajach. 

Linki do postów na innych blogach językowych: 

Chiny:

Francja:

Holandia:
Kirgistan:
O języku kirgiskim po polsku: 5 pytań do blogera – o języku kirgiskim i Kirgistanie http://kirgiski.pl/2015/01/5-pytan-do-blogera-o-jezyku-kirgiskim-i-kirgistanie/

Niemcy:


Rosja:
  
Szwajcaria:

Wielka Brytania:
  




Włochy: 

Wietnam: 

Jeśli ktoś z Was ma własny blog i chciałby wziąć udział w akcji, to może napisać na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com 
Deutsche Bahn. Part II + refleksje o rowerku

Deutsche Bahn. Part II + refleksje o rowerku

Miałam już o tym nie pisać, ale miałam ostatnio jeszcze kilka przygód…

Ostatnio Deutsche Bahn miło mnie zaskoczyła, gdyż w dwie ostatnie środy Intercity do Luksemburga nie zaliczyła spóźnienia!!! Nawet o minutę, co jest doprawdy godne odnotowania.

Tak jak może pisałam, kurs polskiego, który prowadzę dla Niemców, odbywa się w budynku gimnazjum w Wittlich. Centrum miasta jest oddalone o kilka kilometrów od dworca, więc z dworca dostaję się tam autobusem. Kiedy tam jadę, to jest ok. Powrót na dworzec i potem do mojego miasta jest dosyć problematyczny.

Tak to wygląda:

Kurs kończy się o 19:30. Autobus na dworzec jest o 19:50, a pociąg do Koblenz, w który muszę wsiąść, jest o 19:57. Kiedyś był o 19:58, a ta minuta robi wielką różnicę!!! Zwykle modliłam się, żeby autobus jechał sprawnie i żebym zdążyła wpaść do pociągu. Do tej pory się to udawało, gdyż pociąg jak zwykle był spóźniony o 5 minut, ale… ostatnio mam doprawdy pecha. Tydzień temu byłam wściekła, gdyż pociąg był punktualny i mi odjechał. To okropne uczucie widzieć, jak pociąg odjeżdża i mieć świadomość, że trzeba czekać godzinę na następny. Czekać w zimnie, ponieważ hala dworca o 20:00 jest zamykana. No tak, po co ma być otwarta? Oprócz sieroty mnie prawie nigdy nikogo tam nie ma. Czasem trafi się jakaś grupa Turków, ale nie boję się ich.

Tak więc tydzień temu siedziałam godzinę na dworcu i zmarzłam niemiłosiernie. To trochę moja wina, bo siedziałam zamiast chodzić po peronie. Potem byłam tak zmarznięta, że kiedy w końcu dojechałam do mojego miasta, to wzięłam taxi z dworca, bo ledwo dałam radę iść.

Sytuacja ze środy wczoraj. Byłam tak zła, że nie mogę tego nawet ująć w słowa, ale po kolei… Pomyślałam sobie, że jeśli autobusem raczej nie dojadę na dworzec na czas, to zamówię taxi. Zainwestuję, ale przynajmniej zdążę na pociąg. Ale gdzie tam! Dzięki taksówce byłam na dworcu już o 19:45. Pomyślałam sobie: „Super, pociąg jest o 19:57. Będę u siebie o 21:00, a nie o 22:00”. Marzenie ściętej głowy… Pociąg do Koblenz był spóźniony o 20 minut. Pytam się: Dlaczego??? Co wieczorem może się dziać na tych torach??? Dla mnie oznaczało to, że pociąg do mojego miasta, w który muszę się przesiąść, mi odjedzie. Tak rzeczywiście było. Znowu czekałam godzinę w zimnie, ale na innym dworcu… Tym razem chodziłam. Gdybym znowu siedziała, to chyba bym zamarzła. Nauczka na przyszłość: zabierać ze sobą termos z gorącą herbatą. W tamtym roku zimą zawsze tak robiłam, oprócz tego zabierałam ze sobą też koc, który okazywał się niezbędny.

Postanowienie na przyszły rok: wiosną jeździć do Wittlich rowerem. To tylko 22 km. Jak skończy się zima, to muszę obczaić trasę, bo do tej pory jeździłam tylko pociągiem. Rowerek jest niezawodny.

Zalety podróżowania Deutsche Bahn: 
1. Doskonale znam słownictwo dotyczące spóźnień i ich powodów.
2. Pogadam sobie z konduktorami i dowiem się wielu ciekawych rzeczy. Z jednym rozmawiałam kiedyś o życiu w NRD, bo tam się wychował.
3. Ciągle przeżywa się jakieś zaskoczenia, nigdy nie jest nudno. A to usuną ci z dworca automat do kupowania biletów, a to w jednym pociągu można kupić bilet, w innym nie, a to nie wyświetlą komunikatu o spóźnieniu pociągu itd.
4. Czekając godzinami na dworcu, można przeczytać sporo książek i się dokształcić. Można nauczyć się przez ten czas dużo fińskich słówek.
5. Można pogadać z ludźmi, którzy są tak samo wściekli. W ten sposób można poznać wiele ciekawych osób. Niedawno poznałam kogoś bardzo ciekawego, gdyż zaciekawiła go czytana przeze mnie książka. Rozmowa z tą osobą bardzo dużo mi dała, chociaż to była jedyna rozmowa, jaką odbyliśmy. Dzięki temu bardzo urosła moja pewność siebie. Gdyby pociąg się nie spóźnił, to nigdy nie spotkałabym tej osoby.
6. Można potrenować cierpliwość.

Jeszcze co do mojego ukochanego rowerka… Jazdę nim bardzo sobie chwalę. Pomykam codziennie do pracy i z powrotem. Tutaj można jeździć nim przez cały rok. Na uszach nauszniki, na dłoniach grube rękawiczki przeznaczone do jazdy na nartach i jest pięknie. Zawsze chce mi się śmiać, kiedy na naszych wąskich, jednokierunkowych uliczkach, widzę samochód ciężarowy. Wtedy za nim ciągnie się sznur samochodów, a ja to wszystko spokojnie omijam. Wygląda to mniej więcej tak (piękny rysuneczek mojego autorstwa w paincie):

I jak tu można narzekać? Z zasady nie jestem zwolenniczką samochodów i wolę Deutsche Bahn niż zrobić prawo jazdy. Wtedy to dopiero bym się rozleniwiła, a tak to pojeżdżę rowerkiem i jestem fit 🙂

Rasizm w Niemczech. Cz. 2. Islamizacja?

Parę słów o Deutsche Bahn

Dzisiaj chciałabym napisać o moich perypetiach z Deutsche Bahn, czyli niemieckiej kolei.

Na pewno wielu z Was słyszało o niedawnych strajkach Deutsche Bahn, w Polsce też była o tym mowa. Mam tego już serdecznie dość.

Prawie każdy Niemiec, z którym rozmawiam, narzeka na DB. Niemcy, którzy byli w Polsce, wychwalają PKP. Mówią, że co prawda nie ma luksusu, ale przynajmniej pociągi są punktualne. W Niemczech za to pytanie nie brzmi teraz, KIEDY pociąg przyjedzie, tylko CZY on przyjedzie.

Pamiętam, że kiedy w 2008-2009 roku studiowałam w Bielefeld, to często jeździłam do znajomych mieszkających koło Frankfurtu nad Odrą. Wybierałam zawsze najtańsze połączenie, co oznaczało, że czasami musiałam przesiadać się 4 razy, ale wszystko funkcjonowało bez problemu. Teraz już nie zdecydowałabym się na coś takiego.

Napiszę o moich obecnych perypetiach z pociągami. Na szczęście mam z nimi do czynienia tylko raz w tygodniu – w każdą środę, kiedy prowadzę kurs polskiego w innym mieście. Miasto Wittlich jest oddalone od mojego tylko o 22 km, ale muszę jechać pociągiem z przesiadką, a potem jeszcze autobusem. Jest to więc dosyć skomplikowane. Kurs zaczyna się o 18:00, ale ja już o 15:00 wychodzę z domu. Lepiej pojechać pociągiem godzinę wcześniej, bo nigdy nie wiadomo, czy on się zjawi. Jeśli nie, to pojadę następnym.

Tak wygląda moje połączenie:

Traben-Trarbach – 15:43 – Bullay – 16:03– ten odcinek pokonuje się bez problemu. Zapewne dlatego, że jedzie do nas tylko jeden pociąg.

Bullay – IC134 o 16:10 – tutaj już robi się problematycznie. Intercity do Luksemburga zawsze ma spóźnienie. Nie pamiętam, żeby nie miała spóźnienia. Jeśli jest to tylko 5 czy 10 minut, to nie traktuję tego jako spóźnienie. Zdarzyło się 25 minut, raz 50 minut, a raz wcale nie przyjechała. Bo i po co?

Jak mam szczęście, to w Wittlich jestem o 16:22, czyli punktualnie. To zdarzyło mi się raz czy może dwa razy. Potem jadę autobusem do centrum miasta. W VHS jestem pół godziny albo godzinę przed czasem, zależy.

Raz musiałam odwołać kurs, bo Deutsche Bahn akurat strajkowała. Było to 15 października. Byłam wtedy wściekła, ale co tu zrobić, jak nie ma mnie kto zawieźć? Jestem zdana tylko na siebie. I na Deutsche Bahn, chociaż czasami myślę, że lepiej byłoby polegać na rowerze albo zrobić pielgrzymkę na własnych nogach.

Sprawa ze strajkami jest dosyć skomplikowana. W wiadomościach mowa jest o tym prawie codziennie, a DB grozi ponownymi strajkami przed świętami. Co jak co, ale terminy potrafią wybierać. Dwa związki zawodowe: Lokführergewerkschaft GDL (związek zawodowy maszynistów) oraz Eisenbahn- und Verkehrsgewerkschaft EVG (związek zawodowy innych pracowników kolei) mają różne powody do strajku. EVG chce dla swoich członków podwyżki pensji 6%, ale przynajmniej o 150 euro. GDL żąda 5% więcej, 37 godzin zamiast 39 godzin pracy w tygodniu oraz lepszych planów zmian.

Najważniejszą osią konfliktu jest jednak to, że GDL nie chce reprezentować tylko maszynistów, lecz także swoich członków wśród konduktorów. Chce zawierać dla nich własne umowy, co dotychczas robiła tylko EVG. Natomiast EVG chce mieć wśród swoich członków także maszynistów. Kolej odrzuca możliwość zawierania rożnych umów dla tych samych grup zatrudnionych. Szef GDL, Claus Weselsky, spotkał się z wieloma zarzutami – przede wszystkim podróżnych. Moim zdaniem jeden człowiek nie ma prawa decydować o codziennych planach milionów ludzi zdanych na DB.

I tak w kółko, w kółko, w kółko…

Negocjacje cały czas się toczą. Ciekawe, czy uda im się coś ustalić czy jednak jeszcze będą strajki. Ja jestem przezorna i w grudniu ustaliłam tylko 2 terminy kursu polskiego, w styczniu będzie kontynuacja. 17 grudnia nie podejmę ryzyka, jestem już ostrożniejsza.

Dotychczasowe strajki spowodowały już około 500 milionów euro strat dla gospodarki.

Tak jak wspomniałam, związki zawodowe wiedzą, co robią. Ostatni strajk, który trwał od 5 listopada do 10 listopada, był najdłuższym w historii DB AG, która została założona w 1994 roku. Udało się go na szczęście zakończyć wcześniej. W niedzielę 9 listopada przypadało 25 lat od upadku Muru Berlińskiego. Strajk kolei skomplikował więc plany wielu ludziom, którzy zamierzali udać się do Berlina. Wygranymi na pewno byli właściciele firm autobusowych, gdyż w tych dniach zanotowały ogromny wzrost liczby klientów.

Mam nadzieję, że to był jednak ostatni strajk i że w końcu zostanie zawarty jakiś kompromis, bo to wszystko jest już absurdalne. Podczas strajku oglądałam w wiadomościach wypowiedzi podróżnych, każdy ma takie samo zdanie…

Rasizm w Niemczech. Cz. 2. Islamizacja?

„Heimkehr” – film nazistowskiej propagandy

Dzisiaj chciałabym napisać o filmie „Heimkehr” – „Powrót do ojczyzny„. Jest to idealny przykład nazistowskiej propagandy, film antypolski. Został nakręcony w 1941 roku.

W filmie mamy przedstawionych oczywiście Polaków i Niemców. Polacy to brutalni, prymitywni ludzie, którzy gnębią szlachetnych, dobrych Niemców marzących o powrocie do ojczyzny, do III Rzeszy.

Ciekawe jest, że reżyser filmu, Gustav Ucicky, był synem słynnego malarza Gustava Klimta. Nazwisko przyjął jednak po matce.

Akcja filmu:

1. Marzec 1939 roku. Mała wieś na Wołyniu – niemiecka szkoła zostaje odebrana Niemcom przez Polaków. Jedna z nauczycielek, Marie, usiłuje protestować, rozmawia z polskim burmistrzem, ale nie uzyskuje od niego pomocy. Niemcy są coraz bardziej szykanowani przez Polaków. W szkole tej Polacy chcą urządzić posterunek polskiej żandarmerii. Szkoła jest likwidowana w brutalny sposób: meble są wyrzucane przez okna i palone, dziecięce tabliczki także. Brudne polskie dzieci wyśmiewają schludnie ubrane dzieci niemieckie.

2. Ponieważ mniejszość niemiecka ma prawo do uzyskania pomocy, Marie wybiera się do Łucka, stolicy Wołynia, aby porozmawiać z wojewodą. Nie zostaje jednak przez niego przyjęta.

3. Wieczorem Marie i jej narzeczony Fritz idą do kina. Ponieważ nie śpiewają polskiego hymnu na początku filmu i rozmawiają ze sobą po niemiecku, zostają pobici przez Polaków. Kierownik kina o wyglądzie Żyda rozkazuje wyrzucić ciężko rannego Fritza z kina, który umiera, ponieważ polski szpital go nie przyjmuje.

4. Marie wraca do swojego miasta, gdzie Niemcy są coraz bardziej nękani przez Polaków. Niemiecki ambasador próbuje pomóc Niemcom, rozmawiając z polskim ministrem spraw zagranicznych, który odpowiada: Bardzo żałuję, nic nie mogę zrobić, to tylko przypadek, że znowu Niemiec był ofiarą zamachu.

5. Następnie pokazywane są sceny mordów i gwałtów, których Polacy dokonują na Niemcach. Po każdej scenie słychać słowa polskiego ministra, który mówi, że mniejszość niemiecka jest chroniona przez ustawy.

6. Wszyscy Niemcy łącznie z dziećmi zostają aresztowani przez Polaków 1 września 1939 roku. Ukryli się w stodole i tam słuchają przemówienia Hitlera. Podczas transportu do więzienia pokazywane są niemieckie matki z dziećmi, staruszkowie. Niemcy zostają upchnięci w cele, w których muszą spać na stojąco. Wielu Niemców umiera z wycieńczenia. Aby uspokoić wszystkich, Marie do nich przemawia i stara się ich pocieszyć. intonuje ojczystą piosenkę:

„Wyobraźcie sobie, jak to będzie, mieszkać pośród Niemców. Jeśli wejdziecie do sklepu, nikt nie będzie gadać po polsku albo po żydowsku, a tylko po niemiecku.
Nie tylko wieś, a cała okolica, całe państwo będzie niemieckie. Gleba na polu będzie niemiecka i kamienie, i trawa, i leszczyna. I nie tylko żyjemy niemieckim życiem, a też umieramy niemiecką śmiercią. Nawet zmarli zostaniemy Niemcami, i zostaniemy częścią Niemiec, niemiecką glebą …”

7. Przybywają Polacy, aby zastrzelić Niemców. W tym momencie zjawiają się jednak niemieckie samoloty i wojska pancerne.

8. Jakiś czas później Niemcy przesiedlają się do ojczyzny. Wśród nich jest także Marie i jej ociemniały ojciec, który wcześniej na skutek postrzału stracił wzrok. W ostatniej scenie filmu widać kolumnę wozów przekraczających granicę, nad którymi góruje portret Hitlera.

W pracach nad powstaniem filmu uczestniczył Heinrich Himmler. Ciekawe jest, że „Heimkehr” swoją premierę miał w Wenecji i otrzymał Puchar włoskiego Ministerstwa Kultury. Otrzymał również nagrodę „Film der Nation” („Film narodu”).

W filmie zagrało kilku polskich aktorów, artystów Teatru Polskiego w Warszawie (Bogusław Samborski, Józef Kondrat, Michał Pluciński, Hanna Chodakowska). Sąd Kierownictwa Walki Cywilnej skazał ich 19 lutego 1943 roku na karę infamii. Natomiast 18 listopada 1948 roku stanęło przed Sądem Okręgowym w Warszawie czterech aktorów oskarżonych o współpracę z Niemcami: Wanda Szczepańska, Stefan Golczewski, Juliusz Łuszczewski i Michał Pluciński. Zostali oni skazani na kary od 3 do 12 lat więzienia.

Polską obsadę organizował Igo Sym, wierny współpracownik Niemców, kolaborant III Rzeszy, na którym wyrok został wykonany 7 marca 1941 roku. Więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj:

Śmierć zdrajcy

A czy film „Heimkehr” możemy obejrzeć dzisiaj? Z tego, co wiem, to jest w Polsce niedostępny. W Niemczech i w Austrii można go wyświetlać tylko pod pewnymi warunkami. Widzowie muszą najpierw wysłuchać wprowadzenia historyka, a po filmie musi odbyć się dyskusja.

Elfriede Jelinek (austriacka pisarka, laureatka Literackiej Nagrody Nobla z 2004 roku) określiła „Heimkehr” jako najgorszy propagandowy film, jaki kiedykolwiek powstał.

Źródła:

„Powrót do ojczyzny”

„Heimkehr”

Twitter-Omi

Twitter-Omi

Nie jestem zwolenniczką portali społecznościowych w stylu Facebooka czy Instagramu. Nie mam tam konta i nie będę mieć, bo nie jest mi to do niczego potrzebne. Mam konto jedynie na Twitterze i śledzę tam m.in. Twitter-babcię, czyli Twitter-Omi (znaną też jako Online-Omi). Lubię Twittera ze względu na krótkie wiadomości, jakie można tam szybko przeczytać. 
Twitter-Omi nazywa się Renate Bergmann, za tym nazwiskiem możecie ją wyszukać na Twitterze. Wielu śledzących babcię sądzi, że ona naprawdę istnieje, ale jest to jedynie pseudonim. Kryje się za nim Torsten Rohde. Najpierw powstało konto babci na Twitterze, potem wydawnictwo poprosiło go o napisanie książki. Nosi ona tytuł „Ich bin nicht süß, ich hab bloß Zucker: Eine Online-Omi sagt, wie’s ist“. Niedawno ją kupiłam i właśnie zaczynam czytanie.


Dzięki swoim dowcipnym hasłom 82-letnia Twitter-Omi zyskała dużą popularność. Jeśli macie konto na Twitterze, to koniecznie śledźcie babcię. Gwarantuję, że jej przemyślenia poprawią Wam humor na początek dnia. Babcia opowiada np. o wycieczkach dla seniorów, o zajęciach w lokalnym klubie i komentuje codzienne wydarzenia. 
Oto, jak Torsten Rohde opowiada, skąd wziął się pomysł:
Weihnachten 2012 verbrachte ich umringt von Oma, Mutti Und Schwester. Ich bekam die typischen Sprüche zu hören: „Du kannst doch noch nicht satt sein!“, „Du sitzt so schief!“, „Soll ich dir eine Decke holen?“ Auf meinem eigenen Twitter-Account schrieb ich, womit mich meine Tante Renate so nervt – die war natürlich fiktiv, ich würde nie über echte Verwandte lästern. Und meine Kumpel sagten: Tante Renate bräuchte einen eigenen Twitter-Account, die klingt ja total lustig! Im Januar war ich dann 14 Tage krank, und aus lauter Langeweile legte ich den Account tatsächlich ein.

Boże Narodzenie 2012 spędziłem otoczony babcią, mamą i siostrą. Musiałem słuchać typowych haseł: „Nie możesz przecież być jeszcze syty!”, „Siedzisz tak krzywo!”, „Przynieść ci koc?” Na moim własnym koncie na Twitterze pisałem, czym moja ciocia Renate mnie denerwuje – ona była oczywiście fikcyjna, nigdy nie obgadywałbym prawdziwej krewnej. I moi kumple mówili: ciocia Renate potrzebuje swojego własnego konta na Twitterze, ona brzmi strasznie wesoło! W styczniu byłem przez 14 dni chory, tylko z nudy faktycznie założyłem konto.
A skąd Twitter-Omi bierze pomysły na swoje posty?
Ich halte einfach die Augen offen. Ich wohne auf dem Dorf, letztens sah ich auf einer Beerdigung lauter alte Damen und fragte meinen Kumpel, wer sie sind. Er antwortete: „Och, die kommen zu jeder Beerdigung, die kennen den Verstorbenen gar nicht. Die wollen nur mal raus, damit sie später was zu erzählen haben.“ Und dann sehe ich auch noch, dass die wirklich die Wurst vom Buffet in ihrer Handtasche verschwinden lassen!“ So etwas „renatisiere“ ich sofort und poste das.

Po prostu mam oczy otwarte. Mieszkam na wsi, ostatnio widziałem na pogrzebie tylko starsze panie i zapytałem mojego kumpla, kim one są. On odpowiedział: „Och, one przychodzą na każdy pogrzeb, wcale nie znają zmarłego. Chcą po prostu wyjść, żeby mieć potem co opowiadać.” I potem jeszcze widzę, jak kiełbaska z bufetu naprawdę znika w ich torebce!” Coś takiego „renatyzuję” natychmiast i wstawiam post.
Źródła:
Wypowiedzi Torstena Rohde pochodzą z wywiadu przeprowadzonego dla „Für sie” (21/2014).
Rasizm w Niemczech. Cz. 2. Islamizacja?

Reakcje na mecz

Czy oglądałam? Oczywiście, że oglądałam mecz Polska-Niemcy. Miałam szczęście, bo udało mi się w sobotę wrócić z pracy zaraz po 21:00. I żeby było jasne: kiedy gra Polska, to jestem za Polską. Kiedy grają Niemcy, to jestem za Niemcami. Kiedy Polska gra przeciwko Niemcom, to jestem za Polską. Zawsze. 3/4 mojego serca pozostało w Polsce, 1/4 jest w Niemczech.

Wczoraj jak zwykle oglądałam z moim szefem wiadomości w telewizji. O 19:00 na jednym kanale, o 20:00 na innym. Za każdym razem w dziale sportowym była mowa o meczu. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu i szef nawet mi gratulował jako przedstawicielce narodu polskiego 🙂 Zobaczymy, jak to będzie dalej, chociaż moim zdaniem Niemcy zanotowali jedynie wypadek przy pracy. Nikt nie jest w stanie zawsze wygrywać.

Teraz chciałabym przytoczyć kilka reakcji niemieckich mediów.

„Spiegel-Online” napisał o „ciosie dla mistrzów świata” i zwrócił uwagę, że „Niemcy lekkomyślnie nie wykorzystali wielu podbramkowych okazji”.
Z kolei „Bild” relację z Warszawy zatytułował „Gorzka plajta Loewa„, a „Die Welt” ocenił, że druga bramka zdobyta przez Polaków rozstrzygnęła spotkanie.
„W pierwszej połowie Niemcy mocno naciskali, ale polskie kontry były niebezpieczne” – podkreślono w „Die Welt”.
„Frankfurter Allgemeine Zeitung” niepowodzenie niemieckiej drużyny spuentował krótko: „0-2. Mistrz świata pobity”.
Niemcy po raz pierwszy od siedmiu lat przegrały mecz eliminacyjny do wielkiej imprezy. W dodatku to nie Robert Lewandowski, którego najbardziej się obawiano, był przyczyną tej porażki” – skomentowała gazeta i zwróciła uwagę, że drużyna Loewa we wtorek w potyczce z Irlandią znajdzie się pod dużą presją.
Natomiast „Der Tagesspiegel” podkreślił, że „nawet mistrzowie świata nie są w stanie wygrywać zawsze”. „Niemiecka reprezentacja przeważała, bramki strzelali jednak gospodarze i to oni mogą się cieszyć z historycznego zwycięstwa” – napisano.
„Berliner Zeitung” ocenił, że „Biało-czerwoni” postawili w sobotę na kontry i „z zimną krwią wykorzystali swoje szanse, a Niemcom w kilku sytuacjach zabrakło szczęścia”.
W „Sueddeutsche Zeitung” zaznaczono z kolei: „Polska wygrała po raz pierwszy z Niemcami. Ekstaza w Warszawie„.
Sachertorte

Sachertorte

Dzisiaj napiszę o przysmaku austriackiej kuchni, czyli o torcie Sachera. Przepis został stworzony przez młodego cukiernika, Franza Sachera. Było to w XIX wieku. Tort Sachera był i nadal jest klasycznym deserem w hotelu Sacher we Wiedniu. Oczywiście istnieje wiele przepisów na tort Sachera, ale oryginalna receptura jest pilnie strzeżona. Tort jest obowiązkowym deserem dla większości turystów odwiedzających stolicę Austrii.

Tort Sachera jest czekoladowym tortem z marmoladą z moreli i polewą czekoladową. Tort powstał, kiedy w 1832 roku Klemens von Metternich zlecił swojej dworskiej kuchni stworzenie wyjątkowego deseru dla swoich wysoko postawionych gości. Powiedział swojemu szefowi kuchni, aby nie przyniósł mu wstydu. Szef kuchni był jednak chory i zastąpić musiał go jego uczeń, zaledwie 16-letni Franz Sacher. Tort bardzo smakował gościom, jednak nie od początku zyskał tak duże uznanie, jakim cieszy się dzisiaj.

Po latach spędzonych w Presseburgu i Budapeszcie Franz Sacher wrócił w 1848 roku do Wiednia, gdzie otworzył sklep delikatesowy. Jego najstarszy syn Eduard odbył swoją naukę zawodu u dworskiego cukiernika Demela i to dzięki niemu powstał tort Sachera w znanej dzisiaj formie. Tort był najpierw podawany u Demela, a potem w założonym przez Eduarda hotelu Sacher.

Nazwa „Original Sacher-Torte” jest strzeżona prawnie, odkąd pokłóciły się o nią cukiernia Demel i hotel Sacher. Dzisiaj „Original Sacher-Torte” można dostać w hotelach Sacher we Wiedniu i w Salzburgu, w kawiarniach Sacher w Innsbrucku i w Graz, w Sacher Shop w Bozen i w internetowym sklepie Sachera. Cukiernia Demel posługuje się nazwą „Eduard Sacher-Torte”.

Hotel Sacher sprzedaje rocznie około 360 000 tortów Sachera. Zużywa na to 1,2 miliona jajek, 80 ton cukru, 70 ton czekolady, 37 ton marmolady z moreli, 25 ton masła oraz 30 ton mąki.

Jeśli ktoś chce kupić cały tort Sachera, to dostanie go w specjalnym drewnianym pudełku. Najmniejszy kosztuje 21,90 euro, największy 44,90 euro.

Pod tym linkiem możecie obejrzeć galerię zdjęć:

Sacher-Torte

Kiedy będziecie we Wiedniu, koniecznie spróbujcie tortu Sachera. Jestem ciekawa, czy rzeczywiście jest on tak wyjątkowy. Coś musi w nim być, skoro jest tak słynny na całym świecie. 

Original Sacher-Torte w hotelu Sachera we Wiedniu

Franz Sacher (1816-1907)

Sacher-Shop we Wiedniu

cukiernia Demel we Wiedniu

Informacje i zdjęcia:

Źródło 1

Źródło 2

Tag der Deutschen Einheit

Tag der Deutschen Einheit

Nie wiem, czy wiecie, ale właśnie dzisiaj w Niemczech jest ważne święto państwowe – Tag der Deutschen Einheit, czyli Dzień Jedności Niemiec. Jest to dzień wolny od pracy. Ja co prawda i tak musiałam iść do pracy, ale wszędzie widać było, że jest święto. Zamknięte sklepy i mniej ludzi na ulicach.

Święto to jest zawsze obchodzone 3 października, aby uczcić Zjednoczenie Niemiec w 1990 roku.

Po zjednoczeniu zaproponowana została data 9 listopada. Mimo że to właśnie 9 listopada 1989 roku upadł Mur Berliński, to data 9 listopada kojarzy się również z Nocą kryształową w 1938 roku, czyli Pogromem Żydów. Dlatego też pomysł ten nie przyjął się.

Warto zaznaczyć, że 3 października świętowane jest nie zjednoczenie, a właśnie jedność Niemców. To właśnie 3 października 1990 roku Niemiecka Republika Demokratyczna (Deutsche Demokratische Republik) przystąpiła do Republiki Federalnej Niemiec (Bundesrepublik Deutschland). Jest to jedyne święto ustanowione prawnie.

29 września 1990 roku mocy nabrała umowa zjednoczeniowa (Einigungsvertrag).

Oficjalne uroczystości z okazji Dnia Jedności Niemiec odbywają się co roku w stolicy kraju związkowego, który aktualnie przewodniczy Radzie Federalnej (Bundesrat). W tym roku był to Hannover.

Tutaj możecie obejrzeć historyczne wydanie wiadomości stacji ZDF z 3.10.1990, bardzo polecam:

Tag der Deutschen Einheit

Historyczne zdjęcie z nocy z 2 na 3 października 1990 wykonane przed budynkiem Reichstagu w Berlinie 

Zdjęcie

Dlaczego tak niewielu zbrodniarzy nazistowskich zostało ukaranych? Cz. 1

Dlaczego tak niewielu zbrodniarzy nazistowskich zostało ukaranych? Cz. 1

W wydaniu tygodnika „Der Spiegel” z 25.08.2014 przeczytałam bardzo ciekawy artykuł pt. „Die Schande nach Auschwitz” („Hańba po Auschwitz”) autorstwa Klausa Wiegrefe. W tekście chodziło o to, dlaczego tylu zbrodniarzy nazistowskich uniknęło odpowiedzialności za swoje czyny. Każdy słyszał o procesach w Norymberdze, ale dlaczego zostali w nich osądzeni tylko nieliczni zbrodniarze? Artykuł w „Der Spiegel” dokładnie omawia tę sprawę. Jest moim zdaniem bardzo ciekawy i dlatego chciałabym się z Wami podzielić jego treścią. Przedstawiam tu najważniejsze informacje, nie jest to dosłowne tłumaczenie.

Tekst dotyczy przede wszystkim obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Zginęło tam 1,1 miliona ludzi. Na początku tego roku została zaprzepaszczona ostatnia szansa ukarania kilku zbrodniarzy.

19 lutego 2014 roku śledczy krajów związkowych Nadrenii Północnej-Westfalii, Bawarii, Hesji i Badenii-Wirtembergii wtargnęli w dwunastu miejscowościach do mieszkań podejrzanych. Co prawda najpierw zostało sprawdzone, czy podejrzani posiadają pozwolenie na broń albo na używanie materiałów wybuchowych, ale trudno było oczekiwać od nich obrony, zważywszy na to, że najmłodszy z nich miał 88 lat. Następnego dnia prokuratora ogłosiła, że przeszukano mieszkania pracowników obozu koncentracyjnego Auschwitz. Światowe media, takie gazety jak Los Angeles Times, Le Figaro albo El País, również o tym pisały. Die Welt ogłosił przeszukania jako największą od dziesięcioleci akcję tego typu przeciwko rzekomym zbrodniarzom nazistowskim. Widać, że również 70 lat po wyzwoleniu obozu wzbudza on ogromne emocje. Nic dziwnego – wiadomo przecież, że kości jego ofiar były rozdrabniane i sprzedawane pobliskiej formie produkującej nawozy, popiół pozostały po spalonych ciałach był używany do budowy ulic, z kobiecych włosów powstawały nici i filc, a złote zęby były przetapiane i powierzane bankowi Rzeszy.

Na liście śledczych znajdowało się 30 osób: 24 mężczyźni i 6 kobiet. Byli to głównie urzędnicy, przede wszystkim dozorcy w obozie, poza tym księgowi, sanitariusze, telefoniści. Znaczenia postępowania śledczego nie umniejsza to, że wykonywali oni jedynie rozkazy. Niemiecka opinia publiczna odnotowała, że Niemcy jeszcze raz spróbowali trochę poprawić bilans najbardziej wstydliwego etapu swojej historii.

Autor artykułu dodaje, że bilans ten wypada kiepsko w stosunku do rozmiaru zbrodni. Historyk Andreas Eichmueller policzył, że spośród 6500 pracowników SS służących w Auschwitz, którzy przeżyli wojnę, skazanych zostało jedynie 29 osób. Jest to tzw. „druga wina” („die zweite Schuld”) Niemców. Po wojnie zbyt długo wypierano fakty i zmarnowano szansę na postawienie przed wymiarem sprawiedliwości i osądzenie większości zbrodniarzy. Pojęcie „drugiej winy” ukłuł w 1987 roku pisarz Ralph Giordano, który przeżył holocaust.

Następnym razem pojawi się kolejna część z najważniejszymi informacjami z artykułu. Dowiecie się, dlaczego osądzono tak mało osób odpowiedzialnych za zbrodnie i jak opieszale pracowały niemieckie sądy. Gdyby naprawdę się starały, mogłyby ukarać tysiące winnych.

Zdjęcie